Marcin Czerniawski: Bohaterowie twojej „epopei miłosnej”, XY i Zet, to byty efemeryczne, w pół drogi pomiędzy człowiekiem a mięsną miazgą. Są to postaci wybrakowane, wywichnięte, ulegające dziwnym transformacjom zarówno cielesnym, jak i psychicznym. Jak konstruowało ci się fabularnie ich dość, nazwijmy to, karkołomną relację? Była to dobra zabawa kombinatoryczna czy raczej długotrwały, męczący pisarski znój?
Karolina Krasny: Trochę to wyszło samo z siebie. Muszę przyznać, że jak zaczynałam ich sklejać, to nie wiedziałam, że będą się tak mocno kochać.
Cała moja przygoda z nimi zaczęła się chyba w momencie, kiedy (w moich oczach) za powszechnym dawaniem miłości stanęło gigantyczne ego. Nie wiem, czemu zaczęłam o tym więcej myśleć. To ego było jakąś potrzebą dzielenia się, strachem przed byciem niepotrzebnym, przed szeroko pojętą samotnością. Zdałam sobie wtedy sprawę, jak bardzo nie chcę widzieć tego uniwersum przez pryzmat niekontrolowanych potrzeb.
Dlatego chciałam tę ich miłość trochę pochować, zaplątać z innymi skrajnościami. Może też pobrudzić, żeby uwolnić się od definicji. Potraktować tytułowe love jako podkład, albo nawet jako wielkie rusztowanie, a na końcu dać im cegły, żeby mogli z nimi zrobić cokolwiek. Zmiażdżyć sobie palec albo zbudować dom; i, co najważniejsze, żeby to nie było istotne.
I tak, zgadzam się że na początku story są oni mocno wybrakowani; ale w późniejszej części? Wydaje mi się, że zaczynają się już „uczłowieczać”. To jest trochę jak z dążeniem do nieskończoności, że niby są czegoś bliżej, ale nie są też bliżej niczego. No, w każdym razie idą.
Jak nazwałabyś związek XY-ka i Zet? Czy jest to rodzaj jakiejś toksycznej relacji miłosnej? Przypadkowa komitywa dwóch bezbronnych ciał w chropowatym świecie? Scalenie dziwnych samotności? Czy może jeszcze coś innego?
Dla mnie nie jest to ani przypadek, ani nic toksycznego. Lubię w tym to, że zdecydowałam o ich miłości i pozwoliłam sobie tego w żaden sposób nie uzasadniać. Wydaje mi się też, że całkiem się lubią. Odpowiadają sobie na wiele pytań, pchają do przodu i popychają (kiedy trzeba), tworzą, zaczynają. Ale zgadzam się – ten ich świat to taki ładnie barwiony pumeks. Tylko że z ich perspektywy to może być całkiem przyjemna scenografia.
Czy XY i Zet znają się na rzeczy czy to rzecz zna się na nich?
Rzecz zna się na nich bardziej niż oni na sobie samych, tak myślę. Ale myślę też, że rzecz pozwala im się cały czas poznawać. Więc tu raczej nic nie jest przesądzone.
Twoja proza stawia opór, jest dla czytelnika wymagająca, a jednocześnie jest transowa, hipnotyczna, wciągająca. Jak udało ci się osiągnąć ten efekt naprzemiennych odpychania i przyciągania? Jest to wynikiem swoistego pisarskiego programu czy bardziej spontanicznego procesu twórczego napędzającego tę specyficzną, przewrotną, oryginalną treść?
Tej jesieni zaczęłam uczyć się jeździć autem. Nie miałam pojęcia, że pedał gazu jest tak bardzo czuły. Ani że sprzęgło, które w mojej głowie nigdy nie odpowiadało za „stop” albo „start”, jest w tym wszystkim tak bardzo istotne. To trochę dla mnie niedorzeczne, że nawiążę teraz do samochodu, ale spróbuję: pedał jest ten sam, to ty chcesz więcej albo mniej, masz takie a nie inne buty, deszczu jest tyle albo wcale. I to te czynniki, z twoją decyzyjnością na czele doprowadzą cię do jakiegoś tam miejsca. Przesądzą o odepchnięciu, przyciągnięciu albo o ilości tzw. kangurków. Nigdy nie chciałam, żeby moja proza była wymagająca ani żeby wprowadzała czytelnika w stan hipnozy. Po prostu podzieliłam się tym, co w mojej głowie brzmiało całkiem rytmicznie. A im mniej ludzi zginie pod kołami, tym lepiej. Tak myślę.
Język Love song jest gęsty, szalony, nieokiełznany. Mieszasz szyki stylistyczne, zaburzasz hierarchie czasoprzestrzenne, kreujesz osobliwe, nieszablonowe obrazy. Wszystkiemu temu patronuje dziwaczna, wykręcona cielesność. Proza poetycka to za mało, to zbyt wyświechtane wyrażenie. Zaryzykuję określenie „oniryczny poemat somatyczny”. Czy zgodziłabyś się z tą wymyśloną naprędce szufladką?
To bardzo przyjemna szuflada, więc chętnie w niej na ten moment zostanę. To też nie jest tak, że robię to dla osiągnięcia jakiegoś chaosu. Czuję, że ta książka to trochę opiewanie mojego własnego odkrycia: że nie muszę rozumieć, przyjmować ani zamykać w czymś tego, co widzę. Że zapach może być kształtem, imię skrótem, a człowiek przyjemnym landszaftem. Albo że brak wniosku może być najfajniejszym z kluczy. To bardzo miłe, ale, przynajmniej dla mnie, czasem też niesamowicie trudne.
Love song to współczesna epopeja miłosna czy bardziej językowa bomba liryczna wysadzająca w powietrze gatunek romansu, gdzie strzępki po tej eksplozji tworzą swoistą mozaikę szaleństwa?
Idąc tropem mozaiki, powiedziałabym, że najbliżej jej do kalejdoskopu. Takiego, na którym da się zacisnąć łapę i oko, a środek jedynie oglądać – uchwytność i nieuchwytność w małej, odpustowej zabawce. A nawet: w milionach odpustowych zabawek, które z zewnątrz oklejone są tą samą taśmą, ale w środku układ kryształków jest zupełnie od czapy. Bo obstawiam, że takich „miłosnych piosenek” na świecie jest dość sporo. I że każda jest od czegoś tam odklejona.
Studiujesz architekturę. Jak wyobraźnia przestrzenna i zmysł plastyczny, potrzebne ci do zajmowania się tą akademicką działką, wpływają na tworzenie literackich światów? Czy zachodzi między tymi polami jakiś związek, czy są to dwie kompletnie nieprzystające do siebie rzeczywistości kreacyjne?
Nie wiem, na ile przez te lata utożsamiłam się z samym studiowaniem architektury, ale uważam, że to bardzo czuła dziedzina. Albo przynajmniej taka powinna być. Szczególnie mam tu chyba na myśli konserwację: podejmowanie decyzji o tym, co trzeba uwydatnić, a co zlikwidować. I pojawiają się tu dwa, bardzo ładne kryteria – czas i przejrzystość. Czym to jest, jeśli nie tworzeniem nowych światów?
Zajmujesz się również tworzeniem opraw graficznych do tekstów koleżanek i kolegów po piórze. Czy to, że sama tworzysz literaturę, przekłada się na lepsze rozumienie potrzeb, intencji, gustów plastycznych innych autorów?
W jakiś tam sposób na pewno. Chociaż nie wiem, czy ma to szczególny wpływ na końcowy wynik takiej kooperacji. Skupiam się na mojej własnej interpretacji utworu, bo tak mi najprościej coś stworzyć; ale czy to się broni w oczach autorów? Chyba za rzadko o to pytam.
Co robisz, gdy nie piszesz? Czego nie robisz, gdy czytasz?
rysunki techniczne, bo pieniądze, i nie techniczne, bo potrzeba. oglądam gilmore girls. jem nachosy z moim ukochanym. odwiedzam rodziców, ich cavaliera i mojego rufusa, który teraz jest chyba już psem każdego z nas. słucham, jak moja siostra uczy się suahili. zastanawiam się. spotykam na piwo i śniadania. jeżdżę na rowerze.
A co do pytania o czytanie, to nie wiem. Raczej nie ma tu reguły.
Podczas pisania bardziej szlug czy kawa? Czy jedno i drugie? A może coś trzeciego?
Sok mandarynkowy. Albo IPA z Grodziska. Papieros też, mam taką piękną popielniczkę z rybką na dnie, którą przyjaciółka przywiozła mi z Tajwanu. Sama zachęca.