wywiady / o książce

Gracz

Anna Wasilewska

Bartosz Sadulski

Rozmowa Bartosza Sadulskiego z Anną Wasilewską, towarzysząca premierze książki Morze Karaluchów, wydanej w przekładzie Anny Wasilewskiej i Haliny Kralowej w Biurze Literackim 28 listopada 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Bar­tosz Sadul­ski: Muszę przy­znać, że zawsze chcia­łem panią o to zapy­tać, a pre­tekst mam wyśmie­ni­ty. Koja­rzo­na jest pani raczej z tłu­ma­cze­nia­mi z lite­ra­tu­ry fran­cu­skiej, cho­ciaż prze­kła­da­ła też pani wspa­nia­łych wło­skich pisa­rzy, cho­ciaż­by Calvi­na. Czy tłu­ma­cze­nie z dwóch języ­ków romań­skich przy­cho­dzi pani jed­na­ko­wo swo­bod­nie, czy też, że pozwo­lę sobie na spa­ra­fra­zo­wa­nie frag­men­tu pierw­sze­go opo­wia­da­nia z Morza kara­lu­chów: „znacz­nie lepiej jest tłu­ma­czyć z języ­ka nie­do­sta­tecz­nie przez nas zna­ne­go, niż z języ­ka, z któ­rym obe­zna­ni jeste­śmy dość dobrze”?

Anna Wasi­lew­ska: Pana pyta­nie dosyć mnie roz­ba­wi­ło, ponie­waż dwa­dzie­ścia lat temu usły­sza­łam wypo­wiedź wręcz odwrot­ną: „Jesteś koja­rzo­na raczej z prze­kła­da­mi lite­ra­tu­ry wło­skiej”. I tak było. Przez czter­na­ście lat po ukoń­cze­niu roma­ni­sty­ki tłu­ma­czy­łam wyłącz­nie pisa­rzy wło­skich i zaj­mo­wa­łam się wyłącz­nie lite­ra­tu­rą wło­ską. Od począt­ku lat 90. wró­ci­łam do języ­ka fran­cu­skie­go i tłu­ma­czę rów­no­le­gle z obu. Nigdy nie chcia­łam mię­dzy nimi wybie­rać, bo każ­dy wybór zakła­da rezy­gna­cję, a ja nie chcia­łam utra­cić żad­ne­go ze swo­ich języ­ków adop­cyj­nych, z któ­ry­mi czu­ję się zwią­za­na od dzie­ciń­stwa. Wło­ski i fran­cu­ski znam na tym samym pozio­mie i nie­ustan­nie pogłę­biam też ich zna­jo­mość, co wyda­je mi się nie­odzow­ne. Stu­dio­wa­łam roma­ni­sty­kę, ale przez nie­ca­łe trzy lata cho­dzi­łam do wło­skiej szko­ły pod­sta­wo­wej w wie­ku, w któ­rym język obcy wchła­nia się rów­nie łatwo jak wła­sny. Moż­na powie­dzieć, że jestem podwój­nym agen­tem, jeśli nie potrój­nym, bo prze­cież gram do bram­ki pol­sz­czy­zny. I ona jest tu naj­waż­niej­sza, bo rezul­tat mojej pra­cy widocz­ny jest tyl­ko w języ­ku pol­skim, i to pol­ski wyma­ga ode mnie języ­ko­wej gim­na­sty­ki. Nie uwa­żam, że lepiej jest tłu­ma­czyć z języ­ka nie­do­sta­tecz­nie przez nas zna­ne­go, bo tłu­macz powi­nien rozu­mieć wszyst­ko, nawet to, co jest ukry­te pomię­dzy sło­wa­mi, nie­do­po­wie­dzia­ne.

A Lan­dol­fi, mam wra­że­nie, cho­wa przed czy­tel­ni­kiem cał­kiem spo­ro, zwłasz­cza nar­ra­to­rów (a nawet i boha­te­rów) lubi tajem­ni­czych, nie wie­my na przy­kład, kim jest przy­ja­ciel Kaf­ki, któ­ry razem z nim mie­rzy się z pają­kiem o twa­rzy ojca auto­ra Zam­ku. Czy może­my to trak­to­wać jako część stra­te­gii twór­czej Lan­dol­fie­go, któ­ry sam sie­bie ze swo­je­go życia lite­rac­kie­go usu­wał (na jego książ­kach próż­no szu­kać bio­gra­mów i zdjęć, w całym życiu udzie­lił led­wie dwóch wywia­dów)? Czy w przy­pad­ku Lan­dol­fie­go „śmierć auto­ra” nio­sła za sobą „śmierć” nar­ra­to­ra?

Zapew­ne moż­na uznać, że każ­dy pisarz korzy­sta w pew­nej mie­rze ze swo­ich doświad­czeń, czy­li ze swo­jej auto­bio­gra­fii, co nie zna­czy, że jego utwo­ry mają cha­rak­ter ści­śle auto­bio­gra­ficz­ny. Lan­dol­fi rze­czy­wi­ście zazdro­śnie strzegł swo­jej pry­wat­no­ści, a nawet nie za bar­dzo dbał o dal­sze losy swo­ich ksią­żek i dopie­ro zało­żo­ne w roku 1996 przez jego cór­kę Ido­li­nę sto­wa­rzy­sze­nie Il Cen­tro Stu­di Lan­dol­fia­ni z sie­dzi­bą w Sie­nie zaczę­ło gro­ma­dzić doku­men­ty zwią­za­ne z jego bio­gra­fią i biblio­gra­fią, a tak­że pra­ce mu poświę­co­ne. Lan­dol­fi miał do lite­ra­tu­ry sto­su­nek ambi­wa­lent­ny, z jed­nej stro­ny, przy­naj­mniej w pierw­szym okre­sie, odczu­wał wpraw­dzie wobec sło­wa pisa­ne­go „coś w rodza­ju poboż­nej i zabo­bon­nej miło­ści”, ale nigdy nie uwie­rzył, że przez lite­ra­tu­rę moż­na dostą­pić kathar­sis, z dru­giej zaś stro­ny, rze­czy­wi­stość wyda­wa­ła mu się mdła, mgła­wi­co­wa i pozba­wio­na zna­cze­nia. Lite­ra­tu­rę trak­to­wał jako swe­go rodza­ju grę z czy­tel­ni­kiem, przy­wdzie­wał też roz­ma­ite maski, nigdy nie ujaw­nia­jąc praw­dzi­we­go obli­cza, nawet w póź­niej­szych, wyraź­nie bar­dziej auto­bio­gra­ficz­nych utwo­rach. Jed­na z nich to maska gra­cza (któ­rym Lan­dol­fi był napraw­dę), dru­gą – o czym pisze Calvi­no – maska potom­ka szla­chec­kie­go rodu, wiecz­ne­go kawa­le­ra i syna. Moż­na powie­dzieć, że cho­wał się za posta­cią nar­ra­to­ra, któ­ry w tonie iro­nicz­no-paro­dy­stycz­nym podej­mo­wał wąt­ki i topo­sy obec­ne w kla­sy­ce lite­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej i nie­sa­mo­wi­tej, nawią­zu­jąc do kon­kret­nych pisa­rzy: mię­dzy inny­mi do Gogo­la, któ­re­go utwo­ry tłu­ma­czył, do Kaf­ki, do Ste­ven­so­na, Ver­ne­go czy Poego. Potra­fił dosko­na­le kon­stru­ować swo­je opo­wie­ści. W dru­gim okre­sie twór­czo­ści, któ­rej cezu­rę wyzna­cza pierw­szy niby-dzien­nik o dwu­znacz­nym tytu­le BIERE DU PECHEUR (Trum­na grzesz­ni­ka albo Piwo ryba­ka) Lan­dol­fi zaj­mu­je się już tyl­ko dekon­struk­cją nar­ra­cji, prze­ko­na­ny o darem­no­ści lite­ra­tu­ry, któ­ra nicze­go nie odwzo­ro­wu­je ani nie wyja­śnia.

Nie­przy­pad­ko­wo odwo­ły­wa­łem się w pierw­szym pyta­niu do opo­wia­da­nia Dia­log o głów­nych sys­te­mach, bowiem ten nie­wiel­ki tekst jest jed­no­cze­śnie trak­ta­tem o języ­ku, poezji, inter­pre­ta­cji, kry­ty­ce, ale tak­że o pra­cy tłu­ma­cza. Jestem prze­ko­na­ny, że nie­przy­pad­ko­wo zna­lazł się na począt­ku uło­żo­ne­go przez panią zbio­ru. Pozwo­lę sobie zadać jesz­cze jed­no pyta­nie w zacze­pie­niu o cytat: „z punk­tu widze­nia, hm, bar­dziej wznio­słych kry­te­riów dzie­ło sztu­ki może lek­ce­wa­żyć nie tyl­ko kon­wen­cje lin­gwi­stycz­ne, lecz w ogó­le wszel­kie kon­wen­cje, i samo dla sie­bie jest jedy­ną mia­rą” mówi wiel­ki kry­tyk, do któ­re­go po pomoc w inter­pre­ta­cji wier­szy napi­sa­nych w nie­zna­nym języ­ku przy­cho­dzi głów­ny boha­ter wraz z przy­ja­cie­lem, poetą Y. Zasta­na­wiam się, czy tłu­ma­cze­nie może w ogó­le cokol­wiek lek­ce­wa­żyć (na przy­kład wobec pro­ble­mu „nie­prze­kła­dal­no­ści”), i czy samo dla sie­bie może być mia­rą, czy też wręcz prze­ciw­nie, musi funk­cjo­no­wać w całym eko­sys­te­mie trans­la­tor­skim?

Opo­wia­da­nie Dia­log o głów­nych sys­te­mach otwie­ra tomik, ponie­waż wybór został tak pomy­śla­ny, żeby przed­sta­wić utwo­ry Lan­dol­fie­go w porząd­ku chro­no­lo­gicz­nym, to zna­czy zacho­wać kolej­ność wydań książ­ko­wych, a zara­zem poka­zać, w jakim kie­run­ku zmie­rza­ła ewo­lu­cja pisa­rza i jego rozu­mie­nie lite­ra­tu­ry. Tak, to jest trak­tat o języ­ku, cho­ciaż ten trak­tat jest utrzy­ma­ny w tonie tak typo­wej dla Lan­dol­fie­go para­fra­zy, żar­tu, iro­nii, paro­dii i pro­wo­ka­cji. Już sam tytuł nawią­zu­je do dzie­ła Gali­le­usza Dia­log o dwu naj­waż­niej­szych ukła­dach świa­ta: Pto­lo­me­uszo­wym i Koper­ni­kań­skim, tyle że mowa tu o języ­ku i komu­ni­ka­cji, o świe­cie przed­sta­wio­nym i rze­czy­wi­stym, o zna­czą­cym i zna­czo­nym. W posta­ci wiel­kie­go kry­ty­ka moż­na dopa­try­wać się paro­dy­stycz­ne­go nawią­za­nia do zało­żeń este­ty­ki Bene­det­ta Cro­ce­go i jego rozu­mie­nia lite­ra­tu­ry. Według Cro­ce­go kry­tyk powi­nien umieć odróż­nić poezję od nie-poezji, a histo­ria lite­ra­tu­ry nie ukła­da się w jakiś ewo­lu­cyj­ny ciąg, lecz jest zbio­rem poje­dyn­czych doko­nań. Wiel­ki kry­tyk uzna­je, że nie tyl­ko gra­ma­ty­ka, skład­nia i lek­sy­ka prze­są­dza­ją o ist­nie­niu dane­go języ­ka. Nie­mniej język mówio­ny tyl­ko przez jed­ną oso­bę nie jest nośni­kiem żad­ne­go zna­cze­nia, nie odsy­ła do żad­nej poza­ję­zy­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści. Dia­log to tak­że żart z języ­ka dosko­na­łe­go, przeda­da­mo­we­go. Lan­dol­fi, któ­ry bada zwią­zek mię­dzy arbi­tral­nym zna­kiem gra­ficz­nym a war­to­ścią seman­tycz­ną, jest świa­dom ogra­ni­czeń języ­ka. Co do pana pyta­nia o prze­kład, Lan­dol­fi sam był tłu­ma­czem, gów­nie z języ­ka rosyj­skie­go, ale tak­że z nie­miec­kie­go, fran­cu­skie­go i angiel­skie­go. Dosko­na­le zatem znał sytu­ację kon­flik­tu, jaki powsta­je pod­czas trans­fe­ru z jed­ne­go języ­ka do dru­gie­go. Nie sądzę, żeby tłu­macz mógł cokol­wiek lek­ce­wa­żyć, gdyż ory­gi­nał dyk­tu­je mu środ­ki sty­li­stycz­ne i zasób lek­sy­kal­ny, któ­ry trze­ba ura­to­wać i prze­nieść do inne­go sys­te­mu języ­ko­we­go. Przy takim ogra­ni­cze­niu tłu­macz ma jed­nak pew­ną swo­bo­dę, i to od jego „słu­chu” lite­rac­kie­go i umie­jęt­no­ści zale­ży powo­dze­nie całej ope­ra­cji.

„Zapis kry­je w sobie sys­tem norm i pozwa­la się go domy­ślać” – to ostat­ni cytat z Dia­lo­gu; czy eru­dy­cyj­ne i bły­sko­tli­we opo­wia­da­nia Lan­dol­fie­go kry­ją w sobie jaki­kol­wiek sys­tem (jakieś „nie­wi­dzial­ne przy­pi­sy”?) uła­twia­ją­cy pra­cę tłu­ma­cza?

Nie wyda­je mi się, żeby jego opo­wia­da­nia słu­ży­ły tu jaką­kol­wiek pod­po­wie­dzią ani też żeby Lan­dol­fi miał takie aspi­ra­cje. Za to jego utwo­ry stwa­rza­ją tłu­ma­czo­wi sytu­ację luk­su­so­wą, jaką jest zawsze świet­nie napi­sa­na pro­za. Tłu­macz może mieć cał­ko­wi­te zaufa­nie do auto­ra, to jest waż­niej­sze niż sto­pień trud­no­ści tek­stu. Ory­gi­nał go pro­wa­dzi, jest jak dobry tan­cerz, któ­ry zna krok – a ten krok nale­ży do pew­ne­go sys­te­mu, czy­li do zbio­ru rygo­rów – i nie pod­sta­wi nam nogi. Wiem z doświad­cze­nia, że nie ma nic gor­sze­go jak nie­udol­nie napi­sa­ny tekst ory­gi­na­łu, któ­ry trze­ba popra­wiać i „pod­ra­so­wy­wać”, bo to tłu­macz jest potem roz­li­cza­ny z języ­ko­wej spraw­no­ści, nie autor. Autor rzad­ko bywa podej­rze­wa­ny o języ­ko­wą nie­chluj­ność, czy też o nie­spój­ność, o wato­wa­nie wypo­wie­dzi. Lan­dol­fi dobrze wie, co chce napi­sać i panu­je nad swo­im warsz­ta­tem. Nie przy­pad­kiem tak bar­dzo cenił go Calvi­no, któ­ry w roku 1982 wydał wybór 53 opo­wia­dań Lan­dol­fie­go i opa­trzył tom posło­wiem. To posło­wie zna­la­zło się w pierw­szej i do nie­daw­na jedy­nej pol­skiej pre­zen­ta­cji Tom­ma­sa Lan­dol­fie­go w archi­wal­nym dziś nume­rze „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” (nr 6/1984). Trzy­dzie­ści dwa lata zaję­ło mi zna­le­zie­nie wydaw­cy, któ­ry opu­bli­ko­wał­by anto­lo­gię jego opo­wia­dań. Wybór, któ­ry spo­rzą­dzi­łam zaraz po przy­go­to­wa­niu nume­ru, obej­mo­wał 27 opo­wia­dań. Mam nadzie­ję, że ciąg dal­szy nastą­pi.

Morze Kara­lu­chów to led­wie poło­wa tego – przez te trzy­dzie­ści dwa lata pani sto­su­nek do Lan­dol­fie­go się zmie­nił? Czy bar­dzo zmie­nia­ły się też same tłu­ma­cze­nia?

Muszę powie­dzieć, że nie, nie zmie­nił się ani mój sto­su­nek do Lan­dol­fie­go, ani same prze­kła­dy, jak­kol­wiek wte­dy byłam na począt­ku dro­gi, i od tam­te­go cza­su prze­tłu­ma­czy­łam ponad czter­dzie­ści ksią­żek. Znacz­nie posze­rzy­ła się moja zna­jo­mość lite­ra­tu­ry, na pew­no jakoś okrze­pły zapa­try­wa­nia na to, czym jest czy też czym powi­nien być prze­kład lite­rac­ki, ale upływ cza­su nie wpły­nął jakoś zasad­ni­czo na mój sto­su­nek do lite­ra­tu­ry ani na moje upodo­ba­nia. Może bar­dziej wyra­zi­ście dostrze­gam wyra­fi­no­wa­nie lek­sy­kal­ne i sty­li­stycz­ne Lan­dol­fie­go, lepiej orien­tu­ję się w kon­tek­ście lite­rac­kim, w jaki się choć­by mimo­wol­nie wpi­sy­wał, ale te prze­kła­dy, ku moje­mu zasko­cze­niu, nie doma­ga­ły się wiel­kie­go liftin­gu. Muszę też przy­znać, że to Lan­dol­fi wpro­wa­dził mnie w mean­dry tak boga­tej włosz­czy­zny, zmu­sza­jąc do wie­lo­go­dzin­nych wędró­wek po słow­ni­kach nie tyl­ko współ­cze­snej włosz­czy­zny. To Calvi­no przy­to­czył sło­wa zaprzy­jaź­nio­ne­go z Lan­dol­fim słyn­ne­go kry­ty­ka Car­la Bo, któ­ry napi­sał, że Lan­dol­fi jest pierw­szym po D’Annunzio pisa­rzem wło­skim, któ­re­mu pió­ro zawsze pozo­sta­wa­ło posłusz­ne. Calvi­no, począt­ko­wo zdu­mio­ny takim zesta­wie­niem, kon­klu­du­je, że łączy­ło ich co inne­go: „O jed­nym i o dru­gim bowiem (i jedy­nie o nich obu) moż­na powie­dzieć, że posłu­gi­wa­li się w swo­im pisar­stwie całym słow­ni­kiem języ­ka wło­skie­go, tym zapo­mnia­nym i tym obec­nym, śmia­ło i umie­jęt­nie korzy­sta­jąc z nie­prze­bra­nej spu­ści­zny, z któ­rej obaj czer­pa­li swo­bod­nie i z nie­słab­ną­cą satys­fak­cją”.

Rów­nie bli­ski pisar­stwu Lan­dol­fie­go zda­je się być Fo, do któ­re­go odwo­łu­ję się dzię­ki zbie­go­wi oko­licz­no­ści: kil­ka dni temu dosta­łem od naj­bliż­szej oso­by książ­kę Johan Padan odkry­wa Ame­ry­kę i dostrze­gam w niej tę samą skłon­ność do maka­bre­ski i prze­sa­dy, co u auto­ra Morza Kara­lu­chów. Sce­na „współ­ży­cia” z roba­kiem w tytu­ło­wym opo­wia­da­niu jest tyleż samo gro­te­sko­wa, co nie­smacz­na, i każe posta­wić pyta­nie, czy Lan­dol­fi kie­dy­kol­wiek budził zgor­sze­nie i pro­te­sty? Pamię­ta pani swo­je pierw­sze reak­cje na jego opo­wia­da­nia?

Chy­ba nie moż­na trak­to­wać w spo­sób dosłow­ny oni­rycz­no-fan­ta­stycz­nych opo­wia­dań Lan­dol­fie­go, któ­re wywo­dzą się z dłu­giej tra­dy­cji lite­rac­kiej. Podob­nie jak jego bestia­rium. Wystar­czy przy­wo­łać mito­lo­gie czy baśnie, w któ­rych nie bra­ku­je okru­cień­stwa ani scen budzą­cych gro­zę. A prze­cież nikt ich tak odczy­tu­je, a czy­tel­ni­cy, któ­rzy się­ga­ją po Lan­dol­fie­go, mają świa­do­mość kon­wen­cji lite­rac­kich. Lan­dol­fi był w swo­im cza­sie może naj­czę­ściej nagra­dza­nym wło­skim pisa­rzem. Otrzy­mał naj­bar­dziej pre­sti­żo­we nagro­dy, m.in. pre­mio Marzot­to, Cam­piel­lo, Bagut­ta, Stre­ga, obec­nie zaś jego twór­czość budzi coraz więk­sze zain­te­re­so­wa­nie i jest przed­mio­tem licz­nych docie­kań kry­ty­ków i bada­czy lite­ra­tu­ry. Może nastał wresz­cie czas, w któ­rym – jak pisze Calvi­no – „jego filo­zo­fia zosta­nie wydo­by­ta z koko­nu spo­wi­te­go w pyta­nia pozba­wio­ne odpo­wie­dzi, w sprzecz­no­ści, dekla­ma­cje i pro­wo­ka­cje”.

Mau­ri­ce Blan­chot pisał o Kaf­ce (jak­że bli­skim Lan­dol­fie­mu): „dzie­ło, któ­re­go tema­tem jest poraż­ka, rów­nie czę­sto repli­ku­je wła­sną poraż­kę, i ten fakt powi­nien ucho­dzić za ozna­kę nie­po­ko­ju, z któ­re­go wyra­sta każ­de lite­rac­kie przed­się­wzię­cie”. Lan­dol­fi zda­je się kon­ty­nu­ować dzie­ło auto­ra Pro­ce­su, ale z peł­ną świa­do­mo­ścią, że nie tyl­ko on, ale lite­ra­tu­ra sama w sobie jest ska­za­na na poraż­kę. „Mój naj­więk­szy dar dźwi­ga moje naj­więk­sze nie­szczę­ście” doda­je Blan­chot w tym samym tek­ście, a pani pisze w posło­wiu: „lite­ra­tu­ra, według pisa­rza, jest bowiem sztucz­na, nicze­go nie odwzo­ro­wu­je, nie wyja­śnia, nic stwa­rza żad­nej ilu­zji, nie uspra­wie­dli­wia nicze­go”. Czy Lan­dol­fi jest naj­bar­dziej rady­kal­nym przy­kła­dem pisa­rza wąt­pią­ce­go w sens swo­je­go zaję­cia, jakie­go pani zna?

Zesta­wie­nie Lan­dol­fie­go z Blan­cho­tem jest o tyle upraw­nio­ne, o ile obaj mie­li świa­do­mość, że para­dok­sal­ną funk­cją języ­ka jest przy­wo­ły­wa­nie nie­obec­no­ści rze­czy, ponie­waż pod każ­dym sło­wem czai się pust­ka, a świat przed­sta­wio­ny nie jest toż­sa­my ze świa­tem rze­czy­wi­stym. W póź­niej­szej fazie twór­czo­ści Lan­dol­fie­go więk­szość opo­wia­dań, podob­nie jak u Blan­cho­ta, jest zapi­sem wła­snej dekom­po­zy­cji. Obaj pisa­rze nie­zwy­kle też dba­li o język, o nie­na­gan­ną for­mę swo­ich utwo­rów. Przy nie­mal cał­ko­wi­tym bra­ku wia­ry w moż­li­wo­ści komu­ni­ka­cyj­ne języ­ka i prze­ko­na­niu o tym, że lite­ra­tu­ra jest dzia­ła­niem darem­nym. Z tą róż­ni­cą, że pro­za Blan­cho­ta ewo­lu­owa­ła w stro­nę abs­trak­cji i asce­zy, a pro­za Lan­dol­fie­go nie­mal zawsze odwo­ły­wa­ła się do fizycz­ne­go aspek­tu egzy­sten­cji. Moż­na zapew­ne powie­dzieć, że twór­czość Lan­dol­fie­go, któ­ry w swo­im kra­ju był pisa­rzem osob­nym, współ­brz­mia­ła z poszu­ki­wa­nia­mi pisa­rzy fran­cu­skich spod zna­ku „nowej powie­ści”, pisa­rza­mi, któ­rzy drą­ży­li kwe­stie arbi­tral­no­ści języ­ka i jego rela­cji ze świa­tem rze­czy­wi­stym.

Ta fizycz­na stro­na egzy­sten­cji, o któ­rej pani wspo­mi­na, jest repre­zen­to­wa­na przez boga­te bestia­rium i baśnio­we, ale jed­nak, okru­cień­stwo (zno­wu na myśl przy­cho­dzi Calvi­no). Dla Pio­tra Maty­wiec­kie­go baśń jest pod­sta­wą wszel­kiej lite­rac­ko­ści, a utwo­rów Lan­dol­fie­go (podob­nie jak baśni) w znacz­nej mie­rze się zazna­je, a nie roz­po­zna­je, cho­ciaż toczy się w nich nie­ustan­na gra (a to ter­min dla rule­cia­rza istot­ny) z kon­wen­cja­mi. Skąd jed­nak u wło­skich pisa­rzy, nawet tych naj­bar­dziej skłon­nych do rewol­ty, tak wiel­ka sła­bość do baśnio­wo­ści? Dostrze­gam ją nawet u wzno­wio­ne­go wła­śnie przez PIW Gad­dy.

Zapew­ne wszyst­kie opo­wie­ści ust­ne, któ­re leżą u pod­staw lite­ra­tu­ry, wywo­dzą się z mitów, legend i baśni. Nie­wąt­pli­wie moż­na mówić o upodo­ba­niu wło­skich pisa­rzy do krót­kiej for­my lite­rac­kiej, i to od cza­sów śre­dnio­wie­cza. Wystar­czy wspo­mnieć o daw­nej nowe­li wło­skiej, o Deka­me­ro­nie Boc­cac­cia, o trzy­stu nowe­lach Sac­chet­tie­go. Opo­wia­da­nia, nowe­le, to według wie­lu kry­ty­ków i bada­czy for­my lite­rac­kie naj­moc­niej wyróż­nia­ją­ce wło­ską lite­ra­tu­rę. Nie­mal wszy­scy wybit­ni pisa­rze wło­skie­go Nove­cen­ta upra­wia­li ten gatu­nek lite­rac­ki: Mas­si­mo Bon­tem­pel­li, Ita­lo Sve­vo, Luigi Piran­del­lo, Gior­gio Bas­sa­ni, Alber­to Savi­nio, Dino Buz­za­ti, Mario Sol­da­ti, Toma­si di Lam­pe­du­sa, Curzio Mala­par­te, Alber­to Mora­via, Elsa Moran­te, Leonar­do Scia­scia, Car­lo Emi­lio Gad­da, Ita­lo Calvi­no, któ­re­go powie­ści też są opo­wia­da­nia­mi w powie­ścio­wym prze­bra­niu. I to wła­śnie Calvi­no opra­co­wał, nadał for­mę języ­ko­wą i wydał dwie­ście Baśni wło­skich, któ­re są odpo­wie­dzią na dwie­ście Baśni bra­ci Grimm. Sko­ro lite­ra­tu­ra wło­ska opo­wia­da­niem stoi, to tym bar­dziej nie­zro­zu­mia­łe wyda­wa­ły się argu­men­ty wydaw­ców, któ­rzy nie wyra­ża­jąc ocho­ty na opu­bli­ko­wa­nie wybo­ru opo­wia­dań Lan­dol­fie­go, twier­dzi­li, że ten gatu­nek lite­rac­ki sła­bo się sprze­da­je. W takim razie lite­ra­tu­ra wło­ska była­by w Pol­sce bez szans.

belka3

O autorach i autorkach

Anna Wasilewska

Tłumaczka, krytyczka literacka, redaktorka. Od 1979 roku członek redakcji czasopisma "Literatura na Świecie". Mieszka w Warszawie.

Bartosz Sadulski

Ur. 1986. Poeta, dziennikarz. Autor arkusza poetyckiego artykuły pochodzenia zwierzęcego (2009) oraz tomów wierszy post (2012) oraz tarapaty (2016). Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania