wywiady / o książce

Warto komplikować

Andrzej Sosnowski

Kuba Mikurda

Rozmowa Kuby Mikurdy z Andrzejem Sosnowskim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kuba Mikur­da: W mar­cu uka­zu­je się tom pod tytu­łem „Naj­ry­zy­kow­niej”, zbie­ra­ją­cy szki­ce, któ­re publi­ko­wa­łeś od począt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Jak powsta­wa­ły? Czy mają przede wszyst­kim cha­rak­ter oko­licz­no­ścio­wy, powsta­wa­ły na zamó­wie­nie, czy raczej „z potrze­by ser­ca”?

Andrzej Sosnow­ski: To jest wybór, ale nie­ste­ty mon­stru­al­ny: ma ponad 250 stron: zawie­ra dzie­więt­na­ście tak zwa­nych szki­ców (lubię widzieć to sło­wo w posta­ci „szki­cuff”, jako naj­lep­sze okre­śle­nie gatun­ko­we tego, co w nim się znaj­du­je). Naj­star­szy z nich napi­sa­łem w 1991 roku, dwa lata póź­niej uka­zał się dru­kiem. I jesz­cze jeden napi­sa­łem w Kana­dzie, chy­ba na prze­ło­mie 91 i 92. Aha, bo prze­by­wa­łem w Kana­dzie w latach 1989–1992, więc kie­dy pisa­łem tam­te tek­sty, to odby­wa­ło się to raczej bez­ce­lo­wo i abs­trak­cyj­nie, gdyż nie wie­dzia­łem, czy kie­dy­kol­wiek zosta­ną wydru­ko­wa­ne; nie wie­dzia­łem nawet, czy będę wra­cał do Pol­ski. Mówię o tek­stach „Jesz­cze o kon­fu­cjań­skim ukło­nie Goethe­go w Cie­pli­cach” (on jest o spo­tka­niu Goethe­go i Beetho­ve­na w Töplitz, i tro­chę też o poezji) oraz „Ham­let, dekon­struk­cja – i pro­gram Rim­bau­da”. Ten dru­gi został wygło­szo­ny póź­niej w puław­skim Domu Che­mi­ka, a następ­nie opu­bli­ko­wa­ny przez „Lite­ra­tu­rę na Świe­cie”. W Domu Che­mi­ka odby­wa­ły się we wrze­śniu 1992 roku „Spo­tka­nia z lite­ra­tu­rą świa­ta”, więc o godzi­nie dzie­wią­tej rano czy­ta­łem tekst „Ham­let, dekon­struk­cja – i pro­gram Rim­bau­da” przed licz­nie zgro­ma­dzo­ną mło­dzie­żą szkol­ną i myśla­łem, że śnię – dopie­ro co wró­ci­łem z Ame­ry­ki. To było bar­dzo inte­re­su­ją­ce prze­ży­cie. I wspa­nia­łe spo­tka­nia – Tade­usz Komen­dant był wów­czas chy­ba w apo­geum swo­ich fran­cu­skich pasji, jako tłu­macz Bata­il­le­’a i Foucaul­ta. Wie­le się wów­czas dzia­ło wokół Bata­il­le­’a i Foucaul­ta. Przez chwi­lę nawet wyglą­da­ło na to, że mar­kiz de Sade będzie miał jakiś istot­niej­szy wpływ na kształt oby­cza­jów nad­wi­ślań­skich. I oczy­wi­ście są w tej książ­ce tek­sty „podyk­to­wa­ne potrze­bą chwi­li”. Na przy­kład, trzy recen­zje z prze­kła­dów Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka, przy­go­to­wa­ne dla „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie”. Prze­kła­dy Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka uka­zy­wa­ły się wów­czas czę­sto, bar­dzo czę­sto. Lar­kin, Frost, Auden – te książ­ki szły wła­ści­wie jed­na po dru­giej. A zatem są szki­ce bar­dzo roz­ma­ite. Jest nawet tro­chę aka­de­mic­ko­ści, ponie­waż duży szkic o Poun­dzie miał swo­je pier­wo­ci­ny czy­sto uni­wer­sy­tec­kie, jako tekst do cza­so­pi­sma Poun­dow­skie­go. I ten też powstał w Ame­ry­ce.

O jakie ryzy­ko cho­dzi w „Naj­ry­zy­kow­niej”? O ryzy­ko komen­ta­rza?

Myśla­łem o ryzy­ku komen­ta­rza, ale tyl­ko ex post, ryko­sze­tem i przez przy­pa­dek, bo pomysł na tytuł poja­wił się w wyni­ku dość mini­ma­li­stycz­nej pro­ce­du­ry, mia­no­wi­cie, prze­bie­ga­łem wzro­kiem tytu­ły wszyst­kich tek­stów, jakie znaj­du­ją się w książ­ce, i pró­bo­wa­łem zna­leźć taki, któ­ry ewen­tu­al­nie nada­wał­by się na okład­kę. I jedy­ny tytuł, któ­ry moim zda­niem się nada­wał, to „Naj­ry­zy­kow­niej”. To tytuł krót­kie­go szki­cu o Rafa­le Wojacz­ku. I oczy­wi­ście wte­dy zaczą­łem myśleć o ryzy­kow­no­ści całe­go przed­się­wzię­cia. Tytuł jest jed­nak w cudzy­sło­wie.

„Naj­ry­zy­kow­niej” to nie tyl­ko tytuł pierw­sze­go, ale i ostat­nie­go szki­cu w zbio­rze. Skąd pocho­dzi ten dru­gi? Czy został napi­sa­ny spe­cjal­nie do książ­ki?

Nie, „Naj­ry­zy­kow­niej (2)” to pięć krót­kich, łatwych kawał­ków, któ­re były kie­dyś dru­ko­wa­ne w „Odrze”, na trze­ciej stro­nie okład­ki, bodaj­że mię­dzy wrze­śniem 1997 a listo­pa­dem 1998 roku. Uka­zy­wa­ły się pod szyl­dem „S.O.A.P”, ano­ni­mo­wo. Ale to czy­sto mecha­nicz­ny gest – na począt­ku książ­ki i na koń­cu poja­wia się ten sam tytuł.

Zbiór otwie­ra­ją tek­sty doty­czą­ce poezji pol­skiej – o Wojacz­ku, Zadu­rze, Tka­czy­szy­nie-Dyc­kim, a tak­że „« Apel pole­głych». O poezji naiw­nej i sen­ty­men­tal­nej w Pol­sce”. Czy myślisz o nich jako o gło­sie w mitycz­nej dys­ku­sji na temat „sta­nu poezji pol­skiej”? Wyda­je się, że raczej stro­nisz od podob­nych komen­ta­rzy?

Stro­nię, stro­nię. Cho­ciaż ten „laquo;Apel pole­głych»” został napi­sa­ny w 1993 roku, kie­dy uka­za­ła się słyn­na „fio­le­to­wa” seria „bru­Lio­nu”. Tekst o Wojacz­ku, bar­dzo krót­ki, powstał z myślą o miko­łow­skim cza­so­pi­śmie „Arka­dia”, któ­re przy­go­to­wy­wa­ło blok szki­ców poświę­co­nych Wojacz­ko­wi. I to już było znacz­nie póź­niej. Tekst o Boh­da­nie to utwór oko­licz­no­ścio­wy i świą­tecz­ny, napi­sa­ny w 2002 roku na uro­czy­stość obcho­dów czter­dzie­sto­le­cia pra­cy twór­czej Boh­da­na Zadu­ry. A tekst o Euge­niu­szu Tka­czy­szy­nie-Dyc­kim napi­sa­łem dla „Dzien­ni­ka Por­to­we­go” Artu­ra Bursz­ty, w związ­ku z któ­rąś z publi­ka­cji Euge­niu­sza. „Stan poezji pol­skiej”? To chy­ba coś głów­nie dla przy­god­nych kibi­ców, zdez­o­rien­to­wa­nych publi­cy­stów czy dzien­ni­ka­rzy. Komen­ta­to­ra aktu­al­no­ści czy dys­ku­tan­ta jak dotąd w sobie nie widzia­łem.

A recen­zen­ta?

Recen­zji w tej książ­ce jest mało, to przede wszyst­kim trzy drob­ne rze­czy o prze­kła­dach Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka, uję­te w jeden tekst „Frost, Lar­kin i Auden u Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka”. Tekst pod tytu­łem „Ostat­nia miłość lite­ra­tu­ry” jest rów­nież, w zasa­dzie, recen­zją, ale to bar­dziej rzecz o pew­nym sty­lu myśle­nia o lite­ra­tu­rze, dla któ­rej moc­nym pre­tek­stem była książ­ka Micha­ła Paw­ła Mar­kow­skie­go o Der­ri­dzie.

Są też dwa tek­sty o Poun­dzie. Jak waż­ny jest dla cie­bie Pound? Jeśli zawie­rzyć fak­to­gra­fii „Wier­sza dla J.S.” (a wysy­ła on takie sygna­ły) wyrzu­ci­łeś „w bło­to zim­ne­go kwiet­nia 1992” m.in. „czar­ny pla­sty­ko­wy worek pełen nader ezo­te­rycz­nych nota­tek / Do pra­cy dok­tor­skiej”, któ­rej boha­te­rem miał być Ezra Pound.

W książ­ce jeden tekst jest o Poun­dzie, dru­gi zaś o Poun­dzie i Pro­per­cju­szu (choć praw­do­po­dob­nie bar­dziej o Poun­dzie niż o Pro­per­cju­szu). Napi­sa­łem pra­cę magi­ster­ską o Poun­dzie i zosta­łem zapro­szo­ny do pra­cy na war­szaw­skiej angli­sty­ce. Kie­dy zama­ja­czył przede mną dok­to­rat, zna­la­złem się na uni­wer­sy­te­cie Western w Lon­don (Onta­rio) u wybit­nych poun­dy­stów, Leona Suret­te i Ste­phe­na Adam­sa. Ale tak się nie­for­tun­nie zło­ży­ło, że wła­śnie wte­dy Pound prze­stał mnie inte­re­so­wać.

Prze­kła­da­mi Poun­da debiu­to­wa­łeś tak­że jako tłu­macz.

Tak, to były tak zwa­ne chiń­skie wier­sze Ezry Poun­da z tomu Cathay, z 1915 roku.

Co zatem spra­wi­ło, że osta­tecz­nie porzu­ci­łeś Poun­da?

Z jed­nej stro­ny prze­syt, za dużo orien­ta­cji w tere­nie. Z dru­giej: zbyt czy­tel­na cen­tra­la meta­fi­zycz­na, odbie­ra­ją­ca spo­ro uro­ku cie­ka­wej powierz­chow­no­ści tej poezji.

John Ash­be­ry, któ­re­mu w „Naj­ry­zy­kow­niej” poświę­ci­łeś szkic „O poezji flow i chart” wygło­sił kie­dyś cykl wykła­dów „Other Tra­di­tions”, któ­ry zło­żył się na zna­ną książ­kę pod tym samym tytu­łem. Gdy­byś zde­cy­do­wał się na serię podob­ną do ash­be­row­skich „other tra­di­tions”, a raczej „innych tra­dy­cji”, bo idzie o tra­dy­cje lokal­ne, kogo byś do niej włą­czył?

Pew­nie bym się na taką serię nigdy nie zde­cy­do­wał, ale gdy­bym musiał, to może ni w pięć, ni w dzie­więć, jesz­cze zanim zaczął­bym myśleć bar­dziej histo­rycz­nie (zakła­da­jąc, że w ogó­le bym potra­fił; jed­nak Ash­be­ry star­tu­je roman­tycz­nie, od Joh­na Cla­re­’a), wyszedł­bym od Ada­ma Waży­ka. To taka pierw­sza myśl, bo aku­rat roz­ma­wia­lem nie­daw­no z mło­dym polo­ni­stą, któ­ry nigdy nie czy­tał Waży­ka. Znał tyl­ko jeden tytuł, o któ­rym po pro­stu sły­szał („Poemat dla doro­słych”), i wzru­szał ramio­na­mi.

Jak patrzysz na (mniej lub bar­dziej sub­tel­ne) pró­by „prze­wie­trze­nia kano­nu”, nie­rzad­ko pod hasłem „zmia­ny hie­rar­chii”, „nowych mistrzów”? Mam na myśli nie­daw­ne publi­ka­cje dorob­ku Witol­da Wirp­szy, spo­ry szum wokół Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza itd.

Dla mnie to chy­ba nie jest kwe­stia tak zwa­ne­go kano­nu, cokol­wiek to sło­wo mia­ło­by dzi­siaj ozna­czać. Myślę, że Wirp­sza i Kar­po­wicz to bar­dzo dobrzy i zaj­mu­ją­cy poeci, a poza tym, im wię­cej róż­no­rod­nych rze­czy znaj­du­je się w obie­gu, tym lepiej. War­to kom­pli­ko­wać. Jeże­li choć na chwi­lę przy­stać na to, że poezja ma swój wize­ru­nek publicz­ny (to jest aku­rat coś, co wyda­je mi się cał­kiem zbęd­ne), to rze­czy­wi­ście moż­na poczuć smu­tek, dowia­du­jąc się na przy­kład, że „spiesz­my się kochać ludzi, tak szyb­ko odcho­dzą” ucho­dzi za rzecz w jakiś tam cen­tral­ny spo­sób poetyc­ką. Ist­nie­je dość upo­rczy­wa ten­den­cja, aby poezja była czymś z góry ogra­nym, prze­wi­dy­wal­nym, pisa­nym na życze­nie ste­reo­ty­po­wo wyedu­ko­wa­nej publicz­no­ści i – auto­ma­tycz­nie dzię­ki temu – „sze­rzej obec­nym”. Nie rozu­miem, cze­mu nie mia­ła­by być czymś bar­dziej na podo­bień­stwo kape­lu­si­ka od Lil­ly Daché. Tu mi się przy­po­mi­na Jane Bow­les, któ­ra nie chcia­ła wzno­wie­nia swej powie­ści. Sprze­ci­wi­ła się, mówiąc: Ona już ma swo­je nie­wiel­kie i wystar­cza­ją­ce gro­no zwo­len­ni­ków, jak kape­lusz od Lil­ly Daché.

Pamię­tam, że w jakimś miej­scu mówi­łeś, że do prze­kła­du Bow­les skło­ni­ła cię pew­na ilość ulu­bio­nych zdań. Mówiąc pół­żar­tem, ile ulu­bio­nych zdań potrze­bu­jesz, żeby zaan­ga­żo­wać się w tłu­ma­cze­nie? Czy pra­cu­jesz nad jakimś prze­kła­dem?

Mówi­łem chy­ba bar­dzo eufe­mi­stycz­nie, bo u Jane Bow­les znaj­du­ję dla sie­bie na każ­dej stro­nie przy­naj­mniej kil­ka moich ulu­bio­nych zdań. A co do ewen­tu­al­nych dal­szych prze­kła­dów, to w tej chwi­li nic szcze­gól­ne­go się nie dzie­je. Może póź­niej.

O autorach i autorkach

Andrzej Sosnowski

Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.

Kuba Mikurda

Urodzony w 1981 roku. Dziennikarz, filmoznawca, psycholog, filozof. Członek zespołów redakcyjnych „Wide Screen”, „International Journal for Žižek Studies” i „Krytyki Politycznej”. Współpracuje z Katedrą Kultury Współczesnej UJ, Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Nagrodzony w konkursie im. Krzysztofa Mętraka (2007, 2008). W 2008 roku zwycięzca polskiej edycji konkursu „International Young Screen Entrepreneur” organizowanego przez British Council. Mieszka w Krakowie.

Powiązania