wywiady / o książce

Wojna zmienia wszystko…

Bohdan Zadura

Karol Maliszewski

Rozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Karol Mali­szew­ski: Boh­da­nie, czy pamię­tasz pierw­szy tekst, któ­ry tłu­ma­czy­łeś z języ­ka ukra­iń­skie­go? To był wiersz?

Boh­dan Zadu­ra: Tak, wiersz. Dmy­tra Paw­łycz­ki, bar­dzo moż­li­we, że „Chleb”, jeden z bia­łych sone­tów, któ­ry zresz­tą jest w anto­lo­gii 100 wier­szy…. To mógł też być pierw­szy w ogó­le tekst po ukra­iń­sku, jaki prze­czy­ta­łem, ale za to gło­wy już bym nie dał, bo nie pamię­tam, na czym mi się otwo­rzył któ­ryś z dwóch tomi­ków Paw­łycz­ki, z któ­rych robi­łem ten wybór. To może wła­śnie „Chleb” zde­cy­do­wał, że, pełen naj­róż­niej­szych wąt­pli­wo­ści, posta­no­wi­łem wejść w ten prze­kład. Sza­leń­stwo, bez­czel­ność, pra­gnie­nie cze­goś nowe­go, chęć spraw­dze­nia, czy jesz­cze potra­fię rymo­wać (znacz­na część wier­szy Paw­łycz­ki to były wier­sze rymo­wa­ne, syla­bo­to­nicz­ne), z dru­giej stro­ny – cał­ko­wi­te désin­téres­se­ment wobec tej lite­ra­tu­ry, ste­reo­ty­po­we wyobra­że­nie o niej jako ubo­giej krew­nej lite­ra­tu­ry rosyj­skiej. Ktoś, kto jako kil­ku­na­sto­la­tek był pod wra­że­niem Fran­cu­zów – Apol­li­na­ire­’a, Jaco­ba, Saint-John Per­se­’a, a póź­niej tłu­ma­czył wier­sze Man­delsz­ta­ma, Bry­tyj­czy­ków i Ame­ry­ka­nów oraz – za pomo­cą prze­kła­dów filo­lo­gicz­nych – Węgrów, będzie mar­no­wał czas i swo­ją repu­ta­cję nie­złe­go poety na jakie­goś Ukra­iń­ca? W dodat­ku szu­ka­ją­ce­go na Mont­mar­trze w jed­nym z (bar­dzo pięk­nych skąd­inąd)  pary­skich liry­ków śla­dów Leni­na? „Chleb” pomógł mi prze­zwy­cię­żyć strach przed wła­sną nie­kom­pe­ten­cją, bo gdy prze­tłu­ma­czy­łem ten wiersz, zna­la­złem ist­nie­ją­cy prze­kład pió­ra bar­dzo zna­ne­go ukra­ini­sty, gdzie chleb był pie­czo­ny na liściu gro­chu, a nie orze­cha, bo jako groch prze­tłu­ma­czy­ło mu się sło­wo горіх.

Skąd u Cie­bie zain­te­re­so­wa­nie tym języ­kiem, kul­tu­rą i lite­ra­tu­rą Ukra­iny?

Jak wyni­ka z tego, co powie­dzia­łem przed chwi­lą, zni­kąd. Z czy­ste­go przy­pad­ku. Z tego, że redak­cja „Akcen­tu” sąsia­do­wa­ła z „Wydaw­nic­twem Lubel­skim”, któ­re dosta­ło pole­ce­nie z jakie­goś  depar­ta­men­tu książ­ki Mini­ster­stwa Kul­tu­ry, żeby wydać Paw­łycz­kę. Że Jadzi Bia­ło­wąs przy­szło do gło­wy, żeby mi go zapro­po­no­wać. Że te wier­sze mi się spodo­ba­ły, że wresz­cie kil­ka­na­ście lat wcze­śniej byłem świad­kiem zaży­ło­ści Tade­usza Nowa­ka z Paw­łycz­ką, co było decy­du­ją­cym argu­men­tem. Wresz­cie z tego, że po uka­za­niu się Tajem­ni­cy two­jej twa­rzy Dmy­tro spra­wił, że ZLP (od 1982 roku nie byłem jego człon­kiem) doko­op­to­wał mnie do swo­jej dele­ga­cji jadą­cej na Ukra­inę. Że się wte­dy z nim nie spo­tka­łem i być może dla­te­go zaprzy­jaź­ni­łem się z Myko­łą Riab­czu­kiem. Że Riab­czuk wpro­wa­dził mnie w Ukra­inę, któ­rej ist­nie­nia nie podej­rze­wa­łem, któ­rej sam był uoso­bie­niem, a to, że gdy u nie­go byłem, zja­wił się Jurij Andru­cho­wycz, dzi­siaj mogę uznać za fakt w pew­nej mie­rze sym­bo­licz­ny. To był póź­ny listo­pad 1989 roku. Ta podróż, któ­ra mia­ła coś zamknąć (bo Paw­łycz­ko w mojej świa­do­mo­ści był jed­no­ra­zo­wym epi­zo­dem), nie­ocze­ki­wa­nie coś otwo­rzy­ła.

Wiesz, oczy­wi­ście mógł­bym też na to spoj­rzeć cał­kiem ina­czej. Przez pry­zmat Juliu­sza Sło­wac­kie­go i Krze­mień­ca, w któ­rym pierw­szy raz byłem wła­śnie w tym mroź­nym i śnież­nym listo­pa­dzie. Przez zdję­cia i wpi­sy wybit­nych posta­ci pol­skiej lite­ra­tu­ry z Iwasz­kie­wi­czem na cze­le, któ­re moż­na było oglą­dać w tam­tej­szym bied­nym muzeum kra­jo­znaw­czym. Przez lwow­skość pro­fe­so­ra Tade­usza Żuliń­skie­go, sze­fa moje­go ojca w Zakła­dzie Ana­to­mii Pato­lo­gicz­nej Insty­tu­tu Wete­ry­na­rii w Puła­wach. Albo przez wąt­ki ukra­iń­skie w powie­ści Wil­hel­ma Macha Góry nad Czar­nym Morzem i opo­wie­ści teścia, któ­re­mu uda­ło się uciec z kolo­nii Borsz­czów­ka w pobli­żu Rów­ne­go, spa­cy­fi­ko­wa­nej przez Niem­ców i poli­cję ukra­iń­ską w mar­cu 1943, a potem… Przez wyśpie­wy­wa­ny przez czter­na­sto­lat­ka w har­cer­skim mun­dur­ku żal za zie­lo­ną Ukra­iną. Przez błę­kit­ne nie­bo i żół­tą psze­ni­cę, gdy w 1975 roku jecha­łem z Sozo­po­la tran­zy­tem przez Czer­niow­ce i Lwów. Przez rodzin­ną pamięć o ciot­ce moje­go ojca Ste­fa­nii z domu Groch, któ­ra wyszła za mąż za Teo­do­ra Andre­je­wa, żoł­nie­rza sta­cjo­nu­ją­ce­go w Puła­wach puł­ku koza­ków, i wyje­cha­ła z nim do Char­ko­wa, gdy pułk ten ewa­ku­ował się tam na począt­ku I woj­ny świa­to­wej, podob­nie jak Insty­tut Gospo­dar­stwa Wiej­skie­go i Leśnic­twa. W 1956 czy 57 roku, wyko­rzy­stu­jąc odwilż, ojciec, pró­bu­ją­cy odno­wić kon­takt, napi­sał do niej, że ma syna Boh­da­na, któ­ry zbie­ra znacz­ki pocz­to­we. Odpo­wiedź na ten list przy­szła do mnie w 1995 roku od jej wnu­ka Juri­ja; wyj­mu­jąc tę koper­tę ze skrzyn­ki, myśla­łem, że to list od Andru­cho­wy­cza. Na pew­no to zain­te­re­so­wa­nie nie wzię­ło się stąd, że Puła­wy leżą sto­sun­ko­wo bli­sko Cheł­ma, co pod­kre­ślał w jakimś tek­ście Dmy­tro, suge­ru­jąc moje ukra­iń­skie korze­nie i mija­jąc się w tym z praw­dą. Raczej z poczu­cia winy, że kie­dyś mia­łem lek­ce­wa­żą­cy sto­su­nek do ukra­iń­skiej lite­ra­tu­ry.  Gdy­by poku­ta mogła być przy­jem­no­ścią, powie­dział­bym, że to poku­ta za nie­uza­sad­nio­ne poczu­cie wyż­szo­ści.

Róż­nie rozu­mia­na kate­go­ria wol­no­ści spa­ja anto­lo­gię Wier­sze zawsze są wol­ne z tą obec­ną zaty­tu­ło­wa­ną 100 wier­szy wol­nych. Czy to gło­sze­nie potrze­by wol­no­ści jest jakimś naka­zem, obo­wią­zu­ją­cym tonem poezji ukra­iń­skiej?

Wier­sze w gor­se­cie ryt­mu i rymu oczy­wi­ście mogą być wol­ne w innym sen­sie niż to, co z obca nazy­wa się vers libre. Cytat z wier­sza Myko­ły Riab­czu­ka, któ­ry był tytu­łem pierw­szej anto­lo­gii, odno­sił się i do jed­nych, i dru­gich. Vers libre w poezji ukra­iń­skiej zdo­by­wał sobie pra­wo oby­wa­tel­stwa póź­niej niż u nas. Gdy u nas był oczy­wi­sto­ścią, tam był jesz­cze eks­ce­sem czy eks­tra­wa­gan­cją. O Wita­li­ju Bory­społ­ciu nie sły­sza­łem od żad­ne­go z moich ukra­iń­skich przy­ja­ciół, choć z innych źró­deł wyni­ka, że w swo­im cza­sie był on jed­nym z pre­kur­so­rów tego typu wier­sza w Ukra­inie i  bar­dzo popu­lar­nym w świe­cie poetą ukra­iń­skim. Ogól­nie rzecz bio­rąc, sztu­ka, a więc rów­nież poezja, jest dla mnie dome­ną wol­no­ści. Nie podo­ba mi się waż­ny poli­tyk, mam pra­wo go obśmiać czy wyszy­dzić w wier­szu. Mam chęć pisać wier­sze o sadze­niu gro­chu, piszę sobie o tym. Przy­mus pisa­nia wier­szy o wol­no­ści ogra­ni­cza wol­ność. To chy­ba logicz­ne. Ale sko­ro woj­na zmie­nia wszyst­ko?

Takie wier­sze powsta­ją w obli­czu zagro­że­nia, tak wyglą­da kul­tu­ra pod cią­głą pre­sją czyn­ni­ków poli­tycz­nych… Mimo haseł „kul­tu­ra poza poli­ty­ką” czy „za dużo poli­ty­ki” jakoś trud­no się jej pozbyć, wci­ska się we wszyst­ko, nawet w wiersz o miło­ści czy o wio­śnie.

Nie wiem, czy pró­by pozby­wa­nia się poli­ty­ki w sen­sie zapo­mi­na­nia o niej to cza­sem nie jest błąd, a może i grzech. Zda­je się, że w tej kwe­stii Irwa­neć i Żadan są zgod­ni. Wiesz, czę­sto w ostat­nich latach przy­cho­dzi mi do gło­wy ten frag­ment z Ewan­ge­lii św. Łuka­sza, gdy Chry­stus mówi: „Cór­ki jero­zo­lim­skie, nie płacz­cie nade Mną; płacz­cie raczej nad sobą i nad waszy­mi dzieć­mi!” Nie wiem, kogo powi­nie­nem tłu­ma­czyć, bo kie­dy dość nie­ocze­ki­wa­nie zają­łem się lite­ra­tu­rą bia­ło­ru­ską, sta­ło się tam to, co się sta­ło. I mia­łem nie­ja­sne poczu­cie, że ci, któ­rzy ofi­cjal­nie wspie­ra­li bia­ło­ru­skie pacy­fi­ko­wa­ne spo­łe­czeń­stwo, tak napraw­dę w duchu marzy­li, żeby mieć tak spraw­ne siły jak OMON Łuka­szen­ki. Ury­wam ten wątek, bo jesz­cze powiem sło­wo za dużo.

Korzy­sta­łeś z frag­men­tów pierw­szej anto­lo­gii czy też wzią­łeś się do robo­ty cał­ko­wi­cie od nowa? Jakie poja­wi­ły się nowo­ści, a z cze­go musia­łaś zre­zy­gno­wać?

Pomysł na kon­ty­nu­ację serii roz­po­czę­tej przez 100 wier­szy pol­skich śred­niej dłu­go­ści, a potem 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go zro­dził się u Artu­ra parę lat temu. Myśla­łem o tej książ­ce nie­spiesz­nie, wyobra­ża­jąc ją sobie jako the best of, zbiór naj­pięk­niej­szych wier­szy i naj­lep­szych moich prze­kła­dów. Woj­na zmie­nia wszyst­ko, zmie­ni­ła i to. Tem­po, w jakim powsta­wa­ła ta anto­lo­gia, było dość sza­lo­ne. Może w innym nie dało­by się jej uło­żyć. Wybra­nie z tysię­cy wier­szy stu to nie jest rzecz łatwa, zwłasz­cza że pod­świa­do­mie ma się ocho­tę każ­de­go poetę poka­zać ze wszyst­kich jego naj­lep­szych stron. Decy­zję wydaw­cy, by do 100 wier­szy… nie weszły utwo­ry z pierw­szej anto­lo­gii (a wła­ści­wie z pierw­szych dwóch, bo wyda­nie z 2007 roku jed­nak róż­ni się zawar­to­ścią od tego z 2004) przy­ją­łem z cięż­kim ser­cem, ale jed­nak jako wyba­wie­nie. Kosz­ta były takie, że z dwu­dzie­stu auto­rów wypa­dło dzie­wię­cio­ro, któ­rych póź­niej już nie tłu­ma­czy­łem: Emma Andi­jew­ska, Jewhen Bru­sły­now­ski, Myko­ła Cho­łod­ny, Woło­dy­myr Cybul­ko, Hry­ho­rij Czu­baj, Nazar Hon­czar, Iwan Łuczuk, Roman Sadłow­ski, Wik­tor Nebo­rak. Przy­by­ło trzy­dzie­ści nazwisk. Embar­giem nie obło­ży­łem swo­ich prze­kła­dów wier­szy, któ­re zna­la­zły się w anto­lo­gii Листи з України/Listy z Ukra­iny, któ­ra uka­za­ła się w 2016 roku w ramach pro­jek­tu Mie­siąc Lwow­ski Euro­pej­skiej Sto­li­cy Kul­tu­ry Wro­cław pod redak­cją Hry­ho­ri­ja Semen­czu­ka i nie była nor­mal­nie dys­try­bu­owa­na.

Posło­wie zaty­tu­ło­wa­łeś „Od Andru­cho­wy­cza do Żada­na”, czy­li zapro­po­no­wa­łeś układ alfa­be­tycz­ny. W tej anto­lo­gii jed­nak został on zakwe­stio­no­wa­ny.

Od A do Ż to nawet tro­chę wię­cej niż od A do Z, gdy­by to była kla­sycz­na anto­lo­gia, to taki układ bro­nił­by się efek­tow­no­ścią, choć wpro­wa­dzał­by rów­nież w błąd. Od A do Z suge­ru­je kom­plet­ność, a gdzie tu na przy­kład Ołeh Koca­rew, Borys Cher­soń­ski, by już nie pytać o Linę Kosten­ko. Nie będę mówił, czy taka kon­cep­cja mi się podo­ba bez zastrze­żeń – tutaj nie auto­rzy nastę­pu­ją po sobie w myśl przy­ję­tej zasa­dy alfa­be­tycz­no­ści czy dat uro­dze­nia, a wier­sze. Auto­rzy jak­by scho­dzą znad wier­sza pod wiersz, usu­wa­ją się tro­chę w cień, wier­sze zaś mają się ze sobą łączyć, ukła­dać w pew­ną opo­wieść. W tym sen­sie anto­lo­gist­ką jest może bar­dziej Joan­na Muel­ler, któ­ra usta­wi­ła wier­sze w pew­nym szy­ku, niż ja, któ­ry je  prze­tłu­ma­czy­łem. Jako czy­tel­nik tej nowej cało­ści byłem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, rze­czy­wi­ście powsta­ła cie­ka­wa nar­ra­cja, wiel­ka wie­lo­wąt­ko­wa opo­wieść, skła­da­ją­ca się ze stu mikro­opo­wie­ści.

Anto­lo­gia spra­wia wra­że­nie otwar­tej i przy­ja­ciel­skiej. Jeśli cho­dzi o to pierw­sze, mam na myśli pro­sto­tę, zro­zu­mia­łość, czy­tel­ność. Czy w poezji ukra­iń­skiej nie ma jakie­goś nur­tu her­me­tycz­ne­go, cze­goś w rodza­ju szko­ły Kar­po­wi­cza albo Bia­ło­szew­skie­go?

Pro­sto­ta, zro­zu­mia­łość, czy­tel­ność – posłu­gu­jąc się tymi epi­te­ta­mi, lejesz miód na moje ser­ce. Gdy­byś użył okre­śleń – pro­stac­two, banal­ność, oczy­wi­stość – z pew­no­ścią bym się zje­żył. 100 wier­szy… nie ma ambi­cji, żeby repre­zen­to­wać wszyst­ko, co cie­ka­we w ukra­iń­skiej poezji. Z paru powo­dów: nie wszyst­kich tłu­ma­czy­łem, nie­któ­rzy są dla mnie nie­prze­tłu­ma­czal­ni, jak choć­by Petro Median­ka, posłu­gu­ją­cy się języ­kiem pogra­ni­cza ukra­iń­sko-węgier­skie­go, po nie­któ­rych musiał­bym wcho­dzić do cudze­go ogród­ka (Nazar Hon­czar).

Jeśli cho­dzi o dru­gie, to jest wra­że­nie przy­ja­ciel­skie­go poro­zu­mie­nia z tłu­ma­czo­ny­mi poet­ka­mi i poeta­mi. Czy w tej anto­lo­gii są w ogó­le wier­sze zupeł­nie nie­zna­nych Ci twór­ców? A może jest tak, że musisz bli­żej poznać czło­wie­ka, żeby pró­bo­wać go tłu­ma­czyć?

Na 39 auto­rów oso­bi­ście nie znam sze­ścior­ga. Coś w tym nie­wąt­pli­wie jest, że zoba­cze­nie i usły­sze­nie kogoś czy­ta­ją­ce­go na festi­wa­lu czy wie­czo­rze autor­skim czę­sto popy­cha­ło mnie do tego, żeby zoba­czyć te tek­sty po pol­sku. Nawet kusi­ło mnie, żeby noty o auto­rach zre­da­go­wać w sty­lu: „Iry­nę Ciłyk usły­sza­łem i pozna­łem na festi­wa­lu Meri­dian Czer­no­witz w Łuc­ku w 2017 roku, dokąd przy­je­cha­ła z syn­kiem Andrij­kiem. W cza­sie spo­tka­nia Oksa­ny Zabuż­ko w sali miej­skie­go teatru Andri­jek pusz­czał samo­lo­ty i strzał­ki z papie­ru, w czym towa­rzy­szył mu ówcze­sny kon­sul RP w Łuc­ku, Krzysz­tof Sawic­ki”.

Jak się tłu­ma­czy z ukra­iń­skie­go komuś, kto jed­no­cze­śnie tłu­ma­czy z angiel­skie­go i węgier­skie­go? Czy moż­na tu mówić o jakiejś spe­cy­ficz­nej idio­ma­tycz­no­ści stwa­rza­ją­cej  pro­ble­my tłu­ma­czo­wi?

Jak się tłu­ma­czy z angiel­skie­go i węgier­skie­go, to już pra­wie zapo­mnia­łem. W to miej­sce – raczej jed­no­ra­zo­wo – wszedł mi sło­wac­ki (książ­ka Pete­ra Milčáka Bra­cia krwi, 2021) oraz bia­ło­ru­ski, ten bar­dziej na sta­łe. Powie­dział­bym, że zasad­ni­cza róż­ni­ca jest taka, że przy angiel­skim i węgier­skim „matry­ca” brzmie­nio­wa ory­gi­na­łu i prze­kła­du są tak róż­ne, że wła­ści­wie nie ma poku­sy dosłow­no­ści. Na żad­ne mądro­ści nie będę się tu silił, raczej słu­żę cie­ka­wost­ka­mi. Im wię­cej podob­nych słów, tym więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwo, że gdzieś się zdrzem­niesz i ryp­niesz, jak z tym горіхem; sto­sun­ko­wo duże jest praw­do­po­do­po­bień­stwo, że gdy z dwóch rymu­ją­cych się ukra­iń­skich słów jed­no brzmi po pol­sku tak samo, zna­le­zie­nie rymu będzie trud­niej­sze, niż gdy­by oba nie mia­ły takie­go odpo­wied­ni­ka w pol­sz­czyź­nie. Kie­dy coś ci brzmi dziw­nie w ory­gi­na­le, powi­nie­neś podej­rze­wać idiom, gorzej jeśli to bez­sen­sow­ne dosłow­ne tłu­ma­cze­nie ma swój dzi­wacz­ny urok i kusi cię, by je zosta­wić. Nie ukry­wam, że choć pra­wie nie mówię po ukra­iń­sku, cza­sa­mi — przy tłu­ma­cze­niu pro­zy nie­któ­rych auto­rów — ogra­nicz­ni­kiem tem­pa prze­kła­du jest szyb­kość pisa­nia na kom­pu­te­rze. To też róż­ni­ca mię­dzy tłu­ma­cze­niem z angiel­skie­go, gdzie nigdy nie nabra­łem takie­go auto­ma­ty­zmu. Tak czy owak, w każ­dym przy­pad­ku naj­waż­niej­sza jest zna­jo­mość języ­ka doce­lo­we­go. W przy­pad­ku wier­szy rów­nież cze­goś tak dziw­ne­go i trud­no uchwyt­ne­go jak uni­wer­sal­ny język poezji.

Nagle zda­łem sobie spra­wę, że chy­ba powin­no się mówić o tłu­ma­cze­niach z dwóch języ­ków, z ukra­iń­skie­go i rosyj­skie­go. Jak na Ukra­inie widzia­ne jest pisa­nie po rosyj­sku? Czy w anto­lo­gii są tego przy­kła­dy?

Moje ostat­nie prze­kła­dy z rosyj­skie­go (nie licząc rosyj­sko­ję­zycz­ne­go łotew­skie­go poety Sie­mio­na Cha­ni­na, któ­re­go tomik ale nie to Biu­ro Lite­rac­kie wyda­ło jesie­nią 2020 roku) były prze­kła­da­mi ukra­iń­skie­go pro­za­ika, piszą­ce­go po rosyj­sku; mam na myśli dwa tomy opo­wia­dań Ołe­ha Sen­co­wa, reży­se­ra fil­mo­we­go, zatrzy­ma­ne­go w trak­cie anek­sji Kry­mu przez Rosjan i ska­za­ne­go pod zarzu­tem ter­ro­ry­zmu na wie­lo­let­nią kolo­nię kar­ną, w koń­cu po pro­te­stach na całym świe­cie uwol­nio­ne­go w 2019 roku.

Rosyj­sko­ję­zycz­nym Ukra­iń­com jed­nak  nie odma­wia się teraz ukra­iń­sko­ści. Czy ukra­iń­sko­ści moż­na odmó­wić rosyj­sko­ję­zycz­ne­mu Char­ko­wo­wi? Co praw­da, w jed­nym z felie­to­nów opu­bli­ko­wa­nych na por­ta­lu Zbrucz Ołek­sandr Irwa­neć ma ocho­tę zwró­cić się do sto­ją­cych wraz z nim w kolej­ce przed apte­ką w Irpie­niu taki­mi sło­wa­mi:

„…ponad trzy deka­dy słu­cham, jak pra­wie wszy­scy dooko­ła mówią po rosyj­sku. Powiedz­cie mi, a czy wy wie­cie, że to przez was Putin wszedł do nasze­go kra­ju? Tak, nie wąt­pię, jeste­ście patrio­ta­mi i kocha­cie Ukra­inę, ina­czej teraz by was tutaj po pro­stu nie było. Ale on, niko­go z was nie pyta­jąc, ogło­sił «obro­nę rosyj­sko­ję­zycz­nej lud­no­ści» i zaczął woj­nę z naszym kra­jem po pro­stu dla­te­go, że tutaj mówi się po rosyj­sku. Dla­te­go, że wy mówi­cie po rosyj­sku. Zrób­cie z tym coś, bar­dzo was pro­szę! Prze­chodź­cie na ukra­iń­ski!”

Do tego hasła sto­su­je się wie­lu pisa­rzy, rosyj­sko­ję­zycz­na była daw­no temu Lubow Jakym­czuk, po rosyj­sku pisa­li swo­je książ­ki Woło­dy­myr Rafie­jen­ko, Nata­lia Biel­czen­ko, tak samo Julia Sze­ket. W anto­lo­gii są wier­sze piszą­ce­go po rosyj­sku Ołek­san­dra Kaba­no­wa, któ­re­go w swo­im poema­cie wymie­nia Irwa­neć. Pamię­tam, jak kie­dyś Kaba­now przy­szedł do mnie w War­sza­wie na Wiej­ską do „Twór­czo­ści” i zosta­wił mi kil­ka nume­rów wyda­wa­ne­go przez sie­bie pisma „Szo”. Byłem kie­dyś naczel­nym „Twór­czo­ści”? Ist­nia­ło kie­dyś takie pismo? Nie wiem, na ile Irwa­neć poszedł za cio­sem gene­ra­li­za­cji, a na ile z Kaba­no­wem coś jest na rze­czy. Nie wyda­je mi się, żeby w Kaba­no­wie sie­dział Putin. Kaba­now był orga­ni­za­to­rem festi­wa­lu poetyc­kie­go „Kijow­skie Lau­ry”, zapra­szał nań wystę­pu­ją­cą rów­nież w poema­cie Irwan­cia moskiew­ską poet­kę Lau­rę Gory­lik. Ale rów­nież rosyj­skich emi­gra­cyj­nych poetów ze Sta­nów, jeden z nich pod­szedł do mnie w trak­cie ban­kie­tu i powie­dział, że jed­nej rze­czy Pola­kom nigdy nie wyba­czy. Zje­ży­łem się. „Cze­go?” „Byli­ście na Krem­lu i w 1612 roku wyszli­ście. Gdy­by nie to, świat był­by pięk­ny”. Wiesz, to, co mówi w swym nowym poema­cie Irwa­neć, mówił daw­no temu, w  „Pie­śni rosyj­skiej”:

Rozu­mem Rosji się nie obej­mie…

Świat oca­li­ła Rosja, ot!
Tak nie­raz już bywa­ło.
Od tyra­nii, faszy­zmu, od
Nawał, jakich nawa­ły
Spa­dły­by, gdy­by w porę
Nie dano im odpo­ru.
Tak samo w te sierp­nio­we dnie,
Co się legen­dą sta­ły,
Znów co sił w płu­cach Rosja „Nie”
Nie­szczę­ściu powie­dzia­ła .
A co to było? Było to, –
Jak star­si powia­da­ją –
Zebra­ło się świa­to­we zło
I Rosję roz­gnieść chcia­ło.
To wszyst­ko roz­po­czę­ły dwa,
No może trzy naro­dy.
Dokład­nie – Litwa dała znak,
Inne pod jej prze­wo­dem.
Wdy­cha­jąc nar­ko­tycz­ny dym,
Pija­na od roz­ka­zów,
Z połu­dnia szła na pomoc im
Dywi­zja aż z Kau­ka­zu.
Jele­nie swo­je oraz psy
Pod­stęp­ni jak Dana­je
Sio­dła­li w głę­bi lasów swych
Jaku­ci i Nana­je.
Cią­gnę­li tak ze wszyst­kich stron,
Moskiew­ski bruk dep­ta­li.
A czy Rosja­nie woj­ny chcą,
Niko­go nie pyta­li.
Huk było agre­so­rów tych
Z repu­blik i pro­win­cji;
Naj­pod­stęp­niej­si byli z nich
Żydzi i Ukra­iń­cy.
Szyb­ko się prze­miesz­cza­ła, fakt,
Ta szaj­ka zgra­nych nacji
Wprost pod sie­dzi­bę mło­dej tak
Rosyj­skiej demo­kra­cji.

Lecz ten, któ­ry na Krem­lu stał
Przy ste­rze, rzekł – A, wała!
Powie­trza nabrał, spy­tał: – Gdzie?
I pierz­chła wnet nawa­ła.

Tak któ­ryś raz
Rosja ten świat
Od bied ura­to­wa­ła.

Tyle, że z sub­tel­niej­szą iro­nią, cza­sy wów­czas pozwa­la­ły na sub­tel­ność.

Potocz­ne mnie­ma­nie na temat ukra­iń­skiej poezji wią­że się z prze­świad­cze­niem o jej wyjąt­ko­wej śpiew­no­ści, ze ste­reo­ty­pem domi­na­cji ryt­mu i rymu. Podob­no tych kla­sycz­nych akcen­tów for­mal­nych wię­cej tam niż w naszej współ­cze­snej poezji?

Potocz­ne mnie­ma­nie z cze­goś zapew­ne się bie­rze i jak to potocz­ne mnie­ma­nia obcią­żo­ne jest ryzy­kiem błę­du. Nie­wąt­pli­wie język ukra­iń­ski jest bar­dziej muzycz­ny niż pol­ski, śpiew­ność w zaska­ku­ją­cy przy­naj­mniej dla moje­go ucha sąsia­du­je z twar­do­ścią, kie­dy mówię, plą­cze mi się „y” i „i”, „e” i „ie”. Moje daw­ne lek­ce­wa­że­nie poezji ukra­iń­skiej pole­ga­ło na tym, że widzia­łem w niej rymo­wan­ki. Gdy­by ktoś tę poezję pozna­wał tyl­ko z prze­kła­dów Ane­ty Kamiń­skiej, myślał­by, że w ogó­le nie ma w niej wier­szy rymo­wa­nych, bo ta tłu­macz­ka przy­ję­ła zasa­dę, że takich nie prze­kła­da. Ewo­lu­cja u róż­nych auto­rów prze­bie­ga w róż­nych kie­run­kach, Andrij Bon­dar zaczy­nał od rymo­wa­nych syla­bo­to­ni­czych utwo­rów, by prze­rzu­cić się na dłu­gie nar­ra­cyj­ne vers libry, dro­ga Wasy­la Mach­ny bie­gnie jak­by w odwrot­nym kie­run­ku, co spra­wia, że po przy­sła­niu mi nowe­go wier­sza nie ma go już naza­jutrz w swej skrzyn­ce mailo­wej po pol­sku, a cza­sem nie ma go wca­le. Tak jest z jego nowy­mi wier­sza­mi o woj­nie, tak jest z wie­lo­ma wier­sza­mi Hały­ny Kruk.

Czy jest coś takie­go w poezji ukra­iń­skiej, cze­go nie ma u nas? Spe­cy­ficz­ny odcień god­ny  wpro­wa­dze­nia na rodzi­my grunt? Może jakiś rodzaj śmia­ło­ści, ryzy­ka, odwa­gi?

Kie­dyś wyda­wa­ło mi się, że w poezji ukra­iń­skiej moż­li­we są takie rze­czy, któ­re w pol­skiej już nie mają racji bytu, bo jako pań­stwo mamy pew­ne spra­wy zała­twio­ne i będąc gene­ral­nie w lep­szej i sta­bil­nej sytu­acji, może­my pogrze­bać raz na zawsze na przy­kład patos, pozo­sta­wia­jąc go gra­fo­ma­nom. Opre­sja ze stro­ny wła­sne­go pań­stwa, tam cią­gle dają­ca się we zna­ki, u nas już nale­ży do prze­szło­ści, wol­ność sło­wa to rze­czy­wi­stość, oni tego wszyst­kie­go mogą nam zazdro­ścić, a my powin­ni­śmy im współ­czuć. Wyda­wa­ło mi się więc, że poezja ukra­iń­ska, choć za spra­wą Bu-Ba-Bu potra­fią­ca się cie­szyć i bawić, rów­no­cze­śnie – wiem, że to brzmi fatal­nie – wyczu­lo­na była na spra­wy spo­łecz­ne, że znaj­do­wa­ła w niej odzwier­cie­dle­nie radziec­ka i pora­dziec­ka rze­czy­wi­stość. W 100 wier­szach… wyda­je mi się to tro­chę mniej widocz­ne niż w anto­lo­gii Wier­sze zawsze są wol­ne. Praw­dą jest, że wybie­ra­jąc teraz wier­sze, sta­ra­łem się wybie­rać takie, któ­re mają odnie­sie­nie do obec­nej sytu­acji. Woj­na w koń­cu trwa tam nie od 24 lute­go 2022, a od 2014 roku.

Chcia­łem zapy­tać o naj­star­sze­go i naj­młod­sze­go poetę w anto­lo­gii… Czy róż­ni­ca poko­leń ma wpływ na wybór poety­ki? Czy ist­nie­ją jakieś spo­ry i dys­ku­sje „sta­rych” z „mło­dy­mi” we współ­cze­snej poezji ukra­iń­skiej?

Naj­star­szy to Dmy­tro Paw­łycz­ko, uro­dzo­ny w Stop­cza­to­wie 28 sierp­nia 1929 roku. Na pyta­nie o naj­młod­sze­go jesz­cze nie­daw­no odpo­wie­dział­bym, że Andrij Lub­ka, rocz­nik 1987, choć jego rówie­śni­kiem jest Łeś Bełej. O rok młod­si od tych dwóch są Swi­tła­na Lisow­ska i Wasyl Kar­piuk. Two­je pyta­nie uświa­do­mi­ło mi, że podob­nie jak z pol­ski­mi naj­młod­szy­mi poeta­mi, stra­ci­łem kon­takt i roze­zna­nie z naj­młod­szy­mi poeta­mi Ukra­iny. Bo nie­moż­li­we, żeby nie było cie­ka­wych przed trzy­dziest­ką. W daw­nych latach był kon­flikt orga­ni­za­cyj­no-poko­le­nio­wy, tro­chę ana­lo­gicz­ny do kon­flik­tu SPP – ZLP, młod­si i naj­cie­kaw­si odci­na­li się od Naro­do­we­go Związ­ku Pisa­rzy Ukra­iny, utwo­rzyw­szy Sto­wa­rzy­sze­nie Pisa­rzy Ukra­iń­skich. Oczy­wi­ście, dzie­li­ło ich wie­le, rów­nież samo podej­ście do lite­ra­tu­ry i roli pisa­rza, do spo­so­bu  mówie­nia o lite­ra­tu­rze. W jakiejś mie­rze to są dalej dwa odręb­ne świa­ty. Prze­czy­ta­łem nie­daw­no w sie­ci roz­mo­wę z Ołek­san­drem Gor­do­nem; pyta­ny o naj­wy­bit­niej­szych współ­cze­snych pisa­rzy ukra­iń­skich wymie­nia z nazwisk, któ­re mnie coś mówią, jedy­nie Marian­nę Kija­now­ską. To wła­ści­wie powód, dla któ­re­go w jego nocie uwzględ­ni­łem przy­na­leż­ność związ­ko­wą.

Żadan zaczy­na i koń­czy anto­lo­gię. To chy­ba sym­bo­licz­ny gest, wska­zu­ją­cy na wyjąt­ko­wą w tej chwi­li rolę tego twór­cy…

To moim zda­niem bar­dzo dobra klam­ra. Oba te wier­sze pocho­dzą z tomu Ante­na, któ­ry przy­niósł mi nagro­dę Lite­ra­tu­ry na Świe­cie za prze­kład poezji i któ­re­go dru­gie wyda­nie wła­śnie się uka­za­ło we Wro­cła­wiu. Mia­łem też szczę­ście być jego tuto­rem, kie­dy pół roku był w War­sza­wie na sty­pen­dium Gau­de Polo­nia. Gdy­bym to ja musiał decy­do­wać o kolej­no­ści wier­szy w anto­lo­gii, na począ­tek i na koniec wybrał­bym te same, któ­re wybra­ła Joan­na. Myślę, że wyjąt­ko­wą rolę Ser­hij odgry­wa od daw­na, od cza­sów swych począt­ków, od pod­ziem­nych wydaw­nictw, anar­chi­stycz­nych sym­pa­tii, będąc czło­wie­kiem, któ­ry nie tyl­ko za czymś się opo­wia­da, ale i na rzecz tego dzia­ła, pono­sząc peł­ne ryzy­ko. W trak­cie Euro­maj­da­nu char­kow­skie­go został cięż­ko pobi­ty. Teraz dzia­ła w Char­ko­wie, orga­ni­zu­jąc pomoc dla miesz­kań­ców i obroń­ców ata­ko­wa­ne­go mia­sta. Pew­nie masz rację, on dzier­ży rząd dusz, jeśli cho­dzi o ukra­iń­skich poetów. Rów­no­cze­śnie nie ma w nim żad­nej pozy, jest nor­mal­nym skrom­nym czło­wie­kiem. Choć od daw­na jego dyna­micz­ne czy­ta­nia i kon­cer­ty gro­ma­dzi­ły i pory­wa­ły tłu­my.

Kim jest Lubow Jakym­czuk i dla­cze­go nosi two­je skar­pet­ki? Sta­łeś się boha­te­rem jej wier­sza. Może i dla innych ukra­iń­skich twór­ców jesteś waż­nym poetą z Pol­ski? Wiesz coś na ten temat?

Lubow to jed­na z naj­wy­bit­niej­szych współ­cze­snych poetek, któ­rych w Ukra­inie nie bra­ku­je.  W 2010 roku była sty­pen­dyst­ką pro­gra­mu Gau­de Polo­nia i tra­fi­ła pod moją arty­stycz­ną opie­kę wraz z Andri­jem Lub­ką i Paw­łem Szczy­ry­cią. Mia­łem w zwy­cza­ju nie tyl­ko spo­ty­kać się ze swo­imi pod­opiecz­ny­mi w War­sza­wie, ale też zapra­szać ich do Puław, poka­zy­wać  swo­je mia­sto i pobli­ski Kazi­mierz Dol­ny, orga­ni­zo­wać w mia­rę moż­li­wo­ści spo­tka­nia w Towa­rzy­stwie Przy­ja­ciół Puław i w Kun­ce­wi­czów­ce. Do obo­wiąz­ków tuto­ra nale­ża­ło śle­dze­nie tego, co piszą lub tłu­ma­czą, a ja jako powin­ność trak­to­wa­łem też prze­ło­że­nie cze­goś z ich rze­czy na pol­ski, gdzieś wydru­ko­wać lub prze­czy­tać w trak­cie spo­tkań z publicz­no­ścią. Z Lub­ką i Szczy­ry­cią mia­łem lep­szy kon­takt niż z Lubo­wią, nie tyl­ko dla­te­go, że onie­śmie­la­ła mnie jej uro­da; Lubow była w cią­ży i nie piła wina ani tym bar­dziej wód­ki. Wte­dy – to chy­ba był czer­wiec – przy­je­cha­ła do Puław ich czwór­ka, a licząc Lubow za dwie oso­by, to piąt­ka, bo tak­że Hały­na Kruk, któ­ra nie była w cią­ży, piła wino i wód­kę, zna­łem ją od paru już lat i  mia­łem z nią bar­dzo dobry kon­takt. Tu sobie pozwo­lę na dygre­sję – przez dłu­gi czas od 2004 roku towa­rzy­szy­ło mi wobec Hały­ny poczu­cie winy, bo nie potra­fi­łem zapo­mnieć roz­cza­ro­wa­nia na jej twa­rzy, gdy we Lwo­wie poka­za­łem jej anto­lo­gię Wier­sze zawsze są wol­ne i nie zna­la­zła w niej sie­bie. Ale jest czer­wiec, pięk­na, pra­wie upal­na pogo­da i następ­ne­go dnia ta pogo­da się zała­mu­je. Robi się zim­no. Lubow przy­je­cha­ła w let­niej sukien­ce i w klap­kach. Po powro­cie ze spa­ce­ru po puław­skim par­ku nie ukry­wa, że zmar­z­ła, zwłasz­cza w sto­py, któ­re ma, jak przy­sta­ło na wyso­ką oso­bę, dość dłu­gie. To moja żona wpa­dła na pomysł, żeby dać jej parę moich nowych skar­pe­tek. Do cza­su, gdy prze­czy­ta­łem ten jej wiersz, żyłem w prze­świad­cze­niu, że były sza­re, a nie nie­bie­skie. Ten kolor to licen­cia poeti­ca. Sty­pen­dium Lubow zakoń­czy­ło się drob­nym skan­da­lem: wró­ci­ła na Ukra­inę przed uro­czy­stym zakoń­cze­niem, czy­li przed spo­tka­niem z Mini­strem Kul­tu­ry i Sztu­ki, któ­ry sty­pen­dy­stom wrę­czał dyplo­my; zbli­żał się ter­min roz­wią­za­nia i bała się, że uro­dzi w Pol­sce. Kie­dy Lubow przy­sła­ła mi ten wiersz, prze­tłu­ma­czy­łem go sobie i wydru­ko­wa­łem w „Tece Puław­skiej” jako Nata­lia Jurak. Włą­czy­łem go do anto­lo­gii, wraz z dwo­ma star­szy­mi. Lubow „ukra­dła” mi Ane­ta Kamiń­ska, któ­ra wyda­ła bar­dzo zna­ny tom wier­szy Jakym­czuk More­leDon­ba­su. W ukra­iń­skim ich wyda­niu były „Poetry Rela­tions”, w pol­skim nie. Pomy­śla­łem, że mogę sobie w 100 wier­szach… pozwo­lić na taki pry­wat­ny akcent.

Dru­ga część two­je­go pyta­nia sta­wia mnie w głu­piej sytu­acji. W 2003, już nie pamię­tam, kto, pew­nie Bon­dar, popro­sił mnie o wstęp do anto­lo­gii Maskult, zawie­ra­ją­cej wier­sze z nowych ksią­żek jego, Andru­cho­wy­cza i Żada­na, któ­ra towa­rzy­szy­ła ich wspól­nym występom.(Dzięki temu tek­sto­wi wiem, że Ser­hi­ja pozna­łem na festi­wa­lu „Ostry nawrót deka­den­cji” w Pozna­niu w 1997 roku). Ostap Sły­wyn­ski nazy­wał ich naj­po­pu­lar­niej­szy­mi ukra­iń­ski­mi poeta­mi nowe­go tysiąc­le­cia, poprze­dzać swo­im sło­wem taką ksią­żecz­kę to nie w kij dmu­chał. Sasz­ko Irwa­neć zapra­gnął, żebym opa­trzył wstę­pem wybór jego wier­szy Любіть!, Łeś Bełej popro­sił o kil­ka zdań do tomu Дзеркальний куб, 2012 (po dzie­się­ciu latach jako Lustrza­ny sze­ścian tomik ten  wyj­dzie w Pol­sce), Swi­tła­na Lisow­ska o parę słów przed jej debiu­tanc­kim Con­tem­pem.Daw­no temu Ilia Stron­gow­ski, wów­czas dla mnie cał­kiem ano­ni­mo­wy, przy­słał mi mail z tomem wier­szy zamiast poezji z proś­bą nie o prze­kład, a o lek­tu­rę, opi­nię i ewen­tu­al­ne suge­stie. W pierw­szym odru­chu chcia­łem posłać nie tyle jego na drze­wo, co mail do kosza, ale wcią­gnę­ły mnie te wier­sze. Andrij Bon­dar i Andrij Lub­ka dawa­li nie raz dowo­dy na piśmie i publicz­nie, że byłem – jestem  –  dla nich kimś waż­nym. Linij­kę moje­go wier­sza Ihor Kotyk wyko­rzy­stał jako tytuł swej kry­tycz­no­li­te­rac­kiej książ­ki, otwie­ra­jąc ją ese­jem poświę­co­nym mojej poezji. Kie­dy wyszedł w Folio mój pierw­szy w Ukra­inie wybór wier­szy, ktoś – bodaj Lub­ka – napi­sał, że chy­ba tyl­ko ja mogłem we wspól­nym przed­się­wzię­ciu połą­czyć tak róż­ne oso­bo­wo­ści z trzech poko­leń jak Paw­łycz­ko, Riab­czuk i Bon­dar. To, jak­by Andrzej Sosnow­ski powie­dział, fan­ta­stycz­ne. Kie­dy byłem parę lat temu na Książ­ko­wym Arse­na­le w Kijo­wie, Dmy­tro Paw­łycz­ko poda­ro­wał mi swój nowy tom wier­szy Jasa, 2019 , gdzie ma stro­nie 97. jest wiersz bez tytu­łu, któ­ry przy­to­czę Ci w swo­im prze­kła­dzie:

***

Przy­śnił mi się Boh­dan Zadu­ra,
Weso­ły, genial­ny Lach.
Mój nauczy­ciel, żywa iro­nia,
i w każ­dym zda­niu podwój­ny sens.
Prze­ło­żył książ­kę moich wier­szy,
nie­po­gwał­co­nych moich meta­for ryma­mi.
Dotknął niczym świę­te­go chle­ba,
nagi­mi myśla­mi cie­szył się jak malarz
żywą natu­rą. A dzi­siaj
pyta mnie Boh­dan, jak ucznia:
„Cze­mu zaprze­pa­ści­łeś sie­bie,
upięk­szasz ryma­mi sta­ry­mi
myśli, co błysz­czeć powin­ny świe­żo­ścią?”
Mówię mu: „Boh­da­nie, ja na fron­cie
śpie­wać tak muszę jak moi chłop­cy,
a ich śpie­wy bra­cie, zawsze są rymo­wa­ne,
niby kozac­kie konie zawsze pod­ku­wa­ne,
wszyst­kie te rymy to nie kości, ale
zło­ty­mi łza­mi omy­te huf­na­le.
Taki jest szlak mój, natu­ra mej dro­gi,
żoł­nie­rzo­wi UPA wybacz mi, mój dro­gi”.

25.01 2019

To miłe prze­czy­tać o sobie, że jest się weso­łym face­tem, nie wspo­mi­na­jąc już o tym dru­gim epi­te­cie. Żar­ty żar­ta­mi, ale prze­czy­tać, że jest się nauczy­cie­lem star­sze­go od sie­bie o szes­na­ście lat poety, któ­ry zapi­sał się na trwa­łe w histo­rii Ukra­iny i w jej kul­tu­rze jako poeta i tłu­macz, jeden z ojców jej nie­pod­le­gło­ści, dzia­łacz poli­tycz­ny, nie zawsze dyplo­ma­tycz­ny dyplo­ma­ta, przy­ja­ciel Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza, to jed­nak wzru­sza­ją­ce.

W tej książ­ce Dmy­tro wpi­sał mi dedy­ka­cję: „Dro­gi mój przy­ja­cie­lu, Boh­da­nie, Ukra­ina w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie! Ura­to­wać nas może od Moskwy tyl­ko maj­dan. Ucie­kać nie będę. Nie zapo­mi­naj mnie! Ty – kozac­kie masz nazwi­sko – Zadu­ra. Ty pomo­głeś mi poznać Pol­skę praw­dzi­wą. Jestem ci wdzięcz­ny! Trzy­maj się! Kijów 21 V 2019”.

Tłu­ma­czy­li moje wier­sze na ukra­iń­ski oprócz już wspo­mnia­nych Riab­czu­ka, Paw­łycz­ki, Bon­da­ra, Lub­ki, Wasyl Mach­no, Dana Pin­czew­ska, Roman Mały­now­ski, Paw­ło Szczy­ry­cia, Wasyl Łoziń­ski, Marian­na Kija­now­ska, Hały­na Kruk, poje­dyn­cze wier­sze tak­że Jurij Andru­cho­wycz i Iwan Andru­siak, mam nadzie­ję, że tłu­ma­czy­li je jako wier­sze poety, a nie jako wier­sze tłu­ma­cza ukra­iń­skich wier­szy. Żadan mnie nie tłu­ma­czył, Bab­ki­na też nie, ale podob­no uwa­ża­ją mnie za waż­ne­go dla sie­bie poetę.

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania