
Moje likwidacje
dzwieki / WYDARZENIA Krzysztof Siwczyk Marta Podgórnik Roman HonetZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Romana Honeta, Marty Podgórnik i Krzysztof Siwczyk podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejHołduję poglądowi, że sztuka ma przede wszystkim wywoływać wzruszenie, a mnie wiersze wymienionych autorów wzruszyły i to na tyle, że zaczęłam sama pisać. Wzruszenie to dla mnie podstawowa kategoria oceny, dotyczy to wszystkich dziedzin sztuki, którą w tym sensie traktuję użytkowo...
Dariusz Kiełczewski: Zacznijmy od sprawy, z której jesteś znana najbardziej, a mianowicie od Twojego legendarnego emploi. Określa się Ciebie mianem Wojaczka w spódnicy, femme fatale polskiej poezji, wyszukuje sensacyjne fakty z Twojego życia. Jak się w tym wszystkim odnajdujesz?
Marta Podgórnik: Piękne dzięki. Dotąd łudziłam się, że słynę z pisania dobrych wierszy. Opinie, które przytaczasz, krążą wśród osób, których własna indolencja literacka zmusza do szukania innych zajęć dla wyobraźni. Wojaczkiem w spódnicy nikt mnie nie określił, ten zabawny oksymoron pojawił się w recenzji Tomka Majerana z mojej debiutanckiej książki. Recenzent konkludował, że Wojaczka w spódnicy nie udało mi się jednak zrobić (pewnie, że się nie udało, między innymi dlatego, że nie było to moim zamiarem). Cała reszta fantasmagorycznych opinii na mój temat to wyssane z palca bzdury. Siedzisz obok i widzisz, że jestem zrównoważoną osobą. Poza tym nasza rozmowa odbywa się w kawiarni, czyli w miejscu i okolicznościach zupełnie innych, niż te, o których pomyślą osoby z zapałem godnym lepszej sprawy budującą moją femme fatalną legendę. (śmiech)
To nie czujesz żadnego pokrewieństwa z poezją Rafała Wojaczka, wywodzącego się z tego samego regionu, co Ty?
Szczerze mówiąc, nie. Czytałam, czytam Wojaczka, ale bez namiętności.
W takim razie do jakiej szkoły poetyckiej zaliczyłabyś samą siebie? Do jakiego typu poezji?
To już leży w gestii Karola Maliszewskiego. Jego specjalnością jest zaliczanie nas do kolejnych, wymyślanych naprędce, szkół poetyckich. Coś takiego nie istnieje, a przynajmniej nie w odniesieniu do dwudziestolatków, mających na kącie jedną czy dwie książki. Takie rozważania to marnotrawstwo czasu i papieru. Do żadnej z poetyckich szkółek nie zamierzam zgłaszać akcesu, a z pewnymi osobami po prostu nie chciałabym spotykać się w jednym zestawie. Mam nadzieję, choć zdaję sobie sprawę, że zabrzmi to megalomańsko, że jestem poetycko osobna. A przynajmniej będę. Takie są moje intencje i ufam, że zostaną one uwzględnione przez czytelników.
Czyli tak zwana śląska szkoła poetycka też jest tworem wyssanym z palca?
Tak uważam. Najzabawniejsze jest to, że Karol Maliszewski zadał sobie wiele trudu. Najpierw tę szkołę wymyślił, potem ogłosił jej upadek, a potem, o ile pamiętam, wycofał się z jej wymyślenia. No cóż, przynajmniej przez jakiś czas miał zajęcie.
Absolutnie odżegnuję się od jakichkolwiek związków z poetami śląskimi, poza związkami towarzyskimi, które siłą rzeczy istnieją. Grupowanie regionalne to zabieg prostacki i podejrzany, najczęściej krzywdzący. Raz jeszcze powtórzę, że uważam za absurd próby szeregowania dwudziestoletnich pisarzy.
W takim razie którzy poeci wywarli na Twojej poezji piętno szczególne, wpłynęli na ukształtowanie się Twojego poetyckiego świata?
To trudne pytanie. Co mogę powiedzieć… Maria Jasnorzewska-Pawlikowska, Juliusz Słowacki, Whitman, Ginsberg… Bardziej współczesnych nazwisk nie będę wymieniać.
Czemu akurat oni?
Generalnie wymieniłam twórców, których lektura wywarła na mnie ogromne wrażenie jako na bardzo młodym człowieku, bo chyba na tym opiera się „kształtowanie poetyckiego świata”. Potem to już wszyscy wpływają na ciebie, nawet jeżeli nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to już tylko wpływ, nie piętno.
Hołduję poglądowi, że sztuka ma przede wszystkim wywoływać wzruszenie, a mnie wiersze wymienionych autorów wzruszyły i to na tyle, że zaczęłam sama pisać. Wzruszenie to dla mnie podstawowa kategoria oceny, dotyczy to wszystkich dziedzin sztuki, którą w tym sensie traktuję użytkowo. Dlatego konsekwentnie powtarzam, ze uwielbiam film „Titanic”, chociaż film jest, powiedzmy, pozbawiony wartości intelektualnej. Ja na tym filmie sobie popłakałam i to jest dla mnie wartość.
Czy starasz się także w swoich wierszach wywołać wzruszenie u czytelnika?
Nie, chyba nie. Kiedy piszę wiersze, nie myślę o moich czytelnikach i nie mam żadnych planów tyczących tego, co by u nich wywołać. Nie przeprowadzam (bo nie potrafię) żadnych akcji podprogowych w odniesieniu do czytelników. Myślę, że odbiór i interpretacja to już ich rzecz. Dla mnie każdy wiersz wiele znaczy, ktoś może uznać je za złe, nudne albo miałkie i trudno się zamartwiać czymś, na co nie ma się wpływu.
Bardzo często piszesz o niemożności pogodzenia twórczości ze stabilnym mieszczańskim życiem prywatnym. Dlaczego tak uważasz?
Nawet nie do końca jest tak, że twórczość wyklucza udane życie. Raczej jest odwrotnie. Wydaje mi się, że pozostawanie w sytuacji gdzie się zarabia, gotuje, sprząta, wychowuje dzieci, w sposób okrutny i bezwzględny ogranicza twórczość, jeśli całkiem jej nie blokuje. Twórczość rozumianą tak, jak ja ją pojmuję.
A jak ją pojmujesz?
Nie chcę, żebyś pomyślał, że jestem zwariowana feministką z przymusem samorealizacji i że moim ideałem jest samotność z maszyną do pisania za stypendium z podatniczych pieniędzy. Wręcz przeciwnie. Zdaję sobie sprawę, że moralnie i emocjonalnie nie stać mnie na tzw. poświęcenie literaturze do końca. Strasznie to brzmi. Twórczość to jest zawsze jakieś poświęcenie, łączące się być może przede wszystkim z tym, że nie żyjesz jak inni. Wyobcowanie itp., ble ble ble o samotności artysty, wszyscy to znamy, a w moim przypadku jest to tęsknota za tym, co mnie omija, a co dostępne jest każdej innej dwudziestolatce. Chciałoby się wszystkiego, a ty trzeba wybierać – rybki, akwarium? I pułapka, bo jeśli chcesz cokolwiek osiągnąć, to nie ma półśrodków. Sztuka kosztem życia, lub odwrotnie. Ja póki co lawiruję i może dlatego nie odnoszę wielkich sukcesów życiowych ani pisarskich. Jedne ambicje przeszkadzają drugim i pewnie tak musi zostać.
Czyli nie masz zamiaru realizować scenariusza życiowego o którym marzą nasze mamusie – małżonek, dzieci, sprzątanie, gotowanie, budowa rodzinnego gniazdka?
Jestem bardziej przemyślna. Być może nie powinnam zdradzać tajemnic natchnienia, ale póki co staram się trzymać dwie sroki za ogon – jeśli np. miłość, to z pożytkiem dla własnej literatury. Znalazłam sobie do sprzątania, gotowania i w ogóle do myślenia o domu kogoś, kto mi w zamian dostarcza przykrych wzruszeń niezbędnych do pisania wierszy.
To sprytny sposób na twórczość.
Całkowite wyrachowanie. (śmiech)
To nie jedyne połączeni kilku wątków w Twoim życiu, ponieważ nie tylko piszesz wiersze, ale piszesz również recenzje. Pod pseudonimem. Czy pseudonim ma służyć wyraźnemu oddzieleniu Ciebie jako poetki od Ciebie jako recenzenta?
Historia tego pseudonimu jest banalna. Parę lat temu pracowałam w redakcji Opcji i FA-art. Wtedy właśnie napisałam pierwszą recenzję, z książki Krzysztofa Koehelra Partyzant prawdy, która bardzo mi się podobała. Włożyłam tekst do teczki z nadesłanymi tekstami i podpisałam pseudonimem, ponieważ byłam ciekawa co moi przełożeni w osobach Kędera, Nowackiego i Uniłowskiego powiedzą o nim, nie wiedząc, że jestem autorką. Potem już tak zostało. Oddzielnie? Nie, ale po co mieć jedno nazwisko, skoro można mieć dwa? Anna E. w tej chwili funkcjonuje w moim życiu nie tylko na płaszczyźnie literackiej, jest pożytecznym alter ego. Dzięki niej, która skupia jedne cechy mojej osobowości, innym udaje się czasem dojść do głosu.
Pisanie recenzji jest często spotykanym zajęciem ubocznym poetów. Ale równie często krytykuje się takie działania, argumentując, że są to recenzje pisane przez kolegów dla kolegów. Co Ty na takie dictum?
Myślę, że osoby głoszące takie opinie mają rację – tylko nie rozumiem, co w tym złego? Pisząc o swoich rówieśnikach zawsze piszemy z kluczem. Poza tym, dlaczegóż akurat poeci są posądzani o kumoterstwo? Czy jeśli ktoś jest zawodowym krytykiem to znaczy, że nie ma kolegów wśród autorów? A taki Darek Nowacki, który nie będąc prozaikiem recenzuje prozaików, będąc z niektórymi w zażyłości koleżeńskiej, czy to umniejsza wagę jego sądów? Wszystko zależy od dobrej lub złej woli. Osobiście hołduję zasadzie, żeby pisać wyłącznie o książkach, które się podobają. Znamienna rzecz – to nie recenzenci niewłaściwie piszą, to recenzowani niewłaściwie czytają. Każdy jest przewrażliwiony na punkcie swojej twórczości i doszukuje się w tekstach krytycznych podtekstów, których tam najczęściej nie ma. Kiedy na prośbę „Kartek” recenzowałam Zwrot o bliskość Hrynacza, nie sądziłam, że zostanie odebrana jako atak. To, czy lubię, czy nie lubię Tomka nie zmienia faktu, że książka ma wady. Trudno pisać dobrze o kiepskich wierszach.
Co sądzisz o metodzie, którą zastosował Paweł Dunin-Wąsowicz w ostatnim wydaniu „Parnasu-bis”, a mianowicie o metodzie pisania z założenia źle o swoich kolegach z generacji?
Jest w tej metodzie szaleństwo, lecz i w tym szaleństwie jakaś metoda. Ta tendencyjna i wątpliwej wartości krytycznej książka na pewno zrobiła coś dobrego. Wiele rzeczy zostało powiedziane na głos, zamiast dalej być szeptanymi po kątach i to jest niewątpliwa zasługa PDW. Natomiast są tam wstawki niesprawiedliwe i nieeleganckie. Najbardziej smucą rzeczy nieeleganckie, ponieważ liczenie komukolwiek żon jest po prostu niesmaczne i dyskredytuje Wąsowicza jako krytyka literackiego i autora kompetentnych omówień.
A moim zdaniem Paweł strzelił naszej generacji samobója. Utwierdził niektóre osoby w przekonaniu, że właściwie nie warto interesować się literaturą, a już z całą pewnością literaturą naszej generacji. Przecież autorzy ze starszej generacji też się wspierają nawzajem, ci dawniejsi też i ci najdawniejsi zresztą także. Czyżby to oznaczało, że poezja zawsze była twórczością robioną przez kolesiów dla kolesiów?
Jest wiele racji w tym, co mówisz, ale mam nadzieję, że PDW nie miał takich intencji. Poza tym myślę, że on strzelił samobója sobie, wydając taką książkę. (Znamienny jest fakt, że Krzysztof Varga odciął się od tego ostatniego wydania „Parnasu bis”. Jego nazwisko już tam nie figuruje.) W Twojej czarnej wizji nie ma miejsca na inteligentnego czytelnika, a trzeba w niego wierzyć. Jeśli już ktoś sięgnął po „Parnas-bis”, to powinien zorientować się po kilku stronach że nie jest to poważny słownik. Poza tym nie oszukujmy się. Ton książki PDW oddaje klimat panujący w środowisku literackim i nie ma sensu udawać że jesteśmy uczciwi, że się szanujemy i wspieramy. Może dlatego wielu tak rozsierdziła ta książka, mącąc wyidealizowany obraz środowiska literackiego, obraz, powiedzmy sobie wprost, fałszywy.
W Twoich wierszach często powtarzają się nazwiska różnych ludzi, a chyba najczęściej nazwisko Darka Foksa. Czy to wynika ze wspólnego sposobu patrzenia na sztukę i rzeczywistość?
Chciałoby się powiedzieć: „bez komentarza”… Zwyczaj dyskusji tekstami z tekstami innych jest mocno zakorzeniony w literaturze i powszechny. Zdarza się, że świadomie, nieświadomie lub podświadomie nawiązujemy, cytujemy, dedykujemy. Jest to nieuniknione, że dotyka cię i pobudza to, co robią inni, więc piszesz o tym. A często chodzi po prostu o sytuację, w której znajdujesz się z konkretna osobą.
Nic więcej nie powiem na ten temat, ponieważ musiałabym mówić o prywatnych przyjaźniach, a chyba nie o to chodzi w tej rozmowie.
Pewnie, że nie, ale jeszcze trochę poplotkujmy. Tym razem o Arturze Burszcie. Oglądałem w telewizji, że nie do końca byłaś zadowolona z formuły spotkań na „Forcie Legnica ‘99”?
Zaskoczyłeś mnie trochę, ponieważ wypowiedź w reportażu o „Forcie Legnica” miała, moim zdaniem, pozytywny wydźwięk. Może nie do końca odpowiadało mi, że w czasie mojego i kolegów występu siedziałam na schodkach i była puszczana muzyka techno. Jednak doceniam pomysły inscenizacyjne Artura i jego organizatorskie umiejętności.
To jak wyobrażasz sobie spotkanie autorskie?
Warto zastanowić się nad tym, czy w ogóle jest sens organizować spotkania autorskie, co sprowadza się do pytania, czy ktokolwiek interesuje się poetami i poezją poza samymi poetami. Drażni mnie przekonanie, ze do sztuki jak do wszystkiego należy podejść marketingowo i że wszystko da się sprzedać, jeśli się to odpowiednio opakuje. Myślę, że wszystkie działania promocyjne w rodzaju „Fortu Legnica” służą edukacji czytelników, a nie zdobywaniu ich, bo można kogoś, kto czyta Jasnorzewską, zachęcić do Świetlickiego, ale z kimś, kto poezji nie czuje i nie czyta w ogóle, to się nie uda i już. Nie mamy wpływu na odsetek „czujących poezję” w społeczeństwie i tomiki nie będą się rozchodzić w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. A na pozytywny snobizm na czytanie poezji raczej w Polsce nie doczekamy.
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.