wywiady / o książce

Z tej mojej bezsilności

Bohdan Zadura

Łukasz Dynowski

Rozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Łukasz Dynow­ski: Jak pan spę­dzał ostat­nie uro­dzi­ny?

Boh­dan Zadu­ra: Mie­wa­łem w swo­im życiu hucz­ne uro­dzi­ny. Te nato­miast były abso­lut­nie skrom­niut­kie. Zje­dli­śmy we tro­je kola­cję w domu. I tyle.

Kole­dzy z Ukra­iny dzwo­ni­li? Świę­tu­je pan uro­dzi­ny 18 lute­go, a w tym roku to był szcze­gól­ny czas. Sześć dni póź­niej Rosja doko­na­ła inwa­zji na Ukra­inę.

Dosta­łem życze­nia m.in. od Andri­ja Bon­da­ra, któ­ry napi­sał maila, z któ­re­go nic nie zro­zu­mia­łem. Stwier­dził w nim: „Piszę do cie­bie, cho­ciaż wiem, że i tak mi nie odpo­wiesz na ten e‑mail, a może nawet nie prze­czy­tasz”. Dalej była mowa o tym, że nie odpo­wia­dam mu na maile od dwóch lat. Zupeł­nie zgłu­pia­łem. Szyb­ko odpi­sa­łem z pyta­niem, na jaki adres do mnie pisu­je. Oka­za­ło się, że na taki, o któ­re­go ist­nie­niu już daw­no zapo­mnia­łem. Wyja­śni­li­śmy sobie to nie­po­ro­zu­mie­nie bar­dzo szyb­ko. Wła­ści­wie w ostat­niej chwi­li przed woj­ną.

Co pan czuł 24 lute­go, kie­dy to wszyst­ko się zaczę­ło?

Przy­po­mnia­ły mi się lata 1980–81 w Pol­sce. I pyta­nie: wej­dą czy nie wej­dą? Przy Ukra­inie było coś podob­ne­go. Słu­cha­łem róż­nych komen­ta­to­rów, pol­skich i zagra­nicz­nych, i do tego napię­cia moż­na się było odro­bi­nę przy­zwy­cza­ić. Na koniec był nie­po­kój, ale z taką prze­wa­gą myśle­nia, że jed­nak chy­ba na razie nie zaata­ku­ją.

Ale zaata­ko­wa­li.

Poczu­łem wte­dy coś w rodza­ju para­li­żu. I takie­go prze­świad­cze­nia, że kolej­ny raz ten świat się oka­zu­je snem waria­ta.

W posło­wiu do książ­ki Piszą, więc żyją stwier­dził pan, że nie kon­tak­to­wał się w tych pierw­szych dniach woj­ny z ukra­iń­ski­mi przy­ja­ciół­mi.

Z jed­nej stro­ny czu­łem, że powi­nie­nem to zro­bić, że powi­nie­nem się ode­zwać. A z dru­giej myśla­łem sobie, że jak? Co mam powie­dzieć? „Kocha­ni, jestem z wami”?

„Jestem z wami i kibi­cu­ję”.

No wła­śnie. Nic poza bana­łem napi­sać nie moż­na. Więc napi­sa­łem tyl­ko krót­kie­go maila do swo­je­go węgier­skie­go przy­ja­cie­la, nara­ża­jąc tę trwa­ją­cą od lat 70. przy­jaźń na szwank. Zapy­ta­łem, czy pamię­ta rok 1956 i 1968. I czy się cie­szy.

Jak zare­ago­wał?

Odpi­sał bar­dzo szyb­ko i – jak na nasze sto­sun­ki i łagod­ność jego cha­rak­te­ru – dość ner­wo­wo. Stwier­dził, że zda­je się, że ja go już nie uwa­żam za swo­je­go przy­ja­cie­la, ale on tak łatwo prze­szło­ści nie skre­śla, więc mnie dalej za przy­ja­cie­la uwa­ża. Tro­szecz­kę go prze­pro­si­łem – głów­nie za to, że mu wysła­łem zdję­cie Orba­na z Puti­nem piją­cych w lutym szam­pa­na na Krem­lu.

Wspo­mi­na pan Węgry i rok 1956; Pol­skę i lata 1980–81. Rok 2022 i Ukra­ina to był podob­ny szok? W przy­wo­ły­wa­nym już posło­wiu pisze pan: „Teraz, o czter­dzie­ści lat star­szy, z ósmym krzy­ży­kiem na kar­ku, mia­łem się przy­znać, że jed­nak świat mi się roz­padł?”

Mia­łem 11 lat, kie­dy wybu­chło powsta­nie węgier­skie. Pamię­tam, co wte­dy jako dziec­ko czu­łem. Miesz­ka­li­śmy w małym miesz­ka­niu, mie­li­śmy pokój z kuch­nią, więc się spa­ło na kupie z rodzi­ca­mi. O dwu­dzie­stej kła­dli czło­wie­ka spać, a o dwu­dzie­stej pierw­szej ojciec włą­czał Radio Wol­na Euro­pa. To jedy­ne poli­tycz­ne wyda­rze­nie, jakie pamię­tam z dzie­ciń­stwa, któ­re było dla mnie zero-jedyn­ko­we. Utoż­sa­mia­łem się wte­dy z Węgra­mi, zwłasz­cza z chło­pa­kiem o imie­niu Péter Mans­feld.

Jed­nym z „chłop­ców z Pesz­tu”, któ­rzy w 1956 roku chwy­ci­li za broń i wal­czy­li z sowiec­ki­mi żoł­nie­rza­mi i czoł­ga­mi. Mans­feld miał 15 lat, uczył się na toka­rza.

Aresz­to­wa­no go, ale ponie­waż był nie­let­ni, to wstrzy­ma­no egze­ku­cję. I z egze­ku­cji zro­bio­no mu pre­zent na 18 uro­dzi­ny.

Miał 18 lat i 11 dni, kie­dy go powie­szo­no. Umie­rał w mękach na szu­bie­ni­cy przez 13 minut.

Byłem już wte­dy tro­chę star­szy, ale wia­do­mość o śmier­ci tego chło­pa­ka zro­bi­ła na mnie pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie.

To wspo­mnie­nie z dzie­ciń­stwa. A jaki ten świat był potem?

Wszyst­ko było już pod­szy­te wąt­pli­wo­ścia­mi roż­ne­go rodza­ju. Nie było eufo­rii, że dzie­je się coś jed­no­znacz­nie dobre­go. Choć Jesień Ludów z 1989 roku to było coś, cze­go nikt przy zdro­wych zmy­słach nie mógł sobie wyobra­zić. Jak się zna­la­złem w Buda­pesz­cie dzień po uro­czy­sto­ści ponow­ne­go pogrze­bu Imre­go Nagya, to też towa­rzy­szy­ło mi poczu­cie abso­lut­nej nie­rze­czy­wi­sto­ści. Leża­ła tam wciąż kupa nie­zwię­dłych wień­ców z poprzed­nie­go dnia. Jesz­cze w powie­trzu uno­si­ło się echo pło­mien­ne­go prze­mó­wie­nia Vik­to­ra Orbána, któ­ry łado­wał w tych Sowie­tów, jak tyl­ko mógł. No i potem był 2004 rok.

Wej­ście Pol­ski do Unii Euro­pej­skiej.

To wła­ści­wie było coś jak pre­mia pod koniec życia, taka nie­ocze­ki­wa­na. Dużo wię­cej niż Nobel dla nas wszyst­kich. Z tym że potem wszyst­ko to zaczę­ło, ład­nie mówiąc, wol­niej lub szyb­ciej iść się rzeź­bić.

Rze­czy­wi­ście ład­nie powie­dzia­ne.

Kie­dyś byłem nie­mal­że pury­stą języ­ko­wym i nie uży­wa­łem brzyd­kich wyra­zów. Teraz jest już tyl­ko jed­no sło­wo, któ­re­go ślu­bo­wa­łem sobie nie uży­wać – przy­miot­nik zaczy­na­ją­cy się od syla­by „za”. Może tego posta­no­wie­nia dotrzy­mam. Cho­ciaż inne poszły się rzeź­bić.

Książ­ka Piszą, więc żyją trak­tu­je o pierw­szych 100 dniach woj­ny. Kie­dy roz­ma­wia­my, trwa dzień 165. Czu­je pan zmę­cze­nie woj­ną?

Aż strach powie­dzieć… Zasta­na­wiam się nad wybo­rem któ­re­goś z dwóch pojęć: zmę­cze­nie i przy­zwy­cza­je­nie. Do zmę­cze­nia moż­na się przy­zna­wać wła­ści­wie bez bicia i bez poczu­cia wsty­du czy zaże­no­wa­nia. Ale do przy­zwy­cza­je­nia to już tro­chę gorzej. Nie­wąt­pli­wie czu­ję zmę­cze­nie. Prze­ja­wia się ono choć­by tym, że prze­sta­łem tłu­ma­czyć te tek­sty ze Zbru­cza.

Od tego się wszyst­ko zaczę­ło – od tek­stów z por­ta­lu Zbruč, któ­re zaczął pan tłu­ma­czyć i któ­re osta­tecz­nie zło­ży­ły się na książ­kę.

To było tak, że na wieść o woj­nie wie­dzia­łem, że coś powi­nie­nem zro­bić. I ucie­kłem w taką absur­dal­na czyn­ność. Bo o ile same­go czy­ta­nia tek­stów zna­jo­mych nie uwa­żam za absur­dal­ne, o tyle sie­dze­nie od rana do wie­czo­ra i tłu­ma­cze­nie każ­de­go dnia po dwóch czy trzech tek­stów – już bar­dziej. Począt­ko­wo nie mia­łem w ogó­le pomy­słu, co z nimi zro­bić. Ale tłu­ma­czy­łem. Żeby uciec od tej wojen­nej rze­czy­wi­sto­ści i nie zwa­rio­wać.

W jaki spo­sób te tek­sty pomo­gły nie zwa­rio­wać?

Bo oka­za­ło, że ci Ukra­iń­cy nie tyl­ko o woj­nie piszą. Że uda­ło im się w tym świe­cie zacho­wać pozo­ry jakie­goś nor­mal­ne­go życia. Przy­kła­do­wo Ołek­sandr Irwa­neć potra­fił na począt­ku woj­ny szu­kać rosyj­skie­go Jasper­sa. Żeby to robić, trze­ba mieć dużo wia­ry i nadziei, że jed­nak zwy­cię­ży­my. Uda­ło im się zacho­wać opty­mizm, któ­re­go ja nie mia­łem i – praw­dę powie­dziaw­szy – dzi­siaj go we mnie też w nad­mia­rze nie ma. Jako dziec­ko moż­na wie­rzyć w baj­ki, że dobro zawsze zwy­cię­ża. Potem tra­ci się złu­dze­nia i zaczy­na poj­mo­wać, że jed­nak nie zawsze. A na samym koń­cu czło­wiek jest prze­świad­czo­ny o tym, że raz wygry­wa dobro, a raz zło – i szczę­ście ludz­kie­go losu pole­ga na tym, żeby tra­fić w tę fazę, w któ­rej aku­rat zwy­cię­ża dobro. Gdy­bym ja np. zmarł w maju 2004 roku, jakiś bio­graf mógł­by napi­sać, że umarł w dobrym momen­cie, nie docze­kał strasz­nych cza­sów. Ale tu już wcho­dzi­my w opa­ry absur­du.

Może i opa­ry absur­du, ale cza­sy istot­nie moro­we.

I myślę, że moje szan­se na docze­ka­nie dobrej fazy w dzie­jach świa­ta z każ­dym rokiem, żeby nie powie­dzieć mie­sią­cem, male­ją. Nie ma co się oszu­ki­wać.

Co daje w takich cza­sach – cza­sach woj­ny – lite­ra­tu­ra? Świa­dec­two? Poczu­cie wspól­no­ty?

Myślę, że naj­bar­dziej to chy­ba poczu­cie wspól­no­ty. Jeśli cho­dzi o dawa­nie świa­dec­twa – są dzie­siąt­ki innych spo­so­bów zapi­sa­nia jakie­goś obra­zu rze­czy­wi­sto­ści. Lite­ra­tu­ra może dawać świa­dec­two wewnętrz­nych prze­żyć czło­wie­ka. Przy­po­mi­na mi się tutaj Andrij Lub­ka, któ­ry w jed­nym z tek­stów z książ­ki, świę­tu­jąc sie­dem­dzie­sią­te uro­dzi­ny Juri­ja Wyn­ny­czu­ka, życzy mu, a rów­no­cze­śnie jak gdy­by obcią­ża go obo­wiąz­kiem napi­sa­nia wiel­kiej, wspa­nia­lej, róż­no­rod­nej sty­li­stycz­nie, mie­nią­cej się wszyst­ki­mi bar­wa­mi arty­zmu powie­ści o tej woj­nie.

„Chcę życzyć Ci tak po pro­stu dobre­go zdro­wia i jasne­go umy­słu, bo życie dało Ci szan­sę stać się świad­kiem tej strasz­nej i decy­du­ją­cej dla losu Ukra­iny woj­ny, czy­li tym samym nało­ży­ło też na Cie­bie obo­wią­zek arty­stycz­ne­go jej prze­my­śle­nia, napi­sa­nia o tej woj­nie głę­bo­kiej, prze­ni­kli­wej, wstrzą­sa­ją­cej i jed­no­cze­śnie sty­li­stycz­nie dosko­na­łej powie­ści. Jed­nym sło­wem takiej, jak to Ty potra­fisz”.

Ten sam Lub­ka w innym tek­ście pisze o tym, że sło­wo nic nie zna­czy. Że co praw­da pod­pi­su­je apel, o któ­re­go pod­pi­sa­nie pro­szą obroń­cy Azow­sta­lu, ale nawet nie chce mu się spraw­dzać, ile pod­pi­sów pod tym ape­lem zgro­ma­dzo­no.

I stwier­dza, że pod­pi­su­je się tyl­ko pod wła­sną bez­sil­no­ścią.

W posło­wiu cytu­ję komen­tarz do moje­go wier­sza „Hotel Ukra­ina”. To samo co Lub­ka czu­łem w roku 2008, kie­dy też była w inter­ne­cie jakaś akcja popar­cia Ukra­iń­ców. I się pod nią nie pod­pi­sa­łem. Coś takie­go może tyl­ko popra­wić – i to w wąt­pli­wy spo­sób – samo­po­czu­cie oso­by pod­pi­su­ją­cej. W rze­czy­wi­sto­ści nie zmie­nia jed­nak nic.

Teraz pod­pi­su­je się pan pod książ­ką Piszą, więc żyją. Taki pod­pis to też jest jakiś rodzaj bez­sil­no­ści? Sam pan mówi, że nie wie­dział na począt­ku, co robić, a tłu­ma­cze­nie tych tek­stów wyda­ło się panu absur­dal­nym zaję­ciem.

Ale pomy­śla­łem, że z tej mojej bez­sil­no­ści wyj­dzie jed­nak jakiś doku­ment cza­su. Żad­na pano­ra­ma. To tyl­ko maleń­ki kamy­czek w moza­ice. Zbiór, któ­ry poka­zu­je, jak na tę sytu­ację reago­wa­li pisa­rze, któ­rzy są moimi przy­ja­ciół­mi lub zna­jo­my­mi. Ci, któ­rzy o ist­nie­niu tej książ­ki mogą teraz nawet nie wie­dzieć. Ale jeże­li ją zoba­czą, to będą wie­dzie­li, że cho­ciaż do nich nie pisa­łem, to jed­nak byłem bli­sko nich.

Nie odzy­wał się pan do nich, bo – jak sam przy­zna­je w posło­wiu – bał się. Cze­go? Tego, że pan zadzwo­ni i usły­szy naj­gor­szą wia­do­mość – że ich już nie ma?

To jed­no. A dru­gie… Jest taki tekst Juri­ja Andru­cho­wy­cza, w któ­rym opo­wia­da, jak to ludzie piszą, dzwo­nią do nie­go, pyta­ją, czy cze­goś nie potrze­ba, czy jakoś pomóc, no i ogól­nie jak się mie­wa – i on opo­wia­da też o tym, jak go to strasz­li­wie wkur­wia. Kie­dy się spo­tka­li­śmy, to mu powie­dzia­łem: „Nie odzy­wam się, a jak prze­czy­ta­łem twój tekst, to sobie pomy­śla­łem, że nawet słusz­nie robi­łem”. Na co on się uśmiech­nął i powie­dział, że to prze­cież nie o takie kon­tak­ty cho­dzi.

Jurij Wyn­ny­czuk też wspo­mi­na o róż­nych kon­tak­tach. Pierw­sze­go mar­ca notu­je, że piszą do nie­go zna­jo­mi z róż­nych zakąt­ków świa­ta, żeby przy­jeż­dżał. A on chce do obro­ny tery­to­rial­nej i pyta zna­jo­me­go, czy mógł­by w czymś pomóc. Na co tam­ten odpo­wia­da: „Pisz. To two­ja pomoc”. To chy­ba to poczu­cie wspól­no­ty, któ­re­go moż­na ocze­ki­wać od lite­ra­tu­ry.

Z Wyn­ny­czu­kiem to w ogó­le wią­że się jed­no z naj­dziw­niej­szych i naj­bar­dziej meta­fi­zycz­nych zda­rzeń w moim życiu. On był spi­ri­tus movens prze­kła­du mojej książ­ki Noc­ne życie, któ­rą Lub­ka wyda­wał we lwow­skim wydaw­nic­twie Pira­mi­da. Jestem w Dro­ho­by­czu. Wsia­da­my do auto­ka­ru, któ­ry spod teatru ma nas zawieźć do Tru­skaw­ca, gdzie jest baza noc­le­go­wa festi­wa­lu Schul­za. Poja­wia się w auto­ka­rze Wyn­ny­czuk z pierw­szy­mi egzem­pla­rza­mi moje­go tomi­ku. Co praw­da, to już była moja dru­ga książ­ka w Ukra­inie, więc niby powi­nie­nem być zdy­stan­so­wa­ny i spo­koj­ny, ale jed­nak jest to taki moment cie­ka­wo­ści. W koń­cu pierw­szy raz bie­rzesz do ręki swo­ją książ­kę w innym języ­ku. Od razu widzisz, że zdję­cie wyszło nie tak jak trze­ba, że jest nie­ostre. A to aku­rat było moim zda­niem napraw­dę świet­ne zdję­cie – z daw­nych, ale nie tak odle­głych cza­sów, kie­dy pali­łem jesz­cze papie­ro­sy. Tomasz Toma­szew­ski, bar­dzo zna­ny foto­gra­fik, współ­pra­cu­ją­cy m.in. z „Natio­nal Geo­gra­phic”, robił mi zdję­cie, na któ­rym pochod­nią ze skrę­co­nej gaze­ty przy­pa­lam sobie papie­ro­sa na tle ksią­żek. Bio­rąc je na okład­kę, schrza­ni­li je doszczęt­nie, no ale trud­no. Kart­ku­ję sobie to Noc­ne życie i tra­fiam nagle na stro­nę, gdzie nie potra­fię sko­ja­rzyć ukra­iń­skie­go tytu­łu wier­sza z tytu­łem ory­gi­na­łu. Czy­tam ten wiersz, zupeł­nie nie pozna­ję. Kie­dy docho­dzę do koń­ca, to już mam pew­ność, że ja tego wier­sza nie napi­sa­łem. Wiersz jest utrzy­ma­ny w takiej wznio­słej poety­ce… Ma pan chwil­kę?

Jasne.

Jeże­li znaj­dę, to go prze­czy­tam.

(Boh­dan Zadu­ra wsta­je i szu­ka książ­ki na rega­le).

Tomik mam, tyl­ko nie wiem, czy to ten feler­ny. To zna­czy, feler­ne są obie wer­sje…

(prze­glą­da książ­kę)

No nie, nie­ste­ty. To już jest ta popra­wio­na, w któ­rej tam, gdzie był wiersz, jest pusta stro­na. Nato­miast w spi­sie tre­ści wiersz pozo­stał. Jego tytuł brzmi „Svy­atist”, czy­li świę­tość. Zupeł­nie nie w mojej poety­ce i w moim odczu­ciu gra­fo­mań­ski. Trak­tu­je o umie­ra­niu. Dusza roz­sta­je się z cia­łem, wzla­tu­je ku nie­bio­som, jakaś har­mo­nia cæle­stis… Z jed­nej stro­ny się wście­kłem. A z dru­giej auten­tycz­nie poczu­łem coś w rodza­ju lęku.

Lęku?

No że to może być jakiś omen. Lub­ka zaczął mnie pocie­szać. Mówi: „Nie martw się, to będzie twój naj­bar­dziej zna­ny wiersz w Ukra­inie”. Wyn­ny­czuk powie­dział potem Lub­ce, że wydru­ko­wa­no dopie­ro część nakła­du, więc na pew­no to popra­wią. To był Dro­ho­bycz, prze­łom maja i czerw­ca 2012 roku. Potem były tar­gi książ­ki we Lwo­wie. Zna­la­złem sto­isko wydaw­nic­twa i zoba­czy­łem, że jest tam książ­ka, gdzie jak byk stoi wiersz „Świę­tość”. Zapy­ta­łem, ile mają sztuk. Powie­dzie­li chy­ba, że dwa­na­ście.

Wszyst­ko pan kupił?

Panie na sto­isku zorien­to­wa­ły się, że jestem auto­rem. Powie­dzia­łem, że nie dosta­łem autor­skich egzem­pla­rzy czy coś takie­go – w każ­dym razie wszyst­ko, co było tego dnia na sto­isku, zabra­łem. Następ­ne­go roku byłem na tar­gach książ­ki, któ­re się nazy­wa­ją Książ­ko­wy Arse­nał, zna­la­złem wydaw­nic­two Pira­mi­da, zaj­rza­łem do Noc­ne­go życia i zoba­czy­łem, że nie ma wier­sza, tyl­ko jest pusta stro­na. Kupi­łem parę egzem­pla­rzy, posze­dłem do hote­lu, na spo­koj­nie zaczą­łem prze­glą­dać książ­kę. I zoba­czy­łem, że we wszyst­kich tych egzem­pla­rzach wier­sza nie ma, ale ślad po „Świę­to­ści” pozo­stał – w spi­sie tre­ści.

Jak będzie wyglą­da­ła lite­ra­tu­ra ukra­iń­ska po woj­nie? Wszy­scy, jak ten Wyn­ny­czuk, będą musie­li napi­sać „głę­bo­ką, prze­ni­kli­wą, wstrzą­sa­ją­cą” powieść o woj­nie? Nie sta­nie się przez to lite­ra­tu­ra ukra­iń­ska nazbyt mono­te­ma­tycz­na? Nie ma ryzy­ka, że sta­nie się w głów­nej mie­rze lite­ra­tu­rą patrio­tycz­ną?

To kraj, któ­ry żył na woj­nie już od dość daw­na. Może sta­rał się nie żyć woj­ną, ale jed­nak nią żył. I ta woj­na na lite­ra­tu­rę Ukra­iny – przy­naj­mniej jeśli patrzę przez pry­zmat ksią­żek, któ­re ostat­nio tłu­ma­czy­łem albo któ­re tłu­ma­czył mój syn – już bar­dzo wpły­nę­ła. Jest taki tom opo­wia­dań Roma­na Mały­now­skie­go, któ­ry wyszedł w 2021 roku – Słod­kie życie. Atmos­fe­ra gro­zy i woj­ny jest w tej książ­ce taka, że trud­no uwie­rzyć, że ona zosta­ła napi­sa­na wcze­śniej, przed inwa­zją. Nie cho­dzi o to, że to tam wyglą­da tak, jak ta praw­dzi­wa woj­na na fron­cie. Ale jest np. takie sie­lan­ko­we opo­wia­da­nie „Trzy minu­ty przed pół­no­cą”. Ludzie spo­ty­ka­ją się w sierp­niu, żeby oglą­dać Per­se­idy, jakieś towa­rzy­stwo, wza­jem­ne ukła­dy mię­dzy nimi, związ­ki. Wie­je wiatr. Wszyst­ko to pra­wie jak opis pry­wat­ki. I potem jest tyl­ko ostat­ni aka­pit – że wśród tych rojów Per­se­idów było pięć punk­ci­ków, któ­re nie spa­da­ły, tyl­ko lecia­ły hory­zon­tal­nie. I się oka­zu­je, że ileś tam minut temu na dale­kiej Sybe­rii ktoś naci­snął przy­cisk i uru­cho­mił pro­gram bali­stycz­ny.

Ukra­iń­cy już wte­dy wie­dzie­li róż­ne rze­czy, z któ­rych świat zdał sobie spra­wę w tym roku. A pan co dzi­siaj wie o świe­cie, cze­go pan nie wie­dział przed 24 lute­go?

Nie wie­dzia­łem, że tak moż­na.

Coś jesz­cze?

Nie wie­dzia­łem, a kie­ro­wa­łem się w znacz­nej mie­rze opi­nia­mi swo­ich zna­jo­mych, że Zełen­ski może się oka­zać dobrym pre­zy­den­tem. Kie­dy pan pytał o zmę­cze­nie, to myślę, że w pierw­szych dzie­więć­dzie­się­ciu czy stu dniach woj­ny natych­miast pole­ciał­bym do poko­ju, gdy­bym usły­szał, że w tele­wi­zji leci wystą­pie­nie Zełen­skie­go.

A teraz?

Myślę, że już takie­go szyb­kie­go odru­chu by nie było. Zasko­czy­ły mnie jesz­cze uro­czy­sto­ści. Pan pre­mier i Jaro­sław dosta­li naj­wyż­sze odzna­cze­nie ukra­iń­skie. Pre­zy­dent Ukra­iny dosta­je naj­wyż­sze odzna­cze­nie bry­tyj­skie. Ja nie wiem, czy to jest odpo­wied­ni czas. Czy to pora na bawie­nie się w cere­mo­nie.

Jak to wszyst­ko pana zda­niem się skoń­czy?

Nie jestem za dużym opty­mi­stą. Cud boski, że Trump prze­grał wybo­ry w Sta­nach. Ale Opatrz­ność coś tego Bide­na śred­nio lubi, sko­ro już któ­ryś raz miał pozy­tyw­ny test covi­do­wy. To, cze­go jesz­cze do nie­daw­na nie wie­dzia­łem, to to, że Nan­cy Pelo­si ma 82 lata, czy­li jest o parę lat star­sza ode mnie. Ale co tu robić z Chi­na­mi? Nigdy nie mogłem zro­zu­mieć, skąd się ci Chiń­czy­cy wzię­li w Wese­lu.

Trump, Nan­cy, Pelo­si, Chi­ny. Odda­la­my się od tema­tu i teraz rze­czy­wi­ście moż­na by zapy­tać: „Cóż tam, panie, w poli­ty­ce?”.

„Chiń­czy­ki trzy­ma­ją się moc­no!?”. To tak czę­sto było cyto­wa­ne. Napraw­dę tego nie rozu­miem. Ale wra­ca­jąc do lite­ra­tu­ry – Hały­na Kruk nie będzie pisa­ła o woj­nie wię­cej niż teraz. Tak samo woj­na – cho­ciaż nie ta, tyl­ko dru­ga woj­na świa­to­wa – jest obec­na w wie­lu książ­kach Kate­ry­ny Bab­ki­ny. Wyda­je mi się, że Ostap Sły­wyn­ski nigdy nie będzie pisał publi­cy­stycz­nych wier­szy takich jak Irwa­neć. Tyl­ko to będzie tak będzie prze­two­rzo­ne, że będzie uni­wer­sal­ne wła­ści­wie od razu.

Czyż­by więc wiel­ka lite­ra­tu­ra?

Mam nadzie­ję, że to będzie lite­ra­tu­ra bez mora­łu. Taka, któ­ra nie nazy­wa. Bo nazwa­ne to wszyst­ko już jest.

My też nie kończ­my mora­łem.

To może powiem o tek­stach, któ­re wyle­cia­ły z książ­ki. To były dwa tek­sty Wyn­ny­czu­ka. Jeden o kar­ciar­stwie w Gali­cji. Niby od Sasa do Lasa, ale jest coś cha­rak­te­ry­stycz­ne­go w tym, że autor, któ­ry całe życie zbie­rał takie róż­ne cie­ka­wost­ki i aneg­dot­ki, w pierw­szym kawał­ku opi­sał, co robił po wybu­chu woj­ny, a w któ­rymś z następ­nych wra­ca już do swo­ich zain­te­re­so­wań. A przy oka­zji dokła­da nie­źle ducho­wień­stwu pra­wo­sław­ne­mu i pięt­nu­je oby­cza­je rosyj­skie. Koń­czy się ten tekst taką sce­ną, jak ktoś wie­zie sania­mi coś, co jest przy­kry­te der­ką. Ktoś go zatrzy­mu­je i pyta, co wie­zie, a on odpo­wia­da: „Skoń­czy­łem spra­wę i wio­zę gene­ra­ło­wi”. Odsła­nia tę der­kę, a tam pięć­dzie­siąt spre­pa­ro­wa­nych cza­szek. A wcze­śniej jest mowa o wspo­mnia­nym gene­ra­le, któ­ry miał takie hob­by, że odci­nał gło­wy Cze­czeń­ców w jakiejś woj­nie rosyj­skiej.

Boję się zapy­tać, o czym jest dru­gi tekst.

O jedze­niu. Wyn­ny­czuk opo­wia­da w nim, jak to w ZSRR bywa­ło – że jedze­nie było czyn­no­ścią intym­ną i wsty­dli­wą, nie wia­do­mo do koń­ca wła­ści­wie cze­mu. Że jak ktoś kupił pie­roż­ka, to na uli­cy tego pie­roż­ka nie jadł, tyl­ko sta­wał gdzieś pod murem, tyłem do uli­cy, i tego pie­roż­ka zja­dał.

Dobrze, że nie w ubi­ka­cji, jak w Dys­kret­nym uro­ku bur­żu­azji Buñu­ela.

Tekst koń­czy się opi­sem poby­tu Wyn­ny­czu­ka w USA daw­no, daw­no temu. Wyli­cza kil­ka­dzie­siąt knajp, w któ­rych jadł – od azja­tyc­kich po afry­kań­skie. I stwier­dza, że w przed­dzień jego wylo­tu jakaś para­fia pra­wo­sław­na gdzieś z Fila­del­fii obcho­dzi­ła świę­to, zapro­si­li go i dopie­ro tam był taki stół, jak w Ukra­inie. Nawet do lasu poje­cha­li wcze­śniej wędzić wędli­ny i mię­so, co gro­zi­ło strasz­nie wyso­ki­mi kara­mi, gdy­by ich przy­ła­pa­li.  Wyn­ny­czuk opo­wia­da, że mógł w tej Ame­ry­ce zostać i pro­wa­dzić spo­koj­ne życie, bo jakaś mło­da kobie­ta się nim zain­te­re­so­wa­ła. Ale sta­le mu się tam śni­ły jakieś nie­by­wa­łej wiel­ko­ści ham­bur­ge­ry i hot dogi. A pie­roż­ki nie śni­ły mu się nigdy. Wdzięcz­ny tekst. Ale do woj­ny nie paso­wał.

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Łukasz Dynowski

Urodzony w 1989 roku. Wiersze i opowiadania publikował m.in. w „Stonerze Polskim”, „Wizjach” i „Magazynie Literackim biBLioteka”. Mieszka w Warszawie. Pracuje w Wirtualnej Polsce jako szef redakcji o2.pl.

Powiązania