wywiady / o pisaniu

Wyjechały: „Pułapki emigrantki”

Urszula Chowaniec

Wioletta Grzegorzewska

3 odcinek cyklu wywiadów Wioletty Grzegorzewskiej zatytułowanego "Wyjechały" – rozmowa z Urszulą Chowaniec.

„Wyje­cha­ły” to nawią­zu­ją­cy swym tytu­łem i zawar­to­ścią do Wyje­cha­li, zbio­ru czte­rech „wygnań­czych” opo­wie­ści W. G. Sebal­da, cykl roz­mów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z pol­ski­mi artyst­ka­mi: pisar­ka­mi, tłu­macz­ka­mi, poet­ka­mi, któ­re wyje­cha­ły po wej­ściu Pol­ski do Unii Euro­pej­skiej i do tej pory miesz­ka­ją za gra­ni­cą.


Wio­let­ta Grze­go­rzew­ska: Od lat jesteś w podro­ży: mię­dzy Oświę­ci­miem, Lon­dy­nem, Madry­tem i Tam­pe­re. Law­ren­ce Dur­rell napi­sał, że życie opie­ra się na wybra­nych fik­cjach, a nasze widze­nie świa­ta uwa­run­ko­wa­ne jest przez miej­sce, jakie zaj­mu­je­my w cza­sie i prze­strze­ni, a nie przez naszą oso­bo­wość, jak chcie­li­by­śmy wie­rzyć. Toteż każ­da inter­pre­ta­cja rze­czy­wi­sto­ści jest wła­ści­wa tyl­ko dla jed­ne­go punk­tu obser­wa­cyj­ne­go. Dwa kro­ki na zachód lub na wschód, a cały obraz się odmie­nia. Czy zga­dzasz się z tym?

Urszu­la Cho­wa­niec: Nasze widze­nie opie­ra się na fik­cjach, w to nie wąt­pię. Ale czy Dur­rell – ten ide­al­ny waga­bun­da, syn kolo­nia­li­stów, bia­ły czło­wiek zni­kąd, podob­no nawet bez ofi­cjal­ne­go pasz­por­tu pań­stwa, z któ­rym jest utoż­sa­mia­ny – czy on ma rację co do tego, jak i dla­cze­go widzi­my świat w dany spo­sób, tego po pro­stu nie wiem. To chy­ba nie­praw­da w tym sen­sie, że kłam­stwem jest każ­de uogól­nie­nie, ład­ny cytat, porząd­ku­ją­cy świat w jed­nym czy dwóch zda­niach. Takie zde­cy­do­wa­ne opi­nie są oczy­wi­stą, ludz­ką potrze­bą wyja­śnie­nia rze­czy­wi­sto­ści, tego, dla­cze­go jeste­śmy tacy a nie inni, albo wła­śnie inni, zawsze tro­chę inni od resz­ty.

Nie wiem, dla­cze­go trud­no nam się pogo­dzić z tym, że nie ma jed­nej racji, odpo­wie­dzi, skąd­kol­wiek ona by pły­nę­ła, czy z ana­li­zy naszych DNA, psy­cho­lo­gii, śro­do­wi­ska czy geo­gra­fii… Bo chy­ba tego nade wszyst­ko nauczy­ła mnie tułacz­ka, moje podró­że – zgo­dy na róż­no­rod­ność: ludzie w kon­kret­nych miej­scach są podob­ni, ale łączy ich nie tyle miej­sce, jak język, któ­rym się posłu­gu­ją, sło­wa i histo­rie, któ­re sobie opo­wia­da­ją i nar­ra­cje, któ­re wyja­śnia­ją im świat, któ­re spra­wia­ją, że świat jest tro­chę dla nich cie­kaw­szy. Ale spo­śród setek ludzi, z tego same­go miej­sca, z tych samych nar­ra­cji, moż­na zawsze wyło­nić kil­ka, któ­rzy choć dzie­lą ten sam czas i prze­strzeń, mają w sobie tę genial­ną nie­zgo­dę na powta­rza­nie i dzie­le­nie ze spo­łecz­no­ścią tam­tej­szych fik­cji. I wia­ra w to, w tę genial­ną inność każe mi się zawsze bun­to­wać wobec uogól­nień, choć pew­nie nara­żam się tym na przy­do­mek prze­mą­drza­łej albo kogoś bez zmy­słu spo­łe­czeń­stwa jako cało­ści. Przez to draż­ni mnie każ­da lite­ra­tu­ra, któ­ra bawi się ste­reo­ty­pa­mi… Ale oczy­wi­ście widzę tę kosz­mar­ną powta­rzal­ność, zgo­dę na sztam­py w róż­nych miej­scach. Może dla­te­go ucie­kam, wyjeż­dżam i nie lubię być za dłu­go w jed­nym miej­scu, bo to, co daje mi życie mię­dzy gra­ni­ca­mi, to brak koniecz­no­ści wpa­so­wy­wa­nia się w jaką­kol­wiek fik­cję. Brak koniecz­no­ści paso­wa­nia: paso­wa­nia do miej­sca i jego nar­ra­cji. Paso­wa­nia na kogoś, kto jest „nasz” i „stąd”.

A kie­dy i gdzie po raz pierw­szy wyje­cha­łaś na dłu­żej?

Pierw­szy raz wyje­cha­łam z Oświę­ci­mia, z oświę­cim­skich oko­lic do Kra­ko­wa i to był dla mnie waż­ny wyjazd, chy­ba tro­chę uciecz­ka, aby być dale­ko od tych zasta­nych, upar­tych nar­ra­cji czy fik­cji, w któ­rych two­je życie jest wymy­ślo­ne i poukła­da­ne zanim cokol­wiek zro­bisz. Wie­dzia­łam od razu, że nie wró­cę, choć nie wiem dla­cze­go, zawsze powta­rza­łam wszyst­kim co inne­go. Budo­wa­łam sobie jakąś wizję utra­co­ne­go raju. Total­na bzdu­ra. Ale ja bar­dzo dłu­go mia­łam w sobie coś takie­go, że bar­dzo lubi­łam, zwłasz­cza ludziom, któ­rych kocha­łam bar­dzo, na przy­kład swo­jej mamie, mówić raczej to, co chcie­li usły­szeć, niż to, cze­go ja chcia­łam. Tro­chę ze stra­chu, że już nie będzie tego raju – wyima­gi­no­wa­ne­go, ale jed­nak z ludź­mi, któ­rzy są moimi bli­ski­mi, któ­rzy na pew­no mnie kocha­ją i trosz­czą się, a przy­naj­mniej będą, gdy wró­cę…. Na szczę­ście doro­słam. Dzie­ci mi w tym pomo­gły, pomo­gły wydo­być się z pułap­ki emi­grant­ki, któ­ra budu­je sobie jakiś mit ojczy­zny, jakiś plan powro­tu. Teraz wiem, nigdy nie chcia­łam i nie chcę wró­cić. Nie mam do cze­go. Nikt mnie tam nie chce już. Ja już nie chcę. Teraz jest czas na nowy raj, nowe zako­rze­nie­nie. A nic tak nie zako­rze­nia jak dzie­ci. A mam ich trój­kę. Ale czy zado­mo­wię się gdzieś, w jakimś kon­kret­nym miej­scu? Na zawsze? Chy­ba jesz­cze nie.

Jak wyglą­da­ły two­je „dwa kro­ki” na Zachód?

Zachód przy­szedł wraz ze sty­pen­dia­mi na Uni­ver­si­ty Col­le­ge Lon­don. Stu­dia. Od 2000 roku. Naj­pierw te set­ki papie­rów na każ­dej gra­ni­cy, kwi­ty z opła­ta­mi, statement‑y z uczel­ni, że będę stu­dent­ką, a nie jadę pra­co­wać. Cel­ni­cy mówią­cy do mnie szyb­ko i coraz szyb­ciej, aby spraw­dzić, czy mówię po angiel­sku jak na stu­dent­kę przy­sta­ło. Para­no­ja. Upo­ko­rze­nie. Bo na to zasłu­gu­je migrant w naszej cywi­li­zo­wa­nej, lep­szej od resz­ty świa­ta Euro­pie. Upo­ko­rze­nie to chrzest dla wygnań­ca ze Wscho­du: aż do 2004 z Pol­ski, teraz z Syrii…

Jak zapa­mię­ta­łaś rok 2004?

Wciąż byłam wte­dy w Lon­dy­nie, koń­czy­łam dok­to­rat. Widzia­łam auto­bu­sy wysa­dza­ją­ce ludzi z Pol­ski i set­ki koczu­ją­cych na Vic­to­ria Sta­tion. Łazi­łam wie­czo­ra­mi i roz­da­wa­łam papie­ro­sy. A potem posta­no­wi­łam wró­cić do Pol­ski, mia­łam dok­to­rat, byłam spe­cja­list­ką z lite­rac­kich teo­rii femi­ni­stycz­nych, mia­łam dwie magi­ster­ki: z filo­lo­gii i poli­to­lo­gii oraz nie­do­koń­czo­ną nigdy magi­ster­kę z filo­zo­fii, ale ukoń­czo­ne stu­dia, dobre pod­sta­wy – jak mi się wyda­wa­ło – by uczyć, uczyć dobrze. Byłam goto­wa, aby dzia­łać. I? Wyje­cha­łam po pół roku. Do Tam­pe­re, do Fin­lan­dii. I tak już zosta­ło: co kil­ka lat zmie­niam miej­sce, prze­pro­wa­dzam się, szu­kam nowe­go miej­sca – teraz razem z rodzi­ną, więc jest to decy­zja już dwóch doro­słych osób, decy­zja zna­czą­ca dla nas i troj­ga dzie­ci. Zawsze jed­nak jest w tym uciecz­ka przed fik­cja­mi, któ­re cię obra­sta­ją w miej­scu, któ­re oswa­jasz za dłu­go. Ja jestem – wbrew pozo­rom – na te fik­cje bar­dzo podat­na, tro­chę chcia­ła­bym paso­wać, ale jest też we mnie za dużo bun­tu i zadzior­no­ści, więc nigdzie nie pasu­ję, ergo – szu­kam dalej.

Zadzior­ność oraz igra­nie z oczy­wi­sto­ścia­mi widzę w zapi­skach na two­im blo­gu UChO. [http://ucho-hulahoop.blogspot.co.uk]. Raz opi­su­jesz świat z punk­tu widze­nia małe­go dziec­ka, innym razem z per­spek­ty­wy mat­ki, badacz­ki lite­ra­tu­ry. Jed­nak szcze­gól­nie zapa­dło mi w pamięć takie zda­nie „Żeby nie zapo­mnieć, że jestem, muszę pisać”? Czy pisa­nie oca­la?

Nie. Nie jestem aż taką wariat­ką, aby wie­rzyć, że lite­ra­tu­ra – czy to pisa­nie czy czy­ta­nie – oca­la. Poma­ga, obła­ska­wia ten cha­os dooko­ła, tłu­ma­czy, zawsze tro­chę tę rze­czy­wi­stość prze­krę­ca­jąc, ale to nie ma zna­cze­nia, bo nie ma jed­nej i osta­tecz­nej rze­czy­wi­sto­ści. O, tego pisa­nie i czy­ta­nie uczy na pew­no… w ten spo­sób może i oca­la, przy­go­to­wu­jąc do zgo­dy na to, że nie ma szans na jakieś abso­lut­ne zro­zu­mie­nie, ani w mikro- ani w makro­ska­li. Ale osta­tecz­nie w życiu oca­la czy­sty instynkt prze­trwa­nia, a tych, któ­rzy go nie mają, miłość, a tych któ­rzy nie mają ani jed­ne­go ani dru­gie­go, chy­ba nie oca­li nic. Na pew­no nie język, pisa­nie czy lite­ra­tu­ra.

A Twój wpis: „Żeby nie zapo­mnieć, że jestem, muszę pisać”?

Ten wpis powstał jak Bliź­nia­ki mia­ły czte­ry-pięć mie­się­cy, Alex skoń­czył trzy lat­ka. Wszyst­ko wokół tak roz­pącz­ko­wa­ło dzieć­mi, krzą­ta­ni­ną wokół pie­lu­szek, zupek, kro­stek, że nie bar­dzo umia­łam się w tym pozbie­rać. Kie­dy nie­śmia­ło narze­ka­łam, dosta­wa­łam po uszach: bo prze­cież mia­łam pomoc, był Gon­za­lo, mój mąż, była Kata­rzy­na, opie­kun­ka, któ­ra wte­dy z nami miesz­ka­ła, był czę­sto mój tata. Mój tata brał te moje narze­ka­nia jako atak na dzie­ci czy obe­lgę wobec nich. I nie dawa­no mi szans, żeby się wytłu­ma­czyć, że je kocham nad życie, tyl­ko, tyl­ko…. Czu­łam, że sta­ję się coraz bar­dziej taką nie­za­do­wo­lo­ną z życia babą w oczach innych, a prze­cież mam tro­je naj­wspa­nial­szych, pięk­nych dzie­ci! Jak mogę taka być? I oczy­wi­ście naj­więk­szym wro­giem wobec sie­bie byłam ja sama. Sama zaczę­łam nie lubić się za to, że nie wyra­biam. Bo prze­cież po uro­dze­niu Alu­sia, w pierw­szym tygo­dniu prze­czy­ta­łam chy­ba ze trzy powie­ści, już po dwóch tygo­dniach pisa­łam jakąś recen­zję… A tu mie­sią­ce i mie­sią­ce bez jed­ne­go zda­nia…

Do tego przy­szła jesz­cze przy­go­da z Oxfor­dem.

Przy­go­da z Oxfor­dem?

Zanim jesz­cze uro­dzi­łam Bliź­nia­ki, zosta­łam zapro­szo­na na wykład. O książ­ce, więc zgo­dzi­łam się wie­dząc, że dzie­ci będą mia­ły tyl­ko trzy mie­sią­ce, ale mia­łam to dobre doświad­cze­nie po pierw­szym dziec­ku, a wykład o spra­wach, nad któ­ry­mi pra­co­wa­łam ostat­nie pięć lat, nie wyda­wał się czymś trud­nym. Poje­cha­łam szczę­śli­wa ran­nym samo­lo­tem z Madry­tu, mia­łam wró­cić następ­ne­go ran­ka. Zapo­mnia­łam tyl­ko, że kar­mię. Zapo­mnia­łam, Wio­lu! Jak­by wciąż myśląc sobą bez cią­ży, bez dzie­ci, wymy­śli­łam sobie plan, nie zwa­ża­jąc na realia. Z wykła­du pamię­tam ból, prze­ma­ka­ją­cą bluz­kę i rosną­cą gorącz­kę. Z tej dwu­dnio­wej uciecz­ki od macie­rzyń­stwa pamię­tam noc spę­dzo­ną w gorą­cej wan­nie, sta­ra­jąc się roz­ma­so­wać swo­je upar­te cia­ło, któ­re nie chcia­ło zapo­mnieć o macie­rzyń­stwie. Wró­ci­łam do Madry­tu następ­ne­go dnia obo­la­ła, poko­na­na, bez wia­ry, że ta Ula, do któ­rej się przy­zwy­cza­iłam, któ­rą polu­bi­łam, jesz­cze ma szan­sę na powrót.

Pew­nie dla­te­go wte­dy tak napi­sa­łam, że muszę pisać, aby nie zapo­mnieć o sobie i bar­dzo chcia­łam pisać, aby prze­ko­nać się, że uda mi się ogar­nąć obie dome­ny: sie­bie i dzie­ci, sie­bie i moją pra­cę. Wte­dy wyda­wa­ło mi się to nie­moż­li­we.

W zeszłym roku opu­bli­ko­wa­łaś w Cam­brid­ge Scho­lars Publi­shing bar­dzo inte­re­su­ją­cą książ­kę Melan­cho­lic Migra­ting Bodies: Polish Con­tem­po­ra­ry Women Wri­ting. Ana­li­zu­jesz w niej pro­zę pol­skich pisa­rek ostat­nie­go dwu­dzie­sto­le­cia pod kątem „cie­le­snych mani­fe­sta­cji moty­wów melan­cho­lii”; docho­dzisz do wnio­sku, że pol­skie pisar­ki por­tre­tu­ją migra­cję jako bole­sne doświad­cze­nie, uciecz­kę od dzie­ciń­stwa, poszu­ki­wa­nie miło­ści, a cza­sem też jako odkry­wa­nie nowe­go języ­ka i form lite­rac­kich.

Przez lata przy­glą­da­łam się pol­skiej, rosyj­skiej czy świa­to­wej lite­ra­tu­rze kobiet pod wzglę­dem mani­fe­sta­cji cie­le­sno­ści. Kobie­ty opi­su­ją ją ina­czej, tak czu­łam, choć prze­cież w lite­ra­tu­rze teo­re­tycz­no­li­te­rac­kiej, zwłasz­cza w kry­ty­ce femi­ni­stycz­nej, to bar­dzo dobrze opi­sa­ne zja­wi­sko. Kobie­ca bli­skość z cia­łem zwią­za­na jest nie tyl­ko z fizjo­lo­gią kobiet, z macie­rzyń­stwem, z uczu­le­niem na sta­rze­nie się, ale tak­że z kon­tak­ta­mi z inny­mi, ze spo­so­bem komu­ni­ko­wa­nia się i to widać w lite­ra­tu­rze. Mnie jed­nak to zain­te­re­so­wa­ło tak­że pod wzglę­dem poli­tycz­nym: co ozna­cza ten smut­ny obraz lite­ra­tu­ry, to krwa­wią­ce cia­ło mło­dej dziew­czy­ny po abor­cji czy w depre­sji w lite­ra­tu­rze naj­now­szej? Te momen­ty, któ­re zbli­ża­ją się w for­mie do pozy­cji melan­cho­lij­nej? Jaka jest dia­gno­za rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra wyła­nia się z lite­ra­tu­ry kobie­cej? Czy bier­ność, czy nega­cja, melan­cho­lij­ne wyco­fa­nie się? I wczy­tu­jąc się w te tek­sty, odkry­łam, że za pozor­nym gestem melan­cho­lii kry­je się kry­ty­ka pozy­cji kobiet. Lite­rac­kie figu­ry melan­cho­li­czek w lite­ra­tu­rze kobiet sta­ły się dla mnie figu­ra­mi bun­tow­ni­czek wobec świa­ta i jego nie­spra­wie­dli­wo­ści, nie tyl­ko jako świa­ta patriar­chal­nych war­to­ści, ale tak­że w per­spek­ty­wie bar­dziej egzy­sten­cjal­nej, jako rze­czy­wi­sto­ści okrut­nych, komer­cyj­nych, kapi­ta­li­stycz­nych rela­cji. Kobie­ty nie­zdol­ne są do melan­cho­lii w tra­dy­cyj­nym zna­cze­niu, do tego nar­cy­stycz­ne­go upa­ja­nia się stra­tą, smut­ne­go uwiel­bie­nia wła­sne­go cier­pie­nia – taki trop obra­łam i myślę, że uda­ło mi się to obro­nić. Pro­za „cudzo­zie­mek”, piszą­cych kobiet, migru­ją­cych, ucie­ka­ją­cych, opi­su­ją­cych cier­pie­nie, to jed­no­cze­śnie oskar­że­nie o to, że świat sta­wia kobie­ty na trud­nej pozy­cji cią­głe­go spraw­dza­nia się, na ile speł­nią wymo­gi kul­tu­ro­wo-spo­łecz­ne, na ile będą „nor­mal­ne”, bo za melan­cho­lię, za dzi­wac­two zapła­cą sro­gą karę. Męż­czy­zna nie ma takich sank­cji, męż­czyź­nie tra­dy­cyj­nie pozwa­la się na melan­cho­lię, kobie­ta melan­cho­lij­na zosta­je wiedź­mą, zrzę­dą.

Kim są cudzo­ziem­ki, o któ­rych opo­wia­dasz w książ­ce?

To pisar­ki (mię­dzy inny­mi Olga Tokar­czuk, Mar­ta Dzi­do czy Iza­be­la Fili­piak), to kobie­ty, któ­re nie boją się sta­nąć po stro­nie „zrzę­dy” i o nią się upo­mnieć. Dla­te­go też – jako pisar­ki – zawsze będą na pozy­cji inne­go, obce­go, cudze­go… zawsze będą cudzo­ziem­ka­mi, gdzie­kol­wiek się znaj­dą. Sama zresz­tą na pew­no to czu­jesz. Na przy­kład Gugu­ły… Nie opo­wia­dam o nich w książ­ce, ale tutaj mogą być świet­nym przy­kła­dem, jak ja wyko­rzy­stu­ję melan­cho­lij­ne momen­ty i jak otwie­ra­ją mi tekst. Dla mnie Gugu­ły były taką pozor­nie melan­cho­lij­ną wyciecz­ką w dzie­ciń­stwo, widzia­ne okiem już dużej, wciąż ucie­ka­ją­cej dziew­czy­ny, z tego przy­stan­ku na koń­cu opo­wia­dań… Jej osta­tecz­ny powrót z przy­stan­ku do wsi jest koniecz­no­ścią, takim smut­nym fatum cia­sne­go świa­ta. Ale praw­dzi­wa tęsk­no­ta pozo­sta­je na tym przy­stan­ku, w nadziei uciecz­ki. A zatem Gugu­ły nie są melan­cho­lij­ną wyciecz­ką na pro­win­cję – jak chcia­ły tego nie­któ­re media, pisząc krót­kie blur­by Two­jej książ­ki – są w isto­cie kry­ty­ką tej­że pro­win­cji, świa­ta, w któ­rym każ­da inność, nie­ba­ga­tel­ność jest nie­bez­piecz­na. Tyl­ko że, przez kry­ty­kę, pozo­sta­jesz na tym „przy­stan­ku”, jak­by cudza, cudzo­ziem­ka… Dla­te­go kry­ty­ka tak bar­dzo chcia­ła, żeby Gugu­ły były poetyc­ką, momen­ta­mi bar­dzo reali­stycz­ną wyciecz­ką w świat pro­win­cji raczej niż tej pro­win­cji krzy­wym zwier­cia­dłem, czy nawet ostrze­że­niem przed nią. Dia­gno­zą smut­ną – zdra­dza­ją­cą koniecz­ność wyjaz­du, uciecz­ki czy emi­gra­cji. Taka pozy­cja autora/narratora jest bar­dzo nie­wy­god­na dla nomen­kla­tu­ry, nisz­czy, nie daje się zaszu­flad­ko­wać, jest kry­tycz­na, zadzior­na, „zrzę­dzą­ca”. Nie wia­do­mo, co z nią zro­bić! Zresz­tą, wie­le razy sły­szy­my tego typu narze­ka­nia: nie wia­do­mo, o co cho­dzi w tej lite­ra­tu­rze kobiet, takie narze­ka­ją­ce baby! I ja wła­śnie w tej zadzior­no­ści, w tych „zaba­wach w melan­cho­lię” widzę olbrzy­mi poten­cjał rewin­dy­ka­cyj­ny naszej kul­tu­ry: nie cho­dzi o to, aby dawać od razu goto­we roz­wią­za­nia, budo­wać na nowo, waż­ne jest, aby eks­po­no­wać to, co złe.

Two­ją dia­gno­zę o koniecz­no­ści wyjaz­du potwier­dza­ją roz­mo­wy, któ­re od kil­ku lat pro­wa­dzę z Polka­mi. Kobie­ty, któ­re wyemi­gro­wa­ły po roku 2004, czę­sto przy­zna­ją, że są w jakimś sen­sie ucie­ki­nier­ka­mi, któ­rym trud­no było żyć w kon­ser­wa­tyw­nym kra­ju; czę­sto mówią, że czu­ją się bar­dziej Euro­pej­ka­mi niż Polka­mi. Jed­nak wyczu­wam, że ta napręd­ce wykre­owa­na „toż­sa­mość Euro­pej­ki” jest jakąś fik­cją czy maską, bo będąc za gra­ni­cą, prze­bie­ra­ją swo­je cór­ki w komu­nij­ne sukien­ki i prze­ka­zu­ją im dokład­nie te same zasa­dy, któ­re wpo­iły im bab­ki i mat­ki. Czy zgo­dzisz się ze mną?

Są takie obraz­ki: pol­skie mat­ki na pla­cu zabaw, opo­wia­da­ją­ce sobie w ten cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób kobiet cier­pięt­nic o tru­dach życia, prze­pla­ta­jąc uwa­ga­mi o pogo­dzie w Pol­sce, przy­go­to­wa­niach do komu­nii w pol­skim koście­le. I skar­żą­ce się, jak to poza kra­jem jest źle. Two­rzą­ce jakąś wyima­gi­no­wa­ną Pol­skę na tym pla­cu zabaw poprzez te per­for­ma­tyw­ne ruchy i gesty. Ta wyima­gi­no­wa­na Pol­ska była w nich jak­by odbi­ciem tego, przed czym czę­sto ucie­ka­ły, przed wszech­obec­ną spo­łecz­ną kon­tro­lą, cha­rak­te­ry­stycz­ną dla każ­de­go spo­łe­czeń­stwa i tym sil­niej­szą, im mniej­sze jest śro­do­wi­sko. Przy­glą­da­łam się temu na Tur­pi­ke Lane w Lon­dy­nie, kie­dy odbie­ra­łam Alek­sa z przed­szko­la. Było w tym coś potwor­nie draż­nią­ce­go, bo widać było nie­au­ten­tycz­ność wszyst­kich tych kon­struk­cji. Nikt nie wie­rzył w wagę pierw­szej komu­nii świę­tej, a raczej w wagę nie­przy­stą­pie­nia do niej, bo za brak komu­nii gro­zi spo­łecz­ny ostra­cyzm, i to nie fak­tycz­ny ostra­cyzm w miej­scu życia, ale ten tam­tej­szy, z Pol­ski, bo… jak się przy­je­dzie na waka­cje, to co rodzi­ce powie­dzą, bo to jest jed­nak waż­ne, bo…. Tego rodza­ju podwój­ne myśle­nie jest cha­rak­te­ry­stycz­ne dla wie­lu emi­granc­kich śro­do­wisk. Jakiś rodzaj spo­łecz­nej schi­zo­fre­nii.

Bar­dzo trud­no jest żyć „po swo­je­mu” na sto pro­cent, bo trze­ba na sie­bie wziąć bar­dzo dużą odpo­wie­dzial­ność za czy­ny, kie­dy się rezy­gnu­je z bufo­ra zwy­cza­jów i tra­dy­cji. Więc te mat­ki emi­grant­ki two­rzą sobie z życia taki pat­chwork, łączą swo­ją nie­za­leż­ność i inność, wyni­ka­ją­cą z migra­cji i wyob­co­wa­nia z owy­mi „per­for­ma­ty­wa­mi pol­sko­ści”: z nie­dziel­ną mszą, barsz­czem w nie­dzie­lę, Bożym Naro­dze­niem po pol­sku, pierw­szą komu­nią…. Wszyst­ko w imię tra­dy­cji, ale wszyst­ko tro­chę na niby. Jak­by w takim geście zabo­bon­nym, aby nie zgu­bić się na dobre…

Jak się temu przyj­rzeć bli­żej, to ten resen­ty­ment emi­gran­tów wobec kra­ju ma zatrwa­ża­ją­co sil­ny zwią­zek z dzieć­mi, macie­rzyń­stwem nade wszyst­ko i reli­gią. Zresz­tą obie sfe­ry w naszym pol­skim kon­tek­ście są ści­śle ze sobą połą­czo­ne. W ogó­le Pol­ska jest jed­nym z tych kra­jów, któ­rych tkan­ka spo­łecz­na jest bar­dzo moc­no prze­siąk­nię­ta spe­cy­ficz­nym, kon­ser­wa­tyw­nym kato­li­cy­zmem.

Ter­ry Eagle­ton w dys­ku­sji nad książ­ką Richar­da Daw­kin­sa The God’s Illu­sion wspo­mniał, że kto­kol­wiek uro­dził się i wycho­wał jako kato­lik, już nim zawsze zosta­nie. Nawet jeśli – tak jak on – zosta­nie się ate­istą czy agno­sty­kiem, kato­li­cyzm ma w sobie sil­ny poten­cjał kształ­to­wa­nia zabo­bon­ne­go myśle­nia: zrób­my coś w razie cze­go, żeby było, żeby widzia­no nas, że tak robi­my, a nie z prze­ko­na­nia. Może to w jakiś spo­sób wyja­śnia te gesty two­rze­nia małej Pol­ski zagra­ni­cą, przez emi­gran­tów?

Ale osta­tecz­nie emi­grant, ten melan­cho­lij­ny z Czar­ne­go słoń­ca Julii Kri­ste­vej, któ­ry zawsze patrzy się za sie­bie i tęsk­ni, jest jed­no­cze­śnie tym, któ­ry z ojczy­zną zry­wa i idzie dalej. Coraz bar­dziej chce cze­goś inne­go, ma nowe pra­gnie­nia, nowe potrze­by. No wła­śnie dzię­ki emi­gra­cji rodzą się w nas nowe potrze­by. I wiesz, jeśli migra­cja jest mat­ką potrze­by, a „potrze­ba jest mat­ką wyna­laz­ków”, to w sylo­gi­stycz­ny spo­sób ład­nie łączy się migra­cja z wyna­laz­czo­ścią, po pro­stu zmia­ną. Na lep­sze.


Migra­cyj­ne lin­ki Uli Cho­wa­niec:
Women Onli­ne Wri­ting: http://www.womenonlinewriting.org

O Cudzo­ziem­kach: książ­ka, pro­jek­ty, wyda­rze­nia: http://cudzoziemki.weebly.com
eMI­gra­ting Land­sca­pes: https://emigratinglandscapes.org

O autorach i autorkach

Urszula Chowaniec

Literaturoznawczyni, krytyczka, prowadzi badania w zakresie teorii i historii literatury polskiej na tle komparatystycznym, współpracując z różnym ośrodkami akademickimi w kraju i zagranicą. Tworzy dla artystek mieszkających za granicą wirtualne strony: Women Online Writing, eMigratingLandscapes, Cudzoziemki. Wśród jej publikacji znajdują się m.in. W poszukiwaniu kobiety. O wczesnych powieściach Ireny Krzywickiej (2007), Melancholic Migrating Bodies: Polish Contemporary Women Writing (2015), Women’s Voices and Feminism in Polish Cultural Memory (redakcja, wstęp i rozdział o historii literatury kobiet w Polsce, 2012).

Wioletta Grzegorzewska

Pseudonim Wioletta Greg; urodzona w 1974 roku w Koziegłowach. Po ukończeniu filologii mieszkała w Częstochowie, a następnie na wyspie Wight w Wielkiej Brytanii. Opublikowała kilka tomów poetyckich, wybór wierszy i próz Wzory skończoności i teorie przypadku/ Finite Formulae and Theories of Chance (wiersze przełożył Marek Kazmierski), minibook Polska prowincja (wraz z Andrzejem Muszyńskim), książkę prozatorską Guguły, której adaptację (w Polsce i w Mołdawii) wystawiał białostocki Teatr Dramatyczny (reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur). Laureatka Złotej Sowy Polonii w Wiedniu oraz finalistka nagród literackich: Nike, Gdynia oraz międzynarodowej The Griffin Poetry Prize w Kanadzie. Przekładana na angielski, hiszpański, kataloński, francuski i walijski.

Powiązania

Trzeba było zamienić niemoc w moc

wywiady / o pisaniu Irit Amiel Urszula Chowaniec Wioletta Grzegorzewska

7 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa Urszu­li Cho­wa­niec i Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej z Irit Amiel.

Więcej

Często się gubię między językami

wywiady / o pisaniu Anna Błasiak Wioletta Grzegorzewska

6 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Anną Bła­siak.

Więcej

Parytety, kwoty i gender mainstreaming – wszystkie chwyty dozwolone

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Jesz­cze jed­na dys­ku­sja o pary­te­tach”.

Więcej

Sny nocy letniej nad Wootton Creek

felietony / cykle PISARZY Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu „Wyspa” autor­stwa Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej.

Więcej

Wyjechały: „Cudze łóżka”

wywiady / o pisaniu Kamila Pawluś Wioletta Grzegorzewska

4 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Kami­lą Paw­luś.

Więcej

Wyjechały: „Zawsze będę miała dwa domy”

wywiady / o pisaniu Marzena Stefańska-Adams Wioletta Grzegorzewska

2 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go Wyje­cha­ły – roz­mo­wa z Marze­ną Ste­fań­ską-Adams

Więcej

Wyjechały: „Całe życie temu”

wywiady / o pisaniu Marta Dziurosz Wioletta Grzegorzewska

1 odci­nek cyklu wywia­dów Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej zaty­tu­ło­wa­ne­go „Wyje­cha­ły” – roz­mo­wa z Mar­tą Dziu­rosz

Więcej

Nie nasi barbarzyńcy, nie nasi klasycyści?

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Mie­li­śmy swo­ich poetów”.

Więcej

Pisałabym wiersze tym, co chcą zbyt wiele* – o debiutach kobiet w pierwszej dekadzie nowego wieku

debaty / ankiety i podsumowania Wioletta Grzegorzewska

Głos Wio­let­ty Grze­go­rzew­skiej w deba­cie „Poeci na nowy wiek”.

Więcej