Patryk Kosenda: Zacznijmy naturalnie – od wejścia w las. Z jednej strony „sarny/ wynoszą z lasu ciszę, z drugiej po śladach dzikich zwierząt uczyliśmy się lasu/ umierania sosen grzebania ciemnych liści szukania ciepłych jam”. Las jest miejscem odczuwania pierwotnego lęku, ale też wtórnego niepokoju zrodzonego przez dysonans. Jest to miejsce, którego się uczyłaś, czy jesteś w nim nomen omen zakorzeniona?
Paulina Pidzik: Wejście w las to ważny początek tej rozmowy. Od tego wejścia zaczęła się czułość tych wierszy. Las, ten pod stopami, który zaczyna się za moim rodzinnym domem, i ten z przestrzeni wierszy, to miejsce zakorzenione we mnie najgłębiej. Mam go pod palcami tak nieodłącznie i nierozerwalnie jak linie papilarne. Z jednej strony las jest dla mnie pierwotny, intuicyjny, bliski, ale jednocześnie tego miejsca jako pierwszego, jak domu, musiałam się organicznie, podskórnie nauczyć. Przez ten las prowadzi droga do dalszego poznania, do oswojenia się w sobie, w swoim ciele i w ziemi. Wejście w las to wejście w moją przestrzeń, bardzo intymną, w której jednak mogę ściszonym głosem powiedzieć to wszystko, co chciałabym wypowiedzieć. To przestrzeń, w której jestem najbliżej siebie, a jeśli siebie, to mojej mgły i drżeń. To tu wszystko dotyka mnie najczulej i najgłębiej, do krwi, do łez. Jednak właśnie to mocne dotknięcie chłodu lęków rodzi ciszę i konieczność wierszy.
Twoje wiersze bywają sytuowane względem twórczości Małgorzaty Lebdy, Urszuli Zajączkowskiej, Janusza Radwańskiego. Na ile trafne jest w Twoim odczuciu to umiejscowienie? Czujesz się przedstawicielką nowej ekopoezji? Czy może irytuje Cię takie szufladkowanie?
Czuję, że nie moją rolą jest porządkowanie tej złożoności wypowiadanych poetyckich głosów, próba nadawania im rytmu czy wyznaczanie granic. Najmocniej ten dystans odczuwam w stosunku do moich wierszy. Zabrałam głos właśnie poprzez te wiersze i powiedziałam w nich gorzej lub lepiej to, co chciałam i potrafiłam. Wiersze wydarzają się, dotykają, prowadzą w miejsca nieznane i nierozpoznawalne w chwili ich urodzenia. Ta nieuchwytność, nieokreśloność krawędzi, otwieranie nowych przestrzeni i sięganie dalej to dla mnie piękno poezji. Nie oznacza to, że pozbawiam wartości krytykę literacką i dezawuuję wszelkie właściwe jej porządki i rytmy, zgoła odmiennie, zapisuję tu, że, choć sama jestem najdalej od wyznaczania sobie jakiegokolwiek miejsca w tej rzeczywistości, to jednak przyglądam się z zainteresowaniem temu „sytuowaniu”. Przeczuwam, że jest między mną a przywołanymi przez Ciebie poetami jakiś rodzaj bliskości. Nie wiem jednak, czy łączy nas ekopoetyckość, czy raczej po prostu podobna wrażliwość, podobna czułość. Gdy zadałeś mi to pytanie, zaczęłam pochylać się głębiej nad tym pojęciem i zastanawiać, co ono dla mnie znaczy. Przyszły do mnie słowa Jonathana Skinnera z rozmowy z Julią Fiedorczuk, że zaraz po spacerowaniu, pisanie czy rysowanie to właściwe początek ekologii, że ekopoetyka to punkt styku. Mogę nadać ekopoezji takie znaczenie, w którym się zmieszczę, które będzie mi bliskie. To czułość na świat, uważność na nasze podobieństwo do drzew i zwierząt, poczucie kruchości i współistnienia w tej samej jedności ziemi. To współodczuwanie.
Wracam do komponentów lękotwórczych w Twoim zestawie. Można wynotować wspomnianą pierwotność, mitologizację przestrzeni w wierszu. Niepokoją natarczywe zestawienia spokoju, ciszy z kruchością, rozdrapaniem, ranami. Podobną atmosferę w swoich bardziej udanych filmach buduje M. Night Shyamalan. Zastanawiam się jak to jest z tą czułością. To bardziej bliskość i intymność czy właśnie nadwrażliwość na bodźce, pulsująca strefa podatna na zranienie? Mamy przecież do czynienia z estetyzacją grozy. Czy to próba radzenia sobie podmiotu z lękiem?
Mam poczucie, że jeśli jesteśmy, to z tych drżeń, chłodu i lęków. Z tych gęstych trudnych historii, które się w nas wydarzają. Chciałam w wierszach wejść do tego lasu, dotknąć najkruchszych najintymniejszych miejsc. Przekroczyć granicę i znaleźć się w przestrzeni, w której jestem naga, w której świetle widoczne są wszelkie zadrapania i blizny. Przyjrzeć się im z bliska, a nawet włożyć w te rany dłonie. Gdy odsłaniamy się, to, co pod spodem, w samym wnętrzu, pulsuje jeszcze mocniej, jest jeszcze bardziej czułe i wrażliwe. Jest to także wejście do dzieciństwa. Przejście przez te jeszcze niewypowiedziane i niedokończone historie, poddane przedziwnej topografii pamięci, która przywołuje blisko siebie fragmenty różnych opowieści, która jednocześnie rozmywa tło obrazu i wyostrza do granic niektóre szczegóły, mitologizuje. Podejmowanie prób poradzenia sobie z tym chłodem, jest, jak przeczuwam, zarazem konieczne, jak i z góry skazane na niepowodzenie. Ciszę lasu dostajemy nieodłącznie razem z kruchością ziemi.
Balansujesz na granicy pre- i postapokalipsy. Samo działanie niszczące wydaje się zawieszone, uchwycony zostaje moment tuż przed i tuż po. Człowiek, który ma przetrwać/przetrwał w swojej samotności staje się różnymi odbiciami natury. Czy ukazujesz również w ten sposób cykliczność dziejów, kulistość wierzeń? Jak do tego ma się sztafaż religijny w Twojej poezji?
Czuję, że jesteśmy częścią ziemi, przynależmy fizycznie i metafizycznie do jej struktury. Zależymy od niej. Podlegamy jej prawu, prawu lasu. W tę strukturę wpisana jest wyraźnie i nieodłącznie śmierć, to z niej i ku niej się rodzimy. To wrzenie, działanie niszczące, ale jednocześnie powołujące do życia, nie jest jednak momentem, a ciągłością. Nieustannym procesem, którego chwile są dla nas dostrzegalne, które skupiają się w obrazach, a przez to jawią się jako jakieś przed i po. Jesteśmy zamknięci w tym krwioobiegu prochów, które teraz mamy pod palcami i którymi nieuchronnie się staniemy.
Przeczuwam, że nasze życie i życie w ogóle jest w tym sensie balansowaniem na krawędzi, niezmiennym byciem gdzieś pomiędzy w stanie drżenia. Rodzenie się i umieranie nie wyznaczają początku i końca, dla mnie zarówno tego fizycznego, jak i metafizycznego.
W moich wierszach bardzo oszczędnie przywołuję obrazy, tym większe znaczenie chciałabym dać tym pokazanym. To, co nazywasz religijnym sztafażem, jest ważną częścią tego obrazowania, istotnym punktem odniesienia i rozumienia. Czuję, że to część tego krwioobiegu. Nieodłączna, konieczna.
Wiem, że pracujesz jako prawniczka, aktywnie uczestniczysz w życiu obywatelskim. Załóżmy, że poezja niezaangażowana nie istnieje (ciekawi mnie, jak Ty to postrzegasz), ale poziom, subtelność tego mitycznego zaangażowania może być przeróżny. Tak jak jego płaszczyzny. Czy dosłowna codzienna walka z problemami społeczeństwa powoduje, że traktujesz poezję jako odskocznię, zaangażowanie w intymność, w siebie? Skąd bierze się potrzeba eskapizmu w rejony, które dalekie są od sielanki, a więcej w nich baśniowego symbolizmu rodem z filmów del Toro? W jakim stopniu te wiersze są osobiste, jak mocno utożsamiasz się z podmiotem?
Prawo, szczególnie karne i medyczne, zajmuje mnie naukowo oraz zawodowo. Pierwsza z tych gałęzi jest szczególnie czuła na polityczne oraz społeczne nastroje, i niestety zbyt często staje się ostatnio wyłącznie narzędziem, nożem w ręku. To dotyka mnie mocno.
Znamy się, Patryku, od niedawna i obserwujesz tę część mojego życia, w której w istocie życie obywatelskie, widocznie także dla innych, zaczęło mnie pochłaniać. Naprawdę nie przeczuwałam, że stanie się ono tak istotną częścią mojego życia, że przekroczone zostaną tak podstawowe granice, że w obronie ważnych dla mnie wartości będę musiała wyjść poza siebie, na ulice i place, że ten kraj jest mi aż tak bliski, że budzi emocje z pogranicza matczyności. Poczułam konieczność zabrania głosu.
Myślę jednak, że to zaangażowanie odbywa się przede wszystkim na innym poziomie, bardzo bliskim, ściszonym, czasem tak subtelnym, że prawie niedostrzegalnym. Na próbie ocalania tego, co dla nas ważne w różnych przejawach, na różnych płaszczyznach życia, tych twórczych i najzwyklejszych.
Pisanie w tym sensie jest jakimś rodzajem zaangażowania, w siebie i w świat, a przez to ocalaniem w jakiś sposób samego siebie (chcę wierzyć, że nie tylko siebie), nieustannym budzeniem uważności. Mogę iść jeszcze dalej tym tropem i powiedzieć, że niepisanie również jest tego przejawem (słowa mają moc i czuję, że trzeba używać ich z szacunkiem, najuważniej). Dalekie jest mi jednak to spojrzenie, tutaj gubię ten ślad, którym szłam, w którym uwikłanie w sprawy polityczne i społeczne jest nagie i nie sięga nigdzie dalej, nigdzie głębiej, nie ma wewnętrznych korzeni.
Czuję, że dla mnie pisanie wierszy jest jakąś koniecznością. Nie znam innego stanu bycia ze sobą, innej drogi radzenia sobie z drżeniem i chłodem. Nie wiem, czy uciekam w pisanie wierszy, czy uciekam gdzieś poprzez nie, pewnie tak, ale podświadomie wszystko prowadzi mnie do tego właśnie miejsca.
Jestem z podmiotem tych wierszy bardzo blisko, przeglądamy się w sobie. Tamtego popołudnia, gdy spełniał się mój traklowski sen i zostałam laureatką Konkursu Poetyckiego im. Georga Trakla podeszła do mnie pewna Pani i powiedziała, że czuje, że gdyby nie te mocne historie, które noszę w sobie, nie byłoby tych wierszy. To prawda.
Możemy dalej jako kontekst traktować Twój zestaw. Nawet w jego obrębie snujesz spójną historię. Wnioskuję, że wierzysz w moc opowieści i odczuwasz potrzebę narracji. Kim w takim razie jest adresat Twojej twórczości?
Czuję, że mam pod palcami historie, które muszę wypowiedzieć, którym muszę oddać głos, które chciałabym zapisać. Ważne są dla mnie słowa, które pewnego majowego wieczoru, na którym byłeś także obecny, w odniesieniu do kilku moich wierszy powiedziała profesor Joanna Zach: „Poeta powinien mieć swoją opowieść. Wiersz powinien mieć swoją tajemnicę. Słowo powinno mieć moment grawitacji, być ku czemuś”. To spojrzenie jest mi niezwykle bliskie. Jeśli ta historia, którą opowiadam, przebija się przez moje wiersze, to dla mnie największa czułość.
Gdy patrzę teraz na ten zestaw wierszy, ale i szerzej na wiersze, które mam nadzieję staną się niebawem książką poetycką, zastanawiam się, czy tworzą one cykl, czy może tak naprawdę piszę ciągle jeden wiersz.
W czasie powstawania we mnie wierszy jestem w tym, najbardziej jak to możliwe, sama. Wiersze przychodzą z jakiejś intymnej konieczności, o której mówiłam. W tamtej chwili, a w istocie chwilach, w tamtej przestrzeni tworzenia nie mam jeszcze żadnego adresata. Adresat może pojawić się dopiero w momencie, gdy z pewnym niepokojem pokazuję wiersz światu. Sama się zastanawiam: kto Ty jesteś człowieku, który czytasz moje wiersze? Jestem tego bardzo ciekawa, ale ta odpowiedź z istoty nie wpłynie na moją opowieść, adresat nie przesiąknie głębiej. Czuję, że wiersze pisze się najpierw dla samego siebie.
Czy działasz na innych polach artystycznych niż poezja? Opowiedz trochę o swoich planach artystycznych na przyszłość.
Gdy nie piszę, fotografuję. Coraz więcej mojej uwagi (tak naprawdę podzielonej i pochłoniętej nie tylko przez artystyczne obszary, choć im oddaję pierwszeństwo) obok poezji, może szerzej pisania, zajmuje fotografia, od jakiegoś czasu prawie wyłącznie fotografia tradycyjna. Kilka lat temu przywiozłam z domu mojej Mamy Chrzestnej stary aparat analogowy Zenit. Ten sam, którym Tata robił mi pierwsze zdjęcia, otaczane później szczególnym nabożeństwem. Przepadłam. Zapisuję na kliszy, opowiadam przez nie te historie, których nie potrafię wypowiedzieć w słowach, dla których czulszy jest światłoczuły film.
Z moich snów: chciałabym, by wiersze i fotografie ciągle były we mnie pierwsze, wciąż dotykały najkruchszego miejsca.
Chciałabym także, by nadeszła chwila, w której będę trzymała w dłoniach mój pierwszy poetycki tom. Czuję, że to ten czas, kiedy tym wierszom trzeba oddać głos.
Na koniec chciałem dość tradycyjnie zapytać o Twoje inspiracje – skąd czerpiesz? Sprawisz mi jednak ogromną przyjemność, gdy wyjawisz również, jakie twory artystyczne czy artyści budzą Twoją największą niechęć. Nie musi to oczywiście zahaczać o poezję. Ja na przykład rozgłaszam wszem i wobec, że nienawidzę aktorstwa Richarda Gere’a w nadziei, że może kogoś przed tym zjawiskiem ochronię.
To bardzo trudne pytanie, bo inspiracje przychodzą do mnie w sposób niewyjaśniony, do końca nierozpoznawalny. Na pewno ważne w tym kontekście są literatura, sztuka czy fotografia. Tak samo mocno (mocniej?) bycie blisko ziemi, blisko natury.
Jednak te dotknięcia, które budzą i poruszają, które prowadzą mnie gdzieś dalej i głębiej, podchodzą z różnych stron, często z tych niespodziewanych, wydawałoby się już obtartych, przechodzonych czy najprostszych, z obrzeży. Bardziej to przeczuwam niż widzę.
Największą niechęć budzi we mnie to, co rodzi moją obojętność. Uciekam od przestrzeni, które mnie usypiają, w których zastygam i trwam. Nie mam dla Ciebie takiej odpowiedzi, jaką chciałbyś usłyszeć, bo te przestrzenie się zmieniają, nie zamykają się w jednej nazwie czy w jakimś imieniu.
Czuję, że trzeba się po prostu ciągle szukać, ciągle budzić, wołać. Pozostawanie w stanie drżącej czułości jest samo w sobie inspirujące.
Dziękuję serdecznie, Paulino, za rozmowę.
Również dziękuję najmocniej, Patryku.