Łukasz Wojtysko: Bohaterką twojej powieści jest lekarka, która przyjeżdża do niewielkiej społeczności żyjącej we wsi Sukov, by badać tajemniczą chorobę atakującą miejscowe kobiety. Opisując symptomy, budujesz relacje pomiędzy ciałem człowieka a ciałem natury. Mówisz między innymi, że dotknięte chorobą nogi mają zapach mokradeł. Kto tutaj tak naprawdę choruje?
Agata Dyczko: Chorowanie interesuje mnie jako specyficzny okres wrażliwości, podwyższonego pulsu i halucynacji, poza racjonalnym strumieniem życia, czas wyjątkowy, moment, kiedy dostrzegamy i definiujemy siebie.
Czytam akurat teraz świetną pracę o zwierzęcej fenomenologii, autorzy wywodzą zwierzęce perspektywy z obserwacji chorujących zwierząt, tego, jak, przez jedzenie określonych substancji potrafią sobie pomóc. Podobnie jak ludziom, kiedy są chorzy, tak zwierzętom, kiedy coś im dolega, zmienia się nastrój, a przewlekłe choroby lub amputacje potrafią nieodwracalnie zmienić ich charakter. Bez wątpienia chorowanie to dla ludzi i zwierząt burzliwy emocjonalnie czas. W czasie choroby wyłaniamy się mocniej i wyraziściej. Żałując, że nie jesteśmy już zdrowi, określamy to, kim byliśmy i kim chcielibyśmy być w przyszłości. Często tęsknimy do dawnych siebie albo do wolności, którą wraz ze zdrowiem utraciliśmy. Zauważamy zmiany, jeżeli coś nas drażni, to znaczy, że tego u siebie nie chcemy, nie akceptujemy, „to nie my”.
Często w chorobie jesteśmy słabi i inni, odlegli od zwyczajnych siebie, czasami bardzo samotni lub pozbawieni sił, bezradni. Choroba to przemiana dana z góry, poza kontrolą. Nasze ciało i głowa, zmysły, nie działają „jak zwykle”. Dochodzi do dziwnych przeoczeń, rzeczy są intensywniejsze, następują przewartościowania, zmiany zasad lub w ogóle chaos logiczny i znaczeniowy. Choroba bywa paskudztwem, którego nie chcemy i które nas dręczy. Choroby zabijają i zabierają radość. Niektóre bywają jednak laboratorium, miejscem, jak sen. W ich gorączkowym, cielesnym zaduchu można testować inne światy. To mnie wszystko w chorobie interesuje. A wracając do pytania: kto choruje? Choruje antropocen, wali się i zapada jak purchawka.
Fascynująca jest ta perspektywa zwierzęcej fenomenologii. Opowiesz jeszcze coś więcej?
O matulu, będę teraz mówić, mówić i nie skończę nigdy. Fenomenologia zwierząt to w dużym uproszczeniu świat ze zwierzęcego punktu widzenia. Na ten punkt widzenia składa się to, jak myślą, jak działają ich zmysły, jak się uczą, w jakie relacje wchodzą. Dla mnie zbliżanie się do zwierzęcej fenomenologii to również wyobrażanie sobie świata z ich perspektywy, jakbym była w ich ciele i dotykała świata ich zmysłami. Mam świadomość, że to utopia, ja nawet nie mam dostępu do tego, jak myślą, czują i widzą bliskie mi osoby, a przecież rozmawiamy, obserwuję ich niezliczoną ilość godzin i – co by nie mówić – należymy do tego samego gatunku. Można np. dość dużo informacji zebrać o własnym kocie i psie. Ja spędzam też trochę czasu z pszczołami, wciąż za mało, ale przynajmniej staram się czytać o pszczołowatych regularnie i od zawsze słucham; ze względu na tradycję pszczelarską, u mnie w domu pszczele sprawy są czasami sprawami bieżącymi.
No i jeszcze badania dotyczące świadomości zwierząt i szczególnie ciekawe ‒ zwierzęta, które śnią. W swoich snach jestem bardzo przywiązana do swojego „ja”, bardzo przeżywam wszystko, co mi się przytrafia, oceniam to, co się dzieje, często się boję, próbuję podejmować decyzje, ale też eksploruję. Chyba jak każdy. A sny zwierząt? Są z pewnością, pająki ruszają gałkami ocznymi, kiedy śpią. Bada się fazy aktywności owadzich umysłów nocą. Czy ich sny bywają fabularne, może wędrują po labiryntach złożonych ze znanych i niepoznanych krajobrazów. A pszczoły? Jakie mają poczucie siebie we śnie? Czy myślą o sobie w kontekście rodziny, ula, czy wyobrażają sobie siebie w przyjemnych sytuacjach. O tym też czytam i słucham, od niedawna.
Badanie i wyobrażanie sobie tych zwierzęcych perspektyw ma zalety. Może przeciwdziałać antropomorfizacji zwierząt, wpływa pozytywnie na wzrost empatii wobec nich, stanowi argument w dyskusji o ich politycznych prawach, o etyce. np. jak to ma miejsce w bardzo aktualnym sporze związanym z dopuszczeniem mąki ze świerszczy jako składnika produktów spożywczych na terenie UE. Jednym z argumentów „za” jest zmniejszenie konsumpcji i cierpienia kręgowców, czy jednak z całą pewnością możemy stwierdzić, że śmierć dziesiątek tysięcy świerszczy jest lepsza niż śmierć jednej krowy?
Należę do tych, którzy przepadają za tajemnicami, a dotykanie nowych światów jest dla mnie przyjemnością samą w sobie. Nie za bardzo muszę tłumaczyć sobie racjonalnie ten pęd do pochłaniania zwierzęcych perspektyw. Zbliżanie się do nieznanego jest ekscytujące. Może całe wieki ewolucyjnego oddalania wywołały we mnie tę tęsknotę za utraconymi szczękoczułkami.
I może jeszcze jedno: coś mi gruntownie nie pasi w świecie, w którym żyjemy. Dlatego szukam nowego, czytając i pisząc. Te fenomenologie to jakiś fundament. Tak przeczuwam. Hehe.
Które zmysły cię najbardziej pociągają w takiej nieantropocentrycznej opowieści?
Lubię wąchanie, bo jest najbardziej pierwotne i dlatego pozostaje poza kontrolą bardziej cywilizowanych części mózgu. I dotykanie, bo jest intymne i czasami przejmujące. Lubię też myśleć o ruchu, o rozkładzie ciała w przestrzeni, o ścieżkach i tropach.
W jednej ze scen syn gospodarzy wykonuje na psie rytuał mający oduczyć go przemocy – karmi zwierzę halucynogennymi ziołami i w trakcie tripa wypowiada magiczne formuły. Dla głównej bohaterki to szczególny moment, testujący jej system moralny. Myślę, że czytelnicy i czytelniczki mają podobne doświadczenie w trakcie lektury. Czy taka jest według ciebie rola literatury w ogóle? By sprawdzać i redefiniować nasze wartości?
W sumie to nie wiem, muszę się zastanowić… We mnie też ta scena wzbudziła wielkie emocje, cieszyłam się z takiego odkrycia, że można coś takiego napisać. Rozmawiając z Ewą Kohmann o jej książce, uświadomiłam sobie, że piszę miejsca i sytuacje, które chciałabym przeżyć. Ucieczkowo planuję rzeczywistość, która jest dla mnie w jakiś sposób pociągająca i chyba intuicyjnie zastawiam w niej pułapki. Również moralne. Sprawdzam, eksperymentuję, naginam. Ta lekarka, jak zauważyłeś, staje się w pewnym sensie antropolożką miejsca, do którego trafia, napotyka na sytuację moralnie trudną. Początkowo wyraża sprzeciw, chce coś zmienić, potem, kiedy to się zdaje na nic, chce wyjechać, jednak zostaje, konfrontując się z tym, że relacje, tradycja, kultura i zestaw zasad panujących w Sukov jest jak morze. Patrzysz się na nie, podziwiasz, ale nie zmienisz, ono faluje po swojemu. Może jest coś w tym redefiniowaniu wartości. Będę o tym myśleć, dziękuję.
Ta scena robi wrażenie, bo to małe laboratorium przemocy. Z powodu kryzysu klimatycznego lubimy sobie ‒ jako remedium ‒ wyobrażać człowieka, który żyje w 100% neutralnie. Świat, w którym nie ma żadnej przemocy. I pewnie właśnie takiej niewinności spodziewalibyśmy się po społeczności w Sukov. Czy ta społeczność kryje więcej tajemnic?
Tak, hehe, oj tak. Oni tam, tak samo, jak i my tutaj, mają problem z kapitalizmem, z hierarchiami i relacjami władzy tnącymi struktury społeczne i duchowe na paseczki. Wciąż czcimy pomniki ciemiężycieli, posłuszeństwo wobec władzy i silnego wrośnięte mamy w grubą od doświadczeń skórę. A kiedy zbieramy się w lasach na śpiewy i tańce, to tańczą z nami przebrani za bóstwa plantatorzy i mordercy. Mechanizmy władzy każą nam wciąż wracać do puntu zero.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.