
Siedem dni (kronika osobista)
debaty / ankiety i podsumowania Krzysztof JaworskiGłos Krzysztofa Jaworskiego w debacie „Kroniki osobiste”.
WięcejZ Grzegorzem Wróblewskim o książce Kosmonauci rozmawia Krzysztof Jaworski.
Krzysztof Jaworski: W jednym z ostatnich wywiadów, przeprowadzonych z okazji otwarcia wystawy Twoich prac malarskich, powiedziałeś, że swoje obrazy traktujesz jak rodzaj „ziemskiego dziennika”, podróży – jak się wyraziłeś – „głęboko i ciężko egzystencjalnej”… Czy podobnie można czytać najnowsze wiersze z Kosmonautów?
Grzegorz Wróblewski: Przychodzi mi tutaj do głowy pewien tytuł, hasło przestrzenne. W młodości czytywałem często Josepha Hellera, ceniłem go bardzo, najbardziej lubiłem jego książkę pt. Coś się stało. Właśnie – coś się stało… Jak już sygnałowo napisałem na blogu Matrix, projekt Blue Pueblo, który przygotowujemy właśnie z Wojtkiem Wilczykiem, moje polskie wystawy obrazów Program Mercury oraz zbiór Kosmonauci, o którym teraz rozmawiamy, wiąże ze sobą pewna istotna okoliczność. Wydając poprzednie książki poetyckie, Kandydata (2010) i Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011) myślałem, że moja poezja rozwinie się jeszcze bardziej w stronę rejestru politycznego, konceptualnego, nie spodziewałem się wtedy, co mnie na Mlecznej Drodze czeka… Zdawało mi się, że jestem na tym samym okręcie, co na przykład Vanessa Place czy Kenneth Goldsmith. W jednym z ostatnich wywiadów amerykańskich powiedziałem, że jeśli istnieje jakikolwiek sens życia, to musi nim oczywiście być spotkanie osoby nadającej na podobnych falach, kogoś o zbliżonej świadomości. W nic innego nigdy nie wierzyłem. Zen jest tylko złudzeniem. Szybko zresztą można te wszystkie sygnały w Kosmonautach wyłapać, są ewidentne. Próbowałem się jakoś ratować, myślałem, że ocali mnie na przykład natura. Miesiącami siedziałem na duńskich plażach, obserwowałem fale, morświny i zdechłe kraby. Wciągnęło mnie to tylko w jeszcze większy kanał. Ale mamy w ten sposób do czynienia z wierszami nagle „ekologicznymi”, paradoksalnie! Echo tzw. polityki światowej, zdarzeń zewnętrznych, też tam jest, mimo że bardzo osłabione. Oczywiście, są to zapisy ciężko egzystencjalne. Tak można o nich spokojnie powiedzieć. Inaczej nie potrafiłem, byłem kompletnie zatruty… Nie wiem w sumie jak udało mi się zamknąć książkę, jak to w ogóle zrobiłem.
No tak. Na początku książki wita nas „ morświn” (ale on przynajmniej żyje…), a potem już tylko „zdechłe kraby…”, „wysuszone ryby…”, „pająki…”, „beztlenowce…”, „muchy…”… Chciałem nawiązać do Twojej wypowiedzi na blogu, którą częściowo przywołałeś – napisałeś wówczas, że – parafrazując – Kosmonauci to książka, próbująca „rozwiązać zagadki ciała, delfinów, kosmosu, na które nie ma i tak nigdy żadnej wyczerpującej odpowiedzi”. Czy po domknięciu całości nadal tak to postrzegasz?
Nie mając większego kontaktu z ludźmi, bo już nie mogłem z żadnym homo sapiens się dogadać, obserwowałem niebo i ziemię. Zarośla i kamienie. Wszystko nagle wokół mnie pulsowało. Jakieś koszmarne, kolorowe odwłoki, jak z chorobliwej Amazonii. Zobaczyłem, że jestem otoczony przeróżnymi substancjami… Coś wysyła ważny przekaz, że ci wymarzeni Obcy są przecież od dawna wśród nas… Życie nadawało w jeden konkretny, definitywny sposób: Słuchaj, tutaj jest tylko i wyłącznie klasyczna czeluść, zjeżdżaj stąd… Stwierdziłem, że są odmiany zwierząt, które mnie bardziej tolerują, a inne absolutnie wolą unikać. Tak jak z ludźmi. Jeśli istnieje Andromeda, to właśnie tam jest dla mnie miejsce. Z dala od człowieka, a bliżej larwy. W Kopenhadze wystawiono już za oknem choinkę. Celebracja krasnali. Ten świat jest chory, przewidywalny i biedny… Nie ma absolutnych zwierząt czy ludzi, są jedynie chłodne galaktyki i obrazki z aureolami.
Muszę przyznać, że zawsze, kiedy po raz pierwszy czytam zbiór Twoich poezji, mam – ujmując rzecz metaforycznie – z miejsca swojego tzw. faworyta, wiersz, który „zabija pierwszy”, czysty strzał, po którym wiesz, że masz do czynienia z prawdziwą poezją. Pamiętam, że w Twojej debiutanckiej Ciamkowatości życia, takim utworem był dla mnie wiersz Spotkanie nad zbiornikiem Damhussoen. W Kosmonautach to tekst Jestem niezniszczalny. Nieprawdopodobna siła rażenia. A które wiersze z najnowszej książki są dla Ciebie szczególnie znaczące? Wskazałbyś jakichś „faworytów”?
Ciekawe, że zwróciłeś akurat uwagę na ten konkretnie wiersz. Ale za chwilę sobie pomyślałem o Twoim z kolei utworze z ostatniej wspaniałej książki .byłem. Ma tytuł: Za moich czasów. Jest jakieś podobieństwo kosmiczne, coś, co łączy obydwa te wiersze. Ja nie mam w Kosmonautach zdecydowanego faworyta. Może Królowa kotów? To jest moim zdaniem rodzaj kompozycji, rodzaj jakiegoś zakręconego obiektu. Trochę z tych wierszy udało mi się wcześniej opublikować. Nie wiedziałem, że obronią się poza całością. I dlatego ucieszyłem się jak otrzymałem kilka dni temu e‑mail od Piotra Gwiazdy, poinformował mnie, że dwa wiersze z Kosmonautów, w jego przekładzie, ukażą się w amerykańskim piśmie „The Nation”, a przecież wiadomo, jaki to ma zasięg. Więc te poszczególne cząstki potrafią znaleźć czytelników… Nawet w wersjach tłumaczonych. Myślę jednak, że chyba trzeba to odbierać jako poligon doświadczalny, to taki sygnał alarmowy, przestroga dla człowieka i muchy… Poezja była tutaj jedyną możliwą formą komunikatu. Proza by się absolutnie nie sprawdziła. Może dialog? Kiedyś napisałem sztukę Obserwatorzy, była wizją tego, co się potem wydarzyło… Mówiąc okrutnie – cała ta sytuacja na coś się jednak przydała! Dała mi nagle wiersze, których nigdy bym nie napisał, demon pokazał mi drogę, mimo że nie wierzę w rogi czy w inne białe skrzydła.
Tytułowy wiersz Kosmonauci pojawia się jako czwarty, więc, chcąc nie chcąc, od razu przyciąga uwagę. Chciałem o to zapytać, o takie właśnie emocjonalne rozłożenie akcentów. Bo jeśli można się tak wyrazić potocznie – historię w nim zapisaną opowiadałeś mi wiele lat temu – a każdemu czytelnikowi Twoich poezji z miejsca przypomina się zapewne dedykowany Aresowi wiersz pt. Przyjaciel człowieka pies z Doliny Królów (1996). Bo przeciwwagą dla tytułowego „Kosmonauty” jest właśnie Pies Lucky z zamykającego książkę wiersza Skończoność światła, który… „zaczyna niepokojąco długo spać”…
W pobliżu biurka na Elbagade wiszą trzy fotografie. Dwa psy, boksery, Amor i właśnie Ares, o którym mówisz oraz jeden kot, kotka Rózia, której osobiście nie poznałem, ale stanowi niezwykle ważny element w mojej życiowej układance. Lucky nadal żyje, to suczka mojego przyjaciela Malcolma. Moja ziemska droga to wspomnienia konkretnych zwierząt, najczęściej psów czy kotów, bardziej niż stworzeń naszego wątpliwego gatunku. Budząc się, często myślę o Aresie. Jakbym miał z nim cały czas jakiś duchowy kontakt. Ostatnio jak byłem w Paryżu i spotkałem Eileen Myles, ona czytała długi wiersz-poemat o psach, o reinkarnacji. Transmigracje! Ale ja słabo w to wierzę. Chciałbym, żeby tak było. Są wokół jednak tylko ciężkie morskie fale, woda jak na fotografiach mojego ulubionego artysty, nazywa się Hiroshi Sugimoto… Myślę sobie, że Kosmonauci to także taka trochę odpowiedź na jego zdjęcia „klaustrofobicznych” oceanów.
Przypomina mi się w tej chwili Twój drugi zbiór pt. Planety (1994) i wiersz – klasyk – Para [„Dziś widziałem chłopca, który karmił chłopca czerwoną parówką”…] – w Kosmonautach wyczuwam brak tego typu symbiozy, nie ma śladów porozumienia, nie ma „mięsożernego chłopca i mięsożernego ptaka”… Jest za to bardzo sugestywny, mocno niepokojący wiersz Bliźniak i niebezpieczne „zaproszenie do zabawy”… Jak gdyby ta książka miała być studium samotności absolutnej…
Tak, tutaj coś uległo zmianie. Ale to mogą być przecież historie falujące. Ponieważ nigdy nie ufałem np. Teorii Biocentryzmu, która głosi, że świadomość jest podstawą kosmosu i w momencie śmierci przenosi się do innego wszechświata (wszystkie te kwantowe bajki), a miałem wyraźne problemy z każdą możliwą religią (zajmowałem się tymi tematami w sumie już od młodości, np. pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po nauczeniu się duńskiego było przeczytanie całego Kierkegaarda w oryginale), więc zawsze twierdziłem, że mamy do czynienia tylko i wyłącznie z pobytem ziemskim. Niczym więcej. I jak już wspomniałem na początku tego wywiadu, moim marzeniem była osoba, która załapywałaby w przestrzeni podobne historie. Chodziło o wszystko, o bryłę, struktury i kolory, o sposób poruszania się i zasypiania. I nie mam tutaj na myśli, że musiałby to koniecznie być „bliźniak”, natchniona profesorka teologii albo znawczyni grupy Archigram… Więc zgadzam się w stu procentach. Jest to studium samotności. Zdechłe kraby, morświny (którym dużo brakuje do inteligencji delfina). Brzmi to może trochę ekstremalnie, ale taką mam właśnie wizję. Tak to zarejestrowałem w Kosmonautach. Oczywiście staram się coś z tym zrobić, zamierzam trochę zmienić konstrukcję, klimaty etc. przyszłych utworów, wydostać się w nich z plaży ponownie do miasta, do zdrowych owoców mango i kiwi, zobaczymy, czy mi się to uda. Może kiedyś ściągnę sobie wielką arę i kilka sentymentalnych kotów. Trzeba podobno walczyć do końca…
Jednemu ze swoich obrazów nadałeś tytuł Wytrwali obserwatorzy przestrzeni kosmicznej, dla mnie to wyraźny sygnał, że wkrótce poznamy rezultaty tej obserwacji…
Różnie oczywiście można ten tytuł i obraz interpretować. Czas białka się kończy, czarna dziura i niebyt zaczynają informować o sobie coraz skuteczniej. Tymczasem, jak dobrze pójdzie, coś jeszcze się z tej Mgławicy wyłoni. Każdy przeżyty dzień to nowe jednak doświadczenie. Nieważne, że bolesne! Moim zdaniem wzmacniające świadomość. Ja ponadto muszę wreszcie wybrać się do Madrytu i obejrzeć dokładnie obraz Panny dworskie. Przyznam szczerze, że głupio byłoby mi wpakować się w tzw. całkowitą zagładę bez wcześniejszego obejrzenia tego konkretnie płótna… Wierzę po cichu w jakieś dalsze ruchy przestrzenne. To nie jest umiarkowany optymizm, to jedynie przeczucie, że coś jeszcze może nastąpi, że nie wszystko do końca stracone. Kiedyś miałem w książce Kopenhaga następujący wpis: „37 lat. Żyłem wystarczająco długo i widziałem różne wzruszające sceny. Duńczycy mówią, że jestem dopiero w średnim wieku. W czasach wikingów uważaliby mnie za starca, za czarownika, za szamana…”. Upłynęło kolejne 15 lat. Jak udało się to zrobić? Dla mnie rzecz niepojęta. Zastanawiała mnie niekiedy predestynacja, ale nie jako koncepcja religijna, cała ta kontrowersja pelagiańska jest zupełnie inną historią i nie chodzi mi o totalną pasywność. Są jednak stworzenia, które nigdy nie wygrywają w kasynach i na loterii. Widocznie refleks świetlny, wszystkie te dawno już nieistniejące gwiazdki tak sprytnie zdecydowały, nie było innego wyjścia, musiałem znaleźć się w wodorostach, napisać Kosmonautów.
W Twojej poezji nie spotyka się właściwie jakichś szczególnie deklaratywnych tekstów programowych, stwierdzeń dotyczących poetyki czy formy zapisu, a przecież taki zamysł, własna linia poszukiwań, jest doskonale widoczna, rodzaj głęboko przemyślanej konstrukcji, świadomej strategii. Czy tworząc, w ogóle przejmujesz się metodą? Czy to proces poza kontrolą? Intuicyjny?
Wiesz doskonale, co sądzę o tzw. „Polish School”, opublikowałeś kiedyś na swoim blogu mój wiersz na ten temat. Takich nienormalnych pajaców znajdziesz także w innych obszarach językowych. Pseudometafizyka i białe marmury są mi od urodzenia, że tak powiem, obce. Antyk był zresztą cholernie kolorowy, wszystkie te rzeźby miały odlotowe oczy i ciała, nadal można na nich dostrzec ślady szalonych pigmentów. Więc tutaj nie istnieją żadne „puszyste ptaki wieczoru”, nie u mnie. Rodzaj poszukiwań, tzw. estetyka. I nic nie zamierzam nikomu sugerować, nie mam pociągu seksualnego do chomików. Różni ludzie różnie reagują na ornament. Są wielbiciele rokoko, inni szukają siebie w japońskiej, bardziej oszczędnej scenerii. Zawsze mówiłem, że jedną z najważniejszych książek globu jest Pochwała cienia Tanizakiego. Jak wiadomo, zajmuję się także sztuką. Istotnym dla mnie człowiekiem był i nadal jest belgijski artysta, Pierre Alechinsky. To mnie naprawdę sporo nauczyło. Rodzaj kontroli nad krajobrazem… Nad formatem 30 x 30 cm albo czymś zupełnie już giga. Mając do dyspozycji większą ilość utworów, wiem od razu jak mogą ze sobą zagrać, co się może z nimi dalej stać, co oznacza ich wzajemne promieniowanie etc. Pewna krytyczka literacka, pisząc o tomie Pomieszczenia i ogrody, zwróciła uwagę na kilka pasm transmisyjnych, równoległych, a jednak dających finałowo określony efekt. Miała w tym z pewnością rację. Podobnie jest z książką Wanna Hansenów. Peregrynacje. Chciałoby się odważnie napisać – tutaj raczej nie ma mowy o pomyłce! Ale wiadomo, że można liczyć tylko na określoną liczbę odbiorców. I jest mi z tym całkiem dobrze! „Puszysty ptak wieczoru” będzie zawsze w ofensywie. On oczywiście wygrywa. Do końca historii tej parszywej cywilizacji…
I jeszcze kwestia dystansu w sztuce, dotyczy to wszystkich jej dziedzin, nie tylko literatury, także malarstwa, instalacji, filmu etc. W jaki sposób należałoby właściwie działać? Co zrobić z takimi ludźmi jak choćby Willem de Kooning, czy z mojego duńskiego podwórka Lars von Trier? Jak potraktować walczące wiersze Eileen Myles? Ciągle wmawia się nam frustrację, histerię, bezlitośnie atakuje performance i action painting! Na ile można się odkryć, co można ujawniać, a co należy podawać w formie maksymalnie zakodowanej? W jaki sposób dystans może wpływać na dynamikę, wiarygodność konkretnego rejestru, co negatywnego/pozytywnego dzieje się potem z naszym produktem… Czy należałoby prowadzić drobiazgowy, obsesyjny dziennik, umierać z powodu fatalnych recenzji, unikać babilońskich spotkań z kolegami po fachu, odchodzić z myślą o niedokończonym poemacie? I oczywiście podstawowa sprawa – czy działalność artystyczną należałoby potraktować jako rzecz absolutnie nadrzędną w życiu, czy może tylko jako nieszkodliwe hobby, dodatek, którym przejmowalibyśmy się dopiero po powrocie z pracy, po wykładach na temat wiwisekcji ślimaków? Myślę, że chodzi tu chyba wyłącznie o indywidualną przemianę materii. O poziom cholesterolu we krwi. Zresztą na te wszystkie pytania nie będzie nigdy jednoznacznej odpowiedzi…
Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.
Ur. 1966. Poeta, prozaik, dramaturg, scenarzysta, literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Publikuje od 1988 r.; jego utwory literackie ukazywały się w czasopismach polskich, takich jak „brulion”, „Twórczość” czy „Dialog” oraz amerykańskich (m.in. „The Literary Review”, „Better”, „Kenyon Review“, „Forklift”, „Plume”, „Two Lines”, „The Cincinnati Review”). Dotychczas wydał m.in. – książki poetyckie: Wiersze (1992), Kameraden (1994), Jesień na Marsie (1997), Czas triumfu gołębi (2000), Dusze monet (2007), Hiperrealizm świętokrzyski (1999), .byłem (2014), Ceremonia (2019), Ciąg Fibonacciego (2019), Jak pięknie (2021), 10 poematów elementarnych dla dzieci (2022); powieści i opowiadania: Pod prąd (1999), Batalion misiów (2001), Warzywniak (2009), Do szpiku kości. Ostatnia powieść awangardowa (2013) (nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia, 2014). Autor monografii naukowych i prac edytorskich, m.in.: Niechciani futuryści. Zapomniana awangarda literacka dwudziestolecia międzywojennego (2022). Jego wiersze i opowiadania znajdują się również w wielu antologiach i wyborach poezji, także obcojęzycznych, m.in. w przekładach na angielski, duński, niemiecki, czeski czy węgierski.