wywiady / o książce

Zbieg z okoliczności

Janusz Rudnicki

Mirek Kulisz

Rozmowa Mirosława Kulisza z Januszem Rudnickim, towarzysząca premierze książki Człowiek na rondzie Janusza Rudnickiego, wydanej w Biurze Literackim 26 czerwca 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Miro­sław Kulisz: Roz­ma­wia­my tuż przed pre­mie­rą Two­jej naj­now­szej książ­ki Czło­wiek na ron­dzie. W wie­lu spo­śród tych małych próz boha­ter nosi imię Janusz, bra­ta ma Bogu­sia, do mamy jeź­dzi kole­ją, a w tle toczy się i dymi komi­na­mi Kędzie­rzyn-Koź­le. Krót­ko mówiąc, moż­na odnieść wra­że­nie, że czer­piesz z sie­bie peł­ny­mi gar­ścia­mi. Czy po życio­ry­so­wa­niu innych przy­szła w koń­cu pora, żeby życio­ry­so­wać sie­bie?

Janusz Rud­nic­ki: „W koń­cu”? Raczej zno­wu. W pierw­szych książ­kach też się pano­szę jak kapi­tan po swo­im stat­ku, wszę­dzie mnie peł­no. Na doda­tek trój­po­sta­cio­wy jestem, autor, nar­ra­tor, boha­ter są toż­sa­mi. A mama? Brat i inni? To wehi­ku­ły cza­su. To figu­ry, cza­sa­mi pion­ki w tych moich tek­sto­wych par­tiach, dzię­ki nim łatwiej mi jest poru­szać się po tych polach… No dobra, niech będzie, że seman­tycz­nych.

Przy czym, wiesz, Czło­wiek na ron­dzie jest bar­dziej skon­den­so­wa­ny od tych wcze­śniej­szych. Spra­so­wa­ny pra­wie do kost­ki, i to pod wyso­kim moim ciśnie­niem. Chcia­łem, żeby nie­któ­re tek­sty czy­ta­ło się na jed­nym odde­chu.

Czy możesz zdra­dzić, jak wyglą­da Twój pro­ces kon­den­sa­cji? Jak powsta­je desty­lat?

Nie umiem zacząć od zera. Musi być coś. Jakiś fakt. Na przy­kład, potkną­łem się moc­no na chod­ni­ku w Kędzie­rzy­nie, nie upa­dłem, ale wystar­czy­ło, powstał tekst „Prze­wró­co­ny”. O, i z nie­go wła­śnie wzię­ło się to zdję­cie muru z kotem na okład­ce. Lub brat nagle przy­po­mi­na mi, że w dzie­ciń­stwie ukra­dłem i zja­dłem mu scha­bo­we­go, więc powsta­je tekst o scha­bo­wym. Ale to nie musi być twar­dy fakt, może być też wywo­ła­ne wspo­mnie­nie przy myciu pod­ło­gi. Może być też zapach, w przy­pad­ku „Armii czer­wo­nej i świń” gotu­ją­cych się ziem­nia­ków. Może być nawet dźwięk, w jakimś tam fil­mie był to dźwięk rzu­ca­nych klu­czy na sto­lik, stąd pewien frag­ment w „Toku wyda­rzeń”.

Więc ta pierw­sza cegła musi być, paść, żeby powstał jakiś murek, wte­dy piszę z wia­trem, a nie pod wiatr. Upra­wiam lite­ra­tu­rę z fak­tu, nie fak­tu. Praw­da plus zmy­śle­nie rów­na się praw­dzi­we zmy­śle­nie. Napi­sa­łem kie­dyś świa­do­mie buń­czucz­nie, że tak jak jest lite­ra­tu­ra fak­tu, tak samo jestem ja, fakt lite­ra­tu­ry.

Cza­sa­mi jest tak, że nuży mnie jed­no i to samo krze­sło, prze­sia­dam się wte­dy na inne i wymy­ślam cykl „Z pocz­ty do auto­ra”. Jestem wte­dy nadaw­cą i odbior­cą jed­no­cze­śnie.

Czy­li oka­zu­je się, że moż­na być i twór­cą, i two­rzy­wem. Może ener­gią i mate­rią – sam już nie wiem, z fizy­ki byłem noga. À pro­pos mate­rii: powiedz, kie­dy dotar­ło do Cie­bie, że jed­nak kochasz – nie­odwo­łal­nie i na zabój – piz­dę Baby Jagi?

No pro­szę, czło­wiek, któ­ry pamię­ta. Tak, tak, napi­sa­łem tak kie­dyś na murze koło sta­cji kole­jo­wej w Kędzie­rzy­nie-Koź­lu, „Witaj­cie w piź­dzie Baby Jagi”. Kie­dy dotar­ło? Chy­ba po wyjeź­dzie do Nie­miec, wte­dy jesz­cze nie mogłem przy­jeż­dżać do Pol­ski, dopie­ro po osiem­dzie­sią­tym dzie­wią­tym. No i czu­łem się tak, jak­bym… nie wiem, ból stra­ty mia­łem. Jak­bym stra­cił rodzi­ca? Ojca, w zasa­dzie, bom ja nigdy ojca nie miał. Cho­ciaż bar­dziej paso­wa­ło­by, że mat­kę, bo prze­cież wyni­ka, że nią jest Baba Jaga. No dobra, niech tak zosta­nie, jeśli wszy­scy Pola­cy z chło­pa, to ja jako jedy­ny z Baby Jagi.

Powiem ci jesz­cze to, dziw­ne, bo jak już mogłem przy­jeż­dżać, to mi się ten sto­su­nek ojcow­ski zmie­nił na synow­ski, zaczą­łem kle­pać to mia­sto pro­tek­cjo­nal­nie po ramie­niu. I wyczy­niać z nim cuda, żon­glo­wać nim, w tek­stach, ma się rozu­mieć. Ja sobie żon­glu­ję tym Kędzie­rzy­nem, to też figu­ra.

Figu­ra bar­dzo moc­na. Wyraź­na. To jest Two­je Ker­sko, Two­je Macon­do z myśl­ni­kiem w środ­ku.

No wyobraź sobie moją dro­gę przez to mia­sto, kie­dy dziś przy­jeż­dżam. Wysia­dam na dwor­cu, pod któ­rym z klu­czem na szyi cze­ka­łem na mamę, na pociąg, któ­rym wra­ca­ła z pra­cy. Potem idę koło pocz­ty, na samej górze miesz­kał mój dzia­dek, jako jej naczel­nik. Bawi­łem się tam, i tam dosta­łem od nie­go pierw­szy w życiu rower. Potem idę przez Plac Wol­no­ści, tam do dziś fry­zjer, do któ­re­go przy­pro­wa­dzi­ła mnie mama pierw­szy raz w życiu. Potem idę uli­cą Woj­ska Pol­skie­go, widzę hale spor­to­wą, rozu­miesz? I tak dalej. Mijam blok, w któ­rym miesz­ka­li­śmy razem, ja, brat i mama, pod któ­rym pia­skow­ni­ca, sie­dzia­łem w niej z wia­der­kiem, mama patrzy­ła z okna. Potem idę przez las na Osie­dle Pia­stów, do bra­ta, do miesz­ka­nia, w któ­rym kie­dyś z żoną i z syn­kiem miesz­ka­łem. A potem, przed wyjaz­dem, idę na cmen­tarz i tam, w jed­nej pia­skow­ni­cy leżą razem, jeden od rower­ka, dru­ga od wia­der­ka.

Boha­te­ro­wie leżą. No wła­śnie, poroz­ma­wiaj­my o Two­ich boha­te­rach. Ty ich spusz­czasz z rów­ni pochy­łej. Sta­cza­ją się, poni­ża­ją, co chwi­la upa­da­ją pod – takim czy innym – krzy­żem, jeden z nich zosta­je ulicz­nym gar­bem i przyj­mu­je to z poko­rą, a nawet spo­ro sobie obie­cu­je po tej robo­cie. Czy uwa­żasz, że trze­ba zejść do par­te­ru, żeby dostrzec coś praw­dzi­we­go?

To mój gabi­net figur oso­bli­wych. Moje panop­ti­cum. Więc ja bym jed­nak tego poni­ża­nia i auto­de­struk­cji w ska­li jeden do jeden nie brał. Czło­wiek jako ulicz­ny garb w „Leżąc”? Któ­ry nie może spać, bo prze­jeż­dża­ją przez inne­go auta i patrzy w gwiaz­dy, nie mając inne­go prze­cież wybo­ru? Dla mnie to przy­kład parad­ny na epi­kę małą cia­łem, ale duchem więk­szą. Poza tym, tro­chę tu aku­rat chy­ba ducha Kaf­ki, ale mnie „Prze­mia­na” bar­dziej zachwy­ca­ła niż prze­ra­ża­ła. Mnie, wiesz, bar­dziej niż tak zwa­na praw­da, zaj­mu­je sytu­acja, w któ­rą są uwi­kła­ni. To sło­wo, z któ­rym czu­ję się dobrze. Zaist­nia­łe sytu­acje, ich ciąg, być jak snaj­per i brać je na musz­kę, i tak je trzy­mać z biją­cym ser­cem, o, o, cie­pło, cie­pło. I przy­pa­dek. Zwień­cze­nie przy­pad­ków, ich koin­cy­den­cja, któ­ra ukła­da się w los. I dzień powsze­dni, jego okru­chy, któ­re pod­nieść pró­bu­ję do potę­gi, to są moje scho­dy, to moja win­da. Czło­wiek w sie­ci pają­ka, a więc w dybach nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści, któ­ry nada­rem­no pró­bu­je się od nich uwol­nić. Kie­dyś tak się pod­pi­sa­łem w liście do Bere­zy: „Twój Zbieg z Oko­licz­no­ści”, nie pamię­tam już, czy wzią­łem to „z” w nawias czy nie…

Im dalej w las, tym wię­cej krzy­ży. Boha­te­ra fina­ło­wej histo­rii ślesz pro­sto na Gol­go­tę. Przy czym on sam sobie i Piła­tem, i Chry­stu­sem. Dobrze to czy­tam?

Dobrze, dobrze. Ja ten „Tok wyda­rzeń” zaczą­łem pisać na wodzie, w tym sen­sie, że żad­ne­go dna. W tym sen­sie, że opar­cia. Już mi z tego gorą­ca myśli opa­da­ją, chodź­my do cie­nia może.

Lepiej, nie? Więc bez pomy­słu, bez plo­tu w gło­wie. Posta­wi­łem na nogi pierw­szy aka­pit, nie wie­dząc, dla­cze­go znaj­dę się na cmen­ta­rzu, ale jak już stał się, ten aka­pit, fak­tem doko­na­nym, to zaczą­łem pły­nąć. Płyn­na opo­wieść jest ok, ale lep­sza, cie­kaw­sza, kie­dy idzie się po wodzie po jakichś palach. Kie­dy ma się linię fabu­la­cyj­ną. To „iść po palach” na ten cmen­tarz już wystar­czy­ło. Wyru­szam z pla­cu Trzech Krzy­ży, skle­po­wa mówi o krzy­żu, upa­dam pierw­szy raz, potem dru­gi, kobie­ta podob­na do mojej mat­ki wycie­ra mi twarz, wszyst­ko sta­ło się nagle pro­ste. Wyjąw­szy śmierć, kie­dy nar­ra­cja w oso­bie pierw­szej….

A jakiś cień szan­sy na zba­wie­nie?

Jak­byś mnie w słoń­cu o to zapy­tał, to bym rozu­miał, że to przez upał, ale w cie­niu?

O autorach i autorkach

Janusz Rudnicki

Urodzony w 1956 roku w Kędzierzynie-Koźlu na Śląsku. Pisarz i eseista. Emigrant polityczny, od 1983 roku mieszkał w Hamburgu, gdzie studiował slawistykę i germanistykę. Debiutował opowiadaniem w berlińskim „Archipelagu”. Nominowany do Nagrody Literackiej Nike 2008 za Chodźcie, idziemy. Finalista Nagrody Literackiej Nike 2010 oraz nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia 2010 za Śmierć czeskiego psa.

Mirek Kulisz

Urodzony w 1974 roku w Pruszkowie. Scenarzysta, copywriter, tancerz. Autor opowiadań, tekstów piosenek zespołu Kinky Lobster. Publikował m.in. w „Akcencie”, „Przekroju”, „Kontencie”. Laureat pracowni „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”. Mieszka na warszawskiej Pradze.

Powiązania