Krzysztof Sztafa: Pamięć – opus vitae Nádasa, dzieło uznane niegdyś przez Susan Sontag za „największą powieść naszych czasów” – doczekała się przekładów na niemalże wszystkie języki europejskie. Dlaczego do rąk polskiego czytelnika trafia ono jednak dopiero teraz, w trzydzieści lat po pierwszym węgierskim wydaniu z 1986 roku? Podejrzewam, że nie chodzi tutaj tylko o niezwykle siermiężną, galerniczą pracę nad przekładem… Może polski rynek wydawniczy w jakiś sposób nie był do tej pory na Pamięć gotowy?
Elżbieta Sobolewska: Pamięć właściwie nie jest opus vitae Nádasa, choć bywa tak postrzegana, lecz jest jego pierwszą, napisaną niemal na początku kariery literackiej, wielką powieścią. Tu powinnam już sprostować swoją własną wypowiedź, bo wokół pytania, czy jest to tzw. wielka powieść czy nie, toczono na Węgrzech niekończące się spory. Pod pojęciem wielkiej powieści w latach osiemdziesiątych jeszcze rozumiano prozę o rozbudowanej konstrukcji, bliżej jednak tradycyjnej, linearnej narracji. Pamięć Nádasa, zbudowana z trzech rozbieżnych w czasie wątków ukazywała się przed premierą książkową w kultowym wówczas miesięczniku „Jelenkor” i poszczególne rozdziały/fragmenty trochę były traktowane jako niezależne nowele. Co oczywiście nie było zgodne z narracyjnym zamysłem autora. Kiedy jednak powieść ukazała się w 1986 roku w całości, wśród krytyków zapadło milczenie. Na recenzje Pamięci trzeba było dość długo zaczekać. Ta powieść nie mieściła się w żadnej dotychczas znanej formule. Nie była nowatorska językowo, w takim rozumieniu, jak pisał debiutujący niemal równolegle z Nádasem Peter Esterházy. A jednak wpisywała się w nurt tzw. węgierskiej nowej prozy.
Wracając do sedna Pana pytania, węgierska nowa proza, nurt zapoczątkowany w połowie lat osiemdziesiątych, nie znalazła w ówczesnej, mocno tradycjonalistycznej Polsce zrozumienia i akceptacji. Proponowałam wówczas wydawcom cały szereg tekstów, prozy, ale też eseistyki. Od Esterházyego począwszy, na Nádasie skończywszy. Poza „Literaturą na Świecie”, otwartą na nowości i przekraczanie istniejących paradygmatów, nikt się nie zainteresował. Może tylko Wydawnictwo Literackie, gdzie miał się ukazać mój przekład Czasowników posiłkowych serca Esterházyego. Ale już po korekcie autorskiej, kiedy książka miała iść do druku, wydawca przysłał list z przeprosinami, należne honorarium, i książkę wycofał z druku. Cenzura? Nacisk warszawskich środowisk „hungarystycznych” jednoznacznie stojących w sporze pisarze ludowi versus pisarze miejscy [dziś należałoby powiedzieć narodowi versus liberalni] po stronie tych pierwszych? Jedno i drugie?
Dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych sytuacja uległa pewnej zmianie. Udało się wydać mniejsze formy Esterházego, Miłość Nádasa, którego pierwsza powieść Koniec pierwszej sagi rodzinnej (PIW 1983, przekład Stefan Pęksa) już wprawdzie istniała w polskim przekładzie, ale nie wzbudziła większego zainteresowania. Zasadniczy zwrot nastąpił dopiero w latach dwutysięcznych, po przyznaniu Imre Kerteszowi literackiej Nagrody Nobla. Od tamtego czasu udało się wydać większość ważnych w nowym nurcie węgierskiej prozy książek, ale Pamięci wydawcy nie chcieli. Należy się domyślać, że wówczas już tylko z powodów finansowych. To ogromna książka, niemal tysiąc stron tzw. znormalizowanego maszynopisu, więc i koszt potężny. A rynek czytelniczy z roku na rok marnieje. Więc perspektywa rentowności tytułu niewielka. Teoretycznie! Dobra promocja jest w stanie sprawić, że Pamięć zainteresuje czytelników, zaistnieje na rynku i wpisze się w kanon dwudziestowiecznej literatury. Na szczęście dla mnie nie tylko wydawcy nie chcieli tej książki, dopóki proponowałam. Nie spróbowali też inni tłumacze. A u mnie na stryszku czekało kilka rozpoczętych rozdziałów. Rzecz jasna wymagających dalszej pracy, ale coś już było.
I pewnego dnia pomyślałam sobie, że trzeba zrobić małe porządki. Albo wyrzucić pożółkłe karki z epoki maszyny do pisania, albo skończyć przekład. Znaleźć wydawcę i doprowadzić przedsięwzięcie do końca.
Wspomina Pan o siermiężnej, galerniczej pracy. To wielkie nieporozumienie. Gdybym miała upodobanie do siermiężnej pracy, zostałabym na przykład tłumaczem kabinowym. To praca jak w kopalni węgla, ale dobrze płatna. Galernik w roli autora dobrego przekładu się nie sprawdza. Przekład literacki to proces głęboko twórczy, a w przypadku Pamięci Nádasa wymyśleć należało całą koncepcję językową, tak jak gdyby autor pisząc, sam zrobił to po polsku. To jedyne porównanie, jakie ma sens. Rzecz jasna taka praca wymaga czasu, pomysłu, wielu lektur, choć, oczywiście, sporo sprawdzania też. Pomysłu na Nádasa nie znajdzie się ani w pośpiechu, ani w „znojnym trudzie”. To trochę sprawa jakiejś iluminacji. Jak jej nie ma, to trzeba zająć się na chwilę czymś innym. I zorganizowanie życia pod takie zadanie właściwie graniczy z cudem. Bo żadnego innego większego projektu już nie ma sensu rozpoczynać. Więc przez te wiele lat ja nie byłam gotowa na zajęcie się tylko tym przekładem, a rynek chyba też nie był gotów na trudną powieść autora z kraju, którego prozy nadal nie postrzega się w Polsce z perspektywy literatury europejskiej.
Gábor Csordás, redaktor i obecny wydawca dzieł Nádasa, zwraca uwagę na wbudowane w powieść doświadczenie postmodernistycznych dylematów narracyjnych, komplikujących relację pomiędzy tekstem i rzeczywistością. Jak ta relacja jest problematyzowana w Pamięci?
Tak jak już wspomniałam, mamy powieść zbudowaną z trzech, pozornie niezależnych od siebie narracji. Co ważne, różnych stylistycznie. Niby nie ma żadnego dylematu. Mamy dwa współczesne wątki, których bohater – Nádas lubi używać określenia protagonista – jest jednocześnie narratorem. Jeden wątek dzieje się niemal współcześnie, kilka lat przed zburzeniem berlińskiego muru, drugi przenosi nas w lata pięćdziesiąte. Bohaterem jest ta sama osoba. W latach pięćdziesiątych jest dzieckiem, a latach, powiedzmy, wczesnych osiemdziesiątych, jest młodym węgierskim pisarzem, zainteresowanym też teatrem i przebywającym w Berlinie Wschodnim na stypendium. Trzeci wątek to książka pisana przez tego młodego człowieka. Dalej wątki znów się plączą. Ale to już niech rozwikła czytelnik. Losy dwóch narratorów przenikają się wzajemnie, w powieści giną i nikną motywy łączące zachowania bohaterów żyjących w dwóch rożnych czasach i dwóch różnych historiach. W sumie okazuje się jednak, że choć wszystko się zmienia, nie zmienia się nic. Wrażliwość człowieka i jego międzyludzkie związki, czy to rodzinne, czy to polityczne albo erotyczne od zawsze poruszają się po tych samych trajektoriach. Czasami więc, czytając na przykład rozdziały Pamięci, tak jak można to było zrobić w miesięczniku „Jelenkor” niekoniecznie po kolei, zapominając o pewnej chronologii wydarzeń, której przecież tu nie ma, można stracić pewność, w której płaszczyźnie czasowej się znajdujemy. W tej „rzeczywistej”, współczesnej, czy w tamtej „fikcyjnej”, wymyślonej i przeszłej. Tu zresztą Nádas świadomie od czasu do czasu miesza style wypowiedzi, tak żeby zdania wyjęte z kontekstu można było niekiedy w wyobraźni przesuwać w tekście. Czytając jeden rozdział, odczytując jeden czas, myśleć o tamtym drugim. Gdyby nie ten zabieg, rzeczywiście Pamięć nie byłaby tzw. wielką powieścią, tymczasem nią jest. Choć nawet węgierscy krytycy dostrzegli to jakby z opóźnieniem. Wielka powieść zawsze była marzeniem współczesnych węgierskich prozaików. Bo Węgrzy są mistrzami tzw. małej powieści. I tu nagle Pamięć, która na podglebiu małej formy wznosi monumentalną konstrukcję narracyjną.
Z pewnością zachowam zatem intelektualną uczciwość, stwierdzając, że Péter Nádas to pisarz kanoniczny, nie bez powodu porównywany do takich wybitnych osobowości jak Marcel Proust czy Tomasz Mann. Jego pozycja „europejskiego klasyka” wynika nie tylko z faktu, że jest on laureatem wielu prestiżowych, międzynarodowych nagród czy jednym z żelaznych kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla. Nádasa wymienia się jako wielkiego innowatora współczesnej prozy europejskiej oraz prekursora literackiej ponowoczesności. Na czym polega ten światowy fenomen autora Pamięci?
Z formalnego punktu widzenia chyba właśnie na tym, o czym przed chwilą wspomniałam. Nádas, wpisując się w nowy paradygmat, jak krytycy lubili wówczas określać zerwanie z tradycyjną narracją, odnalazł sposób na stworzenie wielowątkowej prozy osnutej na konstrukcji odrzucającej chronologię i linearność akcji. Wieloniciowe DNA prozy Nádasa – jakoś nie umiem oprzeć się temu biologicznemu porównaniu – stanowi o wyjątkowości tej prozy, postacie nakładają się na siebie, czas przepływa pomiędzy bohaterami niczym rzeka ludzkiej pamięci. Kilometrowe zdania Nádasa – jedno zdanie to jeden akapit – stanowiły dla węgierszczyzny trudne wyzwanie, takiej tradycji nie ma w węgierskiej prozie, ale też wielką trudność w odnalezieniu właściwego języka przekładu. Słyszałam kiedyś nawet, że w pierwszej wersji tłumaczenia na angielski tłumacz podzielił zdania, i dopiero potem to zmieniono.
Nádas wyjątkowo szczęśliwie trafił na swój czas. Opisał moralny kryzys powojennej rzeczywistości, jednocześnie wracając do jeszcze żywych europejskich tradycji literackich i przerzucając mosty do ponowoczesnej, współczesnej prozy. Zrobił to w taki sposób, że książka po trzydziestu latach od premiery nadal jest nowatorska, a czas tylko dodał jej treści. Niż zatem dziwnego, że celebrowane w ubiegłym roku trzydziestolecie wydania Pamięci było na Węgrzech jednym z większych wydarzeń literackich. Kolejnym elementem stanowiącym o wyjątkowości Nádasa jako obserwatora ludzkich zachowań, jest wnikliwa analiza mechanizmów, za pomocą których ludzka pamięć notuje wydarzenia, koduje historię przez pryzmat osobistych doświadczeń. Nádas, przedstawiając losy pokolenia dorastającego w latach pięćdziesiątych, wraca do największych traum węgierskiej historii, mroków stalinizmu i dramatu powstania 1956 roku. Pokazuje losy osób uwikłanych w wątpliwe moralnie wybory, dramaty odciskające swoje piętno na kolejnych pokoleniach.
Historyczne wydarzenia są jednak tylko tłem, na którym poruszają się bohaterowie Pamięci. Najważniejszym elementem jest odczuwanie. To, jak czujemy, co czujemy, w jaki sposób odczuwamy. Stąd pewne paralele, jakie rysują się pomiędzy prozą Nádasa a tradycją prozy Thomasa Manna czy Marcela Prousta. Psychoanalityczna introspekcja Nádasa wychodzi jednak poza swoje zwyczajowe ramy. Nádas próbuje oddzielić pojęcie ciała i płci, motyw homoseksualny, konsekwentnie niepodnoszony przez krytyków, nie jest do końca oczywisty. Nádas na prowokacyjne pytanie, czy można Pamięć odczytywać jako powieść gejowską, wprawdzie nie zaprzecza, ale wiemy, że to nie miłość pomiędzy dwoma mężczyznami stanowi centralną oś narracji. W osiemdziesiątych latach takie pisarstwo, zwłaszcza kiedy autor pochodził z tej strony żelaznej kurtyny, musiało wywołać szok. Susan Sontag podczas wykładu wygłoszonego w amerykańskim PEN klubie określiła tę książkę jako „największą powojenną powieść europejską”, Pamięć trafiła na listę bestsellerów zachodnioniemieckiej, bodajże monachijskiej, rozgłośni radiowej, a niemieckie nakłady wszystkich wznowień przekroczyły sto tysięcy. Jak na trudną literaturę, której odbiorcą jest niszowy, przygotowany literacko czytelnik to wynik, przyznajmy, zaskakujący.
A czy po zasadniczej cezurze historycznej z 1989 roku – upadku muru berlińskiego i rozpadzie żelaznej kurtyny – Pamięć może być czytana w jakiś nieco inny, mniej oczywisty sposób, trochę poza formułą „wielkiej syntezy duchowego kryzysu i doświadczeń życiowych człowieka XX wieku”? Innymi słowy: czy dzisiejszy świat jest światem na miarę Pamięci? Pytam o to w kontekście największych literackich i filozoficznych fascynacji Nádasa, czasu i historii, w której, jak pisze sam autor, „nie ma prawa istnieć pustka”.
Wielka synteza człowieczego doświadczenia i doświadczania to jest zawsze zadanie dla pisarstwa najwyżej próby. Ilekolwiek murów by nie padło i ilekolwiek żelaznych kurtyn by nie przerdzewiało. Rzecz w tym, że ta proza wychodzi poza czas, miejsce i historię. Historyczny kontekst jest o tyle ważny, że już dorosły kolejne pokolenia, dla których komunistyczny reżim jest pojęciem z podręczników do historii. Im Nádas da wiedzę, do czego prowadzi totalitaryzm. Nie teoretycznie, ale na bardzo żywych, ludzkich przykładach, bo jak można się domyślać, te postacie nie są do końca fikcyjne. On takich ludzi znał, może tylko zmienił imiona. Pozwolę sobie tu pociągnąć dalej zacytowany przez Pana fragment: „ktoś więc musi zająć miejsce pierwszego skrzypka, jego miejsce nie może pozostać puste, musi wygrywać te same nuty i nosić ten sam tradycyjny frak, żeby to, co zmienne, wydawało się stałe”. Czy to nie brzmi jak przestroga? Która jest i zawsze będzie aktualna.
Drugi wątek, ludzkiej cielesności i odczuwania poprzez ciało też w pewnym sensie uległ przewartościowaniu. Płeć nie określa człowieka w taki sposób, jak dotychczas myśleliśmy, wiele ludzkich cech okazało się być mocniej osadzonymi w kulturze niż w biologii. Podobnie seksualność, przynajmniej tak, jak rozumie ją Nádas, nie jest sferą tak bardzo jednoznaczną, jak była postrzegana kilkadziesiąt lat temu. Więc ten kontekst także zyskuje nowy odczyt. Cokolwiek by to nie znaczyło.
W jednym z wywiadów Nádas powiedział kiedyś: „Ja bezustannie balansuję na granicy; to jest granica myślenia i pisarstwa. W tradycyjnym rozumieniu tego słowa już nie piszę powieści”. I to jest chyba kwintesencja dorobku autora, który przede wszystkim zastanawia się nad kondycją współczesnego człowieka, i niejako do tego znajduje pisarską metodę.