Karol Brzozowski: Cześć, Olu. Proponuję na rozgrzewkę trochę teorii matematycznej. Czym jest reguła trzech, którą wzięłaś sobie na tytuł tomu? W jaki sposób łączy się ona z Twoim zestawem?
Aleksandra Górecka: Tytuł Reguła trzech jest dokończony i niedokończony jednocześnie. Wskazuje na jakąś zasadę związaną z naukami ścisłymi, ale niekoniecznie. Pozostawia nawias otwartym, można wpisać tam, co tylko się chce, w domyśle pozostaje jakiś niepokój związany z chęcią dokończenia tytułu, automatycznie chce się znaleźć dopełnienie: reguła trzech, ale czego?
W matematyce istnieje coś takiego jak reguła trzech sigm, która odnosi się do statystyki, reguła trzech palców dotycząca pola magnetycznego czy reguła trzech w odniesieniu do proporcji.
Właściwie reguła trzech może być wszystkim: regułą trzech słów, regułą trzech wierszy, trzech części. To gra, pierwszy i ostatni dialog z czytelnikiem, który sam może dokończyć to wyrażenie albo pozostawić niedokończone. W tym momencie czytelnik staje się także twórcą. Pozostaje natomiast pytanie, czy to wszystko to na pewno „reguła”? I z tym dyskutuje właśnie (SPOJLER ALERT) ostatni wiersz z tomu.
Pamiętam, że kiedy poznawałem Twoje wiersze, jednym z pierwszych moich wrażeń było, jakbyś grała ze mną w trzy kubki – trochę nie nadążałem, ale wciągało mnie to, fascynowało mimo porażek i czasem dawało radość z odkrytego ziarenka. Teraz trochę lepiej znam tę poezję, ale wciąż zastanawiam się, ile tam jest jeszcze przede mną zakryte. W tym kontekście ciekawi mnie, na ile chcesz, aby Twoje wiersze były rozwiązywalnymi układami, gdzie dopiero odkrycie konkretnych znaczeń może dać czytelnikowi pełną satysfakcję (co wymaga pewnie często dokształcania się z matematyki), a na ile chodzi o wrażeniową siłę, którą daje rozpisywanie tajemniczych wzorów, czasem barokowo rozbudowanych, stawianie zagadek bez podpowiedzi, unik rzeczywistości przed opisem, zamiast precyzji cząstkowego wyniku zawijas nieskończoności?
Szczerze, sama nie jestem pewna, ile nawet przede mną tam jest jeszcze zakryte. A to dlatego, że ta książka to też niejako autorski eksperyment. Piszę wiersze-zagadki, do których co jakiś czas wracam i sprawdzam, czy nadal je rozumiem, czy z czasem nabywania nowej wiedzy nie widzę nowych sensów, a jeśli nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, szukam wiedzy, z którą w tamtym czasie pisałam ten dany wiersz, i za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego. Wpływa to na sposób, w jaki pulsują te wiersze i zmieniają się, pracują, wielokrotnie przybierając inną formę. Po cichu marzę też, że osoba, która mnie czyta, kreśli coś tam ołówkiem przy wierszu, zapisuje swoją wersję, swoje procesy myślowe, skojarzenia. Chcę, aby te wiersze nieustannie pracowały, żeby nie osiadły, nie zastygły w jednej formie. Gdybym mogła pisać wiersze kwantowe – takie właśnie bym pisała, zmieniałyby się, kiedy ktoś na nie patrzy :). Takie wiersze Schrödingera.
W Regule… chciałabym, aby czytelnik czuł się zaproszony do podążania za mną, do wciągnięcia w iluzje, do obserwowania tasowanych kart, a później wyboru jednej z nich. Albo żeby dał się przeprowadzić przez te wszystkie fascynujące mnie rzeczy w taki sposób, jakby godził się na skok ze spadochronem albo przejażdżkę rollercoasterem. Ale przede wszystkim chciałabym, żeby czuł zupełną wolność, żeby bawił się tymi wierszami, wyłuskał coś dla siebie, usiadł do tych wierszy bez żadnych założeń, oczekiwań, z góry narzuconych REGUŁ gry. Jest w escape roomie, z którego nie musi znaleźć wyjścia, może się rozgościć. Nawiązując do mojego poetyckiego crusha: mój wiersz ma wyjść z domu i nigdy nie wrócić.
Najbardziej urzeka mnie w Twoim zestawie to, że czuć w nim zachwyt nad światem, który poddaje się regułom opisu, nawet tak precyzyjnego jak matematyczny, ale jednocześnie stale nas przerasta, aż do niwelowania jednostki. Przywodzi to na myśl pisanie Inger Christensen, o której wspominałaś w trakcie kołobrzeskich rozmów. Czy mogłabyś przybliżyć to, co inspiruje Cię w wierszach tej poetki, co przekładasz na swoją twórczość? Czy to, co powiedziałem o zachwycie i świecie, zgadza się z Twoimi zamiarami?
Tak, masz jak najbardziej dobre wyczucie. Zachwyt jest jedną z dwóch emocji, które skłaniają minie do pisania. Zazwyczaj dzieje się to po odkryciu albo zrozumieniu jakiejś teorii naukowej, ale także tekstu literackiego, filmu itp. Kiedyś marzyłam, aby pisać „wiersze chodzone”, czyli takie, które są tylko do czytania na głos, deklamowania, ale napisałam w efekcie „wiersze wychodzone”. Czyli – przypuśćmy – zachwycam się czyjąś książką, chłonę ją i muszę wychodzić, czyli pobyć z nią. Najpierw zapisuję jakiś swój wiersz w zachwycie, ulotną myśl albo pomysł w odpowiedzi na to, co właśnie do mnie dotarło różnymi kanałami. Potem nie mogę przez jakiś czas czytać niczego innego, istnieje tylko ta książka, którą się zachwyciłam, w moim powstałym na gorąco krótkim światku ciągle o niej myślę, przyswajam wersy, wydarzenia. Aż w końcu wejdzie mi w krew, wtedy siadam i następuje żłobienie w wierszu. Tak samo w przypadku szeroko rozumianych teorii naukowych, dla mnie głównie matematycznych. Najpierw jest zachwyt na pięknem, potem próba zrozumienia i jeśli ona zakończy się sukcesem, następuje drugi zachwyt nad pięknem, ale już ze świadomością, czym konkretnie się zachwycam. Moje wiersze przechodzą wiele etapów, mogłabym to porównać do żłobionego przez morze szkła – fale są chaotyczne, okresowe, jest czas spokoju i uderzenia, a jednak stopniowo gładzą ten kawałek szkła aż do jasnego matowego kamyka.
Często, kiedy jestem na wykładzie, na konferencji albo uczelni i pada jakieś twierdzenie, definicja (albo wykładowca/czyni po prostu coś tłumaczy), rozwiązujemy dowód twierdzenia, nagle myślę sobie: „jakie to piękne” albo „jakie to poetyckie” (haha), przez jakiś czas odczuwam uniesienie, „myśl z duszy leci bystro”, zapisuję ją gdzieś na marginesie i później do niej wracam. I lecę tak rozmarzona, aż nie zorientuję się, że jesteśmy już o wiele dalej w wykładzie, a ja nie wiem, co się właśnie dzieje na tablicy. Ale lubię te chwile. Zastanawiam się, co wtedy widzi wykładowca w moich oczach, pewnie jakiś rodzaj obłąkania, i bardzo podoba mi się ta teoria :).
Inger Christensen była jedną z pierwszych autorek, które przeczytałam, zanim zajęłam się matematyką w poezji naukowo (od strony literaturoznawczej bardziej), i nie mogłam się od niej oderwać. To popchnęło mnie do napisania wiersza, który niejako dialoguje z jej tomem Alfabet. W Alfabecie ciąg Fibonacciego wyznacza liczbę wersów poszczególnych wierszy tomu. Ciąg składa się z szeregu liczb, z których każda kolejna liczba jest sumą dwóch poprzednich. Tak właśnie skonstruowany jest tom Christensen – pierwszy wiersz składa się tylko z jednego wersu, drugi z dwóch, trzeci z trzech, czwarty już z pięciu, piąty z ośmiu wersów itd. Jednak ciąg Fibonacciego zostaje tutaj na pewnym etapie przełamany, niczym oulipowy „błąd kontrolowany”. W moim tomie także znalazł się wiersz na wzór ciągu Fibonacciego (ale nie zdradzam, który to! :)). Inger Christensen, podobnie jak ja, fascynowała się matematyką, którą uważała nie tyle za język opisu świata, ile regułę (?) poprzedzającą myśl. Poetka zastanawiała się, „co właściwie było pierwsze, mowa czy liczba, język czy matematyka?”, a poddanie się matematyce w poezji uważała za próbę uchwycenia niemożliwego, próbę poszukiwania harmonii pomiędzy indywidualną emocją a jednocześnie uchwyceniem całości. Christensen jest jedną z patronek mojego tomu, do dzisiaj pobrzmiewają mi jej słowa: „antonówki istnieją, antonówki istnieją…”.
A czy oprócz Christensen są inne postaci, które określiłabyś jako kluczowe dla Twojego myślenia o wierszach? W jednej z powyższych odpowiedzi nawiązałaś do Andrzeja Sosnowskiego, „swojego poetyckiego crusha”. Wymieniłabyś go tu?
Tak, takich postaci jest wiele. Andrzej Sosnowski to także patron tomu. Kiedy poznałam jego poezję, uległam temu zachwytowi, o którym mówiłam wcześniej. I był to zachwyt, a jednocześnie stan pewnego transu. Wiersze Sosnowskiego były (i są) dla mnie rodzajem zagadki logicznej, labiryntu, w którym chcę się zgubić. Kiedy przeczytałam pierwszy w życiu tom Sosnowskiego, napisałam od razu tekst o matematyce w poezji Sosnowskiego. Później już jako projekt naukowy rozpisywałam te wiersze na grafy, badałam spójność i takie tam. Wkręciło mnie to na maxa, ale stałą się też nieodłączną częścią moich wierszy.
Z ważnych dla mojej poezji postaci wymieniłabym także Tymoteusza Karpowicza. Och, jak ja bym chciała móc jeszcze z Karpowiczem porozmawiać na żywo! Rozmawiam z nim poprzez wiersze, szczególnie dwa konkretne z tomu. Uwielbiam jego Słoje zadrzewne i Odwrócone światło. Jego poezję rozważałam jako projekt poezji matematycznej, próbowałam przyłożyć do niej narzędzia z logiki, teorii mnogości, geometrii euklidesowej. (Nie jest taki łatwy skubany, ale ten sport to czysta przyjemność dla mózgu :)).
Moimi literackimi inspiracjami na pewno też są: Małgosia Lebda, Julia Fiedorczuk (od których zaczerpnęłam przejęcie się światem i naturą), Ula Zajączkowska (pisząca z naukowym zacięciem), a nawet – pół żartem, pół serio – Adam Mickiewicz, którego na magisterce rozważałam także pod kątem matematyki w poezji. I o dziwo coś tam znalazłam, nawet było to ciekawym doświadczeniem. I dowiedziałam się, że on też miał na studiach algebrę :).
Te wszystkie lektury, choć mogłabym wymienić ich więcej, złożyły się na to, że odnalazłam swoją wrażliwość poetycką.
W Twojej poezji zwraca uwagę brak podmiotu, głos chowa się w opisie, jakby źródło tego głosu nie uważało się za istotne. Skojarzyło mi się to z frazą z Twojego wiersza „klasy abstrakcji: drzewa”, który kończysz słowami: „nagość łyka jest zaniedbywalna”. Czy podmiot Twoich wierszy, ludzki pierwiastek, który miałby się odsłonić jako tkanka przewodząca treści, jest zaniedbywalny?
Mocno chowam „ludzki” podmiot, by oddać głos abstrakcji i wyobraźni. Albo zaprosić czytelnika do tego, by to jego głos zabrzmiał. To, co pasjonuje mnie w dziedzinie, którą uprawiam (albo dopiero: eksploruję, jestem na fajnej wycieczce), jest bezosobowość, uniwersalizm, pewnego rodzaju chłód i konieczność precyzji. Znika w tym wszystkim gdzieś moje „ja”. Trzeba je na jakiś czas porzucić, by zsoczewkować świat, zrobić zbliżenie na detal, wyjrzeć spoza siebie. To, co widzi jakieś „ja”, jest oczywiście ważne, ale tę perspektywę warto na jakiś czas porzucić, wyjrzeć gdzieś poza, rozszerzyć pole widzenia, pójść niczym PMM „poza horyzont”. Tym, co mówi bezosobowym głosem, jest cała ta materia świata, coś, co w nas pulsuje, gdzieś pod skórą, pod powierzchnią świadomości, co nie do końca rozumiemy, ale wiemy, że istnieje. Powiedziałabym, że to „wyimaginowana ciecz wirująca na płaszczyźnie”. Ludzki pierwiastek to istotny element układanki, ale jest on raczej częścią czegoś większego. Człowiek pojawia się w wierszach związanych z refleksją nad nieustannym końcem, nieuchronną katastrofą (jednostkową i klimatyczną).
Właśnie, koniec. To jest też chyba także kluczowy element, który decyduje o próbie rezygnacji z pierwszo- i drugoosobowego podmiotu. Zamiast niego pozostaje z jednej strony zachwyt, z drugiej również smutek i „żal, że niezauważone minie piękno co świadomie ginie”.
Wobec tej abstrakcji i bezosobowości mocno działają motywy antropocentryczne, takie jak w wierszu „przekształcenia”, z miarami-modułami zaczerpniętymi z ludzkiego ciała, lub tekście „przecinanie”, gdzie piszesz: „zawsze jest coś co przypomina oczy/ ich ślad”. Oba są na początku tomu. Czy one dla Ciebie wyznaczają płaszczyznę dla dalszych tekstów, czy są raczej tylko punktem wyjścia, który chętnie zostawiasz z tyłu? To z kolei nasuwa mi jeszcze takie, może zbyt daleko idące pytanie: co sądzisz o „wierszach” pisanych przez sztuczną inteligencję? Niedawno można było np. usłyszeć o projekcie z udziałem modelu SI „code davinci 002”, zdaje się, że nawet zredagowano temu książkę. Myślisz, że to ciekawa gra czy bezpłodna zabawa? Będziesz czekała na „wiersz” napisany przez komputer kwantowy? Przypominam sobie, że w jednym z Twoich tekstów padają słowa: „wiersz wykańcza się sam”.
To dobra intuicja, że perspektywa antropocentryczna zostaje porzucana, chociaż ten człowiek zawsze gdzieś tam się pojawia. Z tego właśnie powodu, o którym wspominałam wcześniej – jesteśmy nierozerwalną częścią świata i natury. Ale również dlatego, że nie znam innej perspektywy, nie wiem na przykład, co czuje zwierzę. Znam pojedynczą perspektywę, znam własne doświadczenie, wiem, co zaobserwowałam. Potrafię ze szczegółu wyciągać pewne ogólniejsze wnioski. Bezosobowość pozwala mi na próbę wyjścia z tej perspektywy, poszukania gdzieś poza, zjednoczenia się z tym, czego jestem częścią. Z drugiej strony poszukiwanie bezosobowego podmiotu to zadanie trudne, bo wiąże się zawsze z pewną rezygnacją, ale taki zabieg się odwdzięcza przede wszystkim w jak najlepszej precyzji opisu. Mam poczucie, że szukanie poza własną perspektywą (od której i tak się w pełni nie uwolnię) uczy dystansu, uczy zachwytu i mimochodem porusza gdzieś te struny własnego ja. Wychodzę od tego bardzo ludzkiego zachowania – próby wizualizowania sobie oczu, patrzenia na dłonie, dotykania itp. Te wiersze, o których wspomniałeś, znajdują się w części zatytułowanej „ZBIORY/zbieranie”, bo nie tylko nawiązują do zbiorów w sensie matematycznym, ale zbierania jako czynności, które są emblematami człowieka – gromadzenie, chwytanie, chowanie, zapamiętywanie. Później następuje przesunięcie już na bardziej – moim zdaniem – zdystansowany do antropocentryzmu, a wysunięty w stronę świata obszar, czyli część „MIARY/mierzenie”. Tutaj już nie mamy zbierania, ale przychodzi pewna ciekawość świata, próba podejmowania z nim rozmów, obserwacji, interpretacji. Coraz głośniej słychać, jak przemawia materia.
Co do SI, to temat bardzo ciekawy, jak i obszerny. Nie chcę się rozgadywać nadmiernie, ale SI pisząca wiersze wydaje mi się z jednej strony niepokojącą rzeczą, z drugiej strony ciekawym eksperymentem. Kiedyś myślałam o tym, żeby stworzyć coś w rodzaju „generatora wierszy”, który polegałby na pewnej losowości, właściwie pseudolosowości, ale nie mam jeszcze odpowiedniej wiedzy i dopiero uczę się programować. Nie jestem specjalistką w temacie, ale wydaje mi się, że SI trzeba jeszcze sporo nauczyć, żeby pisała wiersze w stylu np. Sosnowskiego, nie kopiując go, a może to nigdy nie będzie możliwe? Kiedyś dla eksperymentu sama próbowałam wyciągnąć od ChatGPT wiersz o matematyce. Wyszło nie za dobrze:
Geometryczne figury jak baśniowe krainy,
W równaniach odkrywają tajemnice dawno zapomniane,
Algebra jak labirynt, gdzie litery tańczą,
Rozwiązując zagadki, które światu dają sens i ład.
Może taki wiersz da się lepiej napisać przy pomocy komputera kwantowego, kto wie :)?
Faktycznie, ChatGPT raczej nie zawojuje sceny poetyckiej takimi kawałkami. Uspokoiłaś mnie. A wracając do Twojego pisania, charakterystyczne wydają mi się u Ciebie gry słowne, czasem ciągi brzmieniowych skojarzeń. Myślę, że dobrym tego przykładem będzie fragment z wiersza „koniec i początek zawsze były tutaj”: „nadawanie etykiet/ nadawanie// na// dywanie sekwencja wstępująca”. Co takie zabiegi znaczą dla świata, który tworzysz?
Istotna w tym tomiku jest przede wszystkim sieć skojarzeń. Słowo podobnie brzmiące może być błędem, ale nie musi. To skłania do zastanowienia, czy bliskość brzmienia kryje gdzieś również bliskość znaczeń. Namawia, by te dwa wierzchołki połączyć jakąś krawędzią albo dojść do wniosku, że to niemożliwe. Z drugiej strony ma na celu zmianę położenia. Przejście z „nadawania etykiet procesorom połączonym” na dywan jest dla mnie bardzo sensualnym opisem (nagle bumc, ląduję na dywanie, w miejscu konkretnym, może szorstkim, może włochatym, ale nie jestem już w takiej abstrakcji). A jednocześnie w niej pozostaję, chociaż już w pewnym oddaleniu od tego nadawania etykiet, wówczas: „dowód pisze się sam/ wiersz wykańcza się sam”. Albo w ogóle na tym dywanie nikogo nie ma.
W brzmieniowych skojarzeniach jest też coś z magii, zabawa znaczeniami, brzmieniem pokazuje, jak pracuje język, jak można go powyginać i jak bardzo staje się niewystarczalny w próbie opisania tego wszystkiego, co doświadczamy.
W Regule trzech jest wiele powtarzanych motywów, a jednym z głównych wydaje się drzewo. Czemu drzewo?
Drzewo to przede wszystkim rodzaj grafu, w którym z każdego wierzchołka drzewa można dotrzeć do każdego innego wierzchołka i tylko jednym sposobem. W teorii grafów istnieje coś takiego jak las, a definicja mówi, że „drzewem jest las spójny”. Nie wchodząc w szczegóły, powiem tylko, że to niezwykle poetyckie!
Z matematycznego punktu widzenia istotą drzewa jest właśnie posiadanie gałęzi, które w określonych punktach rozwidlają się, tworząc kolejne krawędzie. W dużym uproszczeniu drzewa służą przede wszystkim do tego, by opisać rzeczywistość.
Drzewo jest też czymś pierwotnym, czymś, bez czego nie wyobrażam sobie świata i swojego otoczenia. Uwielbiam drzewa. Są z jednej strony blisko człowieka, wystarczy przejść się do najbliższego lasu, a z drugiej strony kryją w sobie sekret. Lasy mają ogromny wpływ na zrównoważony rozwój. Drzewa komunikują się między sobą przez wiatr i korzenie. Mają swój język, dzięki któremu ostrzegają się przed niebezpieczeństwem. Dają schronienie ptakom i ssakom. Bardzo lubię też cytat z Sekretnego życia drzew Petera Wohllebena na temat wędrówki natury: „To, co widzimy, jest zawsze tylko krótkim epizodem w pozornym bezruchu. W lesie iluzja ta jest niemal idealna”. O to między innymi chodzi w moim tomiku. O schwytanie tego epizodu („zbieranie”), spojrzenie na niego, dotknięcie go („mierzenie”) i wypuszczenie, pozwolenie mu odejść („poruszanie ziemią”).
Na sam koniec chciałbym Cię zapytać o układ graficzny wierszy, którym często grasz w swoim zestawie. Jakie możliwości Ci to daje?
Forma graficzna daje mnóstwo możliwości. Przede wszystkim pozwala na większą zabawę znaczeniem, przeniesienie czytelnika na różne płaszczyzny i zachęcenie, by trochę w nich pozostał, zabłądził, znalazł coś dla siebie, dał się wciągnąć w zabawę językiem i obrazem. Jednym z takich wierszy jest ten pod tytułem „obchody Eulera są błędem (kontrolowanym)” gdzie można stworzyć kombinację 224 wierszy, ponieważ mamy 16 cykli, każdy z nich można zacząć w jednym z 7 wierzchołków i iść w 2 strony. W ten sposób wiersz nie narzuca jednej konkretnej formy, a jednocześnie jest w niej zamknięty. I w tym tomie też dążyłam do tego, aby zamknąć coś w formie, jednocześnie pozostawiając to otwarte.
Taki zabieg daje też szerokie pole do interpretacji. Pamiętam, kiedy Agnieszka Wolny-Hamkało napisała komentarz do wiersza „klasy abstrakcji: drzewa” i porównała jego formę graficzną do drzewka bonsai. Była to bardzo odświeżająca perspektywa, która pokazała, jak wiele różnych skojarzeń potrafi wyłonić się z przesunięcia jednego wersu. A nawet trzech. I nawiązując do Twojego pierwszego pytania – czy wówczas tworzy się jakaś… reguła?
Wielkie dzięki za rozmowę.
Ja również, i za bardzo ciekawe pytania!