Maja Staśko: W 2009 r. w rozmowie w „niedoczytaniach” wyznałeś, że „na naszej-klasie w rubryce «miejsce zamieszkania» wpisane mam niezmiennie «internet»”. Nie ma już naszej-klasy i „niedoczytań”, Nieszuflada, na której zaczynałeś, jest już mocno nieaktywna, podobnie Fabrica, Poema, Poezja Polska, Liternet też raczej podupada; nie angażujesz się już w działania na rzecz młodej lokalnej kultury, nie robisz wydarzeń w Spółdzielni literackiej, nie organizujesz slamów, nie kręcisz filmów w telewizji Józef K. Współprowadzisz za to na Facebooku fanpage Make life harder, nie porzuciłeś także bloga, ale wiersze wydajesz jednak w papierze. Chyba mieszkasz już gdzie indziej, co?
Jakobe Mansztajn: To prawda, sporo się zmieniło, poupadały miejsca, w których zaczynałem, ale pojawiły się nowe. Poza profilem Make life harder prowadzę jeszcze na Facebooku stronę, na której relacjonuję swoje życie zawodowe, do tego wciąż, od dziesięciu prawie lat, żyje mój prywatny blog. Wszystko to sprawia, że w dalszym ciągu jestem bardziej internetowy niż nie. A wiersze wydaję głównie na papierze z tej przyczyny, że piszę mało. A jak już piszę, to najczęściej z myślą o książce. Tej właśnie papierowej. Internet – pomimo tego, że jest to wspaniały wynalazek – nie najlepiej radzi sobie z poezją. Z udanych poetyckich projektów w internecie kojarzę chyba tylko Nowe wiersze sławnych poetów, co też przecież wpisuje się w kulturę ironii i beki.
Hm, a Rozdzielczość Chleba?
A, właśnie, jeszcze Rozdzielczość Chleba. Ale jest tych projektów niewiele. A na pewno niewiele jest poezji serioznej, która co chwilę nie puszcza oczka do czytelnika. Wiesz, internet jest jak Carrefour. Kupisz wszystko, ale jak chcesz się wzruszyć, to odpalasz na chacie Bezsenność w Seattle.
…którą możesz ściągnąć z torrentów.
Ale byłoby to złamanie prawa, więc nie wolno.
No dobrze, zaczynałeś na forach, teraz krążysz w oficjalnym obiegu poezji – konkursy, festiwale, gale, bankiety, nagradzane książki papierowe. Nie wydaje Ci się to jednak co najmniej zamykające po partycypacyjnym, otwartym medium?
Myślę, że to nie jest wybór albo-albo. Ja się po prostu z wiekiem robię bardziej wstydliwy i już nie znajduję w sobie tyle odwagi, żeby wrzucać każdy wiersz, jaki przyjdzie mi do głowy, na forum i czekać na oklaski. Poza tym moje wiersze nigdy nie powstawały w otwartym medium, tylko w klaustrofobicznej przestrzeni mojego mózgu, a więc proces twórczy nie zmienił się. Zmienił się natomiast obieg. A może nie zmienił, tylko rozszerzył. Pojawiły się – właśnie – gale, festiwale, przebierańców bale. I to jest czasem dobre, bo grono czytelników twojej poezji wyraźnie się rozszerza, ale może się też przypadkiem zrobić burdel w głowie, z którym trzeba będzie sobie jakoś radzić.
To, co wydaje mi się niepokojące, to waga przypisywana tym mediom: wiersze na forum to takie wprawki i ćwiczenia, a gdy ktoś lub ktosia jest naprawdę dobry lub dobra, idzie poziom wyżej i wydaje książkę papierową. Reszta zostaje na forum: to jak deklaracja porażki, bo nie udało im się trafić do obiegu. Internet jako medium jest tym przejściowym lub związanym z porażką, a papier prestiżowym miejscem, do którego się dąży. Konsekwencją takiego podejścia zdaje się także traktowanie Waszych wpisów na MLH jako ledwie żarcików, które w żadnym razie nie sięgają poziomem poetyckich wyżyn – bo świetne, dowcipne, polityczno-społecznie zaangażowane, a co gorsza – popularne wpisy na fejsie to coś z tej perspektywy wstydliwego.
Ja na to patrzę w ten sposób, że gdyby nie internet, być może nie byłoby mnie wcale. Zgadzam się, że to jest często zaledwie brama wjazdowa, przez którą wjeżdża się na dziedziniec, ten dziedziniec telewizyjno-papierowy, ale gdyby nie to, pewnie połowa moich kolegów do dzisiaj robiłaby w bankowości i pisała do szuflady. Tyle że coraz wyraźniej zmienia się punkt ciężkości. Wszystko przenosi się do sieci. A jak już wszystko się przeniesie, to w końcu przyjdzie kolej na poezję.
Traktowanie moich i Rafała wpisów na MLH jako drobnych śmiesznostek to jest, mam wrażenie, element tego języka, którym się w internecie posługujemy. Nikt tutaj nie wyraża otwartych zachwytów, na wszystko spogląda się z przymrużeniem oka i beczką. Nie znaczy to jednak, przynajmniej u siebie to widzę, że nie można się czymś zachwycić szczerze i bezbrzeżnie. Ja się regularnie zachwycam. Ale w rzeczywistości przeżartej ironią – po prostu się o tym nie mówi.
Czujesz, że te wpisy robią coś z czytelnikami i czytelniczkami, że mają swoje konsekwencje? Czujesz się za nie współodpowiedzialny, myślisz o tym, jak one wpłyną na czytelniczki i czytelników? Czy ironia hamuje tutaj działanie?
Pewnie, że myślę. Myślę tak o wszystkim, co piszę. Czy to coś komuś zrobi, czy kogoś w głowę ukłuje albo w duszę, a może rozbawi i przez cienki śmieszek wyśle jakiś impuls do mózgu. I nigdy nie wiem. Podejrzewam, że z rzadka coś takiego się wydarza, zazwyczaj pewnie zatrzymuje się na chwilowym śmiechu. Co też przecież nie jest najgorszą wizją. Nie wszystko musi zmieniać świat.
Zwłaszcza że śmiech też może go zmieniać.
Właśnie. Może przynajmniej ciut rozbujaliśmy ten ponury, cierpiący naród. Chociaż mówienie o takich kategoriach jak „naród” i „cierpienie” w kontekście Make life harder to zawsze karkołomna misja.
Dlaczego?
Bo my mówimy przez ironię, podwójne zaprzeczenia, nie używamy wielkich słów i dużych kwantyfikatorów. Rzadko pozwalamy sobie na otwartą przyłbicę. Za dużo jest mądrali na tym świecie, żebyśmy nie czuli zażenowania, wypowiadając w jednym zdaniu hasła typu „naród”, „cierpienie”, „bądźmy poważni”.
No OK, i w pewnym momencie postanawiacie wydać książkę Make life harder. Papierową. Obieg poetycki wspiera się na papierowych książkach, tylko te przyjmuje się do konkursów, więc i nagród, prestiżu oraz bankietów – ale po co wydaje się książkę papierową fanpage’a?
Dla prestiżu i zaliczki. W internecie nikt nam nie płaci za nasze teksty. Za książkę już tak. Ale nie mamy złudzeń, że nawet cały wyprzedany nakład nie ma startu do zasięgów, jakie osiągają nasze wpisy na Facebooku.
Na stronie promowaliście książkę, na przykład nakręciliście do niej film. Dlaczego nie nakręciłeś filmu do swojego tomu poetyckiego?
Dodajmy może, że na filmie, z pończochami na głowie i wielkim logo Starbucksa w tle, palimy książki polskich celebrytów. W poezji tego nie robię, bo w poezji nie chcę ratować się kontrowersją. Zależy mi, aby docierać do czytelników – ale nie za wszelką cenę. Ja po prostu chciałbym pisać wiersze, po które sięga się z nadzieją, że przeczyta się coś dobrego, a nie dlatego, że zareklamowałem je w duecie z Nergalem w TVN Style, paląc katechizm do pierwszej komunii.
Ale w takim razie lepiej publikować je w internecie niż chować w papierowych książkach, które – przez dystrybucję i zamknięty obieg, oraz cenę – są raczej na co dzień nieszczególnie dostępne dla czytelniczek i czytelników.
Pewnie idealny układ to dystrybucja dwutorowa. Jedni lubią fakturę i zapach papieru, innym wystarczy tekst na tablecie. Ale ja bym tak papieru nie demonizował. Powiem więcej: jak wyobrażam sobie świat, w którym nie ma redaktorów, nie ma wydawnictw i każdy w dowolnej chwili może sobie samodzielnie wydać książkę w internecie, to myślę o sobie dwudziestodwuletnim, który pełen entuzjazmu wkracza w świat poezji ze swoją grafomańską twórczością i co pół roku wydaje w interencie kolejną „zajebistą” książkę, bo nikt mu nie zdążył powiedzieć, że jest chujowy. A potem przeżywa gigantyczne rozczarowanie i ostatecznie skacze z czterdziestego piątego piętra Empire State Building.
Można oczywiście przyjąć, że rzeczy dobre bronią się same, ale można w tym samym momencie zgodzić się, że rzeczy nie dość dobre, które mogłyby być dobre, gdyby poświęcić im odrobinę więcej pracy, często giną w zarodku pod pręgierzem kpiny. A papier jest jakimś filtrem i aspirowanie do świata papieru ma w sobie właśnie ten element magiczny, który sprawia, że poeta się rozwija.
Ale może to starość i konserwatyzm przeze mnie przemawiają.
Aspirowanie do świata papieru to aspirowanie do świata, który wspierał się na mocnych hierarchiach, decydujących autorytetach i gratyfikacjach jednostek (autorów, autorek), a teraz opowiada wokół, że to lepsze niż kolektywność i współuczestnictwo, na które otwiera – w pewnej części – internet, więc że wciąż warto do świata papieru aspirować. Do tego dochodzi kwestia innych papierków, kwestia finansowa: książka papierowa rzeczywiście generuje pieniądze jako przedmiot, artefakt – także pewnego tradycyjnego myślenia o roli i znaczeniu książki papierowej, więc i literatury. Stąd mój dystans – za tym stoi jednak pewien system i pewne myślenie, które jeszcze szafuje prestiżem, póki go ma, więc i aspiracjami. Dlatego wychodzenie ku innym mediom, nawet równoległe – wydawanie książek i puszczanie poetyckich rzeczy w sieci publicznie, także do dyskusji, dzielenie się, udostępnianie, reagowanie, odpowiadanie na komentarze czytelników i czytelniczek – wydaje mi się wartościowe, bo choć trochę otwiera to pole i jego aspiracje.
Pełna zgoda. Idea wolnych podręczników to chyba najpiękniejszy pomysł w historii polskiej edukacji. I rzeczywiście – jeszcze nigdy tak wielu nie dzieliło się tak chętnie jak teraz, w czasach internetu, i dostęp do wiedzy i kultury jeszcze nigdy nie był tak powszechny. I chwała za to. I świat analogowy będzie musiał w końcu nadgonić. Póki co jednak rządzi twarda ręka rynku i trzeba jakoś płacić za swoje rachunki, piąteczki, futomaki i wyjazdy w Bieszczady. Dlatego kiedy duże wydawnictwo proponuje ci cały worek bułek rozmaitości w zamian za twoją pracę, to wrzucanie książki na chomika już tak nie pociąga. I ja to też rozumiem.
Jasne. Odnoszę tylko wrażenie, że mając konkretną pozycję zarówno w mediach społecznościowych, jak i w tradycyjnym obiegu poetyckim, masz realne szanse choć trochę otworzyć ten obieg przez zaangażowane połączenie tych dwóch, jakże odmiennych przecież, mediów; zadziałać na rzecz innego myślenia, poza papierem, bankietami i autorytetami przyznającymi nagrody, wbrew hierarchiom mediów. Pewnie nie dawałoby to prestiżu w poezji, pewnie wręcz przeciwnie, ale mogłoby mieć istotne konsekwencje – już jako sam gest wyjścia.
Ale w dalszym ciągu nie wprowadziliśmy abonamentu za czytanie MLH. Może ktoś to kiedyś doceni.
W Studium przypadku Dariusz, przecudowny bohater, który wcześniej namawia do stworzenia grupy poetyckiej, staje się wyrazem marzeń o innym wierszu. Może warto na koniec zacytować ten tekst, Dariusz jako wyraz marzeń o innym wierszu:
granica tego mieszkania jest granicą tego
wiersza, tu przebiega linia, po tamtej stronie
świat, a po tej już tylko ocipieć, okurwieć,
opowiedzieć historię, a następnie wyprowadzić
z niej ciosy. dariusz, którego wszystko już boli
od siedzenia w tym samym fotelu, któremu
głowa serdecznie już puchnie od słuchania
tych samych historii, chciałby raz jeden wyjść
z tego mieszkania i wyjść z tego wiersza,
pójść wreszcie na spacer po jakiejś choćby
łące. mimo że łąka go nie wzrusza – jak dziecko
by się wzruszył, nad świeżym rozpłakał powietrzem.
Też marzysz o innym wierszu?
Nieustannie. Mam małe marzenie, żeby przestać się w poezji zadręczać. Robię przymiarki do nowej książki, zbieram tematy, wymyślam motywy, układam historie w głowie. I ciągle sobie powtarzam, żeby nie dryfować w stronę tych samych wód co zwykle. Ale to zawsze jest problem. Jak się człowiek wzruszał przy The National, to potem trudno mu się wzruszyć przy Coldplay’u.