
Co literatura daje, co zabiera?
debaty / ankiety i podsumowania Piotr MatywieckiGłos Piotra Matywieckiego w debacie „Kroniki osobiste”.
WięcejRozmowa Krzysztofa Katkowskiego z Piotrem Matywieckim, towarzysząca premierze książki Epika Piotra Matywieckiego, wydanej w Biurze Literackim 24 marca 20205 roku.
Krzysztof Katkowski: W eseju „Poezja” (ze zbioru Myśli do słów, też wydanego zresztą przez Biuro Literackie) napisałeś, że poezja nie jest dziwaczna, a raczej oczywista. Ale ani o realizm, ani o obiektywizm bym cię raczej nie posądzał. Nawet w ostatnim tomie, Epice – ale o nim za moment.
Piotr Matywiecki: W moim odczuciu ta „oczywistość” poezji, o której pisałem na początku tamtego eseju, oznacza pewien rodzaj ścisłego związku z rzeczywistością. To pojęcie wynika z długiej debaty i polemiki z tradycją poezji lingwistycznej, która – choć często balansuje na granicy gry językowej – wciąż przylega do rzeczywistości, czasem w sposób niemal dziecięcy. Lingwistyczna zabawa słowami nie odcina się od świata, a wręcz przeciwnie – przylega do niego jak dziecięca zabawa, która zawsze wyrasta z rzeczywistości. Chciałem, żeby poezja nie była traktowana jako ucieczka, swoista dziwaczność wynikająca z lęku przed rzeczywistością. Chodziło o jakieś zanurzenie w konkrecie, w rzeczywistości.
Poezja solidarna ze swoimi czasami – to kolejny z twoich postulatów sprzed kilku lat.
To może wydawać się paradoksalne, bo często myślimy o solidarności jako cechującej raczej dawne nurty, jak Nową Falę z jej politycznym zacięciem. Jednak nawet poeci wydający się odcięci od swojej epoki – na przykład klasycyści – chcąc czy nie, emanują swoim czasem. Ich twórczość odbija to, co wokół nich, niezależnie od intencji. Po prostu to czuć w ich wierszach. Nie sposób się od tego całkowicie odciąć.
A ty jesteś trochę klasycystą, co? „Są dziwni, bo urodzili się i umarli,/ a ludzie wieczni przecież nie zaczynają i nie kończą”. To o Kawafisie i Herbercie.
Mam dwóch poetyckich patronów: Rainera Marię Rilkego i Guillaume’a Apollinaire’a. Wydaje mi się, że od ich czasów poeci są w pewnym sensie podzieleni na „linie” – jedni podążają za Rilkem, inni za Apollinaire’em. Rzadko spotykam twórców, którzy łączą obie te tradycje. Obydwaj są dla mnie niezwykle ważni.
Z ich twórczości czerpię różne inspiracje, a jednocześnie uważam, że poezja nie wyszła poza ten horyzont, o którym mówię. Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem „z Rilkego” czy „z Apollinaire’a”. Jeden z wierszy w Epice jest przecież dedykowany Herbertowi i Kawafisowi, których też bardzo cenię.
Tytuł Epika – prowokacja? W szkole przecież się obydwaj uczyliśmy: liryka, epika, dramat. Nic poza tym, nic więcej – ani mniej.
Wiesz, że nie o to chodzi.
Wiem. Żartuję.
To był tytuł, który przyszedł mi do głowy natychmiast, całkiem spontanicznie. Nie wiedziałem, że włączę do niego takie wiersze, zwłaszcza taki poemat jak „Czynsz”, który znajduje się w tym tomiku.
Stąd i te liczne odwołania do Odysei? Jak w „Po Itace”, gdzie piszesz o starości. „Dla starości porzucił Itakę (…)/ Wywijając trawkami w powietrzu/ wpisuje w podziemie ostatnią Odyseję”.
Epika jako forma literacka ma swoje źródło w Iliadzie i Odysei, a jej tradycja trwa i będzie trwać, póki istnieje literatura. Nie mogę jednak powiedzieć, że to właśnie te dzieła były moją główną inspiracją. Choć osobiście bez Odysei czy Biblii trudno by mi było żyć, to w tym przypadku impulsem była potrzeba odejścia od metaforycznego „pozowania” w poezji. Moja twórczość jest zwykle zanurzona w żywiole abstrakcji – a przynajmniej tak ją się odczytuje – a tym razem chciałem skoncentrować się na życiowym konkrecie.
Zresztą, przyznam, że cieszę się z jego prowokacyjności. Nazwanie współczesnych wierszy epickimi to już pewnego rodzaju wyzwanie, bo dziś prawie nikt takich wierszy nie pisze. Ostatnim poetą epickim był chyba Adam Ważyk, a później od czasu do czasu Różewicz, teraz co niektórzy do tego wracają. Co się stało z fabułą w wierszach?
Epika jako potrzeba i rewolucja.
Wiesz, niedawno miałem publiczną rozmowę na temat Kwiatów polskich Juliana Tuwima. To arcydzieło, choć uważam, że w mojej książce o Tuwimie – Twarzy Tuwima (2007) –potraktowałem ten poemat zbyt marginalnie. W czasie tamtej rozmowy odkryłem go na nowo i poczułem ogromny zachwyt. Kwiaty polskie to mieszanka epiki i liryki.
Jest to, z jednej strony, poezja epicka – a, z drugiej, i chyba nawet w większym stopniu: liryka.
A jednak Skamandrytów chyba nikt nie czyta, co? Spójrz na najnowszą poezję.
Tutaj palnąłeś głupotę. Choć krytycy i historycy literatury często ich marginalizowali, zwykli czytelnicy wciąż ich cenią. To nie są poeci „naskórkowi” czy powierzchowni, jak ich nieraz określano. To bardzo głęboka poezja, choć niełatwa do zrozumienia dla ówczesnych intelektualistów. Przykładem może być Iwaszkiewicz, którego późna twórczość osiągnęła niezwykłą głębię. Podobnie było z Tuwimem czy Wierzyńskim, którzy zmieniali się na przestrzeni lat.
Ale prawda, że odeszło się od ich twórczości. Jednym z powodów jest fakt, że filozofia nie nadążała za tą poezją. Współcześni filozofowie Skamandrytów raczej odrzucali. Brakowało więc związku między filozofią, teorią, a poezją – czegoś, co mogliśmy zauważyć w wielu innych krajach, jak chociażby we Francji.
Skamandryci są jednak dalej szalenie popularni. To ich książki wyprzedają się chyba najszybciej, jeśli chodzi o polską poezję.
A Słonimski? Dużo ma miejsca w twojej Antologii poezji polskiej. Od początku.
Słonimski to poeta, który umiał połączyć chłód formalny z podskórną emocją. W jego najlepszych wierszach ta emocja eksploduje, mimo że jest osadzona w – na pozór –oszczędnej, suchej formie.
W jednym z twoich wierszy pojawia się fraza o „miliardach niedopowiedzeń w miliardach głów”, a także motyw apokalipsy i „losu bez końca”. Skąd takie obrazy?
Motyw apokalipsy pojawia się często w mojej poezji. Ma dwa źródła: biblijne i współczesne. Inspiracja biblijna jest oczywista – apokaliptyczne wizje są nierozerwalną częścią duchowego doświadczenia. Drugie źródło to nasze czasy. Żyjemy w epoce apokaliptycznej, która wydaje mi się jeszcze bardziej niepokojąca niż świat przed II wojną światową. Dziś mamy do czynienia z kryzysem klimatycznym, przełomem technologicznym (szybszym niż dawniej, co ma i zalety, i wady), brakiem odpowiedzialnej polityki…
Jakiej formy taka poezja potrzebuje?
Forma w poezji to dla mnie zagadka. Oczywiście można mówić o sonetach, tercynach czy poematach, ale w moim rozumieniu forma jest czymś znacznie bardziej płynnym. Ważniejsze jest to, co dana forma umożliwia – jak rezonuje z emocjami, jakie treści i obrazy pozwala przekazać.
A propos rzeczy poza tekstem. Wspominasz żartobliwie o sobie jako o „klerykale”. Chciałem zapytać o religijność twojej poezji. Czy uważasz, że jest to poezja religijna? A może to gra tą religijnością, jak u wspomnianego już Rilkego?
W mojej twórczości, zarówno w poezji, jak i prozie, rzeczywiście pojawiają się elementy mistyczne. Napisałem jakiś czas temu taką książkę eseistyczną pt. Dwa oddechy, która porusza tematy związane ze świadomością żydowską i chrześcijańską. Tak naprawdę jest to książka o religijności obu tych tradycji. Biograficznie przeszedłem całą drogę: od skrajnego ateizmu do pełnej wiary chrześcijańskiej, z dużym wpływem tradycji żydowskiej – również z powodów osobistych.
Pierwszym impulsem do tej zmiany była lektura Biblii. Nigdy nie przeżyłem nagłego nawrócenia, żadnej „nocy mediolańskiej”. Dochodziłem do tego ewolucyjnie. Obecnie określam siebie jako Żyda i chrześcijanina… bezwyznaniowego. To oznacza, że nie identyfikuję się ani z katolicyzmem, ani z protestantyzmem, ani z prawosławiem. Jednak z tych trzech tradycji czerpię różne elementy: z prawosławia – teologię ikon, z protestantyzmu – prymat Pisma, a z katolicyzmu – realizm zakorzeniony w codzienności (choć raczej niewidoczny w Polsce).
Ale jesteś tym „klerykałem”?
Nie. Chodzenie do kościoła nie jest dla mnie kluczowe. Moje pisarstwo czerpie z inspiracji biblijnych, które stale obecne są w moich wierszach.
Dalej: jesteś poetą religijnym?
Nie, moje wiersze nigdy nie wyrażają żadnej konkretnej doktryny religijnej, nawet w formie eksperymentu. Często moje utwory bywają ze sobą sprzeczne – obok siebie w tomiku może znaleźć się wiersz wyrażający jedno stanowisko, a obok inny, który zupełnie je podważa. Nie odczuwam z tego powodu żadnego dyskomfortu. Taki jestem – muszę to wypróbować.
Ale czy w twojej poezji jest w ogóle miejsce na ciało, cielesność? Bo są dusze, dobrze – ale co po nich?
W mojej wcześniejszej poezji ciało rzeczywiście prawie nie istniało. Zajmowało mnie wtedy bardziej coś, co mogę nazwać „ciałem dźwięku”. Przejmowałem się głównie brzmieniem wiersza, jego cielesnym wymiarem – tym, co Mandelsztam nazywał „pracą warg i krtani”. Dopiero w późniejszych latach ciało jako takie zaczęło pojawiać się w moich wierszach. To stosunkowo nowy wątek w mojej twórczości.
To, na koniec, skoczmy do konkretu. „Epikę” – to jest sam wiersz tytułowy – dedykujesz „Ewie”.
Tak, to moja żona.
Dlaczego?
Ewa jest profesorem literatury – szczególnie prozy XX wieku. Uważam ją za absolutnie fenomenalną analityczkę tekstów. Wiele zawdzięczam rozmowom z nią, tak jak ona czerpie coś z mojej poezji. Chociaż proza to jej główna dziedzina, to wspólnie znajdujemy wiele wspólnych punktów w literaturze. Chodzi o wszechstronność – i chyba zawsze o nią chodzi.
Ur. 2001. Socjolog, tłumacz, dziennikarz, poeta. Absolwent Universitat Pompeu Fabra w Barcelonie i Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracownik mediów katalońsko- i hiszpańskojęzycznych, OKO.press i „Dziennika Gazety Prawnej”.
Urodzony 5 czerwca 1943 roku w Warszawie. Poeta, eseista, krytyk literacki, autor antologii poetyckich, edytor. Wieloletni pracownik Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1980–1989 działacz Solidarności jawnej i w konspiracji. Autor wielu tomów poezji, m.in. Zdarte okładki – wiersze zebrane (2009), a ostatnio Poematy biblijne (2020) i Cykle (2024). Napisał kilka książek eseistycznych, w tym Kamień graniczny (1994) poświęcony filozoficznym i egzystencjalnym problemom Zagłady Żydów, a niedawno tom esejów o sztukach wizualnych Własne oczy (2024).