wywiady / o książce

Zapis niepewności

Jacek Dehnel

Roman Honet

Rozmowa Romana Honeta z Jackiem Dehnelem, towarzysząca premierze antologii Poeci na nowy wiek, wydane w Biurze Literackim w 2010 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Roman Honet: Może w Two­im ostat­nim tomie nie jest to tak widocz­ne, ale śmierć bywa obec­na w Two­ich wier­szach. Gdy oglą­da­my sta­rą foto­gra­fię, obra­zy, w ogó­le dzie­ła sztu­ki, pochy­la­my się nad czy­jąś bio­gra­fią. Przy­kła­dy moż­na mno­żyć, mamy do czy­nie­nia ze śmier­cią i upły­wem cza­su, to spoj­rze­nie może się cało­ścio­wo odno­sić do obco­wa­nia z kul­tu­rą, ale nie musi­my uży­wać opty­ki tego typu, ja też wolał­bym nie roz­po­ście­rać tej myśli i zamiast na cało­ści, sku­pić się na ele­men­cie, a zwłasz­cza na jego gene­zie w wier­szu. Na figu­rze, może na przed­mio­cie, sam napi­sa­łeś: „Śmierć jest jak uży­tecz­ny, lecz nie uży­wa­ny / przed­miot”. Skąd wni­ka śmierć do Two­ich wier­szy?

Jacek Deh­nel: O, pew­nie wszę­dzie jest widocz­ne, a w ostat­nim tomie to nawet na okład­ce szcze­rzy się wzię­ta z tytu­ło­we­go poema­tu czasz­ka, wpi­sa­na w tele­wi­zyj­ny obraz kon­tro­l­ny. Śmierć do wier­szy wni­ka mi stąd, skąd zawsze – ze środ­ka, z gro­zy uświa­do­mie­nia sobie fak­tu, że jestem jed­nost­ką śmier­tel­ną i że śmierć doty­czy mnie rów­nie oso­bi­ście, co życie. Odkąd pamię­tam, w bar­dzo doj­mu­ją­cy spo­sób odczu­wa­łem wszel­kie prze­ja­wy prze­mi­ja­nia – a jest tego mnó­stwo, śmierć nawet w cza­sach poko­ju jest rów­nie roz­bu­cha­nym żywio­łem, co życie, choć­by­śmy prze­stro­ili sobie oko na nie­wi­dze­nie jej, na wypchnię­cie jej z szer­sze­go obra­zu świa­ta. Nie przej­mu­ję się roz­ma­ity­mi spra­wa­mi, któ­re innych dopro­wa­dza­ją do roze­dr­ga­nia emo­cjo­nal­ne­go, ale zda­rza mi się pory­czeć, kie­dy coś stłu­kę, znisz­czę, zgu­bię, bo to jest śmierć w dzia­ła­niu: było i nie ma. Dzia­ła­ło, a jest kup­ką śmier­ci. Cia­łem do wynie­sie­nia. A to tyl­ko przed­mio­ty, z ludź­mi jest prze­cież nie­po­rów­ny­wal­nie gorzej i bole­śniej. A rów­no­cze­śnie – i ta ambi­wa­len­cja jest dla mnie rów­nie waż­na – z fak­tu prze­mi­ja­nia pięk­na, szczę­ścia, wszyst­kich tych god­nych pożą­da­nia aspek­tów życia, bie­rze się ich siła; gdy­by były dostęp­ne bez koń­ca i umia­ru, pies z kula­wą nogą by się nad nimi nie sku­piał.

Ostat­nio w Two­ich wier­szach poważ­nie zwięk­szy­ła się licz­ba odwo­łań do współ­cze­sne­go świa­ta, a dokład­nie: do jego medial­ne­go obra­zu. Irak, papież, Ikea, kon­cert muzy­ki popu­lar­nej – moż­na by wymie­niać. Chciał­bym zapy­tać, co Cię skło­ni­ło do zaję­cia się medial­ną obu­do­wą współ­cze­sno­ści i co zamie­rzasz w ten spo­sób poka­zać? Oczy­wi­stość, że współ­cze­sne media prze­ka­zu­ją obraz nie odzwier­cie­dla­ją­cy rze­czy­wi­sto­ści? I komu? Jeśli tym, któ­rzy im wie­rzą, to po co? A jeśli tym, któ­rzy sami zabie­ga­ją o wagę roz­gra­ni­cze­nia mię­dzy praw­dą a praw­dą świa­ta medial­ne­go, rów­nież to samo pyta­nie: po co? Chy­ba że chcia­łeś poka­zać coś same­mu sobie. Sko­ro tak, sko­ro medial­ny wize­ru­nek świa­ta, pozwo­lę sobie zadać krót­kie pyta­nie: widzisz tam sie­bie?

Och, jak szpar­ko pod­su­mo­wa­łeś ten tomik. To może i ja spró­bu­ję. Ikea czy kon­cert Rufu­sa to aku­rat nie media, to ele­men­ty rze­czy­wi­sto­ści doświad­cza­ne bez­po­śred­nio – ale, owszem, tytu­ło­wy cykl jest poświę­co­ny roz­zie­wo­wi mię­dzy tra­dy­cyj­ną żało­bą i nagro­ma­dze­niu odczło­wie­czo­nej śmier­ci w mediach. Tyle że – jeśli trak­to­wać te tek­sty jako całość, bo prze­cież może­my je sobie czy­tać jako osob­ne całost­ki – dla mnie naj­now­szy tomik jest o „zwie­rząt­ku czło­wiek” i o tym, jak ono pró­bu­je sobie pora­dzić z, mówiąc szum­nie i pre­ten­sjo­nal­nie, bólem ist­nie­nia; o tym, że pró­bu­je zna­leźć środ­ki prze­ciw­bó­lo­we, że kon­stru­uje reli­gie, wzor­ce miło­ści i inne wzor­ce, muzea, mau­zo­lea, prze­ka­zy medial­ne, sztu­kę w całej jej roz­ma­ito­ści, lite­ra­tu­rę, i tak dalej, a mimo wszyst­ko pozo­sta­je bez­bron­ne wobec roz­pa­du, cier­pie­nia, nie­pew­no­ści, któ­re są wspól­ne temu gatun­ko­wi-nie­ga­tun­ko­wi, do jakie­go nale­ży­my. To, czy media odzwier­cie­dla­ją, czy nie odzwier­cie­dla­ją rze­czy­wi­sto­ści, w ogó­le nie było dla mnie istot­ne. Ale, sko­ro już przy tym jeste­śmy: w „odzwier­cie­dlać” dobre jest to „zwier­cia­dło”, czy­li lustro pra­daw­ne, z pole­ro­wa­nej bla­chy, odbi­ja­ją­ce krzy­wo, pla­mia­ście, nie­wier­nie; media są zatem „odzwier­cie­dle­niem” rze­czy­wi­sto­ści, ale nie jej „odbi­ciem”.

Tak się zło­ży­ło, że pra­co­wa­li­śmy razem nad dwie­ma książ­ka­mi i muszę stwier­dzić, że pre­cy­zyj­nie potra­fisz uza­sad­nić obec­ność każ­de­go skład­ni­ka i zabie­gu w swo­im wier­szu, znasz porzą­dek swo­ich utwo­rów w każ­dym deta­lu, rów­nież na por­ta­lu Nie­szu­fla­da moż­na zoba­czyć, że sta­now­czo bro­nisz swo­je­go sło­wa. Tutaj chciał­bym Cię zapy­tać o dwie spra­wy: czy nie oba­wiasz się, że w ten spo­sób odbie­rasz czy­tel­ni­ko­wi wol­ność, wcho­dzisz w jego rolę, pozba­wia­jąc go suwe­ren­ne­go pra­wa do inter­pre­ta­cji, nawet doszczęt­nie kar­ko­łom­nych? Powiedz­my, że odkła­da­my na bok kwe­stie warsz­ta­to­we i nie sku­pia­my się na sytu­acji – prze­pra­szam, że try­wia­li­zu­ję – gdy czy­tel­nik w warun­kach neto­wych woła „ą”, pod­czas gdy Ty mówisz „ę”, ale na samej posta­wie pro­wa­dzą­cej do obję­cia czę­ści pre­ro­ga­tyw czy­tel­ni­ka. Dru­ga spra­wa wobec tej Two­jej świa­do­mo­ści: rzą­dzisz wier­szem, czy cza­sem on Tobą powo­du­je?

Zacznę od koń­ca: wyda­je mi się, że rzą­dzę wier­szem, ale na ogół i on sobie zna­ny­mi spo­so­ba­mi narzu­ca mi to i owo; to dwu­wła­dza, ście­ra­nie się sił. Ale – i tu prze­sko­czę na począ­tek – jestem, jak sądzę, poetą dość świa­do­mie piszą­cym; jeśli zapi­sa­ło mi się w wier­szu coś „wiesz­cze­go”, czy­li „wzię­te­go z gło­wy, czy­li z nicze­go”, jak mawia moja przy­ja­ciół­ka Basia, to obra­cam na dzie­sią­ty bok jak podej­rza­ną mone­tę i zosta­wiam tyl­ko wte­dy, jeśli jestem pewien siły i nie­odzow­no­ści tego frag­men­tu. Bo łatwo, oj, bar­dzo łatwo sku­sić się na takie pytyj­skie kawał­ki, ale rów­nie łatwo się po nich ześli­zgnąć w zbyt łatwe i kiczo­wa­te roz­wią­za­nia. „Nie­zro­zu­mia­łe” za czę­sto sta­je się dziś spo­so­bi­kiem na „nie mam nic do powie­dze­nia”. Klu­czę dalej po Two­im roz­bu­do­wa­nym pyta­niu: jeśli w wier­szu jest i „ą”, i „ę” (a tak­że „ó”, „q” i „f”), to nie ma pro­ble­mu: ktoś ma pra­wo wie­rzyć bar­dziej w „ą”, ja mogę twier­dzić, że dla mnie – jako dla czy­tel­ni­ka tek­stu, bo autor jest prze­cież też czy­tel­ni­kiem – waż­niej­sze jest aku­rat „ę”. Pro­blem poja­wia się, kie­dy czy­tel­ni­cy wkła­da­ją do wier­sza rze­czy­wi­stość poza­wier­szo­wą i trak­tu­ją ją jako coś oczy­wi­ste­go.

Auto­rom też się to zresz­tą zda­rza. I zno­wu – nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia, kie­dy ktoś czy­ta „w zaci­szu ser­ca” i w wier­szu widzi nagle swo­je­go stryj­ka, bo jakiś splot słów czy wra­żeń przy­wo­łu­je mu tego face­ta, z wąsem, w gar­ni­tu­rze kolo­ru śliw­ko­we­go, powiedz­my. Ma pra­wo do tego stry­ja widzia­ne­go w wier­szu, bo każ­dy z nas czy­ta przez pry­zmat wła­snych doświad­czeń i zgro­ma­dzo­nych obra­zów. Gorzej, jeśli docho­dzi do dys­ku­sji – no, dobra, weź­my tę przy­kła­do­wą Nie­szu­fla­dę – i uno­si się: „Panie, pan tu obra­żasz moje­go stryj­ka!”, a autor nie bar­dzo wie, o co cho­dzi, bo stryj­ka w wier­szu nie ma ani tro­szeń­kę, nawet czub­ka stry­jo­we­go wąsa tam nie ma. Uzna­ję rów­no­rzęd­ność autor­skich i czy­tel­ni­czych odczy­tań – choć nie­któ­re z nich (nie­ko­niecz­nie autor­skie aku­rat) mogą mi się wyda­wać cie­kaw­sze i bar­dziej prze­ko­nu­ją­ce, inne – nud­niej­sze i nacią­ga­ne. Ale kie­dy w dys­ku­sji poja­wia­ją się czy­jeś oso­bi­ste, poza­tek­sto­we doświad­cze­nia jako rów­no­praw­ne z „lite­rą tek­stu” ele­men­ty wier­sza, to robi się jakiś absurd. Odczy­ta­nia wszyst­kich czy­tel­ni­ków (w tym auto­ra) są róż­ne, ale mają część wspól­ną, jest nią lite­ra tek­stu wła­śnie – wsta­wia­nie wła­snych „uzu­peł­nień” do tej czę­ści wspól­nej jest czy­tel­ni­czą uzur­pa­cją.

„Jed­nak / nie umiał­byś malo­wać tej damy bez dziew­ki / i płasz­cza prze­pysz­ne­go bez gru­be­go suk­na” – zapi­sa­łeś w Żywo­tach rów­no­le­głych. Mówiąc krót­ko: arty­sta potrze­bu­je bru­du, żeby two­rzyć, ale – dodaj­my – cza­sem tak­że po to, żeby żyć. Jakie­go rodza­ju bru­du Ty potrze­bu­jesz: w pisa­niu? w życiu?

To zbyt oso­bi­ste pyta­nie.

Sko­ro mowa o debiu­tanc­kiej książ­ce, zapy­tam, czy zda­rza Ci się tak, że wra­casz cza­sem do swo­je­go debiu­tu myślą, może nawet wzro­kiem, i mówisz: cho­le­ra, sko­pa­łem. Tu i tu. Do dupy. Pyta­nie jest oso­bi­ste, bo mi się tak oso­bi­ście zda­rza.

O, w więk­szo­ści przy­pad­ków. W ogó­le nie lubię swo­ich tek­stów, z Żywo­tów wykre­ślił­bym naj­mniej poło­wę, z pozo­sta­łych tomi­ków też; to oczy­wi­ście przy­cho­dzi z cza­sem, nie w momen­cie ukła­da­nia książ­ki czy tuż po jej wyda­niu. Ale wiem też, że wie­le z tych tek­stów, któ­re bym wykre­ślił, dla kogoś ma zna­cze­nie: ludzie o nich piszą jakieś pra­ce, jakieś refe­ra­ty, wkle­ja­ją je sobie w blo­gi, cytu­ją gdzieś w necie; czę­sto mnie zaska­ku­je, któ­re tek­sty czy­tel­ni­cy wymie­nia­ją jako swo­je ulu­bio­ne. W dodat­ku moja lista tek­stów do usu­nię­cia się zmie­nia. Dla­te­go może lepiej, że powsta­ją całe tomi­ki, nie­rów­ne, róż­no­rod­ne – bo dają jakąś moż­li­wość ruchu, wybo­ru. A poza wszyst­kim są zapi­sem jakie­goś twór­cze­go okre­su, roz­dro­ży sty­li­stycz­nych, emo­cjo­nal­nych, inte­lek­tu­al­nych, na któ­rych zna­lazł się poeta w danym momen­cie – po kolej­nych książ­kach widać, któ­rą dro­gę obrał (i czy się z niej wyco­fał, czy nie wró­cił na jed­ną z poprzed­nich ście­żek), ale tu jest jesz­cze waha­nie, nie­pew­ność. Całe pisa­nie, w grun­cie rze­czy, to prze­cież zapis nie­pew­no­ści.

Zmie­nię nie­co temat. Prze­ło­ży­łeś Lar­ki­na i pew­nie Cię już o to pyta­no, dla­cze­go Lar­kin, ale ja jesz­cze nie mia­łem tej moż­li­wo­ści. Chcia­łem zapy­tać z tego powo­du, że Lar­kin to cynik, typ wred­ne­go dzia­dy­gi, któ­ry potra­fi wykpić każ­de szczę­ście, spły­cić każ­dą war­tość, co to ją ludzie w powa­ża­niu mają, poka­zał scep­ty­cyzm cho­ro­bli­wie pod­szy­ty nihi­li­zmem, on tego nie robił dla same­go wydrwie­nia rzecz oczy­wi­sta, jego to też kru­szy­ło, pod­czas gdy Tobie – patrząc przez Two­je wier­sze – bli­żej do syba­ry­ty, no powiedz­my pro­ściej, że do czło­wie­ka, któ­ry potra­fi cie­szyć się życiem. Czy zatem ten Lar­kin to Phi­lip Lar­kin, któ­re­go podzi­wia­łeś i z tego podzi­wu wzię­ły się prze­kła­dy, czy może to ten Lar­kin, któ­re­go wyho­do­wa­łeś w sobie i musia­łeś go jakoś wypluć, a to było­by wbrew Tobie i wobec tego dobrze się zło­ży­ło, że zna­lazł się Phi­lip Lar­kin, któ­ry drwił, szy­dził i blu­zgał, bowiem w ten spo­sób pomógł Ci w roz­wią­za­niu pew­nej spra­wy?

Lar­kin mnie porwał, bo jest roz­ma­ity i wewnętrz­nie sprzecz­ny. Dzia­dy­ga i cynik, a jak przy­cho­dzi co do cze­go, to ślo­zy mu się leją i pisze o nie­tknię­tych jaj­kach skow­ron­ka, o zabi­tym jeżu albo o tym, że zosta­nie z nas tyl­ko miłość. I rów­no­cze­śnie, przy całej swo­jej zgryź­li­wej, posęp­nej, depre­syj­nej natu­rze potra­fił roz­śmie­szać ludzi do roz­pu­ku, bywał duszą towa­rzy­stwa, cie­szył się życiem, sek­sem, muzy­ką. Mnie takie pęk­nię­cie, roz­dwo­je­nie w sobie, jest bar­dzo bli­skie, jeśli więc miał­bym poda­wać jakieś powo­dy poza­li­te­rac­kie, to ten był­by chy­ba naj­waż­niej­szy. Ale powo­dy były przede wszyst­kim lite­rac­kie wła­śnie: to były tek­sty, któ­re mnie uwio­dły for­mal­ne, swo­ją non­sza­lanc­ką maestrią, żela­zną dys­cy­pli­ną z wierz­chu nie widocz­ną wca­le, napię­ciem mię­dzy sze­ro­ką, roz­le­wi­stą fra­zą a gor­se­tem rymów; i zara­zem innym napię­ciem: mię­dzy uczci­wo­ścią, mówie­niem wprost, kawa na ławę, a bar­dzo wysu­bli­mo­wa­ny­mi kon­cep­cja­mi, któ­re sta­ją się widocz­ne dopie­ro przy bliż­szej lek­tu­rze.

Moż­na zało­żyć, że obec­nie czas obco­wa­nia z wier­szem skró­cił się, regu­lar­nie odwie­dzasz Nie­szu­fla­dę, to sam widzisz, zresz­tą to zja­wi­sko nie doty­czy wyłącz­nie inter­ne­tu. Wiersz stał się migaw­ką, czymś do natych­mia­sto­wej kon­sump­cji i wyplu­cia, może nawet kon­sump­cja to okre­śle­nie na wyrost: cza­sem jest to zale­d­wie nad­gry­zie­nie, pośpiesz­ne i nie­dba­łe. Czy masz w swo­im lek­tu­ro­wych doświad­cze­niach wiersz, do któ­re­go wra­casz dłu­go­fa­lo­wo, któ­ry nadal, wraz z upły­wem lat, nie­ustan­nie tra­fia do Two­jej lek­tu­ry?

Nie wier­sze, nie książ­ki nawet, ale auto­rzy. Wra­cam do Brod­skie­go, Sand­bur­ga, Lor­ki, Miło­sza, do Her­ber­ta, Kawa­fi­sa, Master­sa, Ril­ke­go, Aude­na, Lar­ki­na, i tak dalej, i tak dalej. Do żyją­cych też. Do Suski, do Woź­nia­ka, do Pod­sia­dły, do Kuciak. Ale zgo­dzę się z Tobą, że czy­tel­nic­two inter­ne­to­we bar­dzo czę­sto – i nie biję się tu wyłącz­nie w cudze pier­si, we wła­sne rów­nież – cier­pi na „połeb­ko­wość”; samo medium, łatwość kli­ka­nia, ska­no­wa­nia stro­ny wzro­kiem, obfi­tość sty­li­styk i auto­rów spra­wia­ją, że trze­ba bar­dzo się pil­no­wać, żeby poświę­cić wier­szo­wi, choć­by i był z tych naj­słab­szych, wła­ści­wą uwa­gę. Tu też, mię­dzy inny­mi, upa­try­wał­bym nie­prze­mi­jal­nej, jak dotąd, wyż­szo­ści obie­gu papie­ro­we­go – wie­lo­krot­nie zda­rza­ło mi się zmie­niać pogląd na wiersz zna­ny już z netu, kie­dy prze­czy­ta­łem go na papie­rze. W obie stro­ny zresz­tą te zmia­ny poglą­du mogą prze­bie­gać. Nie wiem, może tyl­ko ja tak mam, ale w lek­tu­rze papie­ro­wej mniej mnie bawią bły­sko­tli­we gier­ki słow­ne i polot wier­sza, bar­dziej mnie inte­re­su­ją jego bebe­chy.

Nie chciał­bym Cię szu­flad­ko­wać, ale to nie­unik­nio­ne i już zosta­ło zro­bio­ne, więc pozwo­lę sobie na pyta­nie o nie­moż­ność dyk­cji kla­sy­cy­stycz­nej. Uszcze­gó­ło­wię to może: w Two­im pry­wat­nym aspek­cie. Mówiąc wprost: czy zda­rza Ci się rezy­gno­wać z wier­sza, z udzie­le­nia sło­wa, z powo­du nie­moż­no­ści języ­ka, któ­rym się posłu­gu­jesz?

Nie, nie zda­rzy­ło mi się nic takie­go. Ani razu. I zasta­na­wiam się teraz, sko­ro o to zapy­ta­łeś, czy mam to tak głę­bo­ko scho­wa­ne, że nie prze­bi­ja się na powierzch­nię, że taki wiersz jest nie-do-pomy­śle­nia, że cen­zu­ru­ję go w zaląż­ku? Nie sądzę. Myślę, że raczej trzy­mam go w schow­ku na czas, kie­dy będę miał odpo­wied­ni pomysł, spo­sób na ugry­zie­nie, sło­wa; ja tak trzy­mam w gło­wie rze­czy cały­mi lata­mi, jeden frag­ment z Foto­pla­sti­ko­nu, na przy­kład, dzie­sięć lat. Pod­cho­dzi­łem, nie było spo­so­bu, to sobie cze­kał. I tu nie cho­dzi o tek­sty kla­sy­cy­zu­ją­ce czy nie, grzecz­ne czy nie, ale o każ­dy ich typ. Kła­dę sobie, niech leżą. Cza­sem doj­rze­wa­ją, na ogół jeł­cze­ją. Sko­ro zaczę­li­śmy od Ekra­nu, to wła­śnie były takie doświad­cze­nia, do któ­rych nie bar­dzo mia­łem dostęp, któ­rych nie potra­fi­łem zapi­sy­wać albo zapi­sy­wa­łem w spo­sób tak kośla­wy czy nie­cie­ka­wy, przy­naj­mniej dla mnie, że ich po pro­stu nie dawa­łem do ręki czy­tel­ni­kom. Aż spo­sób się wyge­ne­ro­wał, zapi­sa­łem i jest. Następ­na książ­ka będzie już inna, podob­nie jak poprzed­nie były inne – i języ­ko­wo, i for­mal­nie, i jeśli cho­dzi o zakres tema­tów czy punkt ich oświe­tle­nia.

Każ­de­go o to pytam, Cie­bie nie omi­nę. Krót­ko i pro­sto. Debiu­ty ostat­niej deka­dy według Jac­ka Deh­ne­la: waż­ne? pomi­nię­te?

Alfa­be­tycz­nie (auto­ra­mi) i subiek­tyw­nie, czy­li książ­ki nie­ko­niecz­nie naj­waż­niej­sze z punk­tu widze­nia nie­zna­nej przy­szłej histo­rii lite­ra­tu­ry, ale takie, któ­re czy­ta­łem jako debiu­ty i jako debiu­ty zro­bi­ły na mnie wra­że­nie: Bie­leń, Bie­lic­ki, Kuciak, Kon­strat, Przy­by­łow­ski.

Dzię­ku­ję Ci za roz­mo­wę.

To ja dzię­ku­ję.

O autorach i autorkach

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania