wywiady / o pisaniu

Wejście w las

Patryk Kosenda

Paulina Pidzik

Rozmowa Patryka Kosendy z Pauliną Pidzik, laureatką 12. edycji „Połowu”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Patryk Kosen­da: Zacznij­my natu­ral­nie – od wej­ścia w las. Z jed­nej stro­ny „sarny/ wyno­szą z lasu ciszę, z dru­giej po śla­dach dzi­kich zwie­rząt uczy­li­śmy się lasu/ umie­ra­nia sosen grze­ba­nia ciem­nych liści szu­ka­nia cie­płych jam”. Las jest miej­scem odczu­wa­nia pier­wot­ne­go lęku, ale też wtór­ne­go nie­po­ko­ju zro­dzo­ne­go przez dyso­nans. Jest to miej­sce, któ­re­go się uczy­łaś, czy jesteś w nim nomen omen zako­rze­nio­na?

Pau­li­na Pidzik: Wej­ście w las to waż­ny począ­tek tej roz­mo­wy. Od tego wej­ścia zaczę­ła się czu­łość tych wier­szy. Las, ten pod sto­pa­mi, któ­ry zaczy­na się za moim rodzin­nym domem, i ten z prze­strze­ni wier­szy, to miej­sce zako­rze­nio­ne we mnie naj­głę­biej. Mam go pod pal­ca­mi tak nie­od­łącz­nie i nie­ro­ze­rwal­nie jak linie papi­lar­ne. Z jed­nej stro­ny las jest dla mnie pier­wot­ny, intu­icyj­ny, bli­ski, ale jed­no­cze­śnie tego miej­sca jako pierw­sze­go, jak domu, musia­łam się orga­nicz­nie, pod­skór­nie nauczyć. Przez ten las pro­wa­dzi dro­ga do dal­sze­go pozna­nia, do oswo­je­nia się w sobie, w swo­im cie­le i w zie­mi. Wej­ście w las to wej­ście w moją prze­strzeń, bar­dzo intym­ną, w któ­rej jed­nak mogę ści­szo­nym gło­sem powie­dzieć to wszyst­ko, co chcia­ła­bym wypo­wie­dzieć. To prze­strzeń, w któ­rej jestem naj­bli­żej sie­bie, a jeśli sie­bie, to mojej mgły i drżeń. To tu wszyst­ko doty­ka mnie naj­czu­lej i naj­głę­biej, do krwi, do łez. Jed­nak wła­śnie to moc­ne dotknię­cie chło­du lęków rodzi ciszę i koniecz­ność wier­szy.

Two­je wier­sze bywa­ją sytu­owa­ne wzglę­dem twór­czo­ści Mał­go­rza­ty Leb­dy, Urszu­li Zającz­kow­skiej, Janu­sza Radwań­skie­go. Na ile traf­ne jest w Two­im odczu­ciu to umiej­sco­wie­nie? Czu­jesz się przed­sta­wi­ciel­ką nowej eko­po­ezji? Czy może iry­tu­je Cię takie szu­flad­ko­wa­nie?

Czu­ję, że nie moją rolą jest porząd­ko­wa­nie tej zło­żo­no­ści wypo­wia­da­nych poetyc­kich gło­sów, pró­ba nada­wa­nia im ryt­mu czy wyzna­cza­nie gra­nic. Naj­moc­niej ten dystans odczu­wam w sto­sun­ku do moich wier­szy. Zabra­łam głos wła­śnie poprzez te wier­sze i powie­dzia­łam w nich gorzej lub lepiej to, co chcia­łam i potra­fi­łam. Wier­sze wyda­rza­ją się, doty­ka­ją, pro­wa­dzą w miej­sca nie­zna­ne i nie­roz­po­zna­wal­ne w chwi­li ich uro­dze­nia. Ta nie­uchwyt­ność, nie­okre­ślo­ność kra­wę­dzi, otwie­ra­nie nowych prze­strze­ni i się­ga­nie dalej to dla mnie pięk­no poezji. Nie ozna­cza to, że pozba­wiam war­to­ści kry­ty­kę lite­rac­ką i deza­wu­uję wszel­kie wła­ści­we jej porząd­ki i ryt­my, zgo­ła odmien­nie, zapi­su­ję tu, że, choć sama jestem naj­da­lej od wyzna­cza­nia sobie jakie­go­kol­wiek miej­sca w tej rze­czy­wi­sto­ści, to jed­nak przy­glą­dam się z zain­te­re­so­wa­niem temu „sytu­owa­niu”. Prze­czu­wam, że jest mię­dzy mną a przy­wo­ła­ny­mi przez Cie­bie poeta­mi jakiś rodzaj bli­sko­ści. Nie wiem jed­nak, czy łączy nas eko­po­etyc­kość, czy raczej po pro­stu podob­na wraż­li­wość, podob­na czu­łość. Gdy zada­łeś mi to pyta­nie, zaczę­łam pochy­lać się głę­biej nad tym poję­ciem i zasta­na­wiać, co ono dla mnie zna­czy. Przy­szły do mnie sło­wa Jona­tha­na Skin­ne­ra z roz­mo­wy z Julią Fie­dor­czuk, że zaraz po spa­ce­ro­wa­niu, pisa­nie czy ryso­wa­nie to wła­ści­we począ­tek eko­lo­gii, że eko­po­ety­ka to punkt sty­ku. Mogę nadać eko­po­ezji takie zna­cze­nie, w któ­rym się zmiesz­czę, któ­re będzie mi bli­skie. To czu­łość na świat, uważ­ność na nasze podo­bień­stwo do drzew i zwie­rząt, poczu­cie kru­cho­ści i współ­ist­nie­nia w tej samej jed­no­ści zie­mi. To współ­od­czu­wa­nie.

Wra­cam do kom­po­nen­tów lęko­twór­czych w Two­im zesta­wie. Moż­na wyno­to­wać wspo­mnia­ną pier­wot­ność, mito­lo­gi­za­cję prze­strze­ni w wier­szu. Nie­po­ko­ją natar­czy­we zesta­wie­nia spo­ko­ju, ciszy z kru­cho­ścią, roz­dra­pa­niem, rana­mi. Podob­ną atmos­fe­rę w swo­ich bar­dziej uda­nych fil­mach budu­je M. Night Shy­ama­lan. Zasta­na­wiam się jak to jest z tą czu­ło­ścią. To bar­dziej bli­skość i intym­ność czy wła­śnie nad­wraż­li­wość na bodź­ce, pul­su­ją­ca stre­fa podat­na na zra­nie­nie? Mamy prze­cież do czy­nie­nia z este­ty­za­cją gro­zy. Czy to pró­ba radze­nia sobie pod­mio­tu z lękiem?

 Mam poczu­cie, że jeśli jeste­śmy, to z tych drżeń, chło­du i lęków. Z tych gęstych trud­nych histo­rii, któ­re się w nas wyda­rza­ją. Chcia­łam w wier­szach wejść do tego lasu, dotknąć naj­kruch­szych naj­in­tym­niej­szych miejsc. Prze­kro­czyć gra­ni­cę i zna­leźć się w prze­strze­ni, w któ­rej jestem naga, w któ­rej świe­tle widocz­ne są wszel­kie zadra­pa­nia i bli­zny. Przyj­rzeć się im z bli­ska, a nawet wło­żyć w te rany dło­nie. Gdy odsła­nia­my się, to, co pod spodem, w samym wnę­trzu, pul­su­je jesz­cze moc­niej, jest jesz­cze bar­dziej czu­łe i wraż­li­we. Jest to tak­że wej­ście do dzie­ciń­stwa. Przej­ście przez te jesz­cze nie­wy­po­wie­dzia­ne i nie­do­koń­czo­ne histo­rie, pod­da­ne prze­dziw­nej topo­gra­fii pamię­ci, któ­ra przy­wo­łu­je bli­sko sie­bie frag­men­ty róż­nych opo­wie­ści, któ­ra jed­no­cze­śnie roz­my­wa tło obra­zu i wyostrza do gra­nic nie­któ­re szcze­gó­ły, mito­lo­gi­zu­je.  Podej­mo­wa­nie prób pora­dze­nia sobie z tym chło­dem, jest, jak prze­czu­wam, zara­zem koniecz­ne, jak i z góry ska­za­ne na nie­po­wo­dze­nie. Ciszę lasu dosta­je­my nie­od­łącz­nie razem z kru­cho­ścią zie­mi.

Balan­su­jesz na gra­ni­cy pre- i posta­po­ka­lip­sy. Samo dzia­ła­nie nisz­czą­ce wyda­je się zawie­szo­ne, uchwy­co­ny zosta­je moment tuż przed i tuż po. Czło­wiek, któ­ry ma przetrwać/przetrwał w swo­jej samot­no­ści sta­je się róż­ny­mi odbi­cia­mi natu­ry. Czy uka­zu­jesz rów­nież w ten spo­sób cyklicz­ność dzie­jów, kuli­stość wie­rzeń? Jak do tego ma się szta­faż reli­gij­ny w Two­jej poezji?

Czu­ję, że jeste­śmy czę­ścią zie­mi, przy­na­leż­my fizycz­nie i meta­fi­zycz­nie do jej struk­tu­ry. Zale­ży­my od niej. Pod­le­ga­my jej pra­wu, pra­wu lasu. W tę struk­tu­rę wpi­sa­na jest wyraź­nie i nie­od­łącz­nie śmierć, to z niej i ku niej się rodzi­my. To wrze­nie, dzia­ła­nie nisz­czą­ce, ale jed­no­cze­śnie powo­łu­ją­ce do życia, nie jest jed­nak momen­tem, a cią­gło­ścią. Nie­ustan­nym pro­ce­sem, któ­re­go chwi­le są dla nas dostrze­gal­ne, któ­re sku­pia­ją się w obra­zach, a przez to jawią się jako jakieś przed i po. Jeste­śmy zamknię­ci w tym krwio­obie­gu pro­chów, któ­re teraz mamy pod pal­ca­mi i któ­ry­mi nie­uchron­nie się sta­nie­my.

Prze­czu­wam, że nasze życie i życie w ogó­le jest w tym sen­sie balan­so­wa­niem na kra­wę­dzi, nie­zmien­nym byciem gdzieś pomię­dzy w sta­nie drże­nia. Rodze­nie się i umie­ra­nie nie wyzna­cza­ją począt­ku i koń­ca, dla mnie zarów­no tego fizycz­ne­go, jak i meta­fi­zycz­ne­go.

W moich wier­szach bar­dzo oszczęd­nie przy­wo­łu­ję obra­zy, tym więk­sze zna­cze­nie chcia­ła­bym dać tym poka­za­nym. To, co nazy­wasz reli­gij­nym szta­fa­żem, jest waż­ną czę­ścią tego obra­zo­wa­nia, istot­nym punk­tem odnie­sie­nia i rozu­mie­nia. Czu­ję, że to część tego krwio­obie­gu. Nie­od­łącz­na, koniecz­na.

Wiem, że pra­cu­jesz jako praw­nicz­ka, aktyw­nie uczest­ni­czysz w życiu oby­wa­tel­skim. Załóż­my, że poezja nie­za­an­ga­żo­wa­na nie ist­nie­je (cie­ka­wi mnie, jak Ty to postrze­gasz), ale poziom, sub­tel­ność tego mitycz­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia może być prze­róż­ny. Tak jak jego płasz­czy­zny. Czy dosłow­na codzien­na wal­ka z pro­ble­ma­mi spo­łe­czeń­stwa powo­du­je, że trak­tu­jesz poezję jako odskocz­nię, zaan­ga­żo­wa­nie w intym­ność, w sie­bie? Skąd bie­rze się potrze­ba eska­pi­zmu w rejo­ny, któ­re dale­kie są od sie­lan­ki, a wię­cej w nich baśnio­we­go sym­bo­li­zmu rodem z fil­mów del Toro? W jakim stop­niu te wier­sze są oso­bi­ste, jak moc­no utoż­sa­miasz się z pod­mio­tem?

Pra­wo, szcze­gól­nie kar­ne i medycz­ne, zaj­mu­je mnie nauko­wo oraz zawo­do­wo. Pierw­sza z tych gałę­zi jest szcze­gól­nie czu­ła na poli­tycz­ne oraz spo­łecz­ne nastro­je, i nie­ste­ty zbyt czę­sto sta­je się ostat­nio wyłącz­nie narzę­dziem, nożem w ręku. To doty­ka mnie moc­no.

Zna­my się, Patry­ku, od nie­daw­na i obser­wu­jesz tę część moje­go życia, w któ­rej w isto­cie życie oby­wa­tel­skie, widocz­nie tak­że dla innych, zaczę­ło mnie pochła­niać. Napraw­dę nie prze­czu­wa­łam, że sta­nie się ono tak istot­ną czę­ścią moje­go życia, że prze­kro­czo­ne zosta­ną tak pod­sta­wo­we gra­ni­ce, że w obro­nie waż­nych dla mnie war­to­ści będę musia­ła wyjść poza sie­bie, na uli­ce i pla­ce, że ten kraj jest mi aż tak bli­ski, że budzi emo­cje z pogra­ni­cza mat­czy­no­ści. Poczu­łam koniecz­ność zabra­nia gło­su.

Myślę jed­nak, że to zaan­ga­żo­wa­nie odby­wa się przede wszyst­kim na innym pozio­mie, bar­dzo bli­skim, ści­szo­nym, cza­sem tak sub­tel­nym, że pra­wie nie­do­strze­gal­nym. Na pró­bie oca­la­nia tego, co dla nas waż­ne w róż­nych prze­ja­wach, na róż­nych płasz­czy­znach życia, tych twór­czych i naj­zwy­klej­szych.

Pisa­nie w tym sen­sie jest jakimś rodza­jem zaan­ga­żo­wa­nia, w sie­bie i w świat, a przez to oca­la­niem w jakiś spo­sób same­go sie­bie (chcę wie­rzyć, że nie tyl­ko sie­bie), nie­ustan­nym budze­niem uważ­no­ści. Mogę iść jesz­cze dalej tym tro­pem i powie­dzieć, że nie­pi­sa­nie rów­nież jest tego prze­ja­wem (sło­wa mają moc i czu­ję, że trze­ba uży­wać ich z sza­cun­kiem, naj­uważ­niej). Dale­kie jest mi jed­nak to spoj­rze­nie, tutaj gubię ten ślad, któ­rym szłam, w któ­rym uwi­kła­nie w spra­wy poli­tycz­ne i spo­łecz­ne jest nagie i nie się­ga nigdzie dalej, nigdzie głę­biej, nie ma wewnętrz­nych korze­ni.

Czu­ję, że dla mnie pisa­nie wier­szy jest jakąś koniecz­no­ścią. Nie znam inne­go sta­nu bycia ze sobą, innej dro­gi radze­nia sobie z drże­niem i chło­dem. Nie wiem, czy ucie­kam w pisa­nie wier­szy, czy ucie­kam gdzieś poprzez nie, pew­nie tak, ale pod­świa­do­mie wszyst­ko pro­wa­dzi mnie do tego wła­śnie miej­sca.

Jestem z pod­mio­tem tych wier­szy bar­dzo bli­sko, prze­glą­da­my się w sobie. Tam­te­go popo­łu­dnia, gdy speł­niał się mój tra­klow­ski sen i zosta­łam lau­re­at­ką Kon­kur­su Poetyc­kie­go im. Geo­r­ga Tra­kla pode­szła do mnie pew­na Pani i powie­dzia­ła, że czu­je, że gdy­by nie te moc­ne histo­rie, któ­re noszę w sobie, nie było­by tych wier­szy. To praw­da.

Może­my dalej jako kon­tekst trak­to­wać Twój zestaw. Nawet w jego obrę­bie snu­jesz spój­ną histo­rię. Wnio­sku­ję, że wie­rzysz w moc opo­wie­ści i odczu­wasz potrze­bę nar­ra­cji. Kim w takim razie jest adre­sat Two­jej twór­czo­ści?

Czu­ję, że mam pod pal­ca­mi histo­rie, któ­re muszę wypo­wie­dzieć, któ­rym muszę oddać głos, któ­re chcia­ła­bym zapi­sać. Waż­ne są dla mnie sło­wa, któ­re pew­ne­go majo­we­go wie­czo­ru, na któ­rym byłeś tak­że obec­ny, w odnie­sie­niu do kil­ku moich wier­szy powie­dzia­ła pro­fe­sor Joan­na Zach: „Poeta powi­nien mieć swo­ją opo­wieść. Wiersz powi­nien mieć swo­ją tajem­ni­cę. Sło­wo powin­no mieć moment gra­wi­ta­cji, być ku cze­muś”. To spoj­rze­nie jest mi nie­zwy­kle bli­skie. Jeśli ta histo­ria, któ­rą opo­wia­dam, prze­bi­ja się przez moje wier­sze, to dla mnie naj­więk­sza czu­łość.

Gdy patrzę teraz na ten zestaw wier­szy, ale i sze­rzej na wier­sze, któ­re mam nadzie­ję sta­ną się nie­ba­wem książ­ką poetyc­ką, zasta­na­wiam się, czy two­rzą one cykl, czy może tak napraw­dę piszę cią­gle jeden wiersz.

W cza­sie powsta­wa­nia we mnie wier­szy jestem w tym, naj­bar­dziej jak to moż­li­we, sama. Wier­sze przy­cho­dzą z jakiejś intym­nej koniecz­no­ści, o któ­rej mówi­łam. W tam­tej chwi­li, a w isto­cie chwi­lach, w tam­tej prze­strze­ni two­rze­nia nie mam jesz­cze żad­ne­go adre­sa­ta. Adre­sat może poja­wić się dopie­ro w momen­cie, gdy z pew­nym nie­po­ko­jem poka­zu­ję wiersz świa­tu. Sama się zasta­na­wiam: kto Ty jesteś czło­wie­ku, któ­ry czy­tasz moje wier­sze? Jestem tego bar­dzo cie­ka­wa, ale ta odpo­wiedź z isto­ty nie wpły­nie na moją opo­wieść, adre­sat nie prze­siąk­nie głę­biej. Czu­ję, że wier­sze pisze się naj­pierw dla same­go sie­bie.

Czy dzia­łasz na innych polach arty­stycz­nych niż poezja? Opo­wiedz tro­chę o swo­ich pla­nach arty­stycz­nych na przy­szłość.

 Gdy nie piszę, foto­gra­fu­ję. Coraz wię­cej mojej uwa­gi (tak napraw­dę podzie­lo­nej i pochło­nię­tej nie tyl­ko przez arty­stycz­ne obsza­ry, choć im odda­ję pierw­szeń­stwo) obok poezji, może sze­rzej pisa­nia, zaj­mu­je foto­gra­fia, od jakie­goś cza­su pra­wie wyłącz­nie foto­gra­fia tra­dy­cyj­na. Kil­ka lat temu przy­wio­złam z domu mojej Mamy Chrzest­nej sta­ry apa­rat ana­lo­go­wy Zenit. Ten sam, któ­rym Tata robił mi pierw­sze zdję­cia, ota­cza­ne póź­niej szcze­gól­nym nabo­żeń­stwem. Prze­pa­dłam. Zapi­su­ję na kli­szy, opo­wia­dam przez nie te histo­rie, któ­rych nie potra­fię wypo­wie­dzieć w sło­wach, dla któ­rych czul­szy jest świa­tło­czu­ły film.

Z moich snów: chcia­ła­bym, by wier­sze i foto­gra­fie cią­gle były we mnie pierw­sze, wciąż doty­ka­ły naj­kruch­sze­go miej­sca.

Chcia­ła­bym tak­że, by nade­szła chwi­la, w któ­rej będę trzy­ma­ła w dło­niach mój pierw­szy poetyc­ki tom. Czu­ję, że to ten czas, kie­dy tym wier­szom trze­ba oddać głos.

Na koniec chcia­łem dość tra­dy­cyj­nie zapy­tać o Two­je inspi­ra­cje – skąd czer­piesz? Spra­wisz mi jed­nak ogrom­ną przy­jem­ność, gdy wyja­wisz rów­nież, jakie two­ry arty­stycz­ne czy arty­ści budzą Two­ją naj­więk­szą nie­chęć. Nie musi to oczy­wi­ście zaha­czać o poezję. Ja na przy­kład roz­gła­szam wszem i wobec, że nie­na­wi­dzę aktor­stwa Richar­da Gere’a w nadziei, że może kogoś przed tym zja­wi­skiem ochro­nię.

To bar­dzo trud­ne pyta­nie, bo inspi­ra­cje przy­cho­dzą do mnie w spo­sób nie­wy­ja­śnio­ny, do koń­ca nie­roz­po­zna­wal­ny. Na pew­no waż­ne w tym kon­tek­ście są lite­ra­tu­ra, sztu­ka czy foto­gra­fia. Tak samo moc­no (moc­niej?) bycie bli­sko zie­mi, bli­sko natu­ry.

Jed­nak te dotknię­cia, któ­re budzą i poru­sza­ją, któ­re pro­wa­dzą mnie gdzieś dalej i głę­biej, pod­cho­dzą z róż­nych stron, czę­sto z tych nie­spo­dzie­wa­nych, wyda­wa­ło­by się już obtar­tych, prze­cho­dzo­nych czy naj­prost­szych, z obrze­ży. Bar­dziej to prze­czu­wam niż widzę.

Naj­więk­szą nie­chęć budzi we mnie to, co rodzi moją obo­jęt­ność. Ucie­kam od prze­strze­ni, któ­re mnie usy­pia­ją, w któ­rych zasty­gam i trwam. Nie mam dla Cie­bie takiej odpo­wie­dzi, jaką chciał­byś usły­szeć, bo te prze­strze­nie się zmie­nia­ją, nie zamy­ka­ją się w jed­nej nazwie czy w jakimś imie­niu.

Czu­ję, że trze­ba się po pro­stu cią­gle szu­kać, cią­gle budzić, wołać. Pozo­sta­wa­nie w sta­nie drżą­cej czu­ło­ści jest samo w sobie inspi­ru­ją­ce.

Dzię­ku­ję ser­decz­nie, Pau­li­no, za roz­mo­wę.

Rów­nież dzię­ku­ję naj­moc­niej, Patry­ku.

 

 

O autorach i autorkach

Patryk Kosenda

Ur. 1993, współzałożyciel i redaktor „Stonera Polskiego" – magazynu artystycznego łączącego praktykę awangardową, psychodeliczną i aktywistyczną. Autor dwóch książek poetyckich: Robodramy w zieleniakach (Korporacja Ha!art, 2019) oraz Największy na świecie drewniany coaster (Fundacja KONTENT, 2021). Laureat Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO 2021. Początkujący grechuciarz.

Paulina Pidzik

urodziła się 9 maja 1986 roku w Częstochowie. wychowała pomiędzy lasem a rzeką. od czasu studiów mieszka w Krakowie. prawniczka. pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą autonomii pacjenta. poetka. autorka tomu (wejście w las), Kontent, 2019. fotografuje otworkowo. ratowniczka kwalifikowanej pierwszej pomocy.

Powiązania