wywiady / o książce

Wiersz to istota społeczna

Artur Burszta

Jerzy Jarniewicz

Rozmowa Artura Burszty z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Bagaż Jerzego Jarniewicza, wydanej w Biurze Literackim 6 marca 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Artur Bursz­ta: Nie wiem, czy pamię­tasz, naszą poprzed­nią roz­mo­wę zakoń­czy­li­śmy wspól­nym, niczym dwóch bia­ło­wie­skich żubrów, „mru­cze­niem” tema­tu z fil­mu Pra­wo i pięść i popi­ja­niem, czy też raczej żuciem oran­ża­dy. Czym dzi­siaj wzno­sić będzie­my toast za Bagaż?     

Jerzy Jar­nie­wicz: Wiesz, dzie­ci nowe już raczej nam się nie uro­dzą, ale pie­śni dwoj­ga uskrzy­dlo­nych twór­ców nie będzie­my zmie­niać, bo to ever­gre­en. Może­my za to zmie­nić drin­ka. Z oran­ża­dy na bio­vi­tal? Ponoć przy­ja­zny dla pamię­ci, a ta, wia­do­mo, mat­ką muz. Pamię­taj­my o pamię­ci.

Jest wie­le powo­dów do wzno­sze­nia toa­stów. Bagaż naszej zna­jo­mo­ści, przy­jaź­ni, jest chy­ba cał­kiem obszer­ny. We wrze­śniu minę­ło dwa­dzie­ścia pięć lat od Two­jej pierw­szej wizy­ty na naszym festi­wa­lu – pamięt­ne­go „irlandz­kie­go” spo­tka­nia na For­cie Legni­ca 1998. To był pomysł Piotr­ka Som­me­ra, żeby zapro­sić Cie­bie do naszej festi­wa­lo­wej pacz­ki. Dzię­ki temu, że Jola Kowal­ska z Tele­wi­zji Pol­skiej kon­se­kwent­nie przez lata doku­men­to­wa­ła nasze legnic­kie For­ty i Por­ty, czę­sto myśli­my fil­mo­wy­mi obra­za­mi. I wte­dy widzę kadry z jed­ne­go z jej fil­mów, Cie­bie na sce­nicz­nej ławecz­ce imi­tu­ją­cej pociąg, któ­ry zabie­ra na kolej­nych sta­cjach poetów z całej Pol­ski. Ty obok Dar­ka Fok­sa, Andrze­ja Sosnow­skie­go, Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go. Nie było Cie­bie w naszym cyklu „bar­ba­rzyń­cy i nie”. „Bru­lion” i „Nowy Nurt” to nie była Two­ja histo­ria. Ale wkrót­ce wydasz w Legni­cy Nie­po­zna­ki, swo­ją pierw­szą książ­kę poetyc­ką, w innym miej­scu niż Łódź. Nigdy o tym nie roz­ma­wia­li­śmy, nigdy nie zapy­ta­łem: Legni­ca, For­ty i Por­ty – czy to był dla Cie­bie wte­dy jakiś waż­ny poetyc­ko moment? 

Jeśli pyta mnie o coś takie­go wydaw­ca, ini­cja­tor tych wyda­rzeń, a do tego zaprzy­jaź­nio­ny gość, to muszę się mieć na bacz­no­ści, bo, wiesz, łatwo wpaść w jakiś wer­sal. Albo w kon­tre­dans uni­ków. Ale tak. Tak, był to waż­ny poetyc­ko moment. Świat koń­czył swo­je dru­gie, po roku zero­wym, tysiąc­le­cie, cze­ka­li­śmy na zapaść sys­te­mów i sie­ci, nie­któ­rzy nawet na coś wię­cej, a do mnie wte­dy doszło, że tak jak pisa­łem dotych­czas, dalej pisać nie mogę. Że już nie mogę tak para­bo­licz­nie, z doci­ska­ną puen­tą, z pod­mio­tem w licz­bie mno­giej, z mito­lo­gią sie­dzą­cą mi na kar­ku. Naoko­ło kipia­ło od wier­szy w nowych poety­kach, zie­le­nia­ła poezja, trwa­ło ogól­ne w bran­ży prze­me­blo­wa­nie. To poetyc­kie pobu­dze­nie i mnie się udzie­li­ło. Ale, przy­znam, z lękiem, że to, co wszyst­kich pobu­dza, może być dla mnie kulą u nogi. A przy­naj­mniej może zamie­nić się w odgry­wa­ną bez castin­gu rolę w cudzym fil­mie. Oddy­cha­łem więc tym świe­żym powie­trzem i pró­bo­wa­łem się nim nie zachły­snąć. Z racji moich wcze­śniej­szych zain­te­re­so­wań, a tro­chę z prze­ko­ry, przy­jaź­ni­łem się bar­dziej z Irland­czy­ka­mi i Angli­ka­mi niż z Ame­ry­ka­na­mi, któ­rzy z dnia na dzień dosta­li pol­skie oby­wa­tel­stwo. Kie­dy poje­cha­łem na sty­pen­dium do Sta­nów, nie szu­ka­łem kon­tak­tu z Ash­be­rym, zro­bi­łem nato­miast wszyst­ko, żeby spo­tkać się z Irland­czy­kiem, Pau­lem Mul­do­onem, któ­ry wykła­dał aku­rat w Prin­ce­ton. Może popeł­ni­łem błąd, ale taki błąd był mi wte­dy potrzeb­ny jak nie­pod­le­głość. A poza tym nigdy nie lubi­łem piel­grzy­mek. Nie­oczy­wi­sty był to dla mnie czas, któ­re­go nadal nie potra­fię w peł­ni opi­sać: czas współ­uczest­nic­twa i czas odręb­no­ści. Wte­dy aku­rat się pozna­li­śmy, przy­je­cha­łem na Two­je zapro­sze­nie raz i dru­gi do Legni­cy, wyda­łem u Cie­bie książ­kę z prze­kła­da­mi Cra­iga Raine’a, a potem tom wła­snych wier­szy Nie­po­zna­ki, któ­ry uzna­ję za nowy począ­tek. W odróż­nie­niu od wcze­śniej­szych, łódz­kich ksią­żek, tom ten pisa­łem z nową dla mnie samo­świa­do­mo­ścią, dla­te­go gotów jestem mówić, że był on momen­tem zwrot­nym. To, że zna­la­złem się w legnic­kiej bry­ga­dzie spa­do­chro­no­wej, o któ­rej wspo­mnia­łeś, z Fok­sem, Pió­rą, Sen­dec­kim, Sosnow­skim, tak­że z Mar­tą Pod­gór­nik, z pew­no­ścią się do tego przy­czy­ni­ło. Szcze­rze mówiąc, nie wiem, czy bez atmos­fe­ry For­tów i Por­tów, bez tych roz­mów na trzeź­wo i po pija­ku, bez prze­ka­zy­wa­nych sobie ksią­żek, doko­na­ło­by się tak wyraź­ne prze­war­to­ścio­wa­nie w moim myśle­niu o wier­szu. Legnic­kie Biu­ro Lite­rac­kie sta­ło się po czę­ści jego aku­szer­ką.

Wró­ci­łem do tam­te­go czter­dzie­sto­let­nie­go Jar­nie­wi­cza nie­przy­pad­ko­wo. Myślę, że nastą­pi­ła wte­dy w Two­im życiu nie­jed­na zmia­na. Po pierw­sze, chy­ba fak­tycz­nie wła­śnie wte­dy na poważ­nie i na całe­go zabra­łeś się za pisa­nie wier­szy. Po dru­gie, za chwil­kę zaczniesz wyda­wać jed­na po dru­giej książ­ki ese­istycz­ne. Po trze­cie, prze­kład zacznie już na dobre wyzna­czać Twój rytm pra­cy, i to w posta­ci kolej­nych ksią­żek, ale też jako jed­ne­go z naj­waż­niej­szych człon­ków „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie”. Po czwar­te, na dobre poświę­cisz się pra­cy nauko­wej, w 2003 roku zro­bisz habi­li­ta­cję. Nie ocze­ku­ję, że mi teraz przy­tak­niesz i powiesz – tak, to był taki czas. Bar­dziej inte­re­su­je mnie, jak po ponad dwu­dzie­stu pię­ciu latach myślisz o sobie z tam­te­go okre­su. Czy Two­je zawo­do­we i arty­stycz­ne życie, któ­re swo­je począt­ki mia­ło w pierw­szej poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych, poszło tak, jak to sobie wcze­śniej zapla­no­wa­łeś? Rów­no­le­gle z angli­sty­ką stu­dio­wa­łeś filo­zo­fię. Two­je życie mogło pójść w inną stro­nę.

Tak, to był taki czas. I to by mogła być krót­ka odpo­wiedź na Two­je pyta­nie. A odpo­wiedź dłuż­sza mogła­by wyglą­dać tak: nie pamię­tam, żebym sobie cokol­wiek, kie­dy­kol­wiek pla­no­wał. Jasne, jakieś pla­ny były, ale krót­ko­ter­mi­no­we, doraź­ne, prak­tycz­ne. Mogłem zapla­no­wać sobie waka­cje w roku dwu­ty­sięcz­nym, pobyt na Helu, dojazd do Zie­lo­nej Góry. Ale żeby pla­no­wać sobie ŻYCIE, arty­stycz­ne czy zawo­do­we? Robi­łem wie­le rze­czy pod wpły­wem impul­su, przy­ci­śnię­ty oko­licz­no­ścia­mi, pobu­dzo­ny nudą czy wol­nym cza­sem, zmo­ty­wo­wa­ny nie­spo­dzie­wa­ną ofer­tą. Jestem zbyt nie­cier­pli­wy, by sobie coś na dłuż­szą metę pla­no­wać lub poświę­cić się cze­muś, co trwa dłu­żej niż kil­ka mie­się­cy – dla­te­go też nigdy, nawet za duże pie­nią­dze, nie prze­ło­żył­bym Sagi rodu Forsyte’ów. Nie rozu­mia­łem też, jak moż­na mieć „pro­jekt” książ­ki, zwłasz­cza poetyc­kiej – być może z tego powo­du nigdy nie wysma­ży­łem wnio­sku o grant czy sty­pen­dium, nie umiał­bym przed­sta­wić „pro­jek­tu”. Czym będzie wiersz, dowia­dy­wa­łem się w trak­cie pisa­nia. Żaden pro­gram, poza samym pisa­niem, nie powo­ły­wał go do życia. Wier­sze mi się więc pisa­ły, ale książ­ki ukła­da­ły się z nich dopie­ro wte­dy, gdy przy­po­mi­na­li mi o tym wydaw­cy. Jak pamię­tasz, to ty zapro­po­no­wa­łeś mi wyda­nie w Biu­rze pierw­sze­go zbio­ru wier­szy. I chy­ba tak było z kolej­ny­mi toma­mi, wier­sze powsta­wa­ły, raz szyb­ciej, raz wol­niej, ale o książ­ce zaczy­na­łem myśleć na serio dopie­ro wte­dy, gdy dosta­wa­łem upo­mnie­nie, że może już czas wier­sze zebrać, uło­żyć i wydać. Sytu­acja dla mnie opty­mal­na, bo nie wyobra­żam sobie, żebym cho­dził z maszy­no­pi­sem od wydaw­cy do wydaw­cy po proś­bie. W ogó­le pisa­nie wier­szy dłu­go uzna­wa­łem za czyn­ność, z któ­rą lepiej się nie afi­szo­wać.

Na uczel­ni też żyłem swo­im ryt­mem, dok­to­rat napi­sa­łem po ośmiu latach od magi­ste­rium, habi­li­ta­cję w dzie­sięć lat po dok­to­ra­cie, a książ­kę pro­fe­sor­ską pięt­na­ście po habi­li­ta­cji, gdzie już wszy­scy naoko­ło raban pod­nie­śli, że to wstyd, że nie godzi się tak dłu­go z tym zwle­kać. Zaj­mo­wa­łem się naj­pierw poezją bry­tyj­ską, Lar­ki­nem na przy­kład. Dwie książ­ki nawet o nim napi­sa­łem. Mogłem się tym Lar­ki­nem zaj­mo­wać do śmier­ci, ucho­dzić za eks­per­ta, wygła­szać refe­ra­ty ple­nar­ne, zostać pre­ze­sem towa­rzy­stwa lar­ki­now­skie­go, czy co tam jesz­cze, ale minę­ło kil­ka lat i poczu­łem się Bry­tyj­czy­ka­mi znu­żo­ny. Świe­żą pod­nie­tę zna­la­złem na sąsied­niej wyspie, zaczą­łem przy­glą­dać się uważ­niej twór­czo­ści Irland­czy­ków, głów­nie Heaneya. Napi­sa­łem kil­ka ksią­żek i kil­ka­dzie­siąt arty­ku­łów, opra­co­wa­łem nowe kur­sy, pojeź­dzi­łem na Heaney­ow­skie kon­fe­ren­cje. Ale opa­trzył mi się. Zacie­ka­wi­ła mnie nato­miast pro­ble­ma­ty­ka ekfra­zy, rela­cja sło­wa i obra­zu, zmie­ni­łem temat semi­na­rium i wykła­dów, powsta­ła mono­gra­fia. I znów, po jakimś cza­sie, się­gną­łem po coś nowe­go – napi­sa­łem dwie książ­ki o kontr­kul­tu­rze, z kontr­kul­tu­ry pro­wa­dzi­łem semi­na­ria, powsta­ło kil­ka cie­ka­wych prac magi­ster­skich. Ale zdra­dzi­łem temat dla prze­kła­du lite­rac­kie­go, któ­ry teraz chy­ba zaj­mu­je mnie naj­moc­niej. Jak­by tak spoj­rzeć na naszki­co­wa­ną tu moją dro­gę aka­de­mic­ką, to moż­na powie­dzieć o niej wszyst­ko, oprócz tego, że jest podró­żą zapla­no­wa­ną, praw­da? No. To tak samo z wier­sza­mi.

W któ­rej z tych ról czu­jesz się dzi­siaj naj­bar­dziej speł­nio­ny? Naukow­ca, tłu­ma­cza, poety czy też juro­ra wspie­ra­ją­ce­go innych piszą­cych?

Na szczę­ście nie muszę wybie­rać, ani roli, ani okre­śle­nia. Jar­nie­wicz poeta dużo zawdzię­cza Jar­nie­wi­czo­wi tłu­ma­czo­wi, a ten z kolei jest, kim jest, bo poma­ga mu w tym Jar­nie­wicz kry­tyk. To kil­ka stron, że pozwo­lę sobie na geo­me­trycz­ny absurd, tego same­go meda­lu. Taka trój­po­lów­ka czy, powiedz­my, taki pło­do­zmian trzy­ma mnie w goto­wo­ści. Jest zna­ko­mi­tym bufo­rem przed tym wszyst­kim, co może gro­zić pisa­rzo­wi na eta­cie: przed nudą, ruty­ną czy pocie­chą samo­gwał­tu. A poczu­cie speł­nie­nia? Nie wiem, co to sło­wo zna­czy. Dla mnie to jakiś wymysł, jak czar­ny śnieg czy pro­sto­kąt­ne koło. Żeby wie­rzyć w poczu­cie speł­nie­nia, trze­ba wie­rzyć w peł­nię, a kon­kret­nie: w moż­li­wość jej obję­cia czy choć­by jej pomy­śle­nia. Może to moja ułom­ność, ale nie mogę wyobra­zić sobie peł­ni, co w chwi­lach sła­bo­ści każe mi domnie­my­wać, że peł­ni w przy­ro­dzie nie ma. I to w jakiej­kol­wiek ska­li. Każ­de zja­wi­sko jest dziu­ra­we, skła­da się z luk i bra­ków. Dla­te­go narzę­dziem, któ­re ota­czam praw­dzi­wym kul­tem, jest dursz­lak. Wiersz jak dursz­lak musi prze­cie­kać. Od peł­ni trzy­mam się z dale­ka, bo to syno­nim dosko­na­ło­ści, a dosko­na­łość brzyd­ko pach­nie.

Przy­pi­sa­łeś mi na począt­ku roz­mo­wy kil­ka ról, a ja, tak jak i ty, też mam z nimi pro­blem. Nigdy na przy­kład nie czu­łem się wydaw­cą w peł­nym tego sło­wa zna­cze­niu, ini­cja­to­rem wyda­rzeń chy­ba też. Bar­dziej myślę o sobie jako kre­ato­rze zda­rzeń, kimś, kto w danym momen­cie podej­mu­je się bar­dzo kon­kret­nej misji. Cho­ciaż­by inte­gru­je śro­do­wi­sko po upad­ku „Bru­lio­nu” i „Nowe­go Nur­tu”. A potem z przy­mu­su powo­łu­je wydaw­nic­two, żeby upo­rząd­ko­wać sytu­ację, w któ­rej auto­rzy wyda­wa­li książ­ki bez umów, czę­sto dosta­jąc więk­szość egzem­pla­rzy, a co za tym idzie – ska­zy­wa­ni byli na brak jakiej­kol­wiek dys­try­bu­cji dla swo­jej twór­czo­ści. Wresz­cie wymy­śla Sile­siu­sa, czy­li nagro­dę dla tych­że poetów, któ­rzy po zmia­nie ustro­jo­wej żyli w kra­ju bez wystar­cza­ją­co nobi­li­tu­ją­ce­go wyróż­nie­nia. To ty powie­dzia­łeś, że Nike dla Two­jej książ­ki była tro­chę nagro­dą dla całe­go śro­do­wi­ska. Ty jak mało kto rozu­miesz taki gest, jesteś od począt­ku w jury Nagro­dy Lite­rac­kiej Gdy­nia, któ­ra sta­ra­ła się na począt­ku nad­ra­biać zale­gło­ści i nagra­dzać te oso­by, któ­re zasłu­gi­wa­ły na lau­ry już wcze­śniej (Bar­giel­ska, Bono­wicz, Pod­gór­nik, Sosnow­ski, Świe­tlic­ki, Wie­de­mann, Tka­czy­szyn-Dyc­ki), a potem „namasz­czać” nowych (Bie­lic­ki, Janic­ki, Klic­ka, Sobol).

O nagro­dach nie za bar­dzo chce mi się gadać, bo temat opu­ka­ny na wszel­kie moż­li­we spo­so­by. Przy czym, gdzie­kol­wiek spoj­rzeć, nagro­dy dosta­ją dziś regu­lar­ne man­to. Cza­sy takie, że po pro­stu wypa­da krę­cić nosem na sys­tem nagród lite­rac­kich. Nagro­dy są, to jasne, nie­do­sko­na­łe, ale żeby walić w nie, bo sys­tem sty­pen­diów twór­czych, niby potrzeb­niej­szy niż nagro­dy, szwan­ku­je, wyda­je mi się jakąś gigan­tycz­ną pomył­ką. Juro­ru­ję w Gdy­ni od powsta­nia tej nagro­dy, z sil­nym poczu­ciem, że wyróż­nia się ona na tle innych. Czy jest nagro­dą słu­żą­cą lite­ra­tu­rze, nie mnie przyj­dzie osta­tecz­nie oce­niać, o jej zna­cze­niu niech mówią lau­re­aci. Wspo­mnia­łeś o Bar­giel­skiej – dosta­ła Gdy­nię za Dwa fia­ty, któ­rych nie zauwa­ży­li juro­rzy żad­nej z nagród. Nawet tej bran­żo­wej, któ­ra powin­na była trzy­mać palec na pul­sie nowej poezji, a nie trzy­ma­ła – myślę o Sile­siu­sie, któ­ry jej nawet nie nomi­no­wał. Inna rzecz, że poza śro­do­wi­skiem nagro­dy poetyc­kie nie mają zna­cze­nia, czy to Sile­sius, Her­bert, Orfe­usz, Bie­re­zin czy Gdy­nia. Szym­bor­ska daje lau­re­ato­wi dwa razy tyle co Nike, ale to Nike jest nagro­dą, jedy­ną zresz­tą, któ­ra potra­fi zacie­ka­wić media i wpły­nąć zna­czą­co na sprze­daż nagro­dzo­nej książ­ki. Czy da się to zmie­nić, nie wiem. Dale­ki jed­nak jestem od oce­nia­nia zja­wisk w kul­tu­rze przez licz­bę ich uczest­ni­ków, że niby im wię­cej, tym lepiej. Czy też przez dają­cy się zmie­rzyć wpływ na rynek. Nie o to cho­dzi w kul­tu­rze.

Prze­spa­li­śmy już ten moment, w któ­rym była oka­zja na real­ną zmia­nę zna­cze­nia nagród. Czym innym są dys­ku­sje śro­do­wi­sko­we, czym innym roz­mo­wy z udzia­łem tych, któ­rzy te nagro­dy fun­du­ją. Poza roz­mo­wą z Por­tu Lite­rac­kie­go 2008 z obec­no­ścią Paw­ła Ada­mo­wi­cza, Rafa­ła Dut­kie­wi­cza i Woj­cie­cha Szczur­ka, kie­dy to Sta­ni­sław Bereś docie­kał, cze­mu te nagro­dy mają słu­żyć, nie przy­po­mi­nam sobie podob­nej deba­ty z udzia­łem fun­da­to­rów. Te wszyst­kie „wymia­ny opi­nii” – dokład­nie tak bym je nazwał – tak­że te, któ­re ini­cjo­wa­łem na stro­nach Biu­ra Lite­rac­kie­go, bez udzia­łu wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych stron, a zatem: fun­da­to­rów, mediów, insty­tu­cji, któ­re zosta­ły powo­ła­ne do pro­pa­go­wa­nia czy­tel­nic­twa, i przede wszyst­kim samych czy­tel­ni­ków, nic nie zmie­nią. To musia­ło­by być sze­ro­kie forum – przy­po­mnę, że to był jeden z wnio­sków „Rapor­tu na temat sta­nu nagród lite­rac­kich w Pol­sce”. Co do sty­pen­diów, to kto­kol­wiek pro­mu­je kon­cept, że lepiej fun­do­wać sty­pen­dia, ani­że­li wrę­czać nagro­dy, nie ma zbyt wiel­kie­go poję­cia o lite­rac­kiej rze­czy­wi­sto­ści, szcze­gól­nie tej stro­nie, któ­ra zasi­la ją finan­so­wo.

Zostaw­my już w spo­ko­ju bagaż juror­skich doświad­czeń, poroz­ma­wiaj­my o Baga­żu – wybo­rze sześć­dzie­się­ciu pię­ciu wier­szy, któ­ry wła­śnie się uka­zał. Joan­na Orska pisze w posło­wiu, że „Jar­nie­wicz jest dziś poetą świet­nie prze­czy­ta­nym”. Takim się czu­jesz?

Już teraz – tak. Nie będę uda­wał, że spo­dzie­wa­łem się w ostat­nich latach tak wie­lu i tak wni­kli­wych odczy­tań. Nie, nie spo­dzie­wa­łem się ich. Kto kie­dy­kol­wiek opu­bli­ko­wał wła­sną książ­kę, pew­nie się ze mną zgo­dzi, że tekst kry­tycz­ny o niej jest dużo waż­niej­szy niż nagro­da. Albo ujmij­my to nie­co ina­czej: brak nagród aż tak nie doskwie­ra jak brak kry­tycz­nej recep­cji. I mówię to serio, mając za sobą doświad­cze­nie nie tyl­ko nagro­do­we­go, ale też kry­tycz­ne­go nie­ist­nie­nia. Pierw­szą bodaj recen­zję mojej książ­ki napi­sał Julian Korn­hau­ser i dała mi takie­go kopa, że przez następ­ne lata posu­chy mogłem jakoś żyć i pisać z poczu­ciem, że piszę nie od rze­czy. Potem z lite­rac­ką fan­ta­zją i kry­tycz­ną prze­ni­kli­wo­ścią opi­sał mnie raz czy dru­gi Zdzi­sław Jasku­ła, ale ogól­nie kry­ty­cy czy poeci moje­go poko­le­nia lub nie­co młod­si gło­wy sobie mną nie zawra­ca­li. Porząd­ne czy­ta­nie moich ksią­żek przy­szło póź­no, gdy poja­wi­ła się nowa gene­ra­cja kry­ty­ków. To już nie były recen­zenc­kie noty, ale czę­sto ambit­ne syn­te­zy, spro­ble­ma­ty­zo­wa­ne, pano­ra­micz­ne uję­cia, na tle i poza tłem, nie­rzad­ko pole­micz­ne. Paweł Kacz­mar­ski, Mar­ta Koron­kie­wicz, Jakub Skur­tys, Karol Porę­ba, Kac­per Bart­czak. Być może kogoś pomi­jam, prze­pra­szam, ale wymie­nio­ne nazwi­ska to kry­ty­cy, któ­rzy kil­ka­krot­nie pod­cho­dzi­li do moich wier­szy i dłu­żej im towa­rzy­szy­li. Zasta­na­wia­łem się, co jest tego przy­czy­ną – i wyda­je mi się, że nie tyl­ko tra­fi­li na moje póź­niej­sze, czy­li w moim mnie­ma­niu cie­kaw­sze książ­ki, ale też że skon­fron­to­wa­li się z nimi bez uprze­dzeń i bez zało­żeń, jakie mie­li ci, któ­rzy mnie zna­li od lat. Ta gale­ria kry­ty­ków oświe­tli­ła moje wier­sze z tak wie­lu stron i opi­sa­ła w tak wie­lu języ­kach kry­tycz­nych, że mam poczu­cie „bycia świet­nie prze­czy­ta­nym”. Nie zrów­no­wa­ży tego żad­na, choć­by nie wiem jak pre­sti­żo­wa nagro­da.

Peł­na zgo­da, rze­tel­ny tekst kry­tycz­ny jest dużo waż­niej­szy niż nagro­da. Widzę to teraz, kie­dy prak­tycz­nie zani­ka kry­ty­ka lite­rac­ka. Szcze­gól­nie odczu­wa­ją to debiu­tan­ci i debiu­tant­ki. Prze­zna­cza­my rocz­nie na egzem­pla­rze recen­zenc­kie i na zgło­sze­nia do nagród od trzech do pię­ciu tysię­cy ksią­żek. Gdy­by je wszyst­kie sprze­dać choć­by po dwa­dzie­ścia zło­tych, było­by z tego oko­ło stu tysię­cy zło­tych. Wysył­ki z tego tytu­łu prze­kra­cza­ją dwa­dzie­ścia tysię­cy zło­tych. To dla nie­ko­mer­cyj­ne­go wydaw­nic­twa ogrom­ne kwo­ty. Jesz­cze dzie­sięć lat temu na jeden tytuł przy­pa­da­ło od dzie­się­ciu do dwu­dzie­stu recen­zji. Teraz są książ­ki, któ­re koń­czą na jed­nym, może dwóch tek­stach. Sytu­acja sta­je się coraz bar­dziej dra­ma­tycz­na. Czy może­my jesz­cze w jakiś spo­sób odwró­cić ten nie­bez­piecz­ny trend?

Jeśli cho­dzi o kry­ty­kę i recen­zje książ­ko­we, to źle się w pismach dzie­je. Dłu­go by pew­nie mówić o przy­czy­nach tego sta­nu rze­czy, ale wspo­mnę o czymś, na co się pra­wie wca­le nie zwra­ca uwa­gi. Otóż wyda­je mi się, że redak­to­rzy pism odpu­ści­li sobie dział­ki recen­zenc­kie. Pusz­cza­ją je na żywioł, gdy tym­cza­sem reda­go­wa­nie dzia­łu z recen­zja­mi powin­no pole­gać na, po pierw­sze, spo­rzą­dza­niu listy tytu­łów, któ­re nale­ży koniecz­nie zre­cen­zo­wać, po dru­gie, na zama­wia­niu recen­zji tych ksią­żek u ludzi zna­ją­cych się na rze­czy, po trze­cie, na kom­po­no­wa­niu zesta­wu recen­zji, by były one zwar­tą pre­zen­ta­cją kil­ku waż­nych, nie­przy­pad­ko­wych ksią­żek. Ale redak­to­rzy dzia­łów recen­zji śpią, dru­ku­je się, co i jak popad­nie, bie­rze się do nume­ru recen­zje, któ­re do redak­cji aku­rat nadej­dą. Dzia­ły recen­zji to w efek­cie groch z kapu­stą, gdzie poja­wia­ją się nud­ne i nie­istot­ne refe­ra­ty o nud­nych i nie­istot­nych książ­kach. Coraz wię­cej recen­zji to tek­sty let­nie, któ­re ni zię­bią, ni parzą, a z któ­rych nie wyni­ka, czy książ­kę war­to wziąć do ręki, czy nie­ko­niecz­nie. O książ­kach coraz czę­ściej piszą ludzie, któ­rym książ­ki są obo­jęt­ne, a któ­rzy recen­zję mach­ną w cią­gu dwóch godzin. Kry­ty­ków, któ­rzy goto­wi byli­by nara­zić się auto­rom czy wydaw­com, albo też nara­zić się na ryzy­ko pomył­ki, jest jak na lekar­stwo. Do tego docho­dzi cha­os poję­cio­wy: o ile kie­dyś wie­dzie­li­śmy, kto to kry­tyk i jakie musi mieć kom­pe­ten­cje, o tyle dzi­siaj „kry­tyk” może ozna­czać aka­de­mic­kie­go bada­cza, dzien­ni­ka­rza z dzia­łu kul­tu­ry, blo­ge­ra albo cele­bry­tę pro­wa­dzą­ce­go spo­tka­nia z pisa­rza­mi. W powszech­nym mnie­ma­niu zacie­ra­ją się gra­ni­ce mię­dzy nimi.

A może jest tak, że po pro­stu zamie­ra pro­fe­sja kry­ty­ka lite­rac­kie­go? Nie pre­miu­je się już na uczel­niach takich publi­ka­cji, oso­by tam pra­cu­ją­ce mają wie­le innych obo­wiąz­ków. Naj­bar­dziej zdol­ni mło­dzi ludzie, któ­rzy nie dosta­ją uczel­nia­nych eta­tów i nie znaj­du­ją pra­cy w obsza­rze lite­ra­tu­ry (a ten prze­cież też coraz bar­dziej się kur­czy), zni­ka­ją dla lite­ra­tu­ry bez­pow­rot­nie. Wyso­ko­na­kła­do­we cza­so­pi­sma już daw­no temu ode­szły od recen­zji na rzecz krót­kich, aka­pi­to­wych ocen. Domi­nu­ją teraz recen­zje pisa­ne przez czy­tel­ni­ków. Głów­ną rolę reko­men­da­cji przej­mu­ją zdję­cia z książ­ką wrzu­ca­ne na Insta­gra­ma. To oczy­wi­ście dzia­ła, przy­no­si wie­le pożyt­ku. Ubo­le­wam tyl­ko nad upad­kiem cze­goś, co nada­wa­ło ton dys­ku­sjom o książ­kach. Nie wiem, czy jest jesz­cze moż­li­wy powrót do tego, co było.

Nie spo­sób nie zgo­dzić się z tą dia­gno­zą – zawód kry­ty­ka lite­rac­kie­go towa­rzy­szą­ce­go współ­cze­snej nam lite­ra­tu­rze zamie­ra. Co powie­dziaw­szy, zwró­cę uwa­gę, że daw­no nie mie­li­śmy tak roz­ognio­nych, a jed­no­cze­śnie mery­to­rycz­nych spo­rów mię­dzy kry­ty­ka­mi jak ostat­nio. I nie są to spo­ry o to, czy Twar­doch jest dobrym pisa­rzem, ani o to, czy wier­sze powin­ny być zro­zu­mia­łe, ale o, powiem pro­sto, fun­da­men­ty, o samo rozu­mie­nie lite­ra­tu­ry, jej funk­cjo­no­wa­nie w kon­tek­ście spo­łecz­nym i poli­tycz­nym. Ci kry­ty­cy potra­fią się spie­rać, a za ich argu­men­ta­mi sto­ją czę­sto wybo­ry egzy­sten­cjal­ne i świa­to­po­glą­do­we. Myślę tu z jed­nej stro­ny o pole­mi­ce mię­dzy Paw­łem Kacz­mar­skim a Dawi­dem Kuja­wą, pod­ję­tej potem przez innych kry­ty­ków, któ­rej mani­fe­sta­cją sta­ły się dwie wyda­ne w tym samym roku książ­ki, a z dru­giej stro­ny – o wyra­sta­ją­cym z głę­bo­kich zało­żeń teo­re­tycz­nych, prze­pro­wa­dzo­nym przez Kac­pra Bart­cza­ka ana­li­tycz­nym prze­świe­tle­niu poezji Louise Glück. Moż­na też zauwa­żyć, że obok kry­ty­ków upra­wia­ją­cych „kry­ty­kę spo­ru” są też kry­ty­cy pro­wa­dzą­cy sku­tecz­ne „akcje afir­ma­cyj­ne” na rzecz wybra­nych poetek i poetów. To tyle, gdy­by ktoś narze­kał, że nic się nie dzie­je.

Od zawsze cenię two­je tek­sty, szki­ce, ese­je. Czy masz na nie jesz­cze czas?

Na pisa­nie szki­ców o lite­ra­tu­rze czas zawsze znaj­dę. Jeśli wszyst­ko poto­czy się skład­nie, to jesz­cze w tym roku powin­na się uka­zać moja nowa książ­ka kry­tycz­no­li­te­rac­ka, a kto wie, może też prze­kła­do­znaw­cza.

Bagaż tro­chę pla­no­wa­li­śmy z myślą o nowych czy­tel­ni­kach – tych, któ­rzy tra­fi­li na Jar­nie­wi­cza po nagro­dzie Nike, ale osta­tecz­nie wyszedł z tego wybór, któ­ry – jak zauwa­ża Joan­na Orska – „ukła­da się w całość na czę­ścio­wo przy­naj­mniej odmien­nych zasa­dach”. I tym samym sta­je się bar­dzo atrak­cyj­ną książ­ką tak­że dla czy­tel­ni­ków i czy­tel­ni­czek, któ­rzy dobrze znaj­dą Two­ją twór­czość. Róż­nie myśli się w Pol­sce o wybo­rach, nie są one tak bar­dzo cenio­ne jak w kra­jach anglo­sa­skich. Ja takich ksią­żek chciał­bym wyda­wać jesz­cze wię­cej, bo zwy­czaj­nie w poezji inte­re­su­ją mnie tak­że związ­ki, któ­re zacho­dzą mię­dzy sąsia­du­ją­cy­mi ze sobą wier­sza­mi. 

Nie było to łatwe zada­nie – wybrać sześć­dzie­siąt pięć wier­szy. Bo to i dużo, i mało. Naj­chęt­niej sku­pił­bym się wyłącz­nie na książ­kach wyda­nych już w naszym stu­le­ciu, ale nie ma co ukry­wać, że są tomy, któ­re pisa­łem inną ręką i w innych cza­sach. Ogra­ni­czy­łem ich pre­zen­ta­cję do mini­mum, sygna­li­zu­jąc czy­tel­ni­kom, czym się wte­dy zaj­mo­wa­łem. Ukła­da­jąc książ­kę, bra­łem pod uwa­gę sąsiedz­two wier­szy, przede wszyst­kim na otwar­tych stro­nach, dla­te­go zmie­nia­łem cza­sem kolej­ność, w jakiej zna­la­zły się pier­wot­nie. Nie wszę­dzie było to moż­li­we, ale w wie­lu przy­pad­kach ta książ­ka roz­wi­ja się dwu­sko­ko­wo, wier­sze usta­wio­ne są dwój­ka­mi, tema­ty zmie­nia­ją się dwój­ka­mi, dwój­ka­mi zmie­nia­ją się for­my wier­sza. Wbrew temu, co kie­dyś pisał Adam Wie­de­mann, pole­mi­zu­jąc z prak­ty­ką czy­ta­nia i inter­pre­to­wa­nia zbio­rów, a nie indy­wi­du­al­nych wier­szy, uwa­żam, że wiersz z innych wier­szy wyni­ka, to isto­ta spo­łecz­na. Wier­sze nie żyją w próż­ni, nabie­ra­ją zna­czeń przez sąsiedz­two. Mam prze­ko­na­nie, że wła­śnie dzię­ki temu Bagaż jest czymś innym niż wybo­rem sześć­dzie­się­ciu pię­ciu utwo­rów z prze­szło­ści. Mając taki sto­sun­ko­wo nie­wiel­ki metraż, jest książ­ką do prze­czy­ta­nia w cią­gu jed­ne­go posie­dze­nia. Moż­na ją więc czy­tać jak jeden dłuż­szy, zło­żo­ny, tro­chę pat­chwor­ko­wy utwór. To jeden z powo­dów, dla któ­rych lubię wybo­ry wier­szy bli­skich mi poetek i poetów. W tych naj­lep­szych wytwa­rza się jakaś wyjąt­ko­wa syner­gia, nie do odtwo­rze­nia, gdy czy­ta­my tomy, z któ­rych pocho­dzą poszcze­gól­ne utwo­ry.

Mam dokład­nie takie same odczu­cia. I pew­nie dla­te­go tak bar­dzo podo­ba mi się ten wybór. Wywo­ła­łeś tutaj wyjąt­ko­wą syner­gię. Nie bra­ku­je utwo­rów, któ­re wpi­sa­ły się już na sta­łe we współ­cze­sny kanon poetyc­ki, jest tro­chę nie­spo­dzia­nek, wier­szy, któ­re dzię­ki nowe­mu sąsiedz­twu wybrzmie­wa­ją na nowo. Jak dale­ce to, że zosta­ło przy­ję­te zało­że­nie o sześć­dzie­się­ciu pię­ciu utwo­rach, zła­ma­ne zresz­tą dość zręcz­nie, narzu­ca­ło ci wybo­ry albo je ogra­ni­cza­ło? Czę­sto takie książ­ki robią za poetę inni. Tak było z Sank­cja­mi, któ­re nie są zresz­tą kla­sycz­ną tego typu książ­ką, bo tam jest coś jesz­cze. Mówisz: „lubię wybo­ry wier­szy bli­skich mi poetek i poetów”. Te robio­ne przez nich samych? A może wska­zał­byś kon­kret­nie, któ­re war­to pole­cić tym, co roz­pa­ku­ją już twój Bagaż?

Myśla­łem aku­rat o irlandz­kim poecie, Dere­ku Maho­nie, któ­ry wier­szy wybra­nych miał już kil­ka edy­cji, przy czym za każ­dym razem sta­wiał czy­tel­ni­ka przed wiel­ką nie­wia­do­mą, co w nowej edy­cji pozo­sta­ło w daw­nej posta­ci, a co zmie­nił i jak bar­dzo. Bo Mahon – bli­ska mi to posta­wa – uwa­żał, że wiersz nawet po dru­ku nie jest skoń­czo­ny i że moż­na dalej w nim dłu­bać. Kie­dy przy­go­to­wy­wał wier­sze do kolej­nych wybo­rów, moc­no nie­któ­re zmie­niał, dopi­sy­wał zwrot­ki, usu­wał frag­men­ty, zmie­niał tytu­ły. Mógł w tym przy­po­mi­nać Boba Dyla­na, któ­ry od pół wie­ku gra „Blo­win’ in the Wind” albo „Like a Rol­ling Sto­ne”, ale za każ­dym nie­mal razem, ile­kroć rusza w tra­sę, zmie­nia te kawał­ki nie do pozna­nia. Trze­ba wysłu­chać cza­sem kil­ku zwro­tek, żeby roz­po­znać, co to jest. A czy cie­kaw­sze są wybo­ry robio­ne przez auto­ra, czy innych, nie moż­na jed­no­znacz­nie powie­dzieć. Autor nie zawsze jest naj­lep­szym znaw­cą swo­ich wier­szy, ma za to tę prze­wa­gę nad inny­mi, że pra­cu­jąc nad wybo­rem, może wier­sze prze­twa­rzać, zmie­niać ich układ, dorzu­cać utwo­ry nie­pu­bli­ko­wa­ne, kom­po­no­wać książ­kę jak nową autor­ską publi­ka­cję. Wybo­ry doko­ny­wa­ne przez kogoś inne­go zale­żą z kolei od auto­ry­te­tu, jakim ten ktoś się cie­szy. Dobrze, żeby doszło wte­dy do zde­rze­nia oso­bo­wo­ści auto­ra i wybor­cy. Ze zde­rzeń same dobre rze­czy wycho­dzą. Do dziś wra­cam do Staf­fa w wybo­rze Róże­wi­cza. Bar­dzo bym był cie­kaw, jakie wier­sze z moich ksią­żek wybra­ła­by na przy­kład Zyta Rudz­ka.

Jest jesz­cze jed­na oko­licz­ność zwią­za­na z tą książ­ką. To two­ja sześć­dzie­siąt­ka piąt­ka, któ­ra wybi­je nie­ba­wem. Jak się z tym masz? Men­tal­nie czu­jesz się czło­wie­kiem, któ­ry jest w poło­wie siód­mej deka­dy życia? Nadal czu­jesz się czter­dzie­sto­lat­kiem? Róże­wicz dostał Nike, mając led­wie sześć lat wię­cej. Rym­kie­wicz czte­ry. Licz­ni poeci i poet­ki po prze­kro­cze­niu okre­ślo­nej barie­ry wie­ku – jed­ni osiem­dzie­siąt­ki, dru­dzy sześć­dzie­siąt­ki, a jesz­cze inni pięć­dzie­siąt­ki – albo mil­kli na zawsze, albo nic szcze­gól­ne­go nie mie­li już do powie­dze­nia. Ty wręcz odwrot­nie. Mam wra­że­nie, że dopie­ro teraz się roz­krę­casz (śmiech).

Mógł­bym podać kontr­przy­kła­dy: sta­rych, a poetyc­ko jarych. Ale po kie­go. Kie­dy się pisze wiersz, nie ma się lat. Zapo­mi­nasz o wie­ku. Gorzej w spo­rcie, ale pisa­nie wier­szy nigdy ze spor­tem nie mia­ło wie­le wspól­ne­go. Lata toczą się gdzieś obok tego, co robi­my. Choć to moje dobre samo­po­czu­cie zabu­rzył Jakub Skur­tys, któ­ry wpro­wa­dził nie­daw­no do roz­mo­wy o poezji kate­go­rię poezji senil­nej. Trwa­ją bada­nia, czy cho­dzi­ło mu o metry­kę, czy o stan umy­słu. Bo wiek u mnie tak aku­rat zadzia­łał, że pootwie­rał mi róż­ne furt­ki. I zdjął ze mnie obo­wiąz­ki. Nie muszę już, gdy piszę, nic sobie ani niko­mu udo­wad­niać. Już wiem, kim na pew­no nie będę. I mogę popeł­niać błę­dy. Jesz­cze parę­na­ście lat temu uni­kał­bym pierw­szej oso­by licz­by poje­dyn­czej. A dziś – cze­mu nie? Wcho­dzę z auto­bio­gra­fi­zmem, któ­rym mogę naobra­cać jak zda­niem. Jesz­cze jed­no two­rzy­wo. Wiek – wiel­ki wyzwo­li­ciel.

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję, Jur­ku, za roz­mo­wę. Potrak­tuj­my ją jako otwar­tą. Wróć­my do niej przy oka­zji pre­mie­ry książ­ki z nowy­mi wier­sza­mi, na któ­rą będę Cie­bie teraz coraz moc­niej nama­wiać. W Two­im baga­żu jest wciąż wie­le wol­ne­go miej­sca!  

O autorach i autorkach

Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania