wywiady / o książce

Trzy fundamentalne pytania o Joyce’a

Jerzy Jarniewicz

Przemysław Rojek

Rozmowa Przemysława Rojka z Jerzym Jarniewiczem, towarzysząca premierze książki Portret artysty w wieku młodzieńczym, wydanej w Biurze Literackim 30 maja 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­my­sław Rojek: Panie Jerzy – przy­stę­pu­jąc do tej roz­mo­wy, czu­ję się z kil­ku powo­dów nie­kom­for­to­wo… Po pierw­sze, mamy roz­ma­wiać o pisa­rzu i o książ­ce, któ­rych biblio­gra­fia przed­mio­to­wa (rów­nież ta w języ­ku pol­skim) zapeł­ni­ła­by osob­ną biblio­te­kę. Po wtó­re – jest Pan wzię­tym roz­mów­cą, a w każ­dym (albo pra­wie w każ­dym) z wywia­dów, któ­rych Pan udzie­lił, poja­wia się naj­mniej kil­ka pytań o Dubliń­czy­ka i jego Por­tret…/portret, więc się fru­stru­ję, bo o co tu jesz­cze zapy­tać? Osta­tecz­nie wymy­śli­łem, że będą to trzy tyl­ko (by usza­no­wać przy­wią­za­nie Joyce’a do róż­nych, w tym też nume­rycz­nych, kodów) pyta­nia o pisa­rza, pyta­nia fun­da­men­tal­ne i zasad­ni­cze. I tu prze­cho­dzę do trze­cie­go powo­du moje­go dys­kom­for­tu: oto przy­stę­pu­ję do roz­mo­wy ze znaw­cą pew­ne­go auto­ra, któ­ry to autor ucho­dzi za arty­stę dla wta­jem­ni­czo­nych (a może nawet Wta­jem­ni­czo­nych), sto­jąc na pozy­cji może nie dyle­tan­ta, ale – ujmę to dla same­go sie­bie miło­sier­nie – czy­tel­ni­ka pół­pro­fe­sjo­nal­ne­go. Czy­li muszę pytać z ostroż­na, z uczniow­skie­go bez mała punk­tu widze­nia, o rze­czy być może oczy­wi­ste.

I tak zaase­ku­ro­wa­ny mogę przejść do pierw­sze­go pyta­nia. Ale naj­pierw jesz­cze jed­na rzecz tytu­łem wstę­pu.

Mój pierw­szy Joy­ce to oczy­wi­ście Ulis­ses (a raczej Ulys­ses, taki bowiem nie­spolsz­czo­ny tytuł wid­niał na stro­nie redak­cyj­nej wyda­nia byd­go­skie­go Pomo­rza z roku 1992, któ­re to wyda­nie jako lice­ali­sta kupi­łem pew­nie jakoś wkrót­ce po uka­za­niu się i zaraz prze­czy­ta­łem – ewen­tu­al­nych mło­do­cia­nych czy­tel­ni­ków tego wywia­du spie­szę zapew­nić, że tak, nie­któ­rzy lice­ali­ści czy­ty­wa­li wów­czas Joyce’a, i że tak, książ­ka kosz­to­wa­ła 174000 zło­tych). Czym był pod­ów­czas Joy­ce, koja­rzo­ny wła­śnie nade wszyst­ko jako autor Ulis­se­sa? Abso­lut­nie naj­wyż­szym stop­niem czy­tel­ni­cze­go wta­jem­ni­cze­nia. Ktoś, kto prze­brnął przez tam­tych pięć­set pięć­dzie­siąt sześć stron (edy­cja Pomo­rza to chy­ba naj­mniej­sze pol­skie wyda­nie powie­ści; męki brnię­cia przez cia­sno­tę dru­ku jesz­cze doda­wa­ły splen­do­ru czy­ta­ją­ce­mu), ucho­dził za naj­więk­sze­go książ­ko­we­go koza­ka; kie­dy ktoś taki zabie­rał głos w jakiej­kol­wiek roz­mo­wie o lite­ra­tu­rze, wszy­scy mil­kli i bez dys­ku­sji akcep­to­wa­li dowol­ną wypo­wia­da­ną bzdu­rę…

I tutaj – wresz­cie – pyta­nie: kim jest dzi­siaj Joy­ce? Dziś, czy­li po nouve­au roman i po Ibe­ro­ame­ry­ka­nach, po Śmier­ci auto­ra Rolan­da Bar­the­sa i po meta­fik­cjach, ale rów­nież – co szcze­gól­nie waż­ne – po sze­ro­ko poj­mo­wa­nej cyfro­wej rewo­lu­cji w samej fizycz­nej posta­ci książ­ki (zasta­na­wiam się, w jakim kie­run­ku poszła­by for­mal­na obse­sja Joyce’a – w for­mie krań­co­wej widocz­na w Fin­ne­ga­nów tre­nie – gdy­by wie­dział on, że jego powie­ści będzie moż­na czy­tać na table­tach i czyt­ni­kach)?

Jerzy Jar­nie­wicz: Cie­szę się, że zde­cy­do­wał się Pan zada­wać „fun­da­men­tal­ne pyta­nia”, bo, jak wia­do­mo, na fun­da­men­tal­ne pyta­nia nie ma odpo­wie­dzi, nawet nie­fun­da­men­tal­nych. Żad­nych. I chwa­ła Bogu, jakoś dzię­ki temu żyje­my. Fun­da­men­tal­ność Pań­skich pytań zwal­nia mnie więc z szu­ka­nia cze­goś, co uda­wa­ło­by, nawet na potrze­by doraź­ne­go wywia­du w sie­ci, odpo­wiedź. Zamiast udzie­lać odpo­wie­dzi, pocią­gnę więc wątek w try­bie pyta­ją­cym, na przy­kład, „kim jest dzi­siaj Homer?”. Dziś, czy­li po Wergi­liu­szu, że już Joyce’a nie wspo­mnę.

Albo, to pew­nie Pana bar­dziej zacie­ka­wi, moje dru­gie pyta­nie na Pana pyta­nie: kim jest Roland Bar­thes po Joy­sie? Czy potrzeb­ny nam jest Bar­thes ze swo­ją śmier­cią auto­ra, sko­ro może­my dziś czy­tać Joyce’a – nie­mal całe­go, a miej­sca­mi wręcz zdu­blo­wa­ne­go – po pol­sku? Czy Bar­thes po lek­tu­rze Fin­ne­ga­no­we­go tre­nu ma jesz­cze nam coś waż­ne­go do powie­dze­nia? Czy Joy­ce nie unie­waż­nia Bar­the­sa? A raczej: czy lek­tu­ra Joyce’a nie odbie­ra racji bytu Bar­the­so­wi? Nie wiem, czy moje pyta­nia są dosta­tecz­nie fun­da­men­tal­ne, jeśli nie, to może ktoś na nie odpo­wie. Nie wiem, więc idę dalej z moimi pyta­nia­mi. Cze­mu rewo­lu­cja cyfro­wa mia­ła­by unie­waż­niać Joyce’a? Czy za Pana pyta­niem kry­je się suge­stia, że Joy­ce jest papie­ro­wy i nale­ży do ana­lo­go­wej, a tym samym ana­chro­nicz­nej epo­ki, i minie razem z Cervan­te­sem, Pro­ustem i kase­tą magne­to­fo­no­wą? Home­ra, od któ­re­go zaczą­łem, czy­ta­no chy­ba na innych czyt­ni­kach niż te, któ­re miał do dys­po­zy­cji Joy­ce, a były cza­sy, kie­dy nie czy­ta­no go wca­le, ale słu­cha­no, praw­da? Nie wiem, co Pan rozu­mie pod „for­mal­ną obse­sją” Joyce’a, ale czy jaki­kol­wiek pisarz, jeśli w pewien spo­sób nie jest owład­nię­ty obse­sją for­mal­ną, był­by wart czy­ta­nia?

Rewo­lu­cja cyfro­wa nie gro­zi Joy­so­wi. Pyta­nie o to, w jakim kie­run­ku roz­wi­nę­ła­by się jego twór­czość w epo­ce cyfro­wej, choć cie­ka­we, nale­ży do histo­rii alter­na­tyw­nych. Cyfro­wość, któ­ra umoż­li­wia lek­tu­rę nie­li­ne­ar­ną, roz­ga­łę­zia­ją­cą się, roz­la­ną, kłą­cza­stą, bli­ska jest temu, jak ist­nie­je tekst w póź­niej­szych utwo­rach Joyce’a. Dzie­ło takie jak Fin­ne­ga­nów tren czy­ta się fak­tycz­nie tak, jak­by się czy­ta­ło tekst inter­ne­to­wy, bo jest olin­ko­wa­ny w każ­dym nie­mal sło­wie. Por­tret arty­sty jest pod tym wzglę­dem dzie­łem bar­dziej tra­dy­cyj­nym, ale bez nie­go, uwa­żam, nie­zwy­kle trud­no było­by nam wejść do Ulis­se­sa czy Fin­ne­ga­nów.

Dru­gie pyta­nie fun­da­men­tal­ne… Jeśli wie­rzyć dostęp­nej w inter­ne­cie, nie­sły­cha­nie dro­bia­zgo­wej biblio­gra­fii Joyce’a przy­spo­so­bio­nej przez Jerze­go Gro­nau, Por­tret arty­sty z cza­sów mło­do­ści Zyg­mun­ta Alla­na do cza­sów, gdy w 2005 roku zamie­nił go Pan na Por­tret arty­sty jako mło­dzień­ca, miał sześć wydań i wła­ści­wie każ­de poko­le­nie czy­tel­ni­ków mogło go sobie przy­swo­ić (pierw­sza wer­sja tłu­ma­cze­nia Alla­na uka­za­ła się w 1931 roku). Po co nam nowy prze­kład, nowe wyda­nie?

Na to pyta­nie odpo­wiem odpo­wie­dzią z lek­ka tyl­ko okra­szo­ną pyta­nia­mi, bo nale­ży ono do z grun­tu tech­nicz­nych raczej niż fun­da­men­tal­nych. Po pierw­sze, w moim skrom­nym mnie­ma­niu, wiel­ka lite­ra­tu­ra obco­ję­zycz­na ist­nie­je mię­dzy inny­mi po to, by pol­sz­czy­zna mogła się z nią zmie­rzać i dzię­ki niej sie­bie pozna­wać. Im wię­cej prze­kła­dów Szek­spi­ra czy Joyce’a, tym bogat­sza sta­je się nasza lite­ra­tu­ra, bo prze­kła­dy nale­żą do lite­ra­tu­ry języ­ka, na któ­ry prze­kła­da­my. Zapy­tał Pan, zresz­tą nie będąc tego pyta­nia pio­nie­rem, po co nam nowy prze­kład Por­tre­tu. A czy zapy­tał­by Pan, po co nam nowa insce­ni­za­cja Ham­le­ta? Albo po co nam nowe wyko­na­nie „Jowi­szo­wej”? Albo po co nam nowa książ­ka kry­tycz­na o Gom­bro­wi­czu? To było po pierw­sze. Po dru­gie, sam Pan przy­po­mniał, że poprzed­ni prze­kład Por­tre­tu arty­sty Zyg­mun­ta Alle­na powstał jesz­cze przed woj­ną, za życia Joyce’a. Od tego cza­su nasza wie­dza o tej twór­czo­ści, o jej naj­roz­ma­it­szych kon­tek­stach, spo­tęż­nia­ła nie­wy­obra­żal­nie. O Joy­sie wie­my dziś po pro­stu nie­po­rów­na­nie wię­cej niż wie­dział Allen. Po trze­cie, ponie­waż każ­dy prze­kład jest inter­pre­ta­cją, pro­po­nu­jąc nowy prze­kład Por­tre­tu, zapro­po­no­wa­łem wła­sne jego odczy­ta­nie. Por­tret arty­sty w wie­ku mło­dzień­czym Jar­nie­wi­cza i Por­tret arty­sty z cza­sów mło­do­ści Alle­na to dwie róż­ne książ­ki, o czym przy­po­mi­na już róż­ni­ca w tytu­łach. Dopo­wiem tyl­ko, że nowy prze­kład nie unie­waż­nia prze­kła­du poprzed­nie­go. Zachę­cam do czy­ta­nia obu.

I trze­cie – ostat­nie – pyta­nie fun­da­men­tal­ne, tym razem już bez jakich­kol­wiek dopre­cy­zo­wań: po co Joy­ce (a zwłasz­cza Por­tret…) w życiu Jerze­go Jar­nie­wi­cza?

O, wra­ca­my do pytań fun­da­men­tal­nych. Czy da się opo­wia­dać o obec­no­ści Joyce’a w kate­go­riach tele­olo­gicz­nych, do cze­go zda­je się Pan mnie zapra­szać? Spro­wa­dzać Joyce’a do jakiejś dają­cej się okre­ślić celo­wo­ści, a tym samym do instru­men­ta­li­zo­wa­nia go, jak­by on sam nie był war­to­ścią, że tak powiem, „imma­nent­ną”, a war­to­ści nabie­rał z uwa­gi na to, do cze­go pro­wa­dzi? Joy­ce, tak jak cała lite­ra­tu­ra, jak cała sztu­ka, nawet nie­ko­niecz­nie wiel­ka, nie ist­nie­je „po coś”. Tak jak nie ist­nie­je „po coś” pokry­te chmu­ra­mi nie­bo nad wie­żow­cem, któ­re w tej chwi­li widzę z okna moje­go poko­ju.

O autorach i autorkach

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

Powiązania