Zawsze puszczam bańki mydlane
Najpiękniejsze bańki w powietrzu
Lecą tak wysoko
Prawie docierają do nieba
(Oficjalny hymn West Ham United)
Paweł Harlender: Interesują mnie warunki powstawania wierszy. Mógłbyś opowiedzieć, jak to u Ciebie wygląda? O jakiej porze, w jakich sytuacjach pisze Ci się najlepiej? Nie chodzi mi tylko o proces scalania i komponowania, ale też zapisywanie fraz.
Michał Mytnik: Wymyślam frazy raczej w spokojnych momentach. Takich zjazdach. Musi się pojawić przestrzeń. Na przykład w nocy jest mi łatwiej wejść w odosobniony stan, ale piszę też na mieście, gdzie już nie ma tyle przestrzeni, za to łatwo jest coś dobrego usłyszeć. Za dnia znacznie rzadziej – bodźce są monotonne i też jest ich po prostu za dużo. W nocy przychodzi to łatwiej, rozmowy bardziej płyną, ale to też wynika z jakiegoś ogólnego poluzowania, wyjścia z obowiązku, już nie mówiąc o alk czy innych takich.
W sumie to piszę tylko przy kompie, w zasadzie całe dnie przy nim spędzam, oglądam filmy, pracuję, słucham muzyki, czytam, piszę. Za to poza domem też notuję sporo fraz, więc gdy siadam do tekstu, to w wiadomościach pisanych do siebie mam już wersy, które często są punktem wyjścia. Jeszcze wcześniej wychodzę na spacer zapalić. Jakieś parkingi, jakieś osiedle, a do tego zwykle słuchawki, wiadomo. Wracając do mieszkania, nucę pierwsze słowa i wersy, potem siadam do kompa, słucham muzyki, dość intencjonalnie wsłuchując się w teksty. Sprawdzam wspomniane już wcześniej notatki i tak w godzinkę mam wiersz i to już ze wstępnymi poprawkami i researchem.
Innym razem typowo – nie mam planów na wieczór, to skoczę gdzieś na piwo, zapalę i poobserwuję ludzi. Lubię wpadać na Dolnych Młynów czy na Szpitalną w trakcie imprez techno. Rzadziej jako uczestnik, częściej obserwator, chociaż ostatnio mam sporą niechęć i trochę to wymuszam. Moda na Wixapol, Ekwador i inne takie zaczyna rzygać własnym ogonem.
Nina Manel prowadziła ostatnio wykład, w trakcie którego opowiadała m.in. o tym, jak sen wpływa na kreatywność. Pojawiła się taka myśl, że artyści w nocy łatwiej łapią vibe, bo masa ludzka w tym czasie śpi i nie ma takiego szumu myśli. I kraść też łatwiej w nocy (o tym akurat nie mówiła). Ciekawy temat to Twoje podsłuchiwanie. Rozmawiasz z tymi ludźmi czy stricte podsłuchujesz?
Myślę, że to może być związane z przestrzenią, o której wspominałem. Tak, można powiedzieć, że jestem złodziejem, ale to też nie jest takie proste, a jak ktoś uważa, że jest, to życzę powodzenia. Co do podsłuchiwania, to bardzo różnie. Czasami czuję się, jakbym naruszał czyjąś prywatność. Inna sprawa, że raczej wolę być w rozmowie, ale do tego potrzeba też śmiałości, którą czasem mam, innym razem niekoniecznie.
Zastanawiam się, czy mi towarzyszą takie opory. Dobrze rozumiem, że według Ciebie, jeżeli nawiąże się kontakt z użytkownikiem języka, można kraść do woli? Tracisz wtedy moralne opory, żeby coś przemycić do wiersza? Czy może czujesz się w takiej sytuacji jak jakiś poławiacz, albo powielacz, jak to widzisz?
No tak, trochę to kwestia moralności, a trochę tego, że gdy kradnę frazę podczas rozmowy, to zwykle mówię o tym tej drugiej osobie i zwracam uwagę na te słowa czy zdania. Przeżywam to też dużo bardziej euforycznie, jest przyjemniej, a najwięcej tekstów ukradłem najbliższym.
Wracając jeszcze do moralności, to najczęściej słowa, które kradnę, nie mają większej wartości dla osób, które je wypowiedziały. To ja po prostu coś w tym dojrzałem, dlatego to chyba bardziej moje niż ich. Podoba mi się też określenie wyławianie, ale nie jest ono do końca trafne.
Racja. W końcu to Ty dokonujesz selekcji. Wyciągasz fragment i kładąc go w nowym kontekście, wykonujesz pracę montera. Takie „ocalić od zapomnienia”, jak grechuciarsko by to nie brzmiało. Pozostańmy przy frazie. Znajduję w Twojej poezji na pęczki wykrętu językowego, formy i ujęcia koślawe. Ciekaw jestem, jak dochodzisz do tego typu zwichnięć. Pomyłka, błąd, przejęzyczenie, przesłyszenie jako metoda poetycka?
To serio nie jest tak, że ja wszystko kradnę. Lubię to, ale to jakiś ułamek, a większość moich tekstów to kwestia wyobraźni i metod, którymi operuję jak w programie do montażu. Wiesz, efekty, filtry, cięcia i takie tam. Na pewno w tym wszystkim pomaga mi ogólna wrażliwość na język, a ja akurat zawsze byłem czujny na gry słowne. Zwykle, gdy idę zapalić, bodźce są wyciszone, a myśl ma przestrzeń do przekształceń, więc skrzętnie notuję wersy, słowa i zdania, a potem je powtarzam i powtarzam w głowie, modyfikując i mutując w różnych kierunkach. Rzadko wiem już od początku, dokąd mnie to poprowadzi i jaka będzie puenta, bo to jest proces. Myślę też, że zupełnie nie mam oporów, żeby przeprowadzać operacje na języku, ale wiadomo, gdy już wrzucam te wersy do wierszy, to te najdziwniejsze, których sens rzeczywiście jest dość trudny do uchwycenia, zostają w notatkach.
Z jakich ciekawych miejsc jeszcze wyciągasz? Myślę o przekazach oralnych, ale też pisemnych.
Lubię brać rzeczy ze slangów i grypserki. Chociaż brzmi to, jak mechanizm, to dla mnie jest to bardzo naturalne. Staram się uważać, co biorę, chciałbym, by te słowa brzmiały wyniośle. Żeby ktoś uznał, że to dziwne, że te słowa związane są np. z ławką czy życiem w więzieniu, a brzmią jak legenda i totalnie nie pasują do kontekstu, z którego przecież wyszły.
Inspirujące Cię światy, prototypowe dla rzeczywistości, którą kreślisz – myślę tu właśnie o kulturze rapowej, ulicy, gangsterce, więzieniu – przesiąknięte są językowym wulgaryzmem. To jedna z cech slangu, grypsery, której – jak widzę – nie przejmujesz. Czy to świadoma selektywność? A może jednak wulgarność się u Ciebie znajduje, tylko że wyraża się jakoś inaczej?
No tak, unikam przekleństw. Jeżeli już ich używam, to w konkretnym celu . Przekleństwa dość mocno nacechowane są stereotypem, co zwykle utrudnia wejście w narrację. Ja faktycznie chciałbym przekonać ludzi, że język ławki może być językiem poetyckim. Pamiętam wiele pięknych rozmów czy sytuacji jeszcze z czasów liceum i tę świadomość, że nie jestem w stanie się nimi podzielić z kimś spoza, bo język i nasze zachowania są po prostu z góry traktowane jako szczeniackie zagrywki i coś do potępienia. Nikt nie starał się dostrzec w tym czegoś więcej, nikt nie próbował nas do końca zrozumieć.
Mógłbyś opowiedzieć o początkach Twojego zainteresowania współczesną poezją? Wiem, że – tak jak ja – nie przebywasz na tym gruncie od zawsze. Którym wejściem i w jakim momencie się tu dostałeś? Co Cię do tego skłoniło? Pukałeś czy przypominało to raczej wejście z buta? Jakie było Twoje pierwsze wrażenie na temat współczesnej polskiej poezji? Do mnie przyszła trochę znienacka, ale nie jest też tak, żebym nie był w pewien sposób uwarunkowany do jej odbioru. Przekazy słowne są w centrum mojego zainteresowania od dawna. Jak to wyglądało u Ciebie?
Dla mnie cała współczesna poezja była zaskoczeniem. Po prostu nie sądziłem, że jest tak wiele świetnych książek, inicjatyw, autorów.
Od zawsze byłem zafiksowany na tekście. Zacząłem słuchać rapu, chociaż muzycznie to wcale nie była moja bajka. Doceniałem za to sprawność językową niektórych raperów. Teraz myślę, że gdy rap przestał mi wystarczać, poezja była kolejnym i to dość naturalnym krokiem. Problemem było tylko to, że naprawdę ciężko w tę zajawkę wejść. W mediach nie mówi się o poezji, mało kto te książki czyta i to wielka szkoda, bo jeśli ktoś potrafi zachwycić się tekstem rapowym, to czemu nie poezją? Tak jak kiedyś zapętlałem w głowie wersy Laika: „Połówki milczą o tych ćwiartkach uczuć, bez których pewnie szlif dałbym inny ósemkom”, tak teraz zapętlam np. Kosendy: „Co poeta miał na myśli, to poeta ćpał na miejscu”. Nie sądzę, że wejście w poezję wymagało ode mnie zmiany. Potrzebowałem tylko jakoś do tej poezji dotrzeć, znaleźć wejście, a jak już je znalazłem, to nie miałem problemu, żeby wejść w to z buta.
Tak, tak, też znam te wersy Laika na pamięć. To prawdopodobnie jeden z najbardziej poetyckich – jeśli przez poetyckość rozumieć kalambury – raperów znad Wisły, przez co również bardzo niszowy. Światek rapowy chyba nie jest gotowy na tak zaawansowane akrobacje słowne. Wracając do dzisiejszej poezji, wydawałoby się, że ma ona wiele do zaoferowania młodemu człowiekowi – że mówi jego językiem, wykorzystuje środki znane mu z innych środków przekazu itd., a jednak wygląda na to, że jest ciężko przyswajalna. Winę lokowałbyś po stronie poezji czy raczej edukacji i organizacji kultury? A może myślenie w kategoriach winy weksluje dyskusję na niewłaściwe tory?
No jest dość hermetyczna, ale nie na tyle, aby nie mogła być bardziej powszechna. Przyczyny mogę się domyślać, ale nie jest jednoznaczna, a raczej rozbita. Ale wiesz, co jest ciekawe? Skąd tak olbrzymia popularność instapoetry? To może jakiś trop.
To znaczy myślisz, że instapoezja jest jakąś odpowiedzią na hermetyzm? Jego pokracznym rewersem? Spłatą długu za te wszystkie ekscesy?
Chciałbym, żeby tak nie było. I mam nadzieję, że nie jest. Chodzi o to, że ludzie oczekują od instapoetry jakiejś błyskotliwej/emocjonalnej myśli, czy treści w krótkiej, minimalnej formie. Chodzi o jak najkrótszą drogę do pozyskania tej myśli, dlatego treść jest krótka i łatwo zrozumiała (niestety przez to często banalna).
Poszukiwanie takiego szybkiego najedzenia. Fast food.
Tak. No taki konsumpcjonizm nooooo, i ja raczej nie mam nic do nikogo próbującego i podejmującego jakiekolwiek aktywności zajawkowe, ale jednocześnie wkurza mnie, gdy ktoś nie mówi o tym jako o produkcie, a gloryfikuje jak epokowe dzieło. No chyba że robi to nieświadomie, ale to raczek już trąci ignorancją.
Ale czy nie jest też tak, że instapoeci/instapoetki piszą z zupełnie innych pobudek i w innych celach niż poeci/poetki publikujący/e? I że w związku z tym nie mamy do nich żadnego podjazdu? Że główną pobudką jest dla nich rozrywka i z tej perspektywy nasze roszczenia mogą wydawać się co najmniej zabawne?
Jest na pewno wiele takich osób i to na pewno też jest twórcze. Problem jest, gdy pojawia się fałsz i używanie słów czy figur do osiągnięcia wyuczonych bodźców: że jak widzę w wierszu miłość to coś tam coś tam.
Wracając jeszcze do Twojego systemu poetyckiego, wydaje się on całkiem zorganizowany. Można powiedzieć, że wypracowałeś jakąś metodę pisania wiersza?
No jest to już, myślę, metoda. Teraz wygląda to tak, że mam wiele czynników (efektów?), które kontroluję i lubię je zmieniać, przez co rzadko ta metoda jest spójna. To jest akurat bardzo spoko. Lubię robić różne rzeczy, nie nuży mnie to tak, jak np. siedzenie w jednej narracji, ale z drugiej strony staram się szukać spójności. Ufam jej, ale nie chciałbym rezygnować z eksperymentowania, tym bardziej że zacząłem pisać dość niedawno i cały czas czuję, że sporo się uczę.
Rozumiem, że zmiennych jest tak wiele, że nie daje ona poczucia rozleniwiającego komfortu.
Dokładnie! Czasami czuję jakbym miał przed sobą wielką konsolę, jakbym był w studiu czy coś, hahahah. Dlatego cieszę się, że „Stoner” ma się dobrze. Zdecydowanie to jest miejsce przytulne eksperymentom i daje wiele swobody. W „Stonerze” też debiutowałem i w sumie byłem trochę zszokowany tym, że przyjęliście wtedy te teksty.
Nie ma wątpliwości co do tego, że zaliczyłeś ogromny progres i z dzisiejszej perspektywy Twoje starsze wiersze mogą wydawać się słabsze (choć mimo wszystko dobre), ale na pewno znajduje się w nich obietnica czegoś więcej, tak że nie mieliśmy większych wahań. Od początku też było czuć, że kombinujesz trochę inaczej niż reszta.
Wiesz, no ciężko mi to było ocenić, tym bardziej że na slamach szło mi tragicznie, ale wtedy to była dla mnie jedyna opcja na feedback. Zresztą sam startowałeś, to coś o tym wiesz. Potem pomogły mi majki i słuchanie naprawdę kozackich rzeczy, żeby sobie to pisanie trochę poukładać. Po przeczytaniu Sosnowskiego zacząłem pisać już znośnie i pomyślałem, że wyślę. Bardzo spoko wyszło. Pamiętam ten entuzjazm, hahah.
Spoko dla wszystkich. Mnie z kolei na slamach szło początkowo nieźle. Do czasu, kiedy zacząłem pisać bardziej misterne (hehe) i chyba bardziej wymagające teksty. Czasem mi się wydaje, że – biorąc pod uwagę poziom szantażu emocjonalnego spływającego ze sceny i entuzjastyczne na niego reakcje ze strony widowni – publiczność, która przychodzi na slamy to ta sama, która czyta instapoezję. Albo mylą slam ze stand-upem. No są chyba pewne różnice.
No cóż… Dlatego spoke’n’word mi się wydaje lepszą opcją. Kidd z Rap Addix trochę to robił. Przypomniałem sobie, że jakieś 2 lata temu znalazłem kilka jego projektów spoke’n’word i w ten sposób zainteresowałem się poezją. Najpierw kupiłem Dar Meneli, o którym usłyszałem chyba w „Tygodniku Kulturalnym”, potem Pułka, Sosna, a dalej to już poszło.
Spoke’n’word fajna sprawa. Dawid Mateusz mi o tym kiedyś więcej opowiadał. W Polsce to chyba dość słabo rozwinięte. A ze slamami problem polega też na tym, że nie da się nigdy jednoznacznie stwierdzić, czy coś jest wierszem. Może masz jakąś kumatą definicję? Fajnie by było ten temat raz na zawsze rozstrzygnąć.
Wolę rozszerzać pojęcie niż je ograniczać.
Postulujesz całkowite rozszerzenie?
Jeśli wciąż będę w stanie doświadczać estetycznie czy intelektualnie wiersz, to jak najbardziej. Może to być neon przy kantorze.
To ładne. Ale i nieco rozmywające. Pozostańmy przy formach ekspresji werbalnej. Biorąc pod uwagę swoje doświadczenie slamowe i openmajkowe, czego według Ciebie poeta może się nauczyć podczas takich występów? Jaki pożytek mogą przynieść wierszowi jako takiemu?
Na pewno świadomości rytmu. Jeśli napiszesz tekst zupełnie skopany rytmicznie, to nie przeczytasz go zbyt dobrze. Nie wiem jak Ty, ale ja, pisząc wiersze, jednocześnie je słyszę, czyli bliżej mi do muzyki niż znaczeń. One też są istotne, ale brzmienie zawsze jest bazą. Jeśli nie przeczytasz czegoś na głos z 30 razy, to nie zauważysz wielu rzeczy. Oczywiście liczba jest umowna.
Amen. Myślę, że każdy piszący (nie tylko wiersze) powinien czytać swoje teksty na głos. Ty chyba z rapu, czy w ogóle muzyki, dużo w tym temacie wyniosłeś. Rytm, ale też rym. Jakieś jeszcze skille?
Głównie z rapu, lubię proste pętle, łamanie flow i gęste gry słowne. Z rapu nie wziąłem storytellingu, jakoś nigdy tego nie czułem. Takie albumy, jak Doris czy I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside, mocno rozwinęły mój pakiet zabiegów na języku. Trudno mi też było nie podziwiać Kendricka. Ten gość jest od kilku lat całkowicie poza grą, jest królem na pewno, ale Earl Sweatshirt jest mi znacznie bliższy.
To jest niebywałe, ale Kendrickowi chyba nie zdarzają się słabsze momenty. Top-shelf na każdym poziomie – językowym, intelektualnym, muzycznym. A jeśli chodzi o zadłużenie w rapie, wyczuwam też w Twoich tekstach taki nieraz konfrontacyjny sposób formułowania. Apostrofa. Wyławiam różne wersy z Ciebie: „zasklep pointy sznurowadłami”, „oczy możesz mieć takie/ na jakie pozwoli ci jutro”, „kiedy językiem głodzisz/ mam nic do ujęcia”. Podmiot tak bardziej do siebie czy może na zewnątrz? Dukanie czy podpowiadanie?
Tak, w tych wersach chciałem nawiązać jakąś więź z czytelnikiem, sam bardzo lubię takie wiersze czytać. Pomimo zajawki na robienie językowych tricków, nie wyobrażam sobie dobrego wiersza bez grama relacji i bez emocjonalności, dlatego staram się być bliżej odbiorcy i zakładam, że on również tego oczekuje. Technika to jedno, ale jak nie masz wczuty, to wiersz będzie skopany. I oczywiście, podmiot może mówić do siebie, ale jeśli nie będę w stanie się utożsamiać, to to nie zagra. Jest też masa innych zabiegów, które budują tę więź, jak nawiązania do popkultury czy specyficzny autentyczny klimat.
Twój podmiot deklaruje, że buja się od normy do nadmiaru. A tobie, tak na co dzień, który stan jest bliższy? Jak to przekłada się na twoją twórczość?
Tam jest dokładnie namiar, ale pisząc, też myślałem o nadmiarze. Norma i namiar (nadmiar) to dwie postawy, między którymi się „bujam”. Nie jestem człowiekiem ślepo respektującym normy, ale też daleko mi do np. sześćdziesiątek [nadzwyczajne złagodzenie kary (art. 60) ‒ P.H.], korzystających z uprzywilejowania, rzucających namiary z fałszywymi oskarżeniami i dzięki temu żyjących w nadmiarze. To ciekawy temat i zjawisko, którym się brzydzę. Jest też wiele innych sytuacji, w których drażni mnie wykorzystywanie czy łamanie prawa. Dążę do tego, żeby nie być radykalnym, przez co podmiot, jaki tworzę, nie jest ani specjalnie zły (dlatego też nie przesadzam z przekleństwami), ale też na pewno nie można nazwać go porządnym.
A czy czytanie poezji ma jakieś praktyczne znaczenie dla życia jako takiego (odsuwając na moment twórczość)? Czy tak samo chętny byłbyś do przebywania z poezją, gdybyś sam nie pisał?
Raczej tak, bo czasami lepiej się czuję jako czytelnik niż jako piszący, aczkolwiek są to dwie odrębne rzeczy. Jest naprawdę sporo osób, które piszą, a nie czytają. Na odwrót też się zdarza, chociaż już nie ma tylu takich zajawkowiczów.
W Twoim połowowym zestawie Hoodshit temat opalania jest trudny do przeoczenia. Przypalanie jako jakaś metafora, zbiór metafor, symbol? Czy to już za dużo powiedziane?
Wiesz, klimat Hoodshit jest taki, a nie inny, więc nie mogę zacząć pisać o tym, że piję 20-letnie wino, a pod oknem gra mi kwartet smyczkowy. Czasami obawiam się, że może to być uznane za kontrowersyjne, ale to w ogóle nie jest moim celem. Gdy używam opalania, to z potrzeb językowych i w połączeniu z resztą tekstu, ale mam świadomość, że ktoś to może spłaszczyć i sprowadzić do niedojrzałej przewózki.
Relacja ja‒środowisko i temat kształtowania jednostki przez otoczenie (przejmowania języka, wpajania wzorców) również wydają mi się u Ciebie ważne. Pokazujesz to w działaniu. Demonstrujesz, w jaki sposób język staje się okularkami, przez które patrzymy na świat. Przyszedł mi w kontekście Twojego tomu kawałek wspomnianego Kendricka, właśnie o wpływie środowiska na jednostkę. Ja w grupie versus ja poza grupą. „Really I’m a peacemaker, but I’m with the homies right now”. Mógłbyś powiedzieć coś więcej o tej relacji w kontekście Twojego zestawu i powstającej książki?
Jakkolwiek to nie frazesowe, to zgadzam się, że środowisko ma wpływ. W liceum byłem w ekipie bardzo zżytych ze sobą ludzi. Razem spędzaliśmy czas na osiedlu, gdzie nie było knajp, pubów czy innej rozrywki, dlatego piliśmy piwa na ławkach, na budowach i w naszych miejscówkach, słuchając muzyki, gadając i odwalając jakiś syf. Graliśmy sporo w kosza i jeździliśmy też odpocząć nad jeziorem albo popatrzeć na widok miasta ze squatów. Jednocześnie każdy był z dobrej, spokojnej rodziny i staraliśmy się uczyć albo rozwijać na różne sposoby. Pamiętam, jak wieczorami spotykaliśmy się w studiu i, bawiąc się w sumie jak zwykle, pisaliśmy prace na polski. Spędzałem czas z graficiarzami, skaterami, ludźmi od muzyki, obrazów i każdy wprowadzał do ekipy inną fazę. Zawsze bardzo podobała mi się ta różnorodność. Wiele wspólnych akcji wspominam sentymentalnie i lubiłem do nich wracać, gdy zaczynałem pisać pierwsze teksty do Hoodshit. Wielu sytuacji do teraz się wstydzę i myślę, że wpływ tego środowiska wciąż nie został we mnie zatarty. Taka osiedlowa charakterność w sprzeczności z tym, by być poukładanym i żyć spokojniej niż wtedy.
Pięć książek (dowolnego gatunku), które wziąłbyś ze sobą na bezludną wyspę?
To jest mocno chory koncept. Często mam koszmary związane z odosobnieniem. W sensie zastanawiam się nad szansami powrotu do cywilizacji, ale mój nastrój każe mi z góry zakładać, że tutaj takich nie ma, dlatego: duża książka Sosnowskiego, album obrazów Egona Schielle, atlas grzybów i roślin, Zbyt głośna samotność Hrabala, Vida Local Pułki.
Dowiedziałem się niedawno, że haratasz półprofesjonalnie w gałę. Są jakieś strategie piłkarskie, które przenosisz na grunt poezji? Czego poezja może się nauczyć od piłki nożnej?
Myślę, że o to można by spytać Krzysztofa Szeremety. Czytałem ostatnio jego nową książkę i on serio to czuje. Dobra rzecz. Od kilku miesięcy siedzę po nocach i śledzę NBA. Koszykówka to dość osiedlowa sprawa, więc łatwiej mi ją wprowadzić do narracji niż futbol, chociaż na pewno jest to sport emocjonujący i znam masę świetnych historii związanych z piłką nożną. Tak jak np. bańki mydlane przed każdym domowym meczem West Ham United, drużyną grającą zwykle bardzo siłowy futbol z walką w środku pola. Sprawdź hymn.
Co Ty dajesz! Interesuję się trochę bańkarstwem. Specjalizuję się w robieniu tak zwanych smoków. Koledzy/koleżanki z branży będą wiedzieć, o co chodzi. Ten hymn, ta tradycja, to jest dla mnie, stary, wiadomość tygodnia! No to mamy motto. A prowadzę też takie badania terenowe. Bonus pytanie. Jakiego koloru są bańki mydlane?
One jedynie w dość dynamiczny sposób odbijają światło. To w dużej mierze zależy od grubości błonki bańki, bo to wpływa na to, czy interferencja jest wzmacniająca, czy może osłabiająca. Na bańce możemy wyznaczyć linie podobne do poziomic na mapie, tylko tutaj wartością nie jest wysokość, a interferencja, czyli rezultat spojenia oddziaływujących na siebie świateł o różnych częstotliwościach. W rezultacie różne pasy interferencji widzimy jako różne pasy błyszczących kolorów.
Zasadniczo. Dobra, myślę, że najważniejsze pokryliśmy.
Dobra, ja lecę w kimę. Ema!
Dzięki za pogadankę, kolorowych!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych