wywiady / o książce

Wielka rzeka ludzkiej pamięci

Elżbieta Sobolewska

Krzysztof Sztafa

Rozmowa Krzysztofa Sztafy z Elżbietą Sobolewską, towarzysząca premierze książki Pamięć Pétera Nádasa, wydanej w Biurze Literackim 3 kwietnia 2017 roku, a wersji elektronicznej 2 października 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Krzysz­tof Szta­fa: Pamięćopus vitae Náda­sa, dzie­ło uzna­ne nie­gdyś przez Susan Son­tag za „naj­więk­szą powieść naszych cza­sów” – docze­ka­ła się prze­kła­dów na nie­mal­że wszyst­kie języ­ki euro­pej­skie. Dla­cze­go do rąk pol­skie­go czy­tel­ni­ka tra­fia ono jed­nak dopie­ro teraz, w trzy­dzie­ści lat po pierw­szym węgier­skim wyda­niu z 1986 roku? Podej­rze­wam, że nie cho­dzi tutaj tyl­ko o nie­zwy­kle sier­mięż­ną, galer­ni­czą pra­cę nad prze­kła­dem… Może pol­ski rynek wydaw­ni­czy w jakiś spo­sób nie był do tej pory na Pamięć goto­wy?

Elż­bie­ta Sobo­lew­ska: Pamięć wła­ści­wie nie jest opus vitae Náda­sa, choć bywa tak postrze­ga­na, lecz jest jego pierw­szą, napi­sa­ną nie­mal na począt­ku karie­ry lite­rac­kiej, wiel­ką powie­ścią. Tu powin­nam już spro­sto­wać swo­ją wła­sną wypo­wiedź, bo wokół pyta­nia, czy jest to tzw. wiel­ka powieść czy nie, toczo­no na Węgrzech nie­koń­czą­ce się spo­ry. Pod poję­ciem wiel­kiej powie­ści w latach osiem­dzie­sią­tych jesz­cze rozu­mia­no pro­zę o roz­bu­do­wa­nej kon­struk­cji, bli­żej jed­nak tra­dy­cyj­nej, line­ar­nej nar­ra­cji. Pamięć Náda­sa, zbu­do­wa­na z trzech roz­bież­nych w cza­sie wąt­ków uka­zy­wa­ła się przed pre­mie­rą książ­ko­wą w kul­to­wym wów­czas mie­sięcz­ni­ku „Jelen­kor” i poszcze­gól­ne rozdziały/fragmenty tro­chę były trak­to­wa­ne jako nie­za­leż­ne nowe­le. Co oczy­wi­ście nie było zgod­ne z nar­ra­cyj­nym zamy­słem auto­ra. Kie­dy jed­nak powieść uka­za­ła się w 1986 roku w cało­ści, wśród kry­ty­ków zapa­dło mil­cze­nie. Na recen­zje Pamię­ci trze­ba było dość dłu­go zacze­kać. Ta powieść nie mie­ści­ła się w żad­nej dotych­czas zna­nej for­mu­le. Nie była nowa­tor­ska języ­ko­wo, w takim rozu­mie­niu, jak pisał debiu­tu­ją­cy nie­mal rów­no­le­gle z Náda­sem Peter Ester­házy. A jed­nak wpi­sy­wa­ła się w nurt tzw. węgier­skiej nowej pro­zy.

Wra­ca­jąc do sed­na Pana pyta­nia, węgier­ska nowa pro­za, nurt zapo­cząt­ko­wa­ny w poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych, nie zna­la­zła w ówcze­snej, moc­no tra­dy­cjo­na­li­stycz­nej Pol­sce zro­zu­mie­nia i akcep­ta­cji. Pro­po­no­wa­łam wów­czas wydaw­com cały sze­reg tek­stów, pro­zy, ale też ese­isty­ki. Od Ester­házy­ego począw­szy, na Náda­sie skoń­czyw­szy. Poza „Lite­ra­tu­rą na Świe­cie”, otwar­tą na nowo­ści i prze­kra­cza­nie ist­nie­ją­cych para­dyg­ma­tów, nikt się nie zain­te­re­so­wał. Może tyl­ko Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, gdzie miał się uka­zać mój prze­kład Cza­sow­ni­ków posił­ko­wych ser­ca Ester­házy­ego. Ale już po korek­cie autor­skiej, kie­dy książ­ka mia­ła iść do dru­ku, wydaw­ca przy­słał list z prze­pro­si­na­mi, należ­ne hono­ra­rium, i książ­kę wyco­fał z dru­ku. Cen­zu­ra? Nacisk war­szaw­skich śro­do­wisk „hun­ga­ry­stycz­nych” jed­no­znacz­nie sto­ją­cych w spo­rze pisa­rze ludo­wi ver­sus pisa­rze miej­scy [dziś nale­ża­ło­by powie­dzieć naro­do­wi ver­sus libe­ral­ni] po stro­nie tych pierw­szych? Jed­no i dru­gie?

Dopie­ro w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych sytu­acja ule­gła pew­nej zmia­nie. Uda­ło się wydać mniej­sze for­my Ester­háze­go, Miłość Náda­sa, któ­re­go pierw­sza powieść Koniec pierw­szej sagi rodzin­nej (PIW 1983, prze­kład Ste­fan Pęk­sa) już wpraw­dzie ist­nia­ła w pol­skim prze­kła­dzie, ale nie wzbu­dzi­ła więk­sze­go zain­te­re­so­wa­nia. Zasad­ni­czy zwrot nastą­pił dopie­ro w latach dwu­ty­sięcz­nych, po przy­zna­niu Imre Ker­te­szo­wi lite­rac­kiej Nagro­dy Nobla. Od tam­te­go cza­su uda­ło się wydać więk­szość waż­nych w nowym nur­cie węgier­skiej pro­zy ksią­żek, ale Pamię­ci wydaw­cy nie chcie­li. Nale­ży się domy­ślać, że wów­czas już tyl­ko z powo­dów finan­so­wych. To ogrom­na książ­ka, nie­mal tysiąc stron tzw. znor­ma­li­zo­wa­ne­go maszy­no­pi­su, więc i koszt potęż­ny. A rynek czy­tel­ni­czy z roku na rok mar­nie­je. Więc per­spek­ty­wa ren­tow­no­ści tytu­łu nie­wiel­ka. Teo­re­tycz­nie! Dobra pro­mo­cja jest w sta­nie spra­wić, że Pamięć zain­te­re­su­je czy­tel­ni­ków, zaist­nie­je na ryn­ku i wpi­sze się w kanon dwu­dzie­sto­wiecz­nej lite­ra­tu­ry. Na szczę­ście dla mnie nie tyl­ko wydaw­cy nie chcie­li tej książ­ki, dopó­ki pro­po­no­wa­łam. Nie spró­bo­wa­li też inni tłu­ma­cze. A u mnie na strysz­ku cze­ka­ło kil­ka roz­po­czę­tych roz­dzia­łów. Rzecz jasna wyma­ga­ją­cych dal­szej pra­cy, ale coś już było.

I pew­ne­go dnia pomy­śla­łam sobie, że trze­ba zro­bić małe porząd­ki. Albo wyrzu­cić pożół­kłe kar­ki z epo­ki maszy­ny do pisa­nia, albo skoń­czyć prze­kład. Zna­leźć wydaw­cę i dopro­wa­dzić przed­się­wzię­cie do koń­ca.

Wspo­mi­na Pan o sier­mięż­nej, galer­ni­czej pra­cy. To wiel­kie nie­po­ro­zu­mie­nie. Gdy­bym mia­ła upodo­ba­nie do sier­mięż­nej pra­cy, zosta­ła­bym na przy­kład tłu­ma­czem kabi­no­wym. To pra­ca jak w kopal­ni węgla, ale dobrze płat­na. Galer­nik w roli auto­ra dobre­go prze­kła­du się nie spraw­dza. Prze­kład lite­rac­ki to pro­ces głę­bo­ko twór­czy, a w przy­pad­ku Pamię­ci Náda­sa wymy­śleć nale­ża­ło całą kon­cep­cję języ­ko­wą, tak jak gdy­by autor pisząc, sam zro­bił to po pol­sku. To jedy­ne porów­na­nie, jakie ma sens. Rzecz jasna taka pra­ca wyma­ga cza­su, pomy­słu, wie­lu lek­tur, choć, oczy­wi­ście, spo­ro spraw­dza­nia też. Pomy­słu na Náda­sa nie znaj­dzie się ani w pośpie­chu, ani w „znoj­nym tru­dzie”. To tro­chę spra­wa jakiejś ilu­mi­na­cji. Jak jej nie ma, to trze­ba zająć się na chwi­lę czymś innym. I zor­ga­ni­zo­wa­nie życia pod takie zada­nie wła­ści­wie gra­ni­czy z cudem. Bo żad­ne­go inne­go więk­sze­go pro­jek­tu już nie ma sen­su roz­po­czy­nać. Więc przez te wie­le lat ja nie byłam goto­wa na zaję­cie się tyl­ko tym prze­kła­dem, a rynek chy­ba też nie był gotów na trud­ną powieść auto­ra z kra­ju, któ­re­go pro­zy nadal nie postrze­ga się w Pol­sce z per­spek­ty­wy lite­ra­tu­ry euro­pej­skiej.

Gábor Csor­dás, redak­tor i obec­ny wydaw­ca dzieł Náda­sa, zwra­ca uwa­gę na wbu­do­wa­ne w powieść doświad­cze­nie post­mo­der­ni­stycz­nych dyle­ma­tów nar­ra­cyj­nych, kom­pli­ku­ją­cych rela­cję pomię­dzy tek­stem i rze­czy­wi­sto­ścią. Jak ta rela­cja jest pro­ble­ma­ty­zo­wa­na w Pamię­ci?

Tak jak już wspo­mnia­łam, mamy powieść zbu­do­wa­ną z trzech, pozor­nie nie­za­leż­nych od sie­bie nar­ra­cji. Co waż­ne, róż­nych sty­li­stycz­nie. Niby nie ma żad­ne­go dyle­ma­tu. Mamy dwa współ­cze­sne wąt­ki, któ­rych boha­ter – Nádas lubi uży­wać okre­śle­nia pro­ta­go­ni­sta – jest jed­no­cze­śnie nar­ra­to­rem. Jeden wątek dzie­je się nie­mal współ­cze­śnie, kil­ka lat przed zbu­rze­niem ber­liń­skie­go muru, dru­gi prze­no­si nas w lata pięć­dzie­sią­te. Boha­te­rem jest ta sama oso­ba. W latach pięć­dzie­sią­tych jest dziec­kiem, a latach, powiedz­my, wcze­snych osiem­dzie­sią­tych, jest mło­dym węgier­skim pisa­rzem, zain­te­re­so­wa­nym też teatrem i prze­by­wa­ją­cym w Ber­li­nie Wschod­nim na sty­pen­dium. Trze­ci wątek to książ­ka pisa­na przez tego mło­de­go czło­wie­ka. Dalej wąt­ki znów się plą­czą. Ale to już niech roz­wi­kła czy­tel­nik. Losy dwóch nar­ra­to­rów prze­ni­ka­ją się wza­jem­nie, w powie­ści giną i nik­ną moty­wy łączą­ce zacho­wa­nia boha­te­rów żyją­cych w dwóch roż­nych cza­sach i dwóch róż­nych histo­riach. W sumie oka­zu­je się jed­nak, że choć wszyst­ko się zmie­nia, nie zmie­nia się nic. Wraż­li­wość czło­wie­ka i jego mię­dzy­ludz­kie związ­ki, czy to rodzin­ne, czy to poli­tycz­ne albo ero­tycz­ne od zawsze poru­sza­ją się po tych samych tra­jek­to­riach. Cza­sa­mi więc, czy­ta­jąc na przy­kład roz­dzia­ły Pamię­ci, tak jak moż­na to było zro­bić w mie­sięcz­ni­ku „Jelen­kor” nie­ko­niecz­nie po kolei, zapo­mi­na­jąc o pew­nej chro­no­lo­gii wyda­rzeń, któ­rej prze­cież tu nie ma, moż­na stra­cić pew­ność, w któ­rej płasz­czyź­nie cza­so­wej się znaj­du­je­my. W tej „rze­czy­wi­stej”, współ­cze­snej, czy w tam­tej „fik­cyj­nej”, wymy­ślo­nej i prze­szłej. Tu zresz­tą Nádas świa­do­mie od cza­su do cza­su mie­sza sty­le wypo­wie­dzi, tak żeby zda­nia wyję­te z kon­tek­stu moż­na było nie­kie­dy w wyobraź­ni prze­su­wać w tek­ście. Czy­ta­jąc jeden roz­dział, odczy­tu­jąc jeden czas, myśleć o tam­tym dru­gim. Gdy­by nie ten zabieg, rze­czy­wi­ście Pamięć nie była­by tzw. wiel­ką powie­ścią, tym­cza­sem nią jest. Choć nawet węgier­scy kry­ty­cy dostrze­gli to jak­by z opóź­nie­niem. Wiel­ka powieść zawsze była marze­niem współ­cze­snych węgier­skich pro­za­ików. Bo Węgrzy są mistrza­mi tzw. małej powie­ści. I tu nagle Pamięć, któ­ra na pod­gle­biu małej for­my wzno­si monu­men­tal­ną kon­struk­cję nar­ra­cyj­ną.

Z pew­no­ścią zacho­wam zatem inte­lek­tu­al­ną uczci­wość, stwier­dza­jąc, że Péter Nádas to pisarz kano­nicz­ny, nie bez powo­du porów­ny­wa­ny do takich wybit­nych oso­bo­wo­ści jak Mar­cel Pro­ust czy Tomasz Mann. Jego pozy­cja „euro­pej­skie­go kla­sy­ka” wyni­ka nie tyl­ko z fak­tu, że jest on lau­re­atem wie­lu pre­sti­żo­wych, mię­dzy­na­ro­do­wych nagród czy jed­nym z żela­znych kan­dy­da­tów do Lite­rac­kiej Nagro­dy Nobla. Náda­sa wymie­nia się jako wiel­kie­go inno­wa­to­ra współ­cze­snej pro­zy euro­pej­skiej oraz pre­kur­so­ra lite­rac­kiej pono­wo­cze­sno­ści. Na czym pole­ga ten świa­to­wy feno­men auto­ra Pamię­ci?

Z for­mal­ne­go punk­tu widze­nia chy­ba wła­śnie na tym, o czym przed chwi­lą wspo­mnia­łam. Nádas, wpi­su­jąc się w nowy para­dyg­mat, jak kry­ty­cy lubi­li wów­czas okre­ślać zerwa­nie z tra­dy­cyj­ną nar­ra­cją, odna­lazł spo­sób na stwo­rze­nie wie­lo­wąt­ko­wej pro­zy osnu­tej na kon­struk­cji odrzu­ca­ją­cej chro­no­lo­gię i line­ar­ność akcji. Wie­lo­ni­cio­we DNA pro­zy Náda­sa – jakoś nie umiem oprzeć się temu bio­lo­gicz­ne­mu porów­na­niu – sta­no­wi o wyjąt­ko­wo­ści tej pro­zy, posta­cie nakła­da­ją się na sie­bie, czas prze­pły­wa pomię­dzy boha­te­ra­mi niczym rze­ka ludz­kiej pamię­ci. Kilo­me­tro­we zda­nia Náda­sa – jed­no zda­nie to jeden aka­pit – sta­no­wi­ły dla węgiersz­czy­zny trud­ne wyzwa­nie, takiej tra­dy­cji nie ma w węgier­skiej pro­zie, ale też wiel­ką trud­ność w odna­le­zie­niu wła­ści­we­go języ­ka prze­kła­du. Sły­sza­łam kie­dyś nawet, że w pierw­szej wer­sji tłu­ma­cze­nia na angiel­ski tłu­macz podzie­lił zda­nia, i dopie­ro potem to zmie­nio­no.

Nádas wyjąt­ko­wo szczę­śli­wie tra­fił na swój czas. Opi­sał moral­ny kry­zys powo­jen­nej rze­czy­wi­sto­ści, jed­no­cze­śnie wra­ca­jąc do jesz­cze żywych euro­pej­skich tra­dy­cji lite­rac­kich i prze­rzu­ca­jąc mosty do pono­wo­cze­snej, współ­cze­snej pro­zy. Zro­bił to w taki spo­sób, że książ­ka po trzy­dzie­stu latach od pre­mie­ry nadal jest nowa­tor­ska, a czas tyl­ko dodał jej tre­ści. Niż zatem dziw­ne­go, że cele­bro­wa­ne w ubie­głym roku trzy­dzie­sto­le­cie wyda­nia Pamię­ci było na Węgrzech jed­nym z więk­szych wyda­rzeń lite­rac­kich. Kolej­nym ele­men­tem sta­no­wią­cym o wyjąt­ko­wo­ści Náda­sa jako obser­wa­to­ra ludz­kich zacho­wań, jest wni­kli­wa ana­li­za mecha­ni­zmów, za pomo­cą któ­rych ludz­ka pamięć notu­je wyda­rze­nia, kodu­je histo­rię przez pry­zmat oso­bi­stych doświad­czeń. Nádas, przed­sta­wia­jąc losy poko­le­nia dora­sta­ją­ce­go w latach pięć­dzie­sią­tych, wra­ca do naj­więk­szych traum węgier­skiej histo­rii, mro­ków sta­li­ni­zmu i dra­ma­tu powsta­nia 1956 roku. Poka­zu­je losy osób uwi­kła­nych w wąt­pli­we moral­nie wybo­ry, dra­ma­ty odci­ska­ją­ce swo­je pięt­no na kolej­nych poko­le­niach.

Histo­rycz­ne wyda­rze­nia są jed­nak tyl­ko tłem, na któ­rym poru­sza­ją się boha­te­ro­wie Pamię­ci. Naj­waż­niej­szym ele­men­tem jest odczu­wa­nie. To, jak czu­je­my, co czu­je­my, w jaki spo­sób odczu­wa­my. Stąd pew­ne para­le­le, jakie rysu­ją się pomię­dzy pro­zą Náda­sa a tra­dy­cją pro­zy Tho­ma­sa Man­na czy Mar­ce­la Pro­usta. Psy­cho­ana­li­tycz­na intro­spek­cja Náda­sa wycho­dzi jed­nak poza swo­je zwy­cza­jo­we ramy. Nádas pró­bu­je oddzie­lić poję­cie cia­ła i płci, motyw homo­sek­su­al­ny, kon­se­kwent­nie nie­pod­no­szo­ny przez kry­ty­ków, nie jest do koń­ca oczy­wi­sty. Nádas na pro­wo­ka­cyj­ne pyta­nie, czy moż­na Pamięć odczy­ty­wać jako powieść gejow­ską, wpraw­dzie nie zaprze­cza, ale wie­my, że to nie miłość pomię­dzy dwo­ma męż­czy­zna­mi sta­no­wi cen­tral­ną oś nar­ra­cji. W osiem­dzie­sią­tych latach takie pisar­stwo, zwłasz­cza kie­dy autor pocho­dził z tej stro­ny żela­znej kur­ty­ny, musia­ło wywo­łać szok. Susan Son­tag pod­czas wykła­du wygło­szo­ne­go w ame­ry­kań­skim PEN klu­bie okre­śli­ła tę książ­kę jako „naj­więk­szą powo­jen­ną powieść euro­pej­ską”, Pamięć tra­fi­ła na listę best­sel­le­rów zachod­nio­nie­miec­kiej, bodaj­że mona­chij­skiej, roz­gło­śni radio­wej, a nie­miec­kie nakła­dy wszyst­kich wzno­wień prze­kro­czy­ły sto tysię­cy. Jak na trud­ną lite­ra­tu­rę, któ­rej odbior­cą jest niszo­wy, przy­go­to­wa­ny lite­rac­ko czy­tel­nik to wynik, przy­znaj­my, zaska­ku­ją­cy.

A czy po zasad­ni­czej cezu­rze histo­rycz­nej z 1989 roku – upad­ku muru ber­liń­skie­go i roz­pa­dzie żela­znej kur­ty­ny – Pamięć może być czy­ta­na w jakiś nie­co inny, mniej oczy­wi­sty spo­sób, tro­chę poza for­mu­łą „wiel­kiej syn­te­zy ducho­we­go kry­zy­su i doświad­czeń życio­wych czło­wie­ka XX wie­ku”? Inny­mi sło­wy: czy dzi­siej­szy świat jest świa­tem na mia­rę Pamię­ci? Pytam o to w kon­tek­ście naj­więk­szych lite­rac­kich i filo­zo­ficz­nych fascy­na­cji Náda­sa, cza­su i histo­rii, w któ­rej, jak pisze sam autor, „nie ma pra­wa ist­nieć pust­ka”.

Wiel­ka syn­te­za czło­wie­cze­go doświad­cze­nia i doświad­cza­nia to jest zawsze zada­nie dla pisar­stwa naj­wy­żej pró­by. Ile­kol­wiek murów by nie padło i ile­kol­wiek żela­znych kur­tyn by nie prze­rdze­wia­ło. Rzecz w tym, że ta pro­za wycho­dzi poza czas, miej­sce i histo­rię. Histo­rycz­ny kon­tekst jest o tyle waż­ny, że już doro­sły kolej­ne poko­le­nia, dla któ­rych komu­ni­stycz­ny reżim jest poję­ciem z pod­ręcz­ni­ków do histo­rii. Im Nádas da wie­dzę, do cze­go pro­wa­dzi tota­li­ta­ryzm. Nie teo­re­tycz­nie, ale na bar­dzo żywych, ludz­kich przy­kła­dach, bo jak moż­na się domy­ślać, te posta­cie nie są do koń­ca fik­cyj­ne. On takich ludzi znał, może tyl­ko zmie­nił imio­na. Pozwo­lę sobie tu pocią­gnąć dalej zacy­to­wa­ny przez Pana frag­ment: „ktoś więc musi zająć miej­sce pierw­sze­go skrzyp­ka, jego miej­sce nie może pozo­stać puste, musi wygry­wać te same nuty i nosić ten sam tra­dy­cyj­ny frak, żeby to, co zmien­ne, wyda­wa­ło się sta­łe”. Czy to nie brzmi jak prze­stro­ga? Któ­ra jest i zawsze będzie aktu­al­na.

Dru­gi wątek, ludz­kiej cie­le­sno­ści i odczu­wa­nia poprzez cia­ło też w pew­nym sen­sie uległ prze­war­to­ścio­wa­niu. Płeć nie okre­śla czło­wie­ka w taki spo­sób, jak dotych­czas myśle­li­śmy, wie­le ludz­kich cech oka­za­ło się być moc­niej osa­dzo­ny­mi w kul­tu­rze niż w bio­lo­gii. Podob­nie sek­su­al­ność, przy­naj­mniej tak, jak rozu­mie ją Nádas, nie jest sfe­rą tak bar­dzo jed­no­znacz­ną, jak była postrze­ga­na kil­ka­dzie­siąt lat temu. Więc ten kon­tekst tak­że zysku­je nowy odczyt. Cokol­wiek by to nie zna­czy­ło.

W jed­nym z wywia­dów Nádas powie­dział kie­dyś: „Ja bez­u­stan­nie balan­su­ję na gra­ni­cy; to jest gra­ni­ca myśle­nia i pisar­stwa. W tra­dy­cyj­nym rozu­mie­niu tego sło­wa już nie piszę powie­ści”. I to jest chy­ba kwin­te­sen­cja dorob­ku auto­ra, któ­ry przede wszyst­kim zasta­na­wia się nad kon­dy­cją współ­cze­sne­go czło­wie­ka, i nie­ja­ko do tego znaj­du­je pisar­ską meto­dę.


 

belka3

 

O autorach i autorkach

Elżbieta Sobolewska

Absolwentka filologii węgierskiej UW, wybitna tłumaczka i popularyzatorka literatury węgierskiej, redaktor, manager projektów wydawniczych. Tłumaczyła m.in. dzieła László Krasznahorkaiego, Imre Kertésza, Pétera Esterházyego. Jej publikacje na temat literatury węgierskiej można znaleźć na łamach Literatury na Świecie, Nowych Książek czy Gazety Wyborczej. Laureatka nagrody im. Milána Füsta za całokształt pracy translatorskiej. Mieszka w Warszawie.

Krzysztof Sztafa

Urodzony w 1991 roku. Pochodzi z gór, mieszka w Krakowie. Publikuje w prasie i Internecie. Po godzinach trochę prozaik.  

Powiązania