Elżbieta Sobolewska: Jesteś na Węgrzech uznanym tłumaczem literatury anglojęzycznej. Co Cię skłoniło do zostania prozaikiem?
Benedek Totth: Kiedy zacząłem poważniej zajmować się przekładem literackim, wydawało mi się, że odnalazłem swoją drogę zawodową. Sprawiało mi wielką radość, że mogę we własnym języku odtworzyć na nowo zdania innych pisarzy. Przez piętnaście lat zajmowałem się tylko tłumaczeniami. Niemniej pragnienie pisania zawsze tliło się w głębi mojej duszy. W wolnym czasie czasami próbowałem pisać własne teksty, ale nigdy nie byłem nimi w pełni usatysfakcjonowany.
Czy archetypy bohaterów to postacie, z którymi w jakiś sposób sam się zetknąłeś?
Historia opowiedziana w Trupim biegu jest całkowicie fikcyjna, niemniej wplotłem w nią wątki, zdarzenia, o których słyszałem w moim rodzinnym mieście. Oczywiście zawsze coś podkręcałem, choć i tak niekiedy rzeczywistość była bardziej brutalna od moich najbardziej szalonych fantazji.
Twoi bohaterowie to ludzie w gruncie rzeczy głęboko nieszczęśliwi, ich życie jest puste, wiodą egzystencję, w której brak jest sensu i celu. W czym upatrujesz tego przyczynę?
Nie umiem udzielić na to pytanie wyczerpującej odpowiedzi. Nie da się ukryć, że świata tej powieści nie sposób oddzielić od moich własnych doświadczeń życiowych czy od tego, co widziałem w swoim najbliższym otoczeniu. Na wiele sposobów próbujemy poradzić sobie ze swoją przeszłością i przeżytymi traumami. Mnie właśnie pomogło w tym pisanie, pozwoliło wypełnić spowodowaną nimi pustkę. Może to jest jedna z przyczyn, że świat tej powieści jest taki surowy i okrutny.
W grupie nastolatków są dzieciaki z różnych środowisk, bardzo zamożnych i wręcz proletariackich. Poza tym, że uprawiają w jednej drużynie sport, różni ich wszystko. Poza bezsilną złością na świat. Co może być powodem ich frustracji?
Wiek nastoletni jest w życiu każdego człowieka czasem krytycznym, dziecko staje się wtedy dorosłym człowiekiem, czeka nań wiele pułapek, jedni dobrze sobie z nimi radzą, inni mniej, i ci uciekają w zastępcze aktywności. Ja sam długo szukałem swojego miejsca w świecie, często wydawało mi się, że jestem ze swoimi problemami sam – choć często w rzeczywistości wcale nie byłem sam, a to potrafi być bardzo frustrujące. Frustracja zaś rodzi agresję. Kiedy pisałem Trupi bieg, musiałem wrócić w pamięci do czasu, kiedy czułem mnóstwo wściekłości i gniewu, z nich powstał tekst książki. Sądzę, że to dobry kompromis, w ten sposób nikogo nie skrzywdziłem. Jeśli komuś moja powieść się nie podoba, w każdej chwili może ją odłożyć.
Skąd w Twoich bohaterach tyle agresji? Czy za taki stan rzeczy winisz sytuację polityczną na Węgrzech?
Nie lubię, kiedy tekst literacki wprost nawiązuje do polityki, co oczywiście nie oznacza, że nie powinien w jakiś sposób odnosić się do sytuacji politycznej kraju. Aczkolwiek trudno jest pisać tak, żeby co chwilę spoglądać na rzeczywisty świat. Ja nie zajmuję się aktywnie życiem politycznym, choć oczywiście śledzę na bieżąco wydarzenia i nie powiem, żeby wprawiały mnie one w dobry nastrój. Trupi bieg pisałem wiele lat temu, książka ukazała się na Węgrzech w 2014 roku. Od tamtego czasu minęło ponad osiem lat i jak gdybyśmy żyli w innej rzeczywistości. Słowem, nie miałem takiego zamiaru, żeby moja powieść odnosiła się do sytuacji politycznej, ale i tak można zestawić jej świat z sytuacją polityczną naszego kraju.
Wszystkie kobiety pojawiające się w tej historii są mocno uprzedmiotowione, ale jak gdyby same godziły się na taką rolę. Czy to nadal pokłosie patriarchalnego modelu węgierskiej rodziny?
Tu znów sprawa nie jest powiedziana wprost. Niestety tak samo u nas, jak i wielu innych miejscach świata, sytuacja kobiet pod wieloma względami jest godna ubolewania. To, co opisuję w mojej książce, to świat, którego młodzi uczą się od dorosłych, z mass mediów, z porno, z programów typu reality show, z internetu. Z pojęciem „toksyczny maskulinizm” spotkałem się o wiele później, już po napisaniu Trupiego biegu, ale uważam, że to wyrażenie doskonale oddaje istotę rzeczy. Trupi bieg mówi między innymi o tym niszczącym życie nas wszystkich zjawisku. Pojawiający się w powieści młodzi ludzie ciągle ze sobą konkurują, nawet wtedy, kiedy teoretycznie się ze sobą przyjaźnią. Kobiety także pokazane są w podobnej perspektywie, dlatego mężczyźni traktują je przedmiotowo. Znamy wiele ważnych i ciekawych powieści pokazujących ofiary, natomiast agresorom zazwyczaj udaje się uciec przed demaskacją. Trupi bieg to próba zmiany tego stanu rzeczy. Ale ocenę, na ile udana, wolę powierzyć czytelnikom.
„Nihilistyczny świat nigdy nie był pokazany w tak zabawny sposób, a kluczem jest tutaj nie tyle opowiedziana historia ile sam język”. – czytam w recenzji Orsolyi Ruff. Najpierw wymyślasz historię, a potem bohaterów i język, jakim się posługują? Czy może wręcz przeciwnie? Słowa budują postać?
Trupi bieg istotnie żyje dzięki swojemu językowi. Sama tego zapewne doświadczyłaś jako autorka przekładu. Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, nie miałem żadnego doświadczenia w pisaniu tekstu literackiego. Nie miałem pojęcia, co należy zrobić, żeby tekst funkcjonował. Coś tam instynktownie próbowałem, choć oczywiście jako tłumacz literatury zdobyłem już pewną językową wprawę. Pierwsze rozdziały pisałem i poprawiałem po sto razy, nim odnalazłem właściwy ton, ten, którego szukałem. Potem już poszło łatwo. Samymi bohaterami wcale się nie zajmowałem. Nie mówię, że to dobrze. Ale płynie z tego taka nauka, że w prozie dobrze skonstruowana warstwa językowa w gruncie rzeczy jest najważniejsza. Akcja, postacie, otoczenie są wobec języka drugorzędne.
Przygotowując się do przekładu Trupiego biegu, miałam wiele wątpliwości, czy wystarczająco znam język dzisiejszych nastolatków. Tymczasem wydaje mi się, że stworzyłeś pewien kanoniczny język współczesnej młodzieży, nieprzypisany do konkretnego pokolenia. Czy właściwe to odebrałam?
Dokładnie tak właśnie jest. Powieść została napisana w wykreowanym języku, nazwijmy to w ten sposób, że czerpałem pomysły stąd i zowąd. Są w nim wiecznie żywe wyrażenia slangowe, takie, które nigdy nie straciły swojej życiowej siły, jest młodzieżowy slang z czasów mojej młodości, urywki zdań, które usłyszałem na ulicy, w autobusie czy w tramwaju, zdarzają się takie, które wyłowiłem z internetowych dyskusji i wrzuciłem do tekstu. Dla pisarza dobra jest umiejętność podpatrywania takich rzeczy, nie o to chodzi, żeby w sposób świadomy zbierać zjawiska językowe, one po prostu się do ciebie przyklejają. Słowem, Trupi bieg jest napisany wymyślonym językiem, wszystko działa tu na zasadzie refleksu. Aczkolwiek to dosyć ryzykowne przedsięwzięcie pisać językiem slangu, bo ta warstwa języka zmienia się w niesamowitym tempie.
Twój debiut pisarski został nagrodzony nagrodą im. Margó. Co to jest za nagroda? Co w Trupim biegu zwróciło uwagę jurorów?
Nagrodę Margó przyznano po raz pierwszy w tym samym roku, w którym ukazał się Trupi bieg, dokładnie jesienią 2015 roku. Jury wybierało najlepsze książki spośród prozatorskich debiutów poprzedniego roku. Zgłoszono czterdzieści siedem powieści i, jak wiem, jury jednogłośnie przyznało pierwsze miejsce Trupiemu biegowi. W co zresztą do dziś trudno jest mi uwierzyć. Rzecz jasna sprawiło mi wielką radość, że projekt, w który zaangażowałem tyle czasu i energii, podobał się także innym, niemniej do nagród należy zachować właściwy dystans. Literatura nie jest dziedziną, w której można coś precyzyjnie zmierzyć, to nie „wyścigi konne”, o tyle jednak nagrody są ważne, że zwracają uwagę publiczności, która w ten sposób dowiaduje się o dziele czy o samym autorze. I w tym sensie wywierają jakiś wpływ na całą literaturę i życie literackie. Niemniej dla mnie do dziś jest dziwne, że pełni szaleństwa, używający przekleństw jak przecinków bohaterowie Trupiego biegu, odnieśli taki sukces.
Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.
A ja Tobie za przekład.