Grzegorz Smoliński: Kiedy jeszcze na stronie BL, po wyborze na warsztaty, czytałem Twoje wiersze, ze wszystkich najbardziej jasny był dla mnie fragment „Ślepowidzenia’’, który wykorzystujesz jako motto w jednym miejscu. Mam wrażenie pewnego przytłoczenia, kiedy czytam te wiersze. Ono nie wynika z samej liczby słów, raczej z liczby wątków czy odniesień, kiedy to przechodzenie między nimi nie jest, powiedzmy, łagodne. Jeśli nazwę to rozgadaniem, to czy ono jest świadome? Albo inaczej: nawet jeśli nie jest świadome, celowe, to czy dostrzegasz funkcję, którą – w odniesieniu do zestawu – miałoby pełnić? Lub też, choć to trochę zbyt radykalne postawienie sprawy, czy jest niezbędne? Kontekstem jest oczywiście zestaw.
Patryk Kosenda: Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na cytat z Wattsa. To zdanie wyrwane z kontekstu prozy fantastycznonaukowej funkcjonuje jako motto wiersza „zobacz ostatnim tchem całuje na kolorowo” (w ramach ciekawostki – tytuł jest cytatem z serialu animowanego Adventure Time), ale równie skutecznie można odczytywać je w kontekście całego wyłowionego zestawu czy mojej poezji w ogóle. Może zabrzmi to mało przyjaźnie, ale cieszę się również, że poczułeś się w poetycki sposób przytłoczony. Wątki, odniesienia, źródła, które funkcjonują jako rekwizyty czy sztafaż w moich wierszach, mają odbijać współczesny sposób przyswajania wiedzy i obcowania z nią, w tym oczywiście mój sposób. Setki pootwieranych zakładek w necie, dziesiątki napoczętych książek na Kindle’u, walające się po pokoju książki papierowe, prasa literacka i filmowa, codzienne reklamy i paski informacyjne w telewizji tramwajowej itd. Z tego rodzi się intertekstualny miszmasz lub zwykły pierdolnik złożony m.in. z wierzeń, mitologii, dziwacznych filmów, teorii naukowych i filozoficznych, przekonań społecznych, piosenek Garou i bełkotu wywołanego różnymi czynnikami. Zwracam to w rozgadaniu, w rozpasaniu obrazowania. Jeżeli angażuje mnie to na co dzień, to chcę żeby angażowało to również mój wiersz i żeby się w ten wiersz angażowało. Towarzyszące temu poczucie przesytu wydaje mi się nieuniknione, a nawet pożądane.
Zostańmy jeszcze przy funkcji. Pytam o nią, bo chciałbym, żeby w tej rozmowie pojawił się też wątek poezji zaangażowanej, choć problem jest szerszy niż pewne rozumienie tej kategorii. Czy masz poczucie, że to, w jaki sposób mówisz lub o czym mówisz, może mieć wpływ na inne niż pole poetyckie? Jeśli to jest mętne, to czy masz poczucie wpływu na to, co pozatekstowe, kiedy posługujesz się tekstem (pisaniem w taki sposób o takim, a nie innym temacie)? Wiem, że projektuję tu pewien dualizm, który może uznasz za nieuzasadniony, ale doprawdy nie wiem, jak inaczej zapytać o to, czy dla Ciebie np. posłużenie się pewnym środkiem literackim to przyjęcie pewnej postawy wobec świata czy życia? Czy dla Ciebie to brzmi sensownie, że np. bogactwo języka użytego w wierszu podtrzymuje określony porządek społeczny? I czy to dla Ciebie ważne?
Wrócę do tego zdania ze „Ślepowidzenia”: „W jej topologii widziałem odbicia bitew z dziecięcych placów zabaw. Przypomniałem sobie własne i zacząłem się zastanawiać, czy bywają jakiekolwiek inne”. Rozumiem je dwojako: walka jako odbicie dziecięcego entuzjazmu, wiara w słuszność przekonań i powodzenie działań. Ale także walka w ogóle jako coś swoistego, własnego. Zaangażowanie społeczne, polityczne jest dla mnie czymś nierozerwalnie związanym z moją poezją, ponieważ jest nierozerwalnie związane z moją osobą. Angażuję swoje wiersze w siebie i walkę w takim znaczeniu, że są one odbiciem (często zniekształconym) moich postaw, złości, niemocy i przede wszystkim lęków. Dlatego jako motto do otwierającego zestaw wiersza posłużył mi cytat ze Stratanowskiego, który jest dla mnie autorem ważnym, a jego poezja jest mi etycznie bliska. W zestawie może wyraźniej rysuje się namysł nad różnymi rolami poezji, nad środkami językowymi, którymi jako poeta mogę dysponować, żeby zaangażować odbiorcę w wiersz, czyli de facto w świat moich wartości. Staram się jednak nie zamykać wiersza jedynie na te aspekty – wierzę, że to tylko jedna z warstw, a czytelnik zwróci też uwagę na samą narrację, pociągnie go siła opowieści, w którą osobiście mocno wierzę.
Świadomość, samoświadomość, do których kieruje przecież „Ślepowidzenie’’, to może najbardziej oczywista dla mnie problematyka Twoich wierszy. Kwestia ustanowienia podmiotu (wprowadzenie różnicy między podmiotem a jego środowiskiem) współistnieje w tym zestawie z ustanowieniem wiersza (oddzielenia go od innych wierszy lub wytworów kultury) – to się wydaje dość spójne. Nie chcę mówić o sukcesie lub porażce obu tych przedsięwzięć, ale kiedy kreślisz między nimi analogię (bo kreślisz, jak sądzę), to punktem wyjścia (ale nie mówię, że go podtrzymujesz w takiej postaci) jest raczej teza o językowej konstrukcji podmiotu niż jego oddzielenie od tego, co językowe (niż konflikt między tymi sferami). Uważasz, że ta dyskusja jest już za nami? Że możemy mówić o zatarciu granic? Ale i więcej: czy nie uważasz, że ona odrodzi się na innym poziomie, że jej zamknięcie jest iluzoryczne? Jeśli mam rację, to mówisz, że wiersz to konstrukt odniesiony do innych wierszy i wytworów kultury, a podmiot to konstrukt odniesiony do języka, tekstu, wiersza, ale wciąż potrzebujesz tekstu (wiersza) i podmiotu. Czyli może jednak te granice wciąż są potrzebne, a wraz z nimi konflikt, przeciwstawienie sobie tych sfer?
Tak, możemy uznać podmiot za konstrukt odniesiony do innych wytworów kultury. Chodzi o to, że związki międzytekstowe są dla mnie czymś nieuniknionym, nawet jeżeli spróbujemy pisać inaczej. Możliwość zanurzenia się w nieskończonym bogactwie tekstów, czerpania z nich powierzchownie i dogłębnie, mielenia ich na swoje potrzeby – to jedna z najbardziej satysfakcjonujących mnie obecnie metod. Podmiot to ja (przejściowe) złożone ze swoich doświadczeń artystycznych, lektur, wrażeń estetycznych etc., zestawionych w konkretny sposób na potrzeby tekstu. Można powiedzieć, że w zestawie tych tekstów każdy podmiot jest ten sam i każdy podmiot jest inny.
Pytałem Cię do tej pory o związki między podmiotem a tekstem, trochę celowo pozostając w polu literackim, ale nie da się ukryć, że ta kwestia powiedzenia czegoś samemu, ustanowienie „siebie’’ (nie sugeruję, że tę chęć rozumiesz na serio), przedstawiana jest w kontekście narracji, paradygmatów istniejących w przestrzeni medialnej, społecznej – w kontekście tego, co istnieje jako gotowe wzory, które fundują tożsamość (pojawiają się billboardy, nalepki na zderzak, medialność). Czy odczuwasz pewien brak, czy podmiot odczuwa pewien brak? Z jednej strony jest przecież to „marzenie o własnym dukaniu’’, ale z drugiej to „dukanie’’ właśnie, więc może nie ma o czym marzyć? Zastanawiam się, czy to wyraz melancholii czy raczej nie ma już nad czym płakać (nigdy nie było)?
Utożsamiam podmiot ze sobą, niezależnie czy jest to podmiot zbiorowy, kobiecy – jak w moich ostatnich wierszach, czy bohater liryczny jest morskim detektywem lub fantasy-ćpunkiem. Pod tym względem jest to zestaw bardzo osobisty. Staram się sprzeciwiać bezrefleksyjnemu powielaniu gotowców językowych, haseł, miałkich treści przechodzących przez różne tuby. Własne „dukanie” ma wynikać z samoświadomości, z uzmysłowienia sobie niebezpieczeństw, ale też możliwości, które daje nam język. Posługując się ciałem obcym, można zrodzić coś własnego, niech to nawet będzie na początek dukanie, jakiś cichy głos. Łączy się to z kontekstem społecznym, gdzie różne „tyradygmaty” przeszkadzają nam we włączeniu się w dyskusję.
Zastanawia mnie ta kwestia angażowania się, swoich wartości w wiersz oraz angażowania się wiersza wobec stwierdzenia, że utożsamiasz podmiot ze sobą. Myślisz, że takie skrócenie dystansu jest nieodzowne, by mówić o zaangażowaniu? Tu nawet nie musi chodzić o to, że autor jest silny, że istnieje przed wierszem, bo utożsamić się z podmiotem można chyba też wtedy, gdy się powie, że jedynie wiersz kształtuje autora. Rozumiem, że nie zgodziłbyś się na żadne z tych krańcowych ujęć, ale one same w sobie nie są tu istotne: zmierzam do tego, czy można skonstruować zaangażowanie bez związku z autorem, np. wiersz wyrażający poglądy lub obserwacje przeciwne niż te autora uznać za zaangażowany? Wiem jak to brzmi, ale zauważ, że jeśli odpowiedź jest „tak’’, to znów oddzielamy dwa porządki, bo mówimy, że wiersz nie oddziałuje, że się nie łączy, nie wpływa (na autora w tym przypadku). To tak, jak z rozumieniem. Czy rozumieć polecenie, to mieć obraz jego wykonania w głowie, czy je wykonać? Dostrzegasz na pewno, o czym mówię, i gdzie tu jest to ustanowienie granicy, a gdzie go nie ma. Wygląda na to, że dla Ciebie to zaangażowanie jest naturalne, ta odległość znika. Zastanawiałeś się, czy to konieczne dla samej idei zaangażowania?
Angażować się można na różnych płaszczyznach, w tym na różnych płaszczyznach poetyckich. Można za punkt wyjścia obrać skrajną tezę, że poezja niepolityczna nie istnieje. Jak mówił młody papież z serialu Sorrentino, popijając colę zero cherry i cytując zapewne jakiegoś filozofa, którego nie znam: „nieobecność jest obecnością”. Jeżeli w swoją poezję nie angażujemy swoich wartości, to poprzez milczenie umacniamy otaczającą nas gównianą rzeczywistość. I musimy sobie z tego zdawać sprawę – w naszym życiu poetyckim i „codziennym”. Ugryźmy to jednak jeszcze z innej strony. Mówiąc najprościej: cenię sobie w poezji szczerość i niech to będzie szczerość poetycko przeobrażona, gdzie w grę wchodzi ironia, liryka maski, liryka roli i inne poetyckie hokus-pokus. W momencie, kiedy dla poety istotniejsze jest np. przepracowywanie osobistych doświadczeń, a kwestie społeczne, polityczne schodzą na dalszy plan, to jako odbiorca zdecydowanie wolę, żeby pisał właśnie o tym, angażował siebie, wiersze, mnie w te przeżycia. Uważam, że jest to również pewien rodzaj zaangażowania, dzięki któremu mogę poznać świat wartości autora, nawet jeżeli nie są to wartości wpisujące się w schemat zaangażowania społecznego itd. Może ten autor poruszy inne kwestie w następnym tomie. Natomiast ostentacyjne i cyniczne odrywanie się od społeczeństwa, polityki lub ostentacyjne i cyniczne udawanie zainteresowania społeczeństwem w momencie, kiedy ma się je w dupie – takie postawy są po prostu strasznie słabe. Na koniec pozostaje kwestia oddzielenia autora od dzieła, którą lubimy stawiać na ostrzu noża. Może to wygodne z mojej strony, ale twierdzę, że całkowite oderwanie dzieła od autora jest niemożliwe, a w poezji wręcz niepożądane. Całkowite utożsamianie dzieła z autorem jest niemożliwe, a w poezji wręcz niepożądane. Parafrazując jednego idiotę: zawsze się troszeczkę kreuje. I tak sobie balansujemy – byle nie zapominać o szczerości i przyzwoitości.
Skoro już wspomniałeś o „tyradygmatach’’, to w Twoim zestawie jest akurat tyle neologizmów, by zwrócić na nie uwagę, ale by nie być nimi przytłoczonym. Co one Ci dają, dlaczego są atrakcyjne? Mnie zawsze wydawały się zbyt radykalne jako łamiące pewne reguły językowe, jakby ich pojawienie się było złamaniem zasad gry, która jeszcze trwa, a której zasady i tak pozwalają na cokolwiek, bez uciekania się do tworzenia nowych. Czym dla Ciebie są neologizmy?
Neologizmy dają mi przede wszystkim sporo frajdy. Nie wszystko da się powiedzieć w zastanym języku, czasem trzeba go trochę powyginać i ponaginać te zasady gry, o których wspominasz. Oczywiście można się z tym zagalopować i popaść w przaśność, czego staram się unikać, pewnie z różnym skutkiem. Chciałbym, żeby moje neologizmy były efektowne, a nie efekciarskie. Myślę, że są dla mnie atrakcyjne, bo wierzę, że będą atrakcyjne dla odbiorcy. Czasami ich nagromadzenie może przytłaczać, ale wpisuje się to w zabieg poetyckiego rozpasania i przytłoczenia, o którym rozmawialiśmy.
Zwraca też uwagę inny jeszcze stosowany przez Ciebie zabieg, kiedy to hasła, utarte stwierdzenia, są wykorzystywane poprzez ich modyfikację („o ile tradycja nie pożarła własnych śmieci’’). Być może w tym kontekście wspomniałbyś o chęci przechwycenia tego, co przez swoją stałość (bo wszyscy to powtarzają), staje się ograniczające i uniemożliwia powiedzenie czegoś w inny sposób w przestrzeni społecznej. Wolałbym tu jednak nawiązać do zaangażowania odbiorcę w wiersz, o czym wspomniałeś wcześniej, bo ta wypowiedź nie jest daleka od kwestii uczynienia wiersza atrakcyjniejszym dla odbiorcy. Takie modyfikacje haseł, znanych stwierdzeń, są na pewno efektowne – czy chodzi tu więc także o to, aby wiersz był bardziej atrakcyjny, aby był porywający (mówisz o dawaniu się porwać opowieści)? Czy ta kwestia aż tak Cię nie zajmuje?
Zajmuje, pewnie, że zajmuje. I dobrze to rozgryzłeś. Taka modyfikacja znanych, powszechnych fraz ma budzić w odbiorcy ambiwalentne odczucia i jednocześnie budzić go z letargu poznawczego. Myślę, że takie modyfikacje mogą być niezłym preludium do „własnego dukania”. Przy tego typu językowych zabawach również staram się dbać o to, żeby nie stosować nadmiernie tanich chwytów, chyba że estetyka wiersza na to pozwala. I oczywiście, podobnie jak neologizmy, bywają one efektowne i wciągają odbiorcę w opowieść, uatrakcyjniają ją.
Dość zagadkowy jest dla mnie tytuł zestawu, może powiedziałbyś coś o nim? „Wymaginacje” odsyłają do imaginacji, ale mają chyba na celu podkreślić zewnętrze, być może zwracają uwagę na to, co jest produktem wyobraźni, ale co zostaje wyrzucone na zewnątrz, co się obiektywizuje, staje autonomiczne? Czy to słuszny trop? Pozostają jeszcze rozliczenia. Z czym?
Jeszcze pół roku temu miałem tak nazwać swój debiutancki tom, a raczej jego projekt. Do tej pory pomysł upadł, ale pozostała nazwa zestawu dla BL, a słowo „wymaginacje” funkcjonuje w jednym z zestawowych wierszy. Z tego, co pamiętam, powstało ono jako zlepek słów: wymagania i imaginacje, więc twój trop jest słuszny. Był to okres, kiedy dogadywałem sam ze sobą rolę wyobraźni poetyckiej w tym projekcie tomu i wymagania stawiane w stosunku do imaginacji uchwyciłem w tej prostej grze słów, która mi się spodobała. Czemu „rozliczenia”? Najprościej mówiąc, rozliczam się z tym okresem, z tymi kilkunastoma wierszami, które wtedy powstały, które właśnie jako „produkt wyobraźni” stały się autonomiczne.
Filmy, aktorzy, to punkty widoczne dość jasno w tym zestawie. Odsyła to oczywiście do przyjmowania roli (a może bardziej do odgrywania roli, żeby nie używać tego problematycznego czasownika „przyjmować’’, bo kto przyjmuje?), do pewnej przejściowości, tymczasowości, nietrwałości tożsamości. Skądinąd wiem, że Twoje zainteresowanie filmem nie kończy się na tym zestawie ani na Twoich wierszach w ogóle. Czy jesteś w stanie powiedzieć, jak wyglądały tutaj inspiracje w kontekście zestawu? Kinematografia przecina cały ten zestaw, bo namysł wyszedł od niej, czy po prostu uznałeś ją za użyteczny zbiór odniesień?
Kino to moje najważniejsze zainteresowanie, do niedawna pisywałem o filmach okazjonalnie, teraz będę to robił regularnie na łamach „Taste of Cinema”. Wiążę z kinem swoją przyszłość artystyczną, być może również naukową. To oczywiste, że jest ono dla mnie źródłem licznych inspiracji i odniesień. Jest pomocne na różnych płaszczyznach pracy nad wierszem – dostarcza metod konstrukcyjnych i rekwizytów. Najmocniej widać to pewnie w wierszu „przypal” – nie bez powodu. Napisałem go dla mojego przyjaciela, który niedawno zaczął szkołę aktorską. Docelowo miał służyć jako materiał do małego monodramu, nie został jednak wykorzystany, ale cieszę się, że w ogóle powstał. Lubię postrzegać go jako nieskładny ukłon złożony przyjaźni, filmowi oraz pobieżnym przemyśleniom na te tematy. Co do twojej obserwacji, że odniesienia filmowe odsyłają nas do kwestii odgrywania ról, przejściowości i nietrwałości – jasne, gdy wspominałem wcześniej o ciągłej inności czy zmienności podmiotu, miałem właśnie to na myśli. Taka nietrwałość, kruchość tożsamości jest mi bliska. Może możliwość odgrywania ról (przecież prawie zawsze głównych) w moich wierszach rekompensuje mi niemożność gry w filmach?
Powiedz trochę o swoich planach. Byłeś w tym roku nominowany w konkursie im. Jacka Bierezina, więc tomik jest gotowy. Koncentrujesz się teraz tylko na tym, żeby go wydać, czy zaczynasz też pracować nad czymś kolejnym? Jeśli już coś rozpocząłeś lub masz to w zaawansowanych planach, to przewidujesz radykalną zmianę stylu czy problematyki?
Póki co artystycznie koncentruję się na ukończeniu i wydaniu debiutanckiego tomiku wierszy. Od czasu wysłania projektu książki na Bierezina zmieniłem kilka koncepcji, pracowałem nad poszczególnymi wierszami, modyfikowałem, wyrzucałem, wciąż piszę nowe. Nie chcę doprowadzić do sytuacji, w której będę przez lata siedział nad tomikiem, udoskonalał go w nieskończoność. Bez przesady – to tylko książka. I suma czasu spędzonego nad nią nie jest żadną gwarancją jakości. Z drugiej strony chciałbym przynajmniej doprowadzić to do takiej formy, żebym mógł się z tą książką identyfikować bez przykrości. Wtedy zrobię sobie pewnie małą przerwę od poezji albo odbiorę jej priorytet. Pracuję od jakiegoś czasu nad scenariuszem filmowym i temu chciałbym się poświęcić w znaczniejszym stopniu. Oprócz tego mam w planach tom opowiadań w konwencji weird fiction.
A jeśli chodzi o inspiracje, jacy poeci byli lub są dla Ciebie szczególnie ważni? Czy w ogóle dzieła poetyckie inspirują Cię w największym stopniu, czy może coś innego?
Wiersze są oczywiście dla mnie bardzo ważną inspiracją, ale chyba przegrywają w starciu z filmem i prozą. Moim pierwszym istotnym „odkryciem” poetyckim był Tomaž Šalamun, gdy dwa lata temu znalazłem jego wczesne utwory, przeglądając jakiś stary numer „Literatury na Świecie”. Wśród współczesnych poetów ważna jest dla mnie m.in. twórczość Piotra Matywieckiego, Miłosza Biedrzyckiego, Marii Cyranowicz i Joanny Mueller (ależ się cieszyłem, że to właśnie Asia pracowała ze mną nad moim „wyłowionym” zestawem). Stosunkowo niedawno poznałem poezję Roberta Rybickiego, którego zeszłoroczny Dar Meneli uważam za świetną i ważną książkę. Jeżeli chodzi o poetów z troszkę mniejszym (objętościowo) dorobkiem, to niezwykle cenię wiersze Dawida Mateusza, Tomasza Bąka oraz zeszłoroczne debiuty Agaty Jabłońskiej, Marcina Królikowskiego i Macieja Topolskiego.
Z autorów przed debiutem (nie mówię tylko o „Połowie”), czyją książkę chciałbyś zobaczyć najchętniej?
Z przyjemnością przeczytałbym książki wszystkich finalistów tegorocznego „Połowu”, bo grupa poetycko była naprawdę mocna, a bogactwo estetyk – imponujące. Podobnie ma się rzecz z poetami nominowanymi do tegorocznego Bierezina. Oprócz tego czekam z niecierpliwością m.in. na debiuty Anny Zygmunt, Pawła Harlendera, Klaudii Ciepłuchy i Piotra Borkowicza.
Dziękuję Ci za rozmowę, a Ani Adamowicz dziękuję także tutaj za pomoc w przygotowaniu pytań. Mam nadzieję, że wydasz taką książkę, jaką chciałbyś.
Dziękuję serdecznie.