Saulius Vasiliauskas: Otwierając Twoją książkę Czerwony śliski pałac, czytelnik widzi najpierw zdjęcie. To fotografia z Twojego prywatnego archiwum, przedstawia dziewczynę siedzącą na trawie i patrzącą prosto na fotografa. Widoczną za nią plastikową torbę można odczytać jako symbol. Jak zinterpretować ten obraz? Co w nim widzisz? I jeszcze, parafrazując ostatnie zdanie pierwszego wiersza książki: czy ta osoba to ty?
Ieva Toleikytė: To oczywiste, że nie jestem tą osobą ze zdjęcia, a jednocześnie mogę też powiedzieć, że to naprawdę ja. To ten rodzaj paradoksu, który lubię i którego poszukuję, pisząc wiersze.
Znalazłam to zdjęcie zupełnym przypadkiem, kiedy Deimantė Rybakovienė, projektantka książki, ukończyła już wstępny projekt. Dosłownie poczułam mrowienie w sercu; miałam wrażenie, że znalazłam brakujący fragment maszynopisu. Ze zdziwieniem odkryłam tę plastikową torbę w trawie (aparat miał ustawioną ostrość na torbie, a nie na dziewczynie), wydała mi się swego rodzaju cudem i od razu skojarzyłam to z ostatnim wierszem z tomu „Chcę podróżować”. Wyobraziłam sobie plastikową torbę podróżującą po świecie przez oceany i zabijającą faunę morską, która dławi się śmieciami. Faktem jest, że ta cienka, pozornie niewinna plastikowa torba nadal istnieje gdzieś na Ziemi i przestanie istnieć znacznie później niż ja.
Samo zdjęcie jest dla mnie pewną zagadką. Patrząc na nie, widzę dziecko na świeżym powietrzu, zatopione w myślach, i chociaż nigdy nie dowiem się, co to dziecko myślało w tamtej chwili, próbowałam sobie przypomnieć, jak sama czułam się w ostatnich latach, jakbym usiłowała odzyskać tę ośmioletnią dziewczynkę. Chociaż jej twarz nie była jeszcze w pełni ukształtowana, miała już wszystkie podstawowe kolory mojego charakteru, moje podstawowe zainteresowania i uczucia. Ta Ieva z dzieciństwa jest dla mnie interesująca i jest mi droga; w dzieciństwie znajduję punkt wyjścia.
To także moja wiadomość dla czytelnika – książka jest bardzo osobista, ale przedstawiona fragmentarycznie, rzeczywistość jest tu „nieuchwytna”, a wiersze są jak odłamki. Kiedy patrzy się na zdjęcie z perspektywy trzeciego rozdziału książki, nabiera ono bardziej agresywnego, ekologicznego wydźwięku.
Twoja poezja obejmuje szeroki zakres tematów – od intymnych, osobistych, zmysłowych doświadczeń po kwestie społeczne i środowiskowe. Jak wybierałeś wiersze do swojej książki? Czy było coś, co z jakiegoś powodu nie znalazło się w trzech rozdziałach?
Zaczęłam układać wiersze, gdy poczułam, że napisałam już całą książkę, ale nie wiedziałam, o czym ona jest. Miałam silne poczucie, że nadszedł określony etap w moim życiu, z wyraźnie określonym początkiem, środkiem i końcem. Musiałam tylko spojrzeć na to z racjonalnej i strukturalnej perspektywy. Pomysł dotyczący struktury książki przyszedł mi do głowy wcześnie; zdałam sobie sprawę, że potrafię ułożyć wiersze tak, aby odzwierciedlały opowieść o jakimś osobistym rozwoju, który zaczyna się w umyśle podmiotki i poprzez innych ludzi trafia do szerszych przestrzeni i kontekstów. Posunięcie to wydawało się logiczne i w pewnym stopniu zgodne z chronologią powstania niektórych wierszy. Wiersze, które wydawały mi się słabsze, po prostu nie weszły do książki. To także moja świadoma decyzja o wykluczeniu ze zbioru starych wierszy, z wyjątkiem jednego – tego o krecie, który, ku mojemu zdziwieniu, wpisał się w szerszą perspektywę tomu.
Tłumaczysz poezję i prozę z języka duńskiego. Jak praktyka tłumaczeniowa wpływa na Twoje spojrzenie na język i własne pisanie? Czy zdarza Ci się mieć kontakt z autorami tłumaczonych przez Ciebie tekstów? Zagłębiasz się w ich biografie, sprawdzasz, jakie miejsce zajmują w literaturze duńskiej, czy też są to dla Ciebie sprawy drugorzędne?
Tłumacząc, musisz zwolnić tempo i przyglądać się nawet najdrobniejszym szczegółom. To dla mnie dość niezwykłe doświadczenie, bo lubię robić wszystko szybko i oczekuję natychmiastowych rezultatów. Kiedy tłumaczysz tekst, widzisz go inaczej niż wtedy, gdy piszesz lub czytasz. Zdanie otwiera się co najmniej na trzech poziomach: najpierw widać jego strukturę jak szkielet na zdjęciu rentgenowskim; po przeszukaniu słownika zaczynasz dostrzegać odcienie i warstwy każdego słowa; wreszcie możesz zaobserwować „ogólny efekt” zdania, jego nastrój i rejestr językowy. Myślę, że praktyka tłumaczeniowa może pomóc w redakcji własnego tekstu. Rozwija wyczucie języka i poszerza słownictwo, ale podczas samego aktu pisania, uważam, że ważne jest odłączenie „racjonalnego umysłu” i praca intuicyjna, bez kwestionowania każdego słowa. Powolne i racjonalne badanie tekstu przynależy do kolejnego etapu, gdy po pewnym czasie czytasz tekst ponownie i patrzysz na wiersz „świeżym okiem”, już bardziej jako czytelnik.
Kiedy tłumaczę, konsultuję się z autorami i próbuję wyjaśniać niejasne fragmenty. Często pomaga to uniknąć głupich nieporozumień. Charakter procesu tłumaczenia jest w dużym stopniu zależny od konkretnego tekstu. Zawsze przynajmniej w jakimś stopniu poznaję autora i kontekst powstania książki, ale jeśli praca mnie wciąga i wydaje mi się wartościowa artystycznie, staram się dowiedzieć znacznie więcej. Interesujące jest dla mnie także uczestnictwo w targach książki i warsztatach tłumaczeniowych oraz słuchanie punktu widzenia innych tłumaczy lub autorów, aby zobaczyć, jak postrzegają dzieła konkretnych pisarzy. Na przykład niedawno przygotowywałem do publikacji tłumaczenie dzieł poetki należącej do starszego pokolenia pisarzy duńskich. Jej prace cieszą się dużym uznaniem i są szeroko tłumaczone. Tłumacze uwielbiają jej poezję, ale wydaje się, że inni duńscy pisarze jej nienawidzą i uważają jej dzieła za przestarzałe, a jednocześnie denerwuje ich bystra osobowość i kultowy wizerunek. Nigdy nie zebrałbyś takich informacji z encyklopedii, recenzji lub wywiadów radiowych. To rzeczy zza kulis, ale są ważne, jeśli chcesz wiedzieć, jak poruszać się po scenie literackiej.
A jak wyobrażasz sobie swoją własną twórczość – prozę lub poezję – przetłumaczoną i opublikowaną w języku duńskim? Jak bardzo, jeśli w ogóle, myślisz, że byłby to inny dźwięk i forma?
Trudno mi to sobie wyobrazić, wydaje się bowiem, że obecnie Dania jest zupełnie niezainteresowana Litwą. Z tego, co mi wiadomo, jest bardzo mało przekładów literatury litewskiej na język duński. Przypuszczam jednak, że moje wiersze, gdyby zostały przetłumaczone na język duński, stałyby się łagodniejsze, bardziej „wilgotne”, bardziej „miękkie” – w języku duńskim jest dużo miękkich spółgłosek. Wiersze nie brzmiałyby tak ostro. Ale bardzo odpowiada mi, jak brzmią one po polsku. Szeleszczą, syczą, pasuje do nich ta dynamika i takie brzmienie!
Interesujesz się ekokrytyką – zdaje się, że uczestniczyłaś w kole ekokrytyki na swojej uczelni? Jak bardzo jesteś teraz zaangażowany w literaturę akademicką? Czy ma to wpływ na Twoją twórczość?
Ostatnio nie czytam zbyt wielu tekstów akademickich czy naukowych, ale zaczynam odczuwać ich głód – a dokładniej, patrząc z perspektywy czasu, widzę, że środowisko ekokrytyki i lektura literatury akademickiej wywarły na mnie ogromny wpływ. Zaczęłam widzieć świat i miejsce, jakie zajmuje w nim ludzkość, w innym świetle. Być może określenie „koło” jest trochę mylące. Kiedy wykładałam na Uniwersytecie Wileńskim, ja i mój znajomy, mój były wykładowca, zaczęliśmy spotykać się raz w tygodniu, by rozmawiać o ekokrytyce. Czytaliśmy antologię zbierającą artykuły na ten temat, interesowaliśmy się technologią, posthumanizmem, humanoidem Sophia itp. To było bardzo ciekawe i zaskakujące – wszystko, co czułam w sercu właściwie od dziecka, odnalazłam w ekokrytyce i posthumanizmie, po prostu było to szczegółowo zdefiniowane, ukazane w kontekstach filozoficznych, historycznych, kulturowych i politycznych.
Teraz staram się czytać więcej innego rodzaju literatury i po prostu zagłębiam się w tematy, które w naturalny sposób mnie przyciągają – drzewa, zwierzęta, grzyby. Wcześniej w moim życiu istniało wyraźne rozróżnienie między tymi dziedzinami. Uniwersytet i praca kontra natura i czas wolny. Nie widziałam powiązań łączących te obszary. Dopiero później zdałam sobie sprawę, gdzie popełniałam błąd – zaczynałam od fachowej literatury akademickiej i próbowałam znaleźć w niej coś, co byłoby dla mnie osobiście interesujące i ważne. Nigdy nie myślałam, że mogę zacząć na odwrót i po prostu zająć się „na poważnie” tym, co zawsze budziło moją ciekawość, na przykład przyrodą. Wydaje mi się teraz, że odkrywając czy badając tematy, które w naturalny sposób przyciągają twoją uwagę, ale przez pryzmat nauki, filozofii czy polityki, zyskujesz ogromną moc i stajesz się bardziej świadomą osobą. W końcu znajdziesz sposób, aby wejść w dyskusję z innymi. Bez tego wszystko schodzi na poziom emocji i przeczuć.
Czy jako pisarka lub artystka uważasz, że ważne jest bycie częścią społeczności lub grupy? Zastanawiam się nad epigrafem do drugiej części Twojej książki:
Którejś czerwcowej nocy podchodzę do trupy pijanych poetów.
– Co to za mała dziewczynka z wielkim uśmiechem?
– Nie jestem dziewczynką, jestem wilkiem!
Wszyscy rżą.
Cóż, ten epizod wydał mi się symboliczny, może bardziej ze względu na jego, nazwijmy to, „miękki seksizm”? Jestem po trzydziestce, mam dwa dyplomy, sama wykładam na uniwersytecie od kilku lat, ale starsi mężczyźni często rozmawiają ze mną, jakbym była dzieckiem. Jest to szczególnie niezręczne, ponieważ sama nigdy nie pomyślałbym o zrobieniu czegoś takiego. To po prostu złe nawyki, złe wzorce kulturowe. Innymi słowy, czasami jest to irytujące, a czasami zabawne. Groteska uderza cię, gdy zdasz sobie sprawę, że obraz ciebie, jaki widzą ludzie, drastycznie różni się od tego, jak się czujesz w środku. Opowiadając tę historię, użyłam celowo żartobliwego tonu. Tego właśnie wymagała druga część – zestawu „cierni” – ale tak naprawdę byłam z siebie dumna, że w tym konkretnym momencie wymyśliłam tak dowcipną odpowiedź, wiedząc, jak w przeszłości takie sytuacje mnie paraliżowały. Jedyne, co robiłam, to uśmiechnęłam się „jak dziewczyna”.
Myślę, że z definicji należę do grupy „osób piszących”. Gdzie indziej mogłabym „należeć”? Nie interesują mnie żadne grupy literackie. Prawdę mówiąc, czasami naprawdę irytują mnie litewscy autorzy z tym ich nieznośnym zwyczajem tworzenia grupek, mikroformacji. To bardzo ograniczające. To tak, jakbyś mógł rozmawiać tylko ze swoimi przyjaciółmi; jeśli ich nie masz – to twój problem. Na Litwie ludzie (łącznie ze mną) nie mają w zwyczaju zagadnąć do nieznajomych. Boją się nawiązać rozmowę, łatwiej jest im milczeć. Ale takie zachowanie jest naprawdę nudne i… niegrzeczne. Może dlatego tak mnie poruszyło to pytanie – wydaje mi się, że intensywna i żarliwa dyskusja oraz szczere zainteresowanie wzajemnymi pomysłami, chęć zrozumienia i poznania się nawzajem są ważne dla rozwoju kultury.
Zdaniem francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu pole literackie to rywalizacja o prawo do definiowania: ludzie rywalizują o władzę w zakresie mówienia, że są pisarzami/pisarkami, oraz o władzę decydowania o tym, kto może zostać pisarzem/pisarką. Innymi słowy, pole literackie jest miejscem, w którym ludzie walczą o prawo do definicji, więc nie ma obiektywnych kryteriów opisu pojęć „pisarz” i „pisarka”. Myślę jednak, że społeczeństwo nadal funkcjonuje w oparciu o romantyczne wyobrażenie o tym, kim są twórcy, a aurę mitycznego geniuszu budują czasem sami pisarze, na przykład w obronie przed „ignorancją” krytyków.
W jednym z wywiadów z 2013 roku mówiłaś o egocentryzmie i dramatyzmie. Wtedy powiedziałaś: „Muszę nauczyć się humoru. Muszę nauczyć się śmiać z siebie, bo egocentryzm sprawia, że stosunek do świata jest powierzchowny”. Czy w Twoim życiu jest teraz więcej humoru?
Zdecydowanie! Kiedy udzielałam tego wywiadu, byłam okropnie egocentryczna, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu – karciłam się za każdy najmniejszy błąd i bałam się, co inni mogą o mnie pomyśleć. Po pewnym czasie udało mi się pokochać swoje błędy i wstydy. Teraz mniej skupiam się na sobie, a bardziej na rzeczach i ludziach, którymi się pasjonuję. Może lepiej dla wspólnej sprawy?
Humor to taka cudowna sprawa. To powrót do „tu i teraz”. To odświeżające i wyzwalające. Nikt nie rodzi się z dobrym poczuciem humoru, ale rozwija je w trakcie życia. Myślę, że humor jest bezpośrednio powiązany z intelektem i umiejętnością zabawy; humor wymaga bystrości. Nie jestem jednak dobra w żartach językowych i nie napisałam niczego tak naprawdę śmiesznego. Właściwie czasami piszę coś z „uśmieszkiem”, lekkim absurdem czy puszczeniem oka, ale później zdaję sobie sprawę, że inni nie zrozumieli, że nie mówiłam całkiem poważnie. Lubię żartować z przyjaciółmi. Zwłaszcza używając mojego ciała. Lubię tańczyć głupio i wydawać śmieszne dźwięki. Zwracam uwagę na śmieszne rzeczy. Na przykład moje koty są jak trupa artystów cyrkowych. Z tymi chłopakami nigdy nie ma nudy!
Materiał ukazał się oryginalnie w Vilnius Review. Online Magazine for Lithuanian Literature.