Justyna Czechowska: W którym momencie zainteresowałaś się sytuacją i literaturą Europy Wschodniej?
Ida Börjel: Jako mała dziewczynka zaprzysięgłam się jako aliantka starych biednych babuszek – i jako wróg wszystkiego, co amerykańskie, za wyjątkiem koni na preriach. Nie jest dla mnie jasne, dlaczego w ogóle uznałam, że należy podjąć taką decyzję, nikt jej ode mnie nie wymagał.
Wiele lektur później, po kilku festiwalach poetyckich i warsztatach przekładowych w Europie Wschodniej, po tym, jak rozpoczęło się biało-czerwono-białe powstanie przeciwko białoruskiemu dyktatorowi, zabrałam się za intensywny aktywizm literacki. Moim celem było rozpowszechnienie informacji, jakie docierały do mnie od białoruskich przyjaciół, o przemocy wobec pokojowych demonstracji. Przez długi czas w Szwecji prawie w ogóle o tym nie mówiono. Wspólnie z wydawcą i tłumaczem Mikaelem Nydahlem organizowaliśmy manifestacje, czytania poezji, pisaliśmy artykuły, stworzyliśmy antologię „Rok w Białorusi”. Przetłumaczyłam dziennik Julii Cimafiejewej Dni w Białorusi. Po okresie tych niecierpiących zwłoki spraw zanurzyłam się w tłumaczenie tomu poetyckiego Walżyny Mort Muzyka dla umarłych i zmartwychwstałych, to było jak konieczna terapia.
Jak zapamiętałaś 24 lutego 2022 roku?
Tego dnia odbyło się w Stowarzyszeniu Pisarzy w Sztokholmie od dawna planowane spotkanie szwedzkich, rosyjskich i białoruskich poetów, pisarzy i publicystów. Mieliśmy rozmawiać o wolności słowa. Zebranie zamieniło się w intymne, rozpaczliwe wyznania każdego i każdej z nas.
Zaraz potem rozpoczęliśmy solidarnościową pracę na rzecz ukraińskich kolegów. Także Ukraina otoczona była dotychczas milczeniem, dlatego że nie słuchaliśmy, albo nie mieliśmy, jak słuchać – nie było w Szwecji tłumaczy z ukraińskiego. Ponownie zabraliśmy się za literacki aktywizm, w różnych konstelacjach. Byłam współredaktorką antologii Pod otwartym niebem Ukrainy, przetłumaczyłam tom wierszy Luboq Jakymczuk Morele Donbasu, publikowałam wywiady z Juliją Musakowską i młodym poetką i żołnierzem Arturem Dronem, z którym rozmawiałam przez tydzień za pomocą smsów, gdy był na froncie. W tym czasie ukazała się po szwedzku jego książka Byliśmy tu.
28 lutego Serhij Kislica odczytuje w siedzicie głównej ONZ wymianę smsowy między rosyjskim żołnierzem a matką. To zmieni twoje życie na przynajmniej najbliższy rok.
Jak mnóstwo osób, czytałam kolejne wiadomości w telefonie, siedziałam tak po sześć godzin dziennie. Najróżniejsze kanały informacyjne, media społecznościowe, Twitter i Telegram, chciałam wiedzieć i zrozumieć, co się dzieje. Po czterech miesiącach obrazów scen z wojny, roztańczonych żołnierzy ukraińskich, ubłoconych czołgów, świadectw przemocy i tortur, obrazów zabitych żołnierzy i cywili, genialnej akcji NAFO z profilami prześmiesznych psów, po obejrzeniu ataków dronów na przemian z historycznymi wykładami Timothy Snydera w Harvardzie, pełnymi wojskowych analiz i dekonstrukcji figur propagandowych i jeszcze podsłuchane i udostępnione przez ukraińskie służby bezpieczeństwa rozmowy telefoniczne rosyjskich żołnierzy z członkami rodziny, któregoś dnia w maju, podczas spaceru po parku, zastanawiałam się, czy w ogóle mogę coś zrobić. Nagle w głowie, bardzo wyraźnie, pojawiała się książka Telefon do domu. Dotarło do mnie, że mogę wykorzystać językowy i literacki format, w którym w 2006 roku opracowałam inną kakofonię, w tomie poetyckim Skåneradio spreparowałam rozmowy telefoniczne, głównie od emerytów, dzwoniących do lokalnej rozgłośni radia.
Właściwie każda twoja książka jest rezultatem pracy konceptualnej nad jakimś rzeczywistym tekstem.
Inspirują mnie tacy poeci jak Muriel Rukeyser, Charles Reznikoff i Inger Christensen. Po wysłuchaniu należy odpowiedzieć. Przewodniczką jest dla mnie szwedzka pisarka Birgitta Trotzig: „Nie wolno przerwać dialogu z nieznośnym, nierozwiązywalnym”. Trotzig niestrudzenie pisze o konieczności kontr-obrazu i kontr-języka, to środek do przeciwstawienia się temu, co rosyjscy formaliści za Szkłowskim na czele nazwali „automatycznym postrzeganiem”.
Telefon o domu jest próbą stworzenia kontr-obrazu do tego przedstawiającego rosyjską armię jako niezwyciężoną, kontr-obrazu do pyszałkowatości stwierdzenia, jakoby armia wyzwoleńcza w trzy dni miała napotkać wiwaty i kwiaty, kontr-obrazu do idei rodziny jako niepodzielnej jednostki. Rozmowy są utytłane banałami, dziecinnie opisaną przemocą i rozczarowaniem matek, przebija przez nie „pustka zła”, żeby zacytować Wiktorię Amelinę. Faszystowskie zło, dla którego pojedynczy człowiek jest prawie nic nie wart.
Jak udało ci się przepracować ten surowy materiał?
Pracę nad książką zaczęłam po wielu miesiącach odsłuchiwania i czytania transkrypcji tych rozmów. Pisałam maniakalnie, jakby wstrzymawszy oddech, przez wiele dni i nocy.
Ostatni wiersz jest z 20 sierpnia 2022 roku. Co zdecydowało, że właśnie tu przerywasz podsłuchiwanie? Kończy się słowami „wszystko będzie okej”, to dość okrutne, ale też ironiczne.
To wiersz dodany w drugim wydaniu. W rozmowie z 20 sierpnia, ani słowa na ten temat, żołnierz stoi w obliczu śmierci, decyduje się jednak odebrać telefon, świadomy, że gdy zostanie wzięty do niewoli albo pokonany, straci twarz, dlatego domaga się, żeby dziewczyna nikomu nie mówiła o tej rozmowie. Żadne z nich nie wspomina o tym, że prawdopodobnie jest to ich pożegnania: ona uważa, że powinien rzucić wojnę i wrócić do domu, a jego końcowy komentarz, że wszystko będzie dobrze, brzmi wręcz ironicznie. W głowie wybrzmiewa mi pusta fraza niezliczonych rodziców z hollywoodzkich filmów – perfidne zapewnienie, przez to, że jest źle, obietnica dobrego zakończenia jeszcze bardziej pogarsza sytuację, ponieważ złamana obietnica jest zawsze rozczarowaniem. Ta rozmowa nakreśla pewien językowy punkt zero, ten frazes jest zupełnie oderwany od rzeczywistości i międzyludzkiego kontaktu, w którym zostaje wypowiedziany.
Rok po pierwszym ukazało się drugie wydanie Telefonu do domu, nieco zmienione. Usunęłaś przedmowę rosyjskiego pisarza opozycyjnego Sergieja Lebediewa.
Opublikowaliśmy drugie wydanie szybko, ponieważ pierwszy nakład sprzedał się w całości! Sergiej Lebediew napisał mądry wstęp do pierwszego wydania, bez jego wsparcia i weryfikacji faktów i fraz pewnie nie wydałabym tej książki.
Decydująca o podmianie była moja rozmowa w ukraińskimi poetkami Juliją Musakowską i Daryną Gladun. Ich krytyka wydała mi się w pełni uzasadniona: dopóki spadają bomby, dopóki rosyjska imperialistyczna wojna zabija ukraińskich cywili i żołnierzy, dopóty jedynym słusznym rozwiązaniem jest oddanie głosu Ukraińcom, to im wolno komentować zbrodnie.
Kateryna Miszczenko przyjęła propozycję napisania przedmowy. Jej refleksje na temat cynicznego kwiecistego języka wojny i czytelnika zmieniającego w się w świadka, są dla tej książki niezwykle ważne.
Na okładce szwedzkiego wydania widnieje zając z czerwonymi oczami i wystraszoną miną. W polskiej wersji zachowaliśmy zająca, bo jest ważny. Dlaczego?
Nie mówię po rosyjsku ani po ukraińsku, słowo „bunny” pojawiającej się w co drugiej transkrypcji zaskoczyło mnie. Pomyślałam, że muszę je usunąć, nazywanie dorosłego mężczyzny zajączkiem brzmi po szwedzku idiotycznie. Ale powstrzymałam się, postanowiłam zanurkować do króliczej nory miłosnych hipokorystyków. Także w szwedzkiej tradycji zając to trickster, oszust, ale nijak nie pasuje jako zdrobnienie. Dlatego dodatkowo wymyśliłam zwrot „łapeńko”.
Opowiedziałam o tych antropologiczno-lingwistycznych wycieczkach mojemu wydawcy, a on zdjął z półki rosyjską książkę o zającu u Chlebnikowa. Przestudiowałam ją za pomocą aplikacji do tłumaczenia.
Zajączek urósł do symbolu, a antywojenny wiersz Chlebnikowa sam wpisał się w mój tekst niczym szept w ogłuszającym huku działań wojennych.
Co w książce o wojnie robi trzmiel?
Pod koniec umieściłam monolog oparty na filmiku nagranym przez ukraińskiego żołnierza. Leży na brzuchu w donbaskim lesie i opowiada o tym, jak przygląda się trzmielowi, żeby nie zwariować. Podobno anatomicznie trzmiele nie są przystosowane do latania. Ale jak one latają! To jak symbol ukraińskiego oporu, którego skuteczność i wytrwałość zaskakuje cały świat.
Poprosiłam koleżankę Olgę Braginę o ukraińskie wiersze na temat trzmieli. W mig dostałam całą ich listę! Przetłumaczyłam je, jak umiałam, po czym wyciągnęłam z nich wersy o latających owadach, tylko po to, by zebrać je w jednym wierszu, cały rój!
Co dała ci praca nad książką Telefon do domu?
W dużej mierze chodzi o wzmocnieniu układu odpornościowego na kłamstwa i rozczarowania. To była także widzenia po ciemku, o którym pisał Giorgio Agamben, dzięki czemu możemy próbować dostrzec przyszłość.