Miłosz Waligórski: Twoja popularność w Polsce, w porównaniu z innymi krajami regionu (mam na myśli Czechy, Węgry i Słowację), jest ogromna. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, skąd się wzięła? Potrafisz to wyjaśnić?
Miljenko Jergović: Moim zdaniem bierze się to stąd, że w Polsce mam po prostu fantastycznych tłumaczy. Przede wszystkim Magdalenę Petryńską, ale także Ciebie. To, co Magdalena zrobiła dla mnie i moich książek, jest nie do przecenienia. Ona w pewien sposób stworzyła nowego, polskiego Miljenka Jergovicia. Uważam ją co najmniej za współautorkę moich książek wydanych u was. Jestem jej za to niezmiernie wdzięczny. Poza tym to dzięki niej miałem okazję zwiedzić Polskę, na własne oczy zobaczyć polskie miasta, poznać scenografię życia Herlinga-Grudzińskiego, Zagajewskiego, Gombrowicza, Miłosza, Herberta, Tokarczuk, Stasiuka, ale i Wajdy, Kawalerowicza czy Kieślowskiego.
Drugi pocałunek Gity Danon to twój pierwszy zbiór opowiadań wydany w Polsce. Według jakiego klucza wybierałeś teksty do tej książki?
W Chorwacji Gita wyszła około dziesięciu lat temu jako zbiór opowiadań z moich wcześniejszych książek. Kryterium wyboru było proste. Włączyłem do niej albo to, co najbardziej mi się podobało, albo to, co uznałem za najbardziej udane. I tyle.
Kiedy czytam Andricia, Selimovicia albo Ciebie, odnoszę wrażenie, że słucham kogoś, kto siedzi obok mnie i snuje opowieść. Podobno na Bałkanach opowiadanie jako gatunek ma tak silną reprezentację z powodu wieloletniej tradycji literatury ustnej. Zgadzasz się z tym?
Nie jestem pewien. Wydaje mi się, że sprawa jest bardziej złożona. Nasz język, czyli język, którym pisze się i mówi w Serbii, Czarnogórze, Bośni i Hercegowinie oraz w Chorwacji, nie posiada odmiany wysokiej, nie ma też arystokratycznej przeszłości. Mówiąc wprost: to język chłopów. Jego historia nadal w dużej mierze jest historią tradycji ustnej. Z jednej strony to źle, z drugiej zaś – dzięki prostocie i niedostatkowi form oficjalnych – dobrze, ponieważ taka sytuacja ułatwia pisarzom symulowanie języka mówionego. Często, czytając najlepsze dzieła naszej literatury, „słyszymy” żywy głos autora. Dlatego twoje słowa, że w mojej prozie jest obecny taki żywy głos, traktuję, oczywiście, jako komplement, podobnie zresztą jak umieszczenie mnie w jednym szeregu z Andriciem i Selimoviciem.
Który z gatunków literackich jest ci najbliższy: opowiadanie, esej, powieść? Czy w Twoim przypadku temat warunkuje formę, czy odwrotnie?
Żaden. Bliskie są mi wszystkie formy, którymi się posługuję. Chociaż jako pisarz nie lubię na przykład poezji rymowanej. Nie znaczy to jednak, że nie lubię jej jako czytelnik.
Bohater opowiadania Diagnoza mówi: „Nie masz przekleństw i gróźb nad bośniackie”. Czy podzielasz jego opinię?
Nie. To rodzaj typowej dla Bałkanów przesady. U nas, kiedy coś się nie udaje albo przeciwnie: udaje się bardzo dobrze – aczkolwiek z tą drugą opcją mamy do czynienia rzadziej – od razu pojawia się przekonanie, że jesteśmy w tym wyjątkowi. Może to cecha prowincji, a może coś innego.
Jest jeszcze jedna sprawa: nie podzielam opinii większości swoich bohaterów. Często nie zgadzam się nawet z takim, który w mojej prozie – powieści czy opowiadaniu – nosi to samo imię i nazwisko co ja.
Czy wielokulturowość Bośni jest jej wadą czy zaletą? Bohater Listu z 1920 roku Iva Andricia twierdzi jedno, a bohater Doniesień z krainy ciemności Dževada Karahasana – drugie. Kto ma rację?
Ani to wada, ani zaleta. To stan. Przy czym nie jestem pewien, czy można by go nazwać wielokulturowością. Wielokulturowość bierze się jednak ze świadomości. W Bośni natomiast mieszanka kultur, wiar i tożsamości przez długi czas była nieuświadomiona. Kiedy ludzie zdali sobie z niej sprawę, wybuchła wojna.
Poza tym według mnie bohater opowiadania Andricia nie ma negatywnego stosunku do tożsamościowej mozaiki Bośni, a jedynie jest przerażony tragicznym bośniackim losem.
(wypowiedzi Miljenka Jergovicia tłumaczył Miłosz Waligórski)