wywiady / o książce

Wrażliwość wiersza

Jerzy Jarniewicz

Juliusz Pielichowski

Rozmowa Juliusza Pielichowskiego z Jerzym Jarniewiczem na temat antologii 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego, w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 24 września 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Juliusz Pie­li­chow­ski: Sto wier­szy, czter­dzie­ścio­ro poetów. Gdy po raz pierw­szy spoj­rza­łem na listę auto­rów, któ­rych tek­sty zło­ży­ły się na 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, poczu­łem swe­go rodza­ju onie­śmie­le­nie. To duże licz­by, zwłasz­cza gdy mowa o poezji. A jed­nak to nagro­ma­dze­nie róż­nych poetyk, wraż­li­wo­ści i bio­gra­fii zaowo­co­wa­ło nie­zwy­kle fra­pu­ją­cą, nie­po­wta­rzal­ną cało­ścią. Czy mógł­by Pan tro­chę wię­cej opo­wie­dzieć o tym, jak zro­dził się pomysł tej książ­ki? W zamy­ka­ją­cej tom nocie od tłu­ma­cza wspo­mi­na Pan o pro­po­zy­cji wydaw­cy, Artu­ra Bursz­ty, któ­ry wyszedł z ini­cja­ty­wą zebra­nia Pań­skich prze­kła­dów na wzór 100 wier­szy pol­skich sto­sow­nej dłu­go­ści. Co prze­są­dzi­ło o tym, że pomysł ten wydał się Panu cie­ka­wy? Czy towa­rzy­szy­ło Panu poczu­cie, że w pew­nym sen­sie już czas zebrać te tak róż­ne prze­cież wier­sze w jed­nym miej­scu, zoba­czyć, w jaką hipo­te­tycz­ną całość się kom­po­nu­ją?

Jerzy Jar­nie­wicz: To nie jest anto­lo­gia, któ­ra cokol­wiek  z b i e r a. Przez trzy­dzie­ści lat, od cza­su, gdy zaczą­łem zaj­mo­wać się prze­kła­dem, namno­ży­ło się tłu­ma­czo­nych prze­ze mnie wier­szy – nie liczy­łem, ale jestem w dru­giej połów­ce tysią­ca, może do tysią­ca się wręcz zbli­ży­łem. Tym­cza­sem w anto­lo­gii przed­sta­wiam ich set­kę, a więc zale­d­wie cząst­kę. To przy­ja­zny dystans, taki bieg na set­kę. Do poko­na­nia, jak sądzę, pod­czas jed­ne­go dłuż­sze­go lek­tu­ro­we­go wie­czo­ru. Ta książ­ka jest anto­lo­gią wier­szy, a nie poetów, a tym bar­dziej jakie­goś kon­kret­ne­go zja­wi­ska lite­rac­kie­go. Każ­dy poeta ma tu dwa, naj­wy­żej trzy wier­sze. Te wier­sze mają bro­nić się same, poza kon­tek­stem, w jakim powsta­wa­ły, i poza tym, co wie­my o twór­czo­ści ich auto­rów – taki był pomysł wydaw­cy na tę anto­lo­gię. I na taki pomysł przy­sta­łem. A są to wier­sze kobiet i męż­czyzn, poetów uro­dzo­nych jesz­cze w XIX wie­ku i obec­nych czter­dzie­sto­lat­ków, poetów nobli­stów, lau­re­atów Pulit­ze­ra i Nagro­dy im. Zbi­gnie­wa Her­ber­ta, wier­sze poetów z tak róż­nych stron świa­ta, jak Anglia, Walia, Szko­cja, Irlan­dia, Sta­ny Zjed­no­czo­ne, Kana­da i Kara­iby. Moja mie­szan­ka fir­mo­wa. Już sam roz­rzut geo­gra­ficz­ny nie tyl­ko pozwa­la spo­dzie­wać się pstrej róż­no­rod­no­ści, ale ją, tę barw­ną – jeśli mogę oce­niać, pstro­ka­tość – gwa­ran­tu­je. Do cało­ści, o któ­rą Pan pyta, a w któ­rą mia­ła­by się anto­lo­gia ukła­dać, nie aspi­ru­ję – prze­ciw­nie, cie­szył­bym się, gdy­by pat­chwor­ko­wa kom­po­zy­cja tej anto­lo­gii przy­po­mi­na­ła czy­tel­ni­kom, że mają w ręku zale­d­wie frag­ment nie­ogar­nię­te­go zja­wi­ska, jakim jest współ­cze­sna poezja anglo­ję­zycz­na. Myśle­nie o cało­ści jest mi z grun­tu obce.

 To praw­da, róż­no­rod­ność dyk­cji i gło­sów, jaką otrzy­ma­li­śmy, może przy­pra­wić o zawrót gło­wy. Czy była ona swe­go rodza­ju zało­że­niem, pew­nym wyj­ścio­wym kry­te­rium? Dopy­tu­ję, bo wędru­jąc labi­ryn­tem tej anto­lo­gii, wró­ci­łem tak­że do Poetek z Wysp, książ­ki zbie­ra­ją­cej gło­sy ośmiu poetek, w któ­rej pod­sta­wa wybo­ru tych, a nie innych auto­rek, była bar­dziej jed­no­znacz­na. Tu gro­no poetów jest nie­po­mier­nie szer­sze. Czym się Pan kie­ro­wał, wybie­ra­jąc z tak obszer­ne­go dorob­ku – bli­sko tysią­ca, jak Pan wspo­mniał, prze­ło­żo­nych wier­szy – tę, a nie inną set­kę tek­stów?

Przy tak kar­ko­łom­nym zada­niu, jakim jest wybór dwóch lub trzech wier­szy każ­de­go z tłu­ma­czo­nych prze­ze mnie poetów, sens ma tyl­ko jasne i jed­no­znacz­ne kry­te­rium wybo­ru, a było nim, po pierw­sze, moje prze­ko­na­nie, że wiersz jest cie­ka­wy, że sam, poza swo­im pier­wot­nym kon­tek­stem się bro­ni, że nie potrze­bu­je histo­rycz­no­li­te­rac­kie­go rusz­to­wa­nia, by czy­tel­ni­czo zain­try­go­wać. A po dru­gie, to, że zado­wo­lo­ny jestem z prze­kła­du tego kon­kret­ne­go wier­sza, że coś się z nim nie­oczy­wi­ste­go pod­czas tłu­ma­cze­nia sta­ło, że uda­ło mi się coś inte­re­su­ją­ce­go z nim zro­bić. Nie wybie­ra­łem wier­szy repre­zen­ta­tyw­nych, bo repre­zen­ta­tyw­nych dla cze­go i kogo?, ani kano­nicz­nych, bo kanon ma ostat­nio, i słusz­nie, nie naj­lep­szą pra­sę, ani naj­po­pu­lar­niej­szych, bo kie­ro­wa­nie się sta­ty­sty­ką w wybo­rze wier­szy było­by ósmym grze­chem głów­nym, ani naj­now­szych, bo nowość bywa zwod­ni­czym przy­mio­tem.

Po pierw­szej lek­tu­rze 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go pomy­śla­łem, że oto otrzy­ma­li­śmy książ­kę, któ­ra w jakimś sen­sie od daw­na była obec­na w prze­strze­ni lite­rac­kiej ostat­nich kil­ku dekad w posta­ci prze­kła­dów poje­dyn­czych wier­szy, roz­pro­szo­nych w cza­so­pi­smach i innych książ­kach, w pre­zen­ta­cjach poszcze­gól­nych auto­rów. Jed­no­cze­śnie, dość szyb­ko uświa­do­mi­łem też sobie, że anto­lo­gie rzą­dzą się prze­cież swo­imi pra­wa­mi. Każ­da dobrze skom­po­no­wa­na anto­lo­gia usta­na­wia wła­sne regu­ły i posia­da nie­po­wta­rzal­ny rytm. W przy­pad­ku 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go układ i kolej­ność wier­szy są wyni­kiem decy­zji redak­to­rów, Artu­ra Bursz­ty i Joan­ny Muel­ler. Czy jako tłu­macz, któ­ry w cią­gu wie­lu lat two­rzył kolej­ne, uję­te w niej prze­kła­dy, dostrze­ga Pan nowe ryt­my, nie­ocze­ki­wa­ne zna­cze­nia ujaw­nia­ją­ce się dopie­ro teraz, gdy te tek­sty zaczę­ły się nie­ja­ko przy­glą­dać sobie nawza­jem? Czy osta­tecz­ny układ wier­szy w książ­ce odsło­nił przed Panem coś nowe­go, co nie mogło­by zaist­nieć w przy­pad­ku lek­tu­ry poje­dyn­czych wier­szy?

Jak wspo­mnia­łem, kon­cept na książ­kę był taki, by poka­zać sto wier­szy we względ­nie nie­za­leż­nym histo­rycz­nie kon­tek­ście. Dru­gim pomy­słem wydaw­cy było to, żeby wier­sze tak poukła­dać, by two­rzy­ły jakąś nie­oczy­wi­stą, wie­lo­wąt­ko­wą opo­wieść albo sze­reg nie­oczy­wi­stych opo­wie­ści. Odrzu­ca­my układ alfa­be­tycz­ny, odrzu­ca­my układ chro­no­lo­gicz­ny, odrzu­ca­my układ geo­gra­ficz­ny. Wier­sze mają wcho­dzić ze sobą w nie­ocze­ki­wa­ne, jed­no­ra­zo­we rela­cje. Robo­tę tę wyko­na­li Joan­na Muel­ler i Artur Bursz­ta. I przy­zna­ję, że choć począt­ko­wo patrzy­łem na ten pomysł z rezer­wą, wynik ich pra­cy moc­no mnie w wie­lu przy­pad­kach pozy­tyw­nie zasko­czył. Nie chcę zdra­dzać, jakie to miej­sca spo­tkań wybra­nych prze­ze mnie wier­szy są w tym ukła­dzie naj­bar­dziej zaska­ku­ją­ce. Auto­rzy wybo­ru snu­ją kil­ka wąt­ków, wie­lo­krot­nie, zesta­wia­jąc ze sobą utwo­ry na zasa­dzie wydo­by­wa­nia róż­nic, w tona­cji, dyk­cji, obra­zo­wa­niu, któ­re to róż­ni­ce jed­nak, para­dok­sal­nie, oka­zu­ją się odsła­niać jakieś głęb­sze powi­no­wac­twa. Efekt jest taki, że lek­tu­ra tak uło­żo­ne­go tomu zmu­si­ła mnie, a mam nadzie­ję, że zmu­si też czy­tel­ni­ków, do nie­ustan­nych sko­ków wyobraź­ni, do cią­głe­go zmie­nia­nia ogni­sko­wych.

Tak, jako czy­tel­nik chęt­nie przy­zna­ję, że wła­śnie ta nie­ustan­na gra z przy­zwy­cza­je­nia­mi i ocze­ki­wa­nia­mi, swe­go rodza­ju nie­pew­ność, jaki lin­gwi­stycz­ny i wyobraź­nio­wy wiraż cze­ka mnie na sąsied­niej stro­nie, sta­no­wi o naj­więk­szej sile tej książ­ki. Czy poku­sił­by się Pan o wska­za­nie kil­ku naj­waż­niej­szych jej tema­tów, wąt­ków, powra­ca­ją­cych obse­sji, któ­re mają dla Pana naj­więk­sze zna­cze­nie? A może, jako tłu­macz, ma Pan poczu­cie swo­iste­go bra­ku dystan­su, któ­ry co praw­da pozwa­la Panu widzieć w tych wier­szach to, cze­go my – jako czy­tel­ni­cy – nie jeste­śmy w sta­nie dostrzec, ale ceną, któ­rą musi Pan zapła­cić za mak­sy­mal­ne zbli­że­nie się do tek­stu, jest nie­unik­nio­na utra­ta doświad­cze­nia obco­ści tek­stu, towa­rzy­szą­ce­go przy­god­ne­mu czy­tel­ni­ko­wi?

 Tema­tów czy obse­sji, jest tu dużo, sta­ra­łem się o róż­no­rod­ność. Spo­ro wier­szy sta­wia pyta­nie o rela­cję mię­dzy języ­kiem a toż­sa­mo­ścią czy mię­dzy języ­kiem a doświad­cze­niem – wia­do­mo, to pod­sta­wo­wa dla lite­ra­tu­ry kwe­stia. Nie­któ­re pró­bu­ją wyjść poza tra­dy­cyj­ne wymia­ry tek­stu poetyc­kie­go i zbli­żyć się do języ­ka repor­ta­żu czy języ­ka nauki, do zja­wisk popkul­tu­ro­wych, a tak­że, w kil­ku przy­pad­kach, do sztu­ki kon­cep­tu­al­nej czy eks­pe­ry­men­tów poezji kon­kret­nej. Zna­leźć tu moż­na cie­ka­we pró­by otwar­cia języ­ka wier­sza na róż­nie poj­mo­wa­ną poli­tycz­ność, zwłasz­cza na sty­ku tego, co pry­wat­ne z tym, co publicz­ne. Waż­ne miej­sce zaj­mu­ją też wier­sze poetek, wyra­sta­ją­ce z doświad­cze­nia bycia kobie­tą, rede­fi­niu­ją­ce jej miej­sce w kul­tu­rze i prze­świe­tla­ją­ce ste­reo­ty­py płci. W wie­lu wier­szach odzy­wa się świa­do­mość eko­lo­gicz­na, szu­ka­ją­ca dla sie­bie wia­ro­god­ne­go języ­ka. Odzy­wa­ją się tu gło­sy pro­win­cji i pery­fe­rii, gło­sy post­ko­lo­nial­ne­go świa­ta i wiel­kich metro­po­lii, gło­sy wygnań­ców i uchodź­ców, autsaj­de­rów i bun­tow­ni­czek. Jest też kil­ka cie­ka­wych wier­szy zapra­sza­ją­cych do reflek­sji nad natu­rą poezji i współ­cze­sną kon­dy­cją poety. A co do dru­gie­go Pana pyta­nia: za zbli­że­nie się do tych wier­szy nie pła­cę utra­tą doświad­cze­nia obco­ści – z dobre­go wier­sza ta obcość nigdy się do koń­ca nie zmy­wa. Znam te wier­sze dobrze, nie­mal na pamięć, pra­wie w nich sie­dzę, a jed­nak nadal, przy kolej­nych lek­tu­rach, dzia­ła­ją tym, co w nich odręb­ne i nie­oswo­jo­ne.

Nie od dziś wia­do­mo, że anto­lo­gie, szcze­gól­nie poezji tłu­ma­czo­nej z języ­ków obcych, sta­no­wią istot­ny ele­ment życia lite­rac­kie­go, sta­jąc się wręcz zacząt­kiem nowych ten­den­cji, budząc zain­te­re­so­wa­nie tek­sta­mi i twór­ca­mi, któ­rzy w inny spo­sób być może nigdy nie mie­li­by szans sze­rzej oddzia­ły­wać na czy­tel­ni­ków i poetów żyją­cych w zupeł­nie odmien­nych cza­so­prze­strze­niach. Na myśl przy­cho­dzą mi cho­ciaż­by anto­lo­gie Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka, Jerze­go Lisow­skie­go czy Pio­tra Som­me­ra, któ­rych wpły­wu na pol­ską poezję ostat­nich dekad nie spo­sób prze­ce­nić. Kie­dyś były one jedy­nym źró­dłem wie­dzy o innych poetyc­kich świa­tach, ist­nie­ją­cy­mi gdzieś za dobrze strze­żo­ny­mi gra­ni­ca­mi. Dziś tek­sty poetów bry­tyj­skich czy ame­ry­kań­skich w ory­gi­na­le są na wycią­gnię­cie ręki wła­ści­wie dla każ­de­go. Na ile współ­cze­sne anto­lo­gie mogą wpły­wać na bie­żą­ce życie lite­rac­kie? Jaką rolę dziś w nim odgry­wa­ją? Czy jest jakiś spo­sób ich lek­tu­ry, któ­ry był­by Panu szcze­gól­nie bli­ski?

To chy­ba zbyt opty­mi­stycz­ne spoj­rze­nie na stan rze­czy: nie jest tak, nie­ste­ty, że tek­sty poetów bry­tyj­skich, irlandz­kich czy ame­ry­kań­skich są na wycią­gnię­cie ręki dla każ­de­go. Mówi­my o poezji. Poezja nigdy nie była i chy­ba dłu­go jesz­cze nie będzie na wycią­gnię­cie ręki. Przy­po­mnę, że w anto­lo­gii, o któ­rej roz­ma­wia­my, zamie­ści­łem wier­sze czter­dzie­ścior­ga bar­dzo róż­nych poetek i poetów. Wie­le ich ksią­żek jest albo trud­no osią­gal­nych, albo zgo­ła nie­do­stęp­nych poza wyspe­cja­li­zo­wa­ny­mi biblio­te­ka­mi. Gdzie Pan znaj­dzie – na wycią­gnię­cie jakiej ręki? –- wier­sze dra­ma­tur­ga bry­tyj­skie­go Edwar­da Bon­da, jed­ne­go z naj­bar­dziej nie­po­kor­nych arty­stów teatru lat sześć­dzie­sią­tych, twór­czo korzy­sta­ją­ce­go z doświad­czeń teatru epic­kie­go Brech­ta i teatru okru­cień­stwa Artau­da? Albo wier­sze Chri­sto­phe­ra Reida z wyda­nej przez auto­ra nisko­na­kła­do­wej książ­ki? A wier­sze dwóch Kana­dyj­czy­ków, poza Kana­dą nie­mal nie­zna­nych, a w swo­im kra­ju uzna­wa­nych za twór­ców nie do pomi­nię­cia? Do nie­któ­rych ksią­żek docie­ra­łem z nie­ma­łym tru­dem. Musia­łem na nie polo­wać, cza­to­wać, sidła zasta­wiać. Prze­ka­zu­ję teraz czy­tel­ni­kom efek­ty moich trzy­dzie­sto­let­nich poszu­ki­wań. Czy anto­lo­gie wpły­wa­ją na bie­żą­ce życie lite­rac­kie, nie wiem. A czy na bie­żą­ce życie lite­rac­kie wpły­nę­ły jakie­kol­wiek prze­kła­do­we książ­ki poetyc­kie wyda­ne w ostat­nich latach? Czy mie­li­śmy rów­nie sil­ne wej­ście, jakim przed ponad ćwierć­wie­czem była publi­ka­cja tomu wier­szy Fran­ka O’Hary w prze­kła­dach Pio­tra Som­me­ra? Ale nie chcę tu bia­do­lić. Wpły­wy mogą być bowiem bar­dzo nie­oczy­wi­ste, nie­do­strze­gal­ne dla nie­uzbro­jo­ne­go oka. Mogą poza tym ujaw­niać się w prze­bra­niu albo dopie­ro w wie­lo­let­niej per­spek­ty­wie. Anto­lo­gie, któ­re lubię czy­tać, to wybo­ry wier­szy okre­ślo­nych tłu­ma­czy, zazwy­czaj poetów. Cie­ka­wią mnie punk­ty stycz­ne mię­dzy twór­czo­ścią wła­sną a prze­kła­do­wą. Nie ocze­ku­ję od anto­lo­gii repre­zen­ta­tyw­no­ści czy kom­plet­no­ści. To ocze­ki­wa­nie nie­re­al­ne, ale też cał­kiem chy­bio­ne. Im bar­dziej subiek­tyw­na jest anto­lo­gia, tym bar­dziej mnie ona cie­ka­wi. Tak jak w prze­kła­dzie chciał­bym widzieć tłu­ma­cza, tak w anto­lo­gii chciał­bym widzieć anto­lo­gi­stę. Ani tłu­macz, ani anto­lo­gi­sta nie powin­ni być prze­zro­czy­ści.

To bar­dzo inte­re­su­ją­ca uwa­ga, bo mam wra­że­nie – być może krzyw­dzą­ce – że czę­sto pomi­ja się ten współ­au­tor­ski gest anto­lo­gi­sty, któ­ry nigdy prze­cież nie jest nie­win­ny ani seman­tycz­nie obo­jęt­ny. Chciał­bym zapy­tać o twór­ców, któ­rych jest Pan, jak dotąd, jedy­nym tłu­ma­czem na język pol­ski. W przy­wo­ła­nej na wstę­pie naszej roz­mo­wy nocie tłu­ma­cza, któ­ra towa­rzy­szy prze­kła­dom, mówi Pan wprost, że wie­lu spo­śród czter­dzie­ścior­ga auto­rów uję­tych w tej anto­lo­gii ist­nie­je w pol­sz­czyź­nie wyłącz­nie w Pań­skich tłu­ma­cze­niach. Czy pod­czas pra­cy nad pre­zen­ta­cją zupeł­nie u nas nie­zna­nych poetów towa­rzy­szy Panu poczu­cie, że daje Pan głos języ­kom, gło­som, histo­riom, któ­re bez Pań­skie­go pośred­nic­twa być może nigdy nie zna­la­zły­by dro­gi do pol­skich czy­tel­ni­ków? Na ile jest to istot­na moty­wa­cja do tego, by zająć się kon­kret­nym tek­stem bądź auto­rem? Czy pra­ca nad któ­rymś z auto­rów mia­ła dla Pana szcze­gól­ne zna­cze­nie?

Nigdy nie doko­ny­wa­łem wybo­ru tłu­ma­czo­nych poetów, kie­ru­jąc się tym, czy poeta już był, czy nie był na pol­ski prze­kła­da­ny. Pod­sta­wo­wym kry­te­rium jest to, czy wiersz wyda­je mi się cie­ka­wy, a kry­te­rium dru­gim i naj­czę­ściej ostat­nim, czy prze­bi­je się do pol­sz­czy­zny w wia­ro­god­ny spo­sób. To, że jakiś poeta nie miał jesz­cze pol­skich prze­kła­dów, może mnie dodat­ko­wo mobi­li­zo­wać, ale nie ma decy­du­ją­ce­go wpły­wu na moje wybo­ry. Po fak­cie moż­na, oczy­wi­ście, odczuć nar­cy­stycz­ną przy­jem­ność, że się było pierw­szym, że jakie­goś poetę czy poet­kę wpro­wa­dzi­ło się do języ­ka pol­skie­go i że są oni ponie­kąd „moimi” poeta­mi. Pra­ca nad prze­kła­dem wier­szy każ­de­go z tych „moich” auto­rów zawsze mia­ła dla mnie, jak Pan to okre­śla, „szcze­gól­ne zna­cze­nie”. Bez tego „szcze­gól­ne­go zna­cze­nia”, czy­li bez prze­ko­na­nia, że wiersz sta­je się dla mojej wyobraź­ni i mojej pol­sz­czy­zny wyzwa­niem, nie tłu­ma­czył­bym.

Prze­no­sząc akcent z tłu­ma­czo­nych tek­stów na Pana jako ich auto­ra w pol­sz­czyź­nie, chciał­bym teraz zapy­tać o kwe­stie, jeśli moż­na tak powie­dzieć, bar­dziej intym­ne. Jak w Pań­skim przy­pad­ku wyglą­da kwe­stia pra­cy nad kon­kret­nym, poje­dyn­czym wier­szem – mam tu przede wszyst­kim na myśli pew­ne powta­rzal­ne stra­te­gie towa­rzy­szą­ce pra­cy nad każ­dym tłu­ma­czo­nym tek­stem poetyc­kim. Czy ma Pan wypra­co­wa­ne pew­ne rytu­ały, któ­re poma­ga­ją prze­ło­żyć rze­czy­wi­stość tek­stu w obcym języ­ku na poję­cia, obra­zy i brzmie­nia języ­ka pol­skie­go? A może każ­dy wiersz to nowe doświad­cze­nie, swo­ista tek­sto­wa przy­go­da lub eks­pe­ry­ment, któ­re­go doświad­cza się tyl­ko jeden raz?

Pyta­nie pro­ste: to dru­gie. Każ­dy wiersz jest nowym doświad­cze­niem, każ­dy prze­kład jest przy­go­dą doświad­cza­ną tyl­ko raz. Ina­czej zapew­ne wyglą­da to w przy­pad­ku pro­zy, ale tłu­ma­cze­nie wier­sza jest jak pisa­nie wier­sza. Tu żad­nych stra­te­gii nie ma i być nie może. To każ­do­ra­zo­wo odmien­ne spo­tka­nie mojej wraż­li­wo­ści języ­ko­wej z wraż­li­wo­ścią wier­sza, cza­sem jest to flirt, cza­sem są to zapa­sy, cza­sem flirt poprzez zapa­sy. Co cie­ka­we, wier­sze, któ­re w ory­gi­na­le są nie­złe, ale nie jakoś szcze­gól­nie wybit­ne, bywa­ły dla mnie punk­tem wyj­ścia dla prze­kła­dów, któ­re zali­czam do swo­ich naj­cie­kaw­szych. Inny­mi sło­wy, wiersz śred­ni może być dla tłu­ma­cza poważ­niej­szym wyzwa­niem niż wiersz genial­ny, uwal­nia­jąc w nim więk­szą poetyc­ką inwen­cję.

Gdy patrzy Pan na swo­je prze­kła­dy sprzed lat – a mówi­my tu o trzy­dzie­stu latach inten­syw­nej pra­cy trans­la­tor­skiej – czy dostrze­ga Pan zmia­ny w języ­ku swo­ich prze­kła­dów, w jego reje­strach, tona­cjach? Domy­ślam się, że wra­ca­jąc po latach do prze­kła­dów spo­rzą­dzo­nych przed laty, ina­czej Pan na nie patrzy. Czy czę­sto poja­wia się poku­sa popra­wie­nia same­go sie­bie? Czy wśród tek­stów, któ­re tra­fi­ły do anto­lo­gii, są takie, w któ­rych po latach coś Pan zmie­nił?

Tak, nie­któ­re z prze­kła­dów mają trzy­dzie­ści lat i są wytwo­rem mło­de­go, kie­ru­ją­ce­go się bar­dziej entu­zja­zmem niż doświad­cze­niem tłu­ma­cza. O nie­któ­rych z nich nie­mal zapo­mnia­łem. Anto­lo­gia sta­ła się oka­zją, żeby do nich wró­cić i je nie­co odświe­żyć. Myślę o prze­kła­dach tak, jak o wła­snych wier­szach, jako o pro­ce­sie, któ­ry nigdy się na dobre nie domy­ka. Wra­cam do wier­szy, ile­kroć przy­cho­dzi mi je ponow­nie publi­ko­wać, wpro­wa­dzam zmia­ny, cza­sem kosme­tycz­ne, cza­sem dość rady­kal­ne. Nie zawsze cho­dzi o to, by prze­kład popra­wić – cza­sem korzy­sta­jąc z oka­zji przed­sta­wiam wer­sję alter­na­tyw­ną, na przy­kład bar­dziej spo­lo­ni­zo­wa­ną, lub prze­ciw­nie, wyraź­niej nazna­czo­ną obco­ścią. W gło­śnym wier­szu Cra­iga Raine’a o Mar­sja­ni­nie poja­wia­ją się Caxto­ny jako pta­ki o wie­lu skrzy­dłach. Te Caxto­ny to sta­ro­dru­ki, Wil­liam Caxton w tra­dy­cji angiel­skiej ucho­dzi za pierw­sze­go dru­ka­rza. U nas pada w tym kon­tek­ście raczej inne nazwi­sko. Reda­gu­jąc swój daw­ny prze­kład, zmie­ni­łem więc Caxto­ny na Guten­ber­gi. Otwar­te księ­gi Guten­ber­ga wyglą­da­ją jak wie­lo­skrzy­dłe pta­ki, któ­re czę­sto przy­sia­da­ją na dło­ni – to chy­ba czy­tel­niej­sze dla pol­skie­go czy­tel­ni­ka, a jed­no­cze­śnie nie­za­kła­mu­ją­ce ory­gi­na­łu.

To praw­da, to nie­zwy­kle pięk­ny obraz, któ­ry dzię­ki temu zabie­go­wi jest z miej­sca czy­tel­ny tak­że w pol­sz­czyź­nie. Nie od dziś wia­do­mo, że pra­ca nad prze­kła­dem tek­stu inne­go poety czy pro­za­ika to nie­ja­ko zawsze pra­ca nad wła­snym tek­stem, któ­ry musi sobie pora­dzić w zupeł­nie innej rze­czy­wi­sto­ści języ­ko­wej, w innych oko­licz­no­ściach. Spra­wa kom­pli­ku­je się jesz­cze bar­dziej, gdy autor prze­kła­du jest tak­że poetą two­rzą­cym w języ­ku, na któ­ry prze­kła­da. Zapy­tam wprost – jaką rolę odgry­wa prze­kład w Pań­skim pisa­niu? Na ile tłu­ma­cze­nie tek­stów innych auto­rów trak­tu­je Pan jako ele­ment pra­cy nad wła­snym języ­kiem poetyc­kim? Czy bywa tak, że prze­kład jest punk­tem wyj­ścia dla tek­stu w peł­ni autor­skie­go? Jak czę­sto się to zda­rza?

 Moja pra­ca prze­kła­do­wa szła ręka w rękę z pisa­niem wier­szy, a pisa­nie wier­szy z pra­cą prze­kła­do­wą. Cza­sem do tego stop­nia, że trud­no było­by mi z czy­stym sumie­niem oddzie­lić obie te aktyw­no­ści. Prze­sa­dzam? Może tro­chę. Ale współ­ist­nie­jąc, prze­kład i wła­sna twór­czość musia­ły na sie­bie osmo­tycz­nie wpły­wać. Powiem tak: dzie­li­ły się swo­imi orga­nicz­ny­mi pły­na­mi. Do wier­szy prze­do­sta­wa­ły się pomy­sły, któ­re rodzi­ły się pod­czas pra­cy prze­kła­do­wej, jakaś nie­ty­po­wa struk­tu­ra skła­dnio­wa, jakiś seman­tycz­ny prze­skok czy zde­rze­nie odmien­nych dyk­cji. Z kolei do prze­kła­dów tra­fia­ły echa moich wier­szy, ich into­na­cje, ryt­my, idio­ma­tycz­ność. Kie­dy, przy­go­to­wu­jąc tę anto­lo­gię, czy­ta­łem swo­je daw­ne prze­kła­dy, zasko­czy­ło mnie, jak dużo mają wspól­ne­go z moimi wier­sza­mi, któ­re powsta­wa­ły w tam­tych cza­sach. Nigdy jed­nak nie napi­sa­łem wier­sza, któ­ry z zało­że­nia był­by odpo­wie­dzią na jakiś prze­ło­żo­ny prze­ze mnie utwór albo świa­do­mie imi­to­wał­by poety­kę anglo­ję­zycz­ne­go auto­ra. To się z pew­no­ścią dzia­ło, ale na głę­bo­kim, nie­uświa­do­mio­nym pię­trze. Nie­daw­no roz­ma­wia­łem z Kata­rzy­ną Szy­mań­ską, fach­man­ką od teo­rii i kry­ty­ki prze­kła­du, któ­rej kom­pe­ten­cje wyso­ko cenię. Dopa­trzy­ła się anglo­sa­skich inspi­ra­cji w kil­ku moich wier­szach, uzna­jąc je za utwo­ry dia­lo­gu­ją­ce a to z Raine’em, a to z Reidem. Byłem zdzi­wio­ny, bo nigdy nie myśla­łem tak o tych wier­szach, a jed­no­cze­śnie musia­łem uznać siłę jej argu­men­tów. Prze­kład poezji i wła­sna twór­czość poetyc­ka to dwie stro­ny jed­ne­go meda­lu.

Ten wątek wyda­je mi się szcze­gól­nie cie­ka­wy, bo mam wra­że­nie, że napię­cie, jakie rodzi się pomię­dzy Pań­ski­mi prze­kła­da­mi oraz wier­sza­mi, rzu­ca wie­le inter­pre­ta­cyj­ne­go świa­tła na oba te świa­ty. Domy­ślam się, że po tylu latach zaj­mo­wa­nia się prze­kła­dem lite­rac­kim, stał się on nie­zby­wal­ną czę­ścią Pań­skiej toż­sa­mo­ści, o czym zresz­tą po czę­ści Pan już opo­wie­dział. Czy zgo­dził­by się Pan z tezą, że poeci regu­lar­nie podej­mu­ją­cy trud tłu­ma­cze­nia innych auto­rów w pew­nym sen­sie są bar­dziej świa­do­mi swo­je­go warsz­ta­tu?

Nie ma takiej regu­ły, że kie­dy poeta tłu­ma­czy, sta­je się bar­dziej świa­do­my swo­je­go warsz­ta­tu. Są bowiem wśród poetów tłu­ma­cze bez­myśl­ni, a wśród tłu­ma­czy – auto­rzy gra­fo­mań­skich dzieł wła­snych. Tak jak są poeci nie­upra­wia­ją­cy prze­kła­du, któ­rych świa­do­mość warsz­ta­to­wa prze­ra­sta naj­zdol­niej­sze­go tłu­ma­cza. Prze­kład nie gwa­ran­tu­je jako­ści wła­snych wier­szy, a wła­sne wier­sze nie gwa­ran­tu­ją jako­ści prze­kła­du. Co nie zmie­nia fak­tu, że dziś poezję, a tak­że zbli­żo­ną do poezji pro­zę, prze­kła­da­ją głów­nie poeci. Prze­kład jest dla nich prze­dłu­że­niem wła­snej twór­czo­ści. Sami wybie­ra­ją auto­rów, któ­rych chcą tłu­ma­czyć, i są to naj­czę­ściej auto­rzy w pewien spo­sób bli­scy ich zain­te­re­so­wa­niom. Nie bez powo­du Som­mer tłu­ma­czył O’Harę, Zadu­ra Har­ri­so­na, Sosnow­ski Fir­ban­ka, Pió­ro Mathew­sa, Guto­row Ste­ven­sa, Fie­dor­czuk Lau­rę Riding, Sośnic­ki Aude­na, Deh­nel Lar­ki­na, Bart­czak Arman­tro­ut, Chru­ściel Jorie Gra­ham – może tu się zatrzy­mam, choć listę, nawet ogra­ni­czo­ną do lite­ra­tu­ry anglo­ję­zycz­nej, moż­na cią­gnąć dalej. Każ­dy z tych poetów odpo­wia­da za prze­kła­da­ne­go auto­ra, żyru­je swo­im dorob­kiem jego twór­czość. Żad­na z tych par nie jest powią­za­na przy­pad­ko­wo.

Na koniec chciał­bym zapy­tać o Pań­skie pla­ny prze­kła­do­we, zarów­no w zakre­sie poezji, jak i pro­zy. Czy pra­cu­je Pan w tej chwi­li nad tek­sta­mi lub książ­ka­mi, o któ­rych chciał­by Pan już teraz powie­dzieć coś wię­cej, zdra­dzić jakieś szcze­gó­ły? Jakich nowych języ­ko­wych wta­jem­ni­czeń może­my się spo­dzie­wać w nie­od­le­głej przy­szło­ści z warsz­ta­tu Jerze­go Jar­nie­wi­cza?

Nie pla­nu­ję kon­kret­nych prze­kła­dów, zro­bię sobie urlop od tłu­ma­cze­nia, poza dokoń­cze­niem prze­kła­du opo­wia­da­nia Ray­mon­da Carve­ra, któ­re przy­go­to­wu­ję do naj­bliż­sze­go nume­ru „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie”. Po zakoń­cze­niu prac nad anto­lo­gią wró­ci­łem do pra­cy nad moją nową książ­ką poświę­co­ną kul­tu­rze lat sześć­dzie­sią­tych, któ­ra, mam nadzie­ję, uka­że się na wio­snę. Cze­kam też na zbiór moich szki­ców o prze­kła­dzie lite­rac­kim – Tłu­macz mię­dzy inny­mi – któ­ry, wyda­ny nakła­dem Osso­li­neum, powi­nien być już lada dzień w księ­gar­niach.

Bar­dzo dzię­ku­ję za roz­mo­wę i za tę nie­zwy­kle fra­pu­ją­cą mozai­kę stu wier­szy. Teraz przed nami to, co naj­cie­kaw­sze: dłu­ga pra­ca tek­stów, któ­re na swo­ich pra­wach i w swo­im ryt­mie ponow­nie zasi­lą krwio­bieg nasze­go wspól­ne­go współ­cze­sne­go języ­ka pol­skie­go tym, co w nich zara­zem tak bli­skie i tak obce.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

 

belka_1

O autorach i autorkach

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Juliusz Pielichowski

Urodzony w 1984 r. w Gliwicach. Poeta, tłumacz z języka angielskiego. Autor tomów wierszy Czarny organizm (Mikołów 2019) oraz Przeciwwiersze (Poznań 2023). Przekłada na język polski eseje i pisma H. D. Thoreau (O chodzeniu, Lublin 2019; wybór z „Dziennika”, „Literatura na Świecie” nr 9-10/2020). Przygotował wybór szkiców i opowiadań Elizabeth Bishop (Amerykańska Szkoła Pisania, razem z Andrzejem Sosnowskim i Marcinem Szustrem, Stronie Śląskie 2020) oraz – z angielskiego przekładu – spolszczenie zaginionego opowiadania Marka Hłaski (Diabły w deszczu, Mikołów 2020). Współpomysłodawca i członek Rady Programowej Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza.

Powiązania