wywiady / o książce

Zerwane ze smyczy

Joanna Łańcucka

Joanna Mueller

Sylwia Głuszak

Rozmowa Sylwii Głuszak z Joanną Łańcucką i Joanną Mueller, towarzysząca wydaniu książki Waruj Joanny Łańcuckiej i Joanny Mueller, wydanej w Biurze Literackim 16 września 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­ny – Muel­ler i Łań­cuc­ka – stwo­rzy­ły wspól­ny poetyc­ko-wizu­al­ny pro­jekt Waruj. To książ­ka, któ­ra pokom­pli­ku­je im wize­run­ki, namie­sza w rela­cjach i pootwie­ra nie­do­stęp­ne dotąd rejo­ny. A przy­naj­mniej pozwa­la uwie­rzyć, że to moż­li­we. Artyst­ki pro­gra­mo­wo i świa­do­mie odpi­na­ją kagań­ce kul­tu­ral­nie zakła­da­ne miłym dziew­czy­nom w trak­cie tre­su­ry, tfu, wycho­wa­nia, ale odpo­wia­da­ją przy tym bar­dzo swo­bod­nie na pyta­nia o książ­kę. Wystar­czy tyl­ko zapy­tać.

Syl­wia Głu­szak: Prze­cie­ra­cie szla­ki swo­ją książ­ką? Jak się z tym czu­je­cie? To nie są wier­sze Joan­ny Muel­ler ilu­stro­wa­ne przez Joan­nę Łań­cuc­ką, ale wspól­ne dzie­ło arty­stycz­ne, nad któ­rym od daw­na pra­cu­je­cie. Co stoi za tym pomy­słem?   

Joan­na Łań­cuc­ka: Uro­dził się on bar­dzo natu­ral­nie, bo się od jakie­goś cza­su przy­jaź­ni­my i wcze­śniej już wspól­nie pra­co­wa­ły­śmy – zro­bi­łam np. okład­kę do Inti­ma thu­le Joan­ny Muel­ler (Biu­ro Lite­rac­kie, 2016). Jakoś wte­dy zaczę­ły­śmy się kole­żan­ko­wać, rodzić dzie­ci (pra­wie w tym samym cza­sie). Asia pisze, ja rysu­ję, i szyb­ko się oka­za­ło, że moż­na to jakoś wyko­rzy­stać. Nie było w tym żad­nych głę­bo­kich prze­my­śleń i teo­re­tycz­nych zało­żeń.

Joan­na Muel­ler: To był jed­nak twój pomysł. Pamię­tam tę roz­mo­wę. Nie wie­rzy­łam, że uda się go zre­ali­zo­wać, bo wcze­śniej nie pra­co­wa­łam aż do tego stop­nia wspól­no­to­wo.

Byłaś cho­ciaż­by redak­tor­ką War­ko­cza­mi (Sta­ro­miej­ski Dom Kul­tu­ry, 2016), a Asia Łań­cuc­ka jed­ną z gra­fi­czek. To w zało­że­niu miał być pro­jekt wspól­no­to­wy.

J.M.: Ale też chy­ba nie naj­lep­szy przy­kład, bo mia­ły­śmy spo­ry pro­blem z komu­ni­ka­cją.

Czy pra­ca nad War­ko­cza­mi nie poka­za­ła wła­śnie pew­nych nie­bez­pie­czeństw zwią­za­nych z pra­cą wspól­no­to­wą?

J.M.: No wła­śnie dla­te­go się tro­chę lęka­łam. To jed­nak coś zupeł­nie inne­go – przy War­ko­cza­mimusia­ły się doga­dać trzy redak­tor­ki, trzy gra­ficz­ki i jesz­cze poet­ki na doda­tek. Jest zupeł­nie ina­czej, kie­dy pra­cu­ją ze sobą dwie oso­by, któ­re się dobrze zna­ją. Spraw­dzi­ły­śmy się zresz­tą jesz­cze przy two­rze­niu razem kami­shi­baj­ki Nie­wid­ka i Zoba­czy­sko– ja napi­sa­łam baj­kę, Asia nary­so­wa­ła plan­sze [w japoń­skim teatrze kami­shi­bai tekst jest umiesz­cza­ny z tyłu plansz rysun­ko­wych poka­zy­wa­nych widzom; baj­kę autor­stwa Muel­ler i Łań­cuc­kiej moż­na obej­rzeć na corocz­nym festi­wa­lu „Lite­ra­tu­ra jak foto­syn­te­za” orga­ni­zo­wa­nym w War­sza­wie przez Sta­ro­miej­ski Dom Kul­tu­ry – red.]. Asia już wte­dy mówi­ła, żeby­śmy, owszem, zro­bi­ły tę baj­kę, ale pomy­śla­ły rów­nież o czymś dla doro­słych, o komik­sie i poezji. Od począt­ku wie­dzia­ły­śmy mniej wię­cej, o czym ma być ta książ­ka. Ja już mia­łam parę wier­szy, z pięć czy sześć, wysła­łam je Asi Łań­cuc­kiej.

J.Ł.: Zaczę­łam to ryso­wać, ale pra­ca nad książ­ką trwa­ła pół­to­ra roku, więc już kie­dy ryso­wa­łam pierw­sze komik­sy, zaczę­ły­śmy roz­ma­wiać o przy­szłej książ­ce, mej­lo­wać na jej temat, inspi­ro­wać się wza­jem­nie. Wier­sze powsta­wa­ły z naszych roz­mów, tak samo ilu­stra­cje. Asia pisa­ła inspi­ro­wa­na obra­zem – moim lub takim, któ­ry jej pod­rzu­ci­łam. Zaczę­ło się to moc­no prze­pla­tać.

J.M.: Nie­któ­re wier­sze rze­czy­wi­ście powsta­wa­ły z inspi­ra­cji rysun­ka­mi Asi, ale tak­że z dys­ku­sji, któ­re pro­wa­dzi­ły­śmy we Wspól­nym Poko­ju i poza nim. Ty, Syl­wio, rów­nież w nich uczest­ni­czy­łaś [Wspól­ny Pokój to femi­na­rium poświę­co­ne lite­ra­tu­rze kobiet, odby­wa­ją­ce się w Sta­ro­miej­skim Domu Kul­tu­ry w War­sza­wie nie­prze­rwa­nie od 2011 r. – red.]. Asia zada­wa­ła mi też jakieś fil­my do obej­rze­nia, na przy­kład rok temu w Dar­łów­ku, gdzie spę­dza­my tak­że teraz wspól­nie waka­cje, obej­rza­łam wszyst­kie czę­ści Obce­go. To Asia opo­wie­dzia­ła mi o malar­ce Arte­mi­sii Gen­ti­le­schi, któ­ra poja­wi­ła się jako kon­tekst przy któ­rejś ze wspól­no­po­ko­jo­wych dys­ku­sji o sztu­ce kobiet. Ten wiersz [„arte­mi­zje” – red.] był ostat­nim napi­sa­nym do książ­ki, bar­dzo dłu­go się do nie­go zbie­ra­łam.

Rysun­ki do „arte­mi­zji” są nie­ty­po­we – to wła­ści­wie poje­dyn­cze kadry z twór­czo­ści malar­ki…

J.Ł.: Tak, w tym komik­sie wyko­rzy­sta­łam tyl­ko frag­men­ty obra­zów Arte­mi­sii Gen­ti­le­schi i frag­ment auto­por­tre­tu Ago­sti­na Tas­sie­go – mala­rza, któ­ry uczył Arte­mi­się malar­stwa i któ­ry ją zgwał­cił. Tutaj posta­no­wi­łam, że to jej opo­wieść w obra­zie jest naj­waż­niej­sza. Jej głos. Przy czym opo­wieść o niej to nie tyl­ko histo­ria ofia­ry, ale przede wszyst­kim kobie­ty, któ­ra poko­na­ła wie­le prze­szkód, żeby żyć ze sztu­ki. Utrzy­my­wa­ła z niej póź­niej dzie­ci i swo­je­go męża – hazar­dzi­stę i hula­kę. Jak na tam­te cza­sy i jako kobie­ta w sztu­ce zro­bi­ła osza­ła­mia­ją­cą karie­rę.

J.M.: Jeśli zna się jej obra­zy, to jakoś ina­czej patrzy się na – wyda­wa­ło­by się – dobrze opra­co­wa­ne tema­ty, takie jak Zuzan­na i star­cyczy Judy­ta i Holo­fer­nes.

Cytu­jąc: „mia­zga z pal­ców za prawdę/ (sygna­list­kom zamie­ra na war­gach)” – Arte­mi­sia sama też musia­ła dowieść swo­jej nie­win­no­ści, tego, że była dzie­wi­cą i że zosta­ła zgwał­co­na. Tor­tu­ro­wa­no ją, by to potwier­dzić. To nie jedy­na prze­moc poja­wia­ją­ca się w waszej książ­ce. Zanim jed­nak do tego przej­dzie­my, chcia­łam was zapy­tać o coś inne­go. Jasne jest dla mnie, że jakimś punk­tem odnie­sie­nia wobec książ­ki jest Wspól­ny Pokój, to nawet rodzaj grun­tu, na któ­rym mogła powstać. Takie było też zało­że­nie femi­na­rium – mia­ło wspo­ma­gać kobie­cy głos i inspi­ro­wać twór­czość kobiet. Na pew­no wasza książ­ka może ucho­dzić za bar­dzo doj­rza­ły owoc wspól­no­po­ko­jo­we­go sio­strzeń­stwa. Czę­sto też jed­nak roz­ma­wia­ły­śmy o jego pułap­kach, o ego kobie­ce­go pisa­nia i o moc­nym „ja” sztuk wizu­al­nych (kry­ty­ka sztu­ki nie­zbyt może sobie pora­dzić z bra­kiem sil­ne­go autor­stwa). Wyobra­żam sobie, że mimo wszyst­kich słod­kich i miłych rze­czy zwią­za­nych z przy­jaź­nią i sio­strzeń­stwem coś wam musia­ło spra­wiać pro­blem. Co takie­go to było?

J.Ł.: Jeże­li cho­dzi o naszą zawo­do­wą współ­pra­cę, to była dla mnie zwy­czaj­nie pro­sta. Wyda­je mi się, że w trak­cie trwa­nia naszej przy­jaź­ni mie­wa­ły­śmy wię­cej pro­ble­mów na grun­cie pry­wat­nym niż we wspól­nej pra­cy. Pra­ca ist­nie­je dla mnie na kom­plet­nie innym pozio­mie życia. Kie­dy two­rzę, odda­ję się temu, niczym się nie mar­twię, nicze­go się nie boję, po pro­stu robię, co jest do zro­bie­nia. Nie pamię­tam, żeby­śmy się kłó­ci­ły na jaki­kol­wiek temat. Rozu­mia­ły­śmy się w lot, cza­sem była to wręcz bły­ska­wicz­na wymia­na myśli.

To dla mnie bar­dzo zaska­ku­ją­ce, co mówisz, bo jed­nak te wier­sze czy­ta­łam ze słow­ni­kiem!

J.Ł.:Aaa, o takich trud­no­ściach mówi­my… Był taki moment, kie­dy dosta­łam „brzu­chy (rewię trze­wio­wą)”. To była moja ścia­na, odpa­dłam.

J.M.: Wymy­śli­łam ten tryp­tyk w zeszłym roku w Jaz­do­wie [festi­wal SDK „Lite­ra­tu­ra jak foto­syn­te­za”, któ­ry trwa trzy tygo­dnie, odby­wa się na Jaz­do­wie w War­sza­wie, czy­li na osie­dlu dom­ków fiń­skich – red.], a ty mi, Asiu, pod­rzu­ci­łaś taki afry­kań­ski motyw.

J.Ł.:No tak, daw­no temu to gra­łam na bęb­nach – mori­bay­as­sa. Jest to rytm gra­ny w afry­kań­skich wio­skach w wyra­zie wdzięcz­no­ści za speł­nie­nie życzeń. Tań­czą go głów­nie kobie­ty, w ogó­le ten taniec jest nazy­wa­ny tań­cem kobie­ty. Ubie­ra­ją się w śmiesz­ne stro­je, mie­sza­jąc zwy­kły ubiór z jaki­miś nie­ocze­ki­wa­ny­mi dodat­ka­mi (współ­cze­śnie np. z frag­men­ta­mi pla­sti­ko­wych naczyń), i krzy­cząc, śpie­wa­jąc i wariu­jąc, idą przez całą wio­skę. Tym tań­cem dzię­ku­ją za roz­wią­za­nie swo­ich pro­ble­mów – uzdro­wie­nie z cho­ro­by, bez­płod­no­ści itp.

J.M.:Bar­dzo chcia­łam napi­sać wiersz o Bau­bo, bogin­ce, któ­ra leczy śmie­chem, mówiąc wagi­ną. I wydo­by­wa Deme­ter z jej żało­by, z jej depre­sji po stra­cie cór­ki. Ten motyw bar­dzo mi się spodo­bał tak­że w kon­tek­ście wydo­by­wa­nia sio­stry z dna, sio­strzeń­skie­go wspar­cia. Na tej kan­wie powstał wiersz, trze­cia część tryp­ty­ku „brzu­chy” – „bel­ly bel­ly rebe­lia”. Każ­da z czę­ści jest nie­co o czymś innym, z inne­go punk­tu widze­nia.

mori­bay­as­sa od moru ratuj nas
zbaw humo­rem bau­bo bau­bo baobab

drgam mem­bra­ną zapra­szam w bra­mę błon
i tak­tycz­nie wcho­dzę w kicz szy­kow­nych kiszek
z ocen zmy­kam w bam­bu­ko moc­nych obscen
czczę na opak bo czniam to buń­czucz­nie

J.Ł.: Naj­więk­szy pro­blem mia­łam z wier­szem „bra­cha”.

J.M.: Jest opar­ty na odwró­co­nym micie bra­ter­stwa. Pamię­tam, że gdy dałam ten wiersz Asi, to wró­ci­ła do mnie z note­si­kiem i żąda­niem, żeby jej wytłu­ma­czyć poszcze­gól­ne punk­ty i powie­dzieć, o co w tym w ogó­le cho­dzi, bo tam są jakieś dziw­ne sło­wa i nie­zro­zu­mia­łe dla niej kon­tek­sty.

Bra­cha – męż­czyź­ni mawia­ją do sie­bie „bra­chu”, to taka żeń­ska for­ma?

J.M.: Tro­chę tak, ale też po hebraj­sku „bło­go­sła­wień­stwo”, rozu­mia­ne u Żydów mię­dzy inny­mi jako płod­ność. „Bra­cha” to wiersz o poro­nie­niu z punk­tu widze­nia kobie­ty, któ­ra stra­ci­ła dziec­ko i widzi wszyst­kie inne wokół z brzu­cha­mi, takie szczę­śli­we.

dóbr w bród ale nie dla mnie
któ­ra je mijam widok objąw­szy pod ugór
dotkli­wie czcza acz syta i but­na
zachłan­ne zapa­dli­sko

mię­dle­nie mane tekel
bo dość już mazeł tow
(bo boch­ny bo peł­ne spi­chrze
bo ach win­ny moszcz)

Tam się też poja­wia biblij­ny wątek Iza­aka i jego synów – Jaku­ba i Eza­wa. Ezaw lek­ko­myśl­nie oddał bra­tu swo­je bło­go­sła­wień­stwo, swo­ją „bra­chę” (któ­re mu się nale­ża­ło jako pier­wo­rod­ne­mu), za miskę socze­wi­cy, bo był głod­ny. Odwró­ci­łam tę opo­wieść na swo­ją modłę, a zro­bi­łam to jako mat­ka pię­cior­ga dzie­ci, któ­ra widzi swo­je przy­ja­ciół­ki „poro­nist­ki” i z nimi w pewien spo­sób współ­od­czu­wa. Chcia­ła­bym im cza­sem tę moc rodze­nia i dono­sze­nia dziec­ka (tę moją „bra­chę”) oddać. Zapeł­nić ich głód macie­rzyń­stwa, tak jak Ezaw zapeł­nił swój brzuch miską socze­wi­cy. Ten wiersz cho­dził mi po gło­wie od kil­ku lat i zna­lazł miej­sce w tym tryp­ty­ku.

J.Ł.: Muszę powie­dzieć, że gdzieś do poło­wy tej książ­ki fak­tycz­nie czę­sto się­ga­łam po słow­nik, ale to się potem zmie­nia. Wier­sze sta­ją się prost­sze, odnio­słam wra­że­nie, że jest to zwią­za­ne z tym wła­snym kobie­cym gło­sem, któ­ry robi się bar­dziej pew­ny sie­bie i nie trze­ba już go ukry­wać pod war­stwą trud­nych wyra­zów. Cho­ciaż ta war­stwa była zawsze dla mnie inte­re­su­ją­ca w two­jej twór­czo­ści. Trze­ba się jakoś prze­drzeć, żeby zoba­czyć, o co może ci w ogó­le cho­dzić, dotrzeć do stre­fy emo­cjo­nal­nej.

War­stwo­wość poezji, Asiu, to taki twój znak roz­po­znaw­czy. Co cie­ka­we, wca­le nie tak czę­sto two­rzysz neo­lo­gi­zmy, lecz raczej wyko­rzy­stu­jesz, prze­miesz­czasz, nakła­dasz na sie­bie sło­wa ist­nie­ją­ce. To taka moc­na nit­ka wią­żą­ca cię z rze­czy­wi­sto­ścią. Stąd też wyni­ka potrze­ba się­ga­nia do Google przy lek­tu­rze two­ich wier­szy, bo wyszu­ki­war­ka poma­ga otwie­rać poszcze­gól­ne obsza­ry. Skąd­inąd wiem, że sobie takie wier­sze cenisz też lek­tu­ro­wo.

J.M.: Nazy­wam to żar­to­bli­wie arche­lin­gwi­zmem: lubię brać sło­wa i idio­my, potem wpro­wa­dzać je w inne kon­tek­sty, bo to dzia­ła­nie wytrą­ca nas z pew­nych przy­zwy­cza­jeń czy­tel­ni­czych i auto­ma­ty­zmów, któ­re mamy w kon­tak­cie ze świa­tem. Nie robię tego, żeby się popi­sać, że umiem, to raczej rodzaj błą­dze­nia po ety­mo­lo­giach (praw­dzi­wych i fał­szy­wych) – dopy­tu­ję, docie­ram do pew­nych rze­czy, idę za nie­ocze­ki­wa­ny­mi kon­tek­sta­mi. Czę­sto sło­wa odry­wa­ją się i ode mnie, i od kon­tek­stów, w któ­rych je wyszu­ka­łam, tak że nie muszę i nie chcę wca­le pamię­tać, co było na począt­ku, w „inten­cji autor­skiej”. Takim dzia­ła­niem naśla­du­ję też chy­ba fer­ment, w któ­rym żyje­my – nie­ustan­ny inter­ne­to­wy szum, pootwie­ra­ne dzie­siąt­ki okie­nek na pul­pi­cie, frag­men­ty roz­mów na cza­cie, new­sów i fake new­sów. Jeśli ktoś ma ocho­tę wyszu­ki­wać jakieś pier­wot­ne zna­cze­nia, niech to robi, ale nie jest to nie­zbęd­ne w lek­tu­rze, bo w pew­nym momen­cie lepiej mach­nąć na to ręką: nie­waż­ne, co zna­czy, ale jak brzmi. Taki rodzaj dada­istycz­nej, futu­ry­stycz­nej zaba­wy:

bel­lis­si­ma ven­tris tuis nie sha­me-bla­me
raha­mim shim­my shim­my bel­ly dan­ce.

Czy jed­nak umia­ły­by­ście sobie powie­dzieć, że coś jest nie­uda­ne, chy­bio­ne z punk­tu widze­nia książ­ki?

J.Ł.: Nie zgo­dzi­łam się na jeden wiersz, ale nie ze wzglę­dów arty­stycz­nych, tyl­ko uwa­ża­łam, że nie paso­wał do kon­cep­cji.

J.M.: Dużo było dys­ku­sji nad tytu­łem książ­ki.

J.Ł.: Ja cią­gle nie byłam zado­wo­lo­na. Teraz, kie­dy widzę całość wraz z okład­ką, tą dober­man­ką na niej i nacho­dzą­cym na psi pysk tytu­łem, to już jest dla mnie w porząd­ku.

J.M.: Nie mia­łam żad­nych wąt­pli­wo­ści arty­stycz­nych ani pre­ten­sji wobec Aśki. Raczej pode­szłam do tego jak dziec­ko, bar­dzo się cie­ka­wi­łam, co będzie dalej, dzie­li­łam się wra­że­nia­mi. Przy­znam, że nie ze wszyst­ki­mi mogła­bym wejść w taką współ­pra­cę twór­czą. Mia­łam wcze­śniej pro­po­zy­cję tego typu, ale ponie­waż wie­dzia­łam, jakie jeste­śmy – ja i ta dru­ga oso­ba, któ­ra mi współ­pra­cę pro­po­no­wa­ła – nie zde­cy­do­wa­łam się. Potrze­bu­ję chy­ba bez­pie­czeń­stwa w tym swo­im ego arty­stycz­nym, świa­do­mo­ści, na ile mogę popły­nąć i z cze­go zre­zy­gnu­ję.

Mia­ły­ście zewnętrz­ne sygna­ły, że taka spół­ka to może nie naj­lep­szy pomysł?

J.Ł.: Przede wszyst­kim mówio­no nam, że taka współ­pra­ca jest nie­moż­li­wa, bo zawsze ktoś musi na tym wygrać. Suge­ro­wa­no, że nie ma mowy o rów­no­ści, bo ktoś ma bar­dziej zna­ne nazwi­sko, a gra­fi­ka może przy­ćmić sło­wo i tak dalej.

J.M.: Dla­te­go naci­ska­ły­śmy na współ­au­tor­stwo. To jest książ­ka współ­two­rzo­na, a mam wra­że­nie, że spo­ty­ka się to z nie­zro­zu­mie­niem – pra­ce Asi to nie są po pro­stu ilu­stra­cje do wier­szy, ilu­stra­cja nie jest słu­żeb­na wobec sło­wa, ale współ­two­rzy od począt­ku tom.

J.Ł.: W świe­cie kla­sycz­ne­go komik­su to są zawsze dwa rów­no­rzęd­ne nazwi­ska: autor sce­na­riu­sza i autor rysun­ku. Tym­cza­sem jeśli cho­dzi o lite­ra­tu­rę, to nawet gdy ilu­stra­cja sta­no­wi istot­ną część książ­ki, nazwi­sko twór­czy­ni czy twór­cy stro­ny gra­ficz­nej scho­dzi na dal­szy plan. Musi­my się z tym auto­ma­tycz­nym szu­flad­ko­wa­niem teraz mie­rzyć.

Jesteś, Asiu [Łań­cuc­ka – red.], bar­dzo wszech­stron­ną artyst­ką, piszesz opo­wia­da­nia, śpie­wasz, grasz na instru­men­tach. Może masz mniej­sze poczu­cie, że coś cię ogra­ni­cza?

J.Ł.: Z jed­nej stro­ny tak, łatwiej mi się odna­leźć w róż­nych sfe­rach sztu­ki, ale blo­kad też mia­łam spo­ro i otwie­ra­łam je przez pół życia. Przede wszyst­kim musia­łam poko­nać barie­rę, żeby się przy­jaź­nić z kobie­ta­mi. Pra­wie 30 lat mi to zaję­ło, aby były to rela­cje satys­fak­cjo­nu­ją­ce, opar­te na rów­no­ści, a nie poka­zy­wa­niu sobie, któ­ra jest lep­sza. Jeże­li cho­dzi sztu­ki pla­stycz­ne, to była to jedy­na dzie­dzi­na sztu­ki, w któ­rej byłam zawsze total­nie sama, i nie wyobra­żam sobie, że mogła­bym to współ­dzie­lić z inną pla­stycz­ką czy pla­sty­kiem. Ale wszyst­ko przede mną.

Co zatem sobie wza­jem­nie dały­ście? Mam wra­że­nie, że moc­no otwo­rzy­łaś się, Asiu [Muel­ler – red.], na muzycz­ność tek­stu, poja­wia­ją się w wier­szach nie tyl­ko róż­ne muzycz­ne moty­wy, ale też zróż­ni­co­wa­ne ryt­my, zawo­ła­nia, nawią­za­nia muzycz­ne. Nie­któ­re z tych utwo­rów wyko­nu­je­cie zresz­tą na sce­nie.  

J.M.: Myślę, że współ­pra­ca mnie bar­dziej otwo­rzy­ła. Moje wier­sze się „wy-obra­zi­ły”, otwo­rzy­ły na obraz, ode­szły od samych słów. Zaczę­łam jakoś myśleć obra­za­mi, cho­ciaż to, co póź­niej Asia ryso­wa­ła, zazwy­czaj było zupeł­nie czymś innym, niż sobie wcze­śniej wyobra­ża­łam. Nato­miast co do muzycz­no­ści, to nie wiem… Maria Cyra­no­wicz zawsze mówi­ła, że jestem bar­dzo – wręcz natręt­nie – koły­san­ko­wa, inkan­ta­cyj­na. Wyda­je mi się, że aku­rat zawsze było u mnie dużo ryt­mi­za­cji, ale może teraz jest tego wię­cej? W wier­szach na pew­no pobrzmie­wa Anna Świrsz­czyń­ska z tomi­kiem Czar­ne sło­wa, ale też, już po raz kolej­ny, to są lek­tu­ry ze Wspól­ne­go Poko­ju, gdzie przez ostat­nie lata tro­chę tych „czar­nych słów” nam się prze­wi­nę­ło. Moje pisa­nie jest może teraz bar­dziej trze­wio­we, bar­dziej z brzu­cha. Nato­miast tego, że będę te utwo­ry śpie­wać, to się nie spo­dzie­wa­łam.

Robisz to może, bo z jed­nej stro­ny, ten tekst na to pozwa­la, a z dru­giej, bo Asia Łań­cuc­ka cię do tego ośmie­li­ła, do wyra­ża­nia się jako poet­ka na takiej płasz­czyź­nie, na któ­rej wcze­śniej byś się nie odwa­ży­ła zaist­nieć.

J.Ł.: Już od dłuż­sze­go cza­su two­rzę komik­sy do wier­szy, są one publi­ko­wa­ne m.in. w „Prze­kro­ju” i poja­wia­ły się w „Waka­cie”. To nie jest dla mnie nowość, ale wier­sze Asi są dla mnie opo­wie­ścią i tak je chcia­łam ryso­wać. Dla mnie te komik­sy są jak krót­kie fil­my. Jed­nak nie ilu­stru­ją, w sen­sie, nie stresz­cza­ją wier­szy.

Są rodza­jem two­je­go spoj­rze­nia, zupeł­nie osob­ne­go, cza­sem nawet na frag­ment. Pomi­jam już, że są skła­nia­ją­cą do inter­pre­ta­cji inter­pre­ta­cją. Odwo­łu­jąc się do naszej wspól­no­po­ko­jo­wej guru – Luce Iri­ga­ray – „I jed­na nie ruszy bez dru­giej”, z uwzględ­nie­niem ist­nie­nia róż­ni­cy, nie tyl­ko mię­dzy płcia­mi, ale też mię­dzy kobie­ta­mi i kobie­cy­mi gło­sa­mi. Bez akcep­ta­cji ist­nie­nia tej róż­ni­cy trud­no o dia­log, o rela­cję, któ­ra pole­ga prze­cież na wymia­nie, na spo­tka­niu się.

J.M.: W książ­ce są prze­cież nie tyl­ko nasze gło­sy. Na począt­ku myśla­łam, że ta książ­ka będzie mia­ła tytuł Pod­gło­ski, ponie­waż wyra­ża – pod­gła­śnia – róż­ne reje­stry gło­so­we kobiet. Wyszło to z prze­ko­na­nia, że my, jako kobie­ty, nie zawsze umie­my zabrać głos, potrze­bu­je­my pod­gło­śnie­nia. Dla­te­go potrzeb­na nam ta dru­ga, inter­lo­ku­tor­ka, któ­ra będzie naszą wzmac­niacz­ką. Moż­na to odczuć w pra­wie każ­dej deba­cie: kobie­ta sama pośród męż­czyzn brzmi zwy­kle ciszej, ale kobie­ty mówią­ce razem brzmią moc­niej, wyraź­niej, sły­szal­niej.

Zapew­ne jest tak, że każ­da i każ­dy prze­czy­ta to tro­chę ina­czej, z Google czy bez, ale…

J.M.: To ja muszę opo­wie­dzieć teraz o Niż­nych Potu­li­cach! Jeden z moich wier­szy jest tłu­ma­czo­ny na rumuń­ski i napi­sał do mnie tłu­macz, pyta­jąc, co to są te Niż­ne Potu­li­ce. Spraw­dził na mapie, ist­nie­ją tyl­ko Potu­li­ce, więc miej­sco­wość jed­nak musi być wymy­ślo­na. Wytłu­ma­czy­łam mu, że cho­dzi o taką sytu­ację kobie­ty, któ­ra cią­gle jest potul­na i uni­żo­na, nie­ustan­nie prze­pra­sza. On mi na to, że w Potu­li­cach był obóz kon­cen­tra­cyj­ny, więc cały ten wiersz już roz­pi­sał na zwią­za­ne z tym kon­tek­sty spo­łecz­ne, histo­rycz­ne.

Nie dzi­wi mnie ta inter­pre­ta­cja, bo prze­cież figu­ra kobie­ty jako tery­to­rium zdo­by­wa­ne­go i pod­bi­ja­ne­go jest waż­na w waszej książ­ce. Histo­ria Tro­ja­nek wzię­ta z Eury­pi­de­sa rzu­ca na nią bar­dzo moc­ny cień. Histo­ria zna­na jak świat – zdo­by­wa się tery­to­rium i gwał­ci kobie­ty, jak u Dubra­vki Ugre­šić.

J.M.: Dla mnie dra­mat Eury­pi­de­sa Tro­jan­ki był wstrzą­sa­ją­cym odkry­ciem. Wła­śnie w tych cza­sach opi­sy­wać woj­nę nie z pozy­cji try­um­fa­to­rów, ale z punk­tu widze­nia zgwał­co­nych kobiet, bra­nek wojen­nych? Wyda­wa­ło mi się, że mógłby/mogłaby to napi­sać tyl­ko współ­cze­sny autor/autorka, ale nie ktoś ze sta­ro­żyt­no­ści. Histo­rie prze­mo­cy w wier­szach wyni­ka­ją z moich lek­tur, rów­no­le­gle z Tro­jan­ka­mi byłam zaczy­ta­na w Czar­nej księ­dze kobiet i te dwie lek­tu­ry mi się nało­ży­ły na sie­bie.

J.Ł.: Dodaj­my jesz­cze do tego motyw z Bot­ti­cel­le­go – obra­zu na pod­sta­wie opo­wia­da­nia „Okrut­ne łowy” z Deka­me­ro­naBoc­cac­cia (wyko­rzy­sta­łam go w rysun­ku do wier­sza „lico/mizdra”). Dziew­czy­na odrzu­ca awan­se zalot­ni­ka i drwi z nie­go, więc ten prze­szy­wa sobie ser­ce szpa­dą. Kie­dy obo­je znaj­du­ją się w pie­kle, roz­po­czy­na się polo­wa­nie. Ona ucie­ka, rycerz ją doga­nia, prze­szy­wa jej ser­ce szpa­dą, wyry­wa je z pier­si i rzu­ca na pożar­cie psom. Dziew­czy­na się odra­dza i wszyst­ko zaczy­na się od nowa. Takie wąt­ki zaczę­ły się w naszej współ­pra­cy zagęsz­czać, więc ta dru­ga część książ­ki robi się napraw­dę mrocz­na.

No wła­śnie, wró­cę do tego moje­go „ale”. Tam są takie dwa wyraź­ne tony. Jeden pole­ga na femi­ni­stycz­nej reflek­sji zło­żo­nej z histo­rii prze­mo­cy wobec kobiet, z histo­rii uci­sku po pro­stu. Dru­gi ton, co cie­ka­we, sta­je się świa­dec­twem tre­su­ry i auto­tre­su­ry: „[dober­man­ka] za sko­blem kar­nie/ skam­le bez podszerstka/ lojal­na w kłębie/ spę­ta­na dys­tynk­cją”. Obie do tego wra­ca­cie. Łączy was też figu­ra dziew­czyn­ki w ciem­nym lesie, zagu­bio­nej, ale też wtła­cza­nej w róż­ne sche­ma­ty. Łączy was wresz­cie fascy­na­cja sytu­acją wej­ścia w ten las, oswa­ja­nia mro­ku. Dość chy­ba dobrze się rozu­mie­cie na pozio­mie takich emo­cji.

J.Ł.: Po pierw­szych rysun­kach mia­łam wra­że­nie, że Asia jest tro­chę prze­stra­szo­na ich mrocz­no­ścią. Fak­tycz­nie to jest we mnie, w moim spoj­rze­niu, ale nie tyl­ko.

J.M.: Po obej­rze­niu tych wszyst­kich Obcych, któ­re mi zada­łaś, już wiem, o co cho­dzi! Wiem, że ten mrok jest bar­dzo twój, że go po pro­stu lubisz.

J.Ł.: Ale też ta mrocz­na stro­na obiek­tyw­nie ist­nie­je i nie doty­czy tyl­ko nas, ale zewnętrz­ne­go świa­ta. Trud­no uda­wać, że tego nie ma – ten mrok jest waż­ny w mojej twór­czo­ści.

J.M.: Ja dużo cho­wam w sobie i czę­sto uda­ję, że tej gro­zy nie ma. Ona wycho­dzi­ła ze mnie w two­ich rysun­kach, bo sło­wa być może jakoś przy­kry­wa­ły tę ciem­ność i strasz­ność. Prze­stra­szy­ła mnie okład­ka. Musia­łam poko­nać tę swo­ją auto­tre­su­rę, bo jak moż­na dać na okład­kę dober­man­kę i to w koron­ko­wej sukien­ce!?

Bar­dziej prze­stra­szy­ła cię dober­man­ka czy koron­ko­wa sukien­ka?

J.M.: Prze­stra­szy­łam się jej odbio­ru i to tego naj­bliż­sze­go, np. mojej rodzi­ny. Asia mi pozwo­li­ła spu­ścić ze smy­czy pew­ne psy auto­tre­su­ry, któ­rej się pod­da­wa­łam przez 40 lat, i to było duże uwol­nie­nie, że w tych wier­szach mogłam iść za tą gro­zą, za wark­nię­ciem. A mogłam to zro­bić, bo wie­dzia­łam, że nie mówię tyl­ko w swo­im imie­niu. W swo­im imie­niu pew­nie bym nie­któ­rych rze­czy po pro­stu nie powie­dzia­ła albo bar­dziej scho­wa­ła w sło­wach, pod neo­lo­gi­zma­mi. Kie­dy mówi­łam w imie­niu swo­im, Asi i tych zasły­sza­nych gło­sów, to spe­cjal­nie pod­gło­śni­łam pew­ne emo­cje.

J.Ł.: I ja usły­sza­łam, że jest to obraz, któ­re­go porząd­ni ludzie nie powin­ni poka­zy­wać dzie­ciom, bo jest zbyt strasz­ny.

A porząd­ne kobie­ty powin­ny umieć mil­czeć – książ­ka zaczy­na się od tek­stu „muta”: „a teraz pój­dziesz do domu i nie powiesz o tym nikomu/ wra­caj, jak będziesz bar­dziej wpraw­na w tych tema­tach”. Mamy wyci­sza­nie, odbie­ra­nie gło­su (mute), spro­wa­dza­nie kobiet do par­te­ru – to waż­na część nasze­go kobie­ce­go szko­le­nia. Wza­jem­nie też lubi­my sobie robić: ćśśśśś, nie trze­ba o tym mówić. W Warujsą męż­czyź­ni, któ­rzy obja­śnia­ją świat, ale potra­fią to robić rów­nież kobie­ty kobie­tom. Poja­wia­ją się więc echa dys­ku­sji wewnątrz­fe­mi­ni­stycz­nych doty­czą­cych wyzna­cza­nia gra­nic, przy­mu­su mówie­nia jed­nym gło­sem i zaj­mo­wa­nia sta­no­wi­ska. Oba­wiaj­cie się tego typu femi­ni­stycz­nej kry­ty­ki?

J.Ł.: Ja to mam nadzie­ję, że ta książ­ka nie jest w żaden spo­sób pra­wo­myśl­na!

J.M.: Jako współ­re­dak­tor­ka dwóch anto­lo­gii femi­ni­stycz­nych [Solist­ki, Sta­ro­miej­ski Dom Kul­tu­ry, War­sza­wa 2009; War­ko­cza­mi, SDK, War­sza­wa 2016 – red.], któ­re wła­ści­wie zosta­ły zigno­ro­wa­ne przez kry­tycz­ki femi­ni­stycz­ne albo zosta­ły potę­pio­ne za otwar­cie na róż­ne femi­ni­zmy, róż­ne reje­stry gło­so­we kobiet, już nie oba­wiam się kry­ty­ki, „czniam to buń­czucz­nie”. Książ­ka wyra­sta ze Wspól­ne­go Poko­ju, w któ­rym sta­ra­my się otwie­rać na róż­ne podej­ścia – mniej i bar­dziej rady­kal­ne. Jakoś to tam dzia­ła, więc jestem spo­koj­na, że zosta­nie­my dobrze zro­zu­mia­ne. Pisząc, chcia­łam pew­ne gło­sy przy­ci­szo­ne w obrę­bie femi­ni­zmu wpu­ścić do naszej książ­ki.

Wie­le kobiet bar­dzo dobrze rozu­mie nakła­da­ny na nie obo­wią­zek mil­cze­nia o tym, co je spo­ty­ka złe­go. To jest też rodzaj auto­cen­zu­ry, nie mówi­my, żeby nie zro­bić komuś przy­kro­ści, nie zaszko­dzić komuś, nie wyjść na oso­bę nie­mi­łą…

J.Ł.: …histe­rycz­ną. Wiersz „myto” jest na prze­ciw­nym bie­gu­nie „muty”. Tam pada jed­no z waż­niej­szych dla mnie zdań: „To jest gra­ni­ca, do któ­rej dałam sobie kla­ro­wać”. Ono mnie wręcz ude­rzy­ło, jest fun­da­men­tal­ne. Naj­pierw prze­czy­ta­łam je cicho, a potem powtó­rzy­łam kil­ka­krot­nie gło­śno. To jest zda­nie, któ­re powin­no poja­wić się moim życiu nie­zli­czo­ną ilość razy, uwew­nętrz­ni­łam to.

Na pro­gu mojej mowy zatrzy­mam cię,
zanim przej­dziesz. Zanim, toku­jąc,
prze­rwiesz. To jest gra­ni­ca, do któ­rej
dałam sobie kla­ro­wać. Pra­wić pro­tek­cjo­na­ły,
usy­piać poła­jan­ką. Dani­nę pła­ci­łam więk­szą.
Dama – trans­ak­cja wią­za­na. Pan mógł,
więc się o mnie upo­mniał u dru­gie­go obja­śnie­pa­na

W rysun­ku do wier­sza poja­wia­ją się moty­wy dwor­skie: kon­wen­cja, gors, wąsy, kon­we­nan­se. Gra­ni­ca, któ­rą sta­wia boha­ter­ka lirycz­na tego wier­sza, jest aż nazbyt czę­sto prze­kra­cza­na. Kobie­cy pro­test jest uzna­wa­ny w łagod­nym przy­pad­ku za brak poczu­cia humo­ru, w skraj­nym za histe­rię. Kie­dy nie chcesz słu­chać już wyja­śnień, twój wewnętrz­ny głos mówi „nie”, bo się bro­ni, to jest ten moment, kie­dy ktoś mówi: „dzia­łasz nie­ra­cjo­nal­nie”.

J.Ł.: Tak, tak, „nie unoś się”.

J.M.: Muta, Lirycz­na Amstaf­ka i Czar­na Lud­ka to boha­ter­ki tryp­ty­ku. Zaczy­na się on od posta­ci, któ­ra jest scho­wa­na, przy­tło­czo­na.

Na ilu­stra­cji Asi zamknię­ta w trum­nie, nie może się z niej wydo­stać.

J.M.: Te trzy wier­sze – pierw­sze chro­no­lo­gicz­nie spo­śród wszyst­kich, któ­re weszły do tomu – powsta­ły po pamięt­nym festi­wa­lu Sile­sius w 2016 roku, na któ­ry nie­licz­ne kobie­ty były zapro­szo­ne albo w roli papro­tek, albo pro­wa­dzą­cych spo­tka­nia panów. A ja byłam świe­żo po wykła­dzie­Hélène Cixo­us w Berlinie(stąd mot­to) i ten kon­trast mnie bar­dzo przy­tło­czył. W Biu­rze Lite­rac­kim odby­ła się potem deba­ta o nie­do­re­pre­zen­ta­cji kobiet w życiu lite­rac­kim, dosta­łam do niej zapro­sze­nie, ale zamiast tek­stu publi­cy­stycz­ne­go wybra­łam for­mę poetyc­ką i napi­sa­łam te trzy wier­sze. Chcia­łam poka­zać samot­ność uci­szo­nej Muty, ale też samot­ność Lirycz­nej Amstaf­ki, któ­ra gry­zie i uja­da w imie­niu wszyst­kich, ale zara­zem pozo­sta­je przez wszyst­kich nie­zro­zu­mia­na (dla tej posta­ci, nie ukry­wam, inspi­ra­cją była dość samot­ni­cza i cza­sem ryzy­kow­na dla niej samej dzia­łal­ność Mai Staś­ko). Wresz­cie w trze­cim wier­szu chcia­łam wyra­zić wspól­ne, wspie­ra­ją­ce się gło­sy – Czar­na Lud­ka jest takim sym­bo­licz­nym upo­sta­cio­wie­niem tłu­mu kobiet. Z kolei wiersz „myto” to już jest siła kobiet. Ręka na rysun­ku Asi wyda­je mi się bar­dzo waż­na, sym­bo­licz­na. Kie­dy powsta­wał ten rysu­nek, czy­ta­ły­śmy we Wspól­nym Poko­ju Siłę Naomi Alder­man, gdzie „ręka Fati­my” była sym­bo­lem kobie­cej spraw­czo­ści. Ręka, któ­ra poka­zu­je: „Stop!”. Samo powie­dze­nie tego nie dzia­ła, to wła­śnie ręka wyzna­cza dystans. Jako mat­ka córek dobrze wiem, że nie wol­no ich odsy­łać do „Niż­nych Potu­lic”, tyl­ko wła­śnie trze­ba je uczyć wycią­gać rękę w geście zatrzy­ma­nia – to nie musi być zaci­śnię­ta pięść, ale otwar­ta dłoń, któ­ra ma bro­nić ich wła­snych gra­nic.

Mam wra­że­nie, że mogły­by­śmy prze­pro­wa­dzić roz­mo­wę doty­czą­cą każ­de­go z tych wier­szy i rysun­ków. Trud­no jest ją spro­wa­dzić do wspól­ne­go mia­now­ni­ka. Poroz­ma­wiaj­my o „Muzeum Źle Wypcha­nych Zwie­rząt”: Dober­man­ce, Kra­ken­ce, Kla­czy Tro­jań­skiej. Są z jed­nej stro­ny aż zanad­to żywe, z dru­giej to takie tro­chę two­ry Fra­ken­ste­ina – prze­po­czwa­rzo­ne, prze­po­two­rzo­ne. Nabrzmia­łe zna­cze­nia­mi, nabrzmia­łe tro­ska­mi. To praw­dzi­we figu­ry kobie­ce czy wypcha­ne eks­po­na­ty?

J.M.: „Muzeum Źle Wypcha­nych Zwie­rząt” wymy­śli­łam, kie­dy skoń­czy­łam poprzed­ni tomik, chcia­łam tak zaty­tu­ło­wać kolej­ną książ­kę. To nazwa fanpage’u na Face­bo­oku, gdzie zamiesz­cza się dość ohyd­ne zdję­cia źle wypcha­nych mar­twych stwo­rzeń. Pomy­śla­łam, że my – ludzie – też jeste­śmy taki­mi źle wypcha­ny­mi zwie­rzę­ta­mi. Klacz Tro­jań­ska uro­dzi­ła nam się z „Tro­ja­nek” – to takie odwró­ce­nie konia tro­jań­skie­go, któ­ry wjeż­dża, żeby pod­bić, zwy­cię­żyć, zgwał­cić. Klacz Tro­jań­ska zabie­ra ofia­ry, cho­wa je w brzu­chu i ratu­je.

J.Ł.: Kra­ke­ni­ca i Dober­man­ka są hybry­da­mi czło­wie­ka i zwie­rzę­cia – jakoś się tak zło­ży­ło, że tam, gdzie Asia pisa­ła o zwie­rzę­tach, ryso­wa­łam ludzi, a tam, gdzie o ludziach, ryso­wa­łam zwie­rzę­ta. Nato­miast hybry­dy są wspól­ne.

J.M.: Pyta­łaś o to, czy boha­ter­ki są „nabrzmia­łe tro­ska­mi”. Dla mnie naj­bar­dziej nabrzmia­ła jest Kra­ken­ka – musi mieć wie­le ramion, żeby wszyst­ko ogar­nąć, całą rze­czy­wi­stość.

J.Ł.: Poja­wił się tu jesz­cze dodat­ko­wo kon­tekst zwią­za­ny z XIX-wiecz­ną japoń­ską gra­fi­ką Sen żony ryba­ka(zna­ną też jako Poła­wiacz­ka awa­bi i ośmior­ni­ca) wyko­na­ną przez Kat­su­shi­kę Hoku­sai.

J.M.: Z kolei takot­su­bo z tego wier­sza to cho­ro­ba, na któ­rą cho­ru­ją tyl­ko kobie­ty – zawał wyni­ka­ją­cy z nad­mia­ru trosk (nazwa wzię­ła się od kształ­tu cho­re­go ser­ca, któ­re przy­po­mi­na pułap­kę na ośmior­ni­ce). Ser­ce pęka ze zmę­cze­nia i stre­su.

W waszej książ­ce nie ma żad­ne­go azy­lu. Czy to zna­czy, że zosta­ły­śmy powo­ła­ne do wal­ki, jak Szy­mo­na powo­łał Pan na słup? Ta wal­ka u was toczy się na tylu pozio­mach: egzy­sten­cjal­nym, byto­wym, ide­owym… To efekt życia w cza­sach, w któ­rych bycie kobie­tą jest eman­cy­pa­cją? Jeste­śmy do tego zmu­szo­ne? Po dłu­giej histo­rii zmu­szeń nie cier­pi­my przy­mu­su.

J.M.: Odpo­wiem wier­szem: „na ostra­kach – kint­su­gi”. Napi­sa­łam go po zabój­stwie Paw­ła Ada­mo­wi­cza. Tak, mam cza­sem poczu­cie, że żyje­my w sta­nie woj­ny, bo się wcho­dzi na Face­bo­ok i wła­ści­wie cią­gle trwa wal­ka poli­tycz­na. To się nakła­da, jak nigdy wcze­śniej, na rela­cje mię­dzy­ludz­kie. Z tego zmę­cze­nia wziął się mój wiersz. Cią­gle musi­my się opo­wia­dać po któ­rejś stro­nie, a to nie zawsze prze­cież jest pro­ste. Wiersz „na ostra­kach” wyni­ka z takie­go kobie­ce­go poczu­cia winy, że się cze­goś nie dopeł­ni­ło, o czymś zapo­mnia­ło, a to dopro­wa­dzi­ło do kata­stro­fy. Z takich zna­nych na przy­kład rodzi­com trosk i lęków.

Tam jest zda­nie, któ­re mnie szcze­gól­nie urze­kło: „kołat­ka odsprze­da­na za szcze­kacz­kę nie dała odpo­ru”.

J.M.: To jest z Her­ber­ta – jeże­li rozu­mie­my świat na pozio­mach schlud­ne­go i jed­no­znacz­ne­go podzia­łu, tak–tak, nie–nie, to wła­śnie jest kołat­ka. Her­ber­tow­ska wizja świa­ta wyda­je mi się bar­dzo męska. A szcze­kacz­ka to jest akty­wizm kobie­cy, to pod­gło­śnie­nie. Nie­ste­ty, tu poja­wia się kolej­ny pro­blem, bo strasz­nie trud­no przez szcze­kacz­kę jest powie­dzieć to, co się napraw­dę myśli i czu­je, wyra­zić całą zło­żo­ność świa­ta, bo szcze­kacz­ka słu­ży do wygła­sza­nia – pod­gła­śnia­nia – haseł, np. na mani­fach. A to zno­wu jest tro­chę czar­no-bia­ła wizja, do któ­rej jest mi oso­bi­ście dość dale­ko.

To już napraw­dę na koniec mój uko­cha­ny „auto­odzysk”. Bo ten wywiad wła­ści­wie moż­na by zbu­do­wać z pytań, któ­re się w nim poja­wia­ją:

coś win­na? jak się dziś nie masz
w cudzych metra­żach wyra­żeń?
za mikre apa­na­że ile dźwi­gasz świa­tów?

co cię przy­gważ­dża znu­że­niem
koź­licz­ko ofiar­na? co ci przy­znaj
spło­nę­ło w domo­wym ogni­sku?

J.Ł.: To jest wiersz, któ­ry dosta­łam od Asi na uro­dzi­ny. W tam­tym momen­cie dosko­na­le go rozu­mia­łam, no i cóż, mam do nie­go bar­dzo oso­bi­sty sto­su­nek.

J.M.: Tam jest nasza doro­sła Nie­wid­ka, któ­ra wra­ca z baj­ki do wier­sza jako Wid­ka. Dla mnie wier­sze „auto­odzysk” i „tako­su­bo (kra­ken­ka i jej krach)” to są tak zwa­ne wier­sze uty­ra­ne. Mówią o ofia­ro­wy­wa­niu sie­bie. Na ile życie kobie­ty ma być ofia­rą zło­żo­ną na prze­róż­nych ołta­rzach? Na pyta­nia w wier­szu nikt szcze­rze nie odpo­wie, no bo jak? „Jak się dziś nie masz?” – to jest pyta­nie doty­czą­ce dni, któ­re się spę­dza na zaspo­ka­ja­niu potrzeb wszyst­kich innych, tyl­ko nie wła­snych, na przy­kład dzie­ci. Jak bar­dzo byłaś dla innych, a nie było cię dla sie­bie samej? Wiersz mówi też o mojej pry­wat­nej pra­cow­ni­czej zazdro­ści. Dźwi­gam codzien­nie cudze książ­ki – cudze świa­ty – jako redak­tor­ka, i kocham tę pra­cę, ale cza­sem sobie myślę, ile mogła­bym w tym cza­sie dźwi­gnąć wła­snych wier­szy czy ese­jów, któ­rych jed­nak nie napi­szę, bo popra­wiam cudze za mar­ne apa­na­że…

Może kobie­ty z tego codzien­ne­go krzą­tac­twa mogą wycią­gnąć cokol­wiek wię­cej, mają w tym wpra­wę, budu­ją osob­ne świa­ty. Męż­czyź­ni chy­ba naj­czę­ściej gubią się w tym cał­ko­wi­cie i krzą­tac­two uzna­ją za oso­bi­stą klę­skę.

 J.M.: Może? W sumie są zada­nio­wi…

J.Ł.: Krzą­tam się, bo muszę, ale to nie zna­czy, że widzę w tym jakiś wiel­ki sens. Jest to koniecz­ność, któ­ra wyni­ka z tego, że mam dom, rodzi­nę i muszę jakoś tę rze­czy­wi­stość na co dzień ogar­niać. Sta­je się to bar­dziej istot­ne (i wyda­je się bar­dziej sen­sow­ne), gdy poja­wia­ją się dzie­ci. Waż­ne, żeby wśród tego „krzą­tac­twa”, szu­kać i znaj­do­wać czas na two­rze­nie.

Dar­łów­ko, sier­pień 2019

O autorach i autorkach

Joanna Łańcucka

Urodziła się w 1978 r w Skierniewicach. Studiowała na ASP im. W. Strzemińskiego w Łodzi. Maluje, rysuje, pisze. Autorka krótkich form komiksowych oraz ilustracji i grafik okładkowych – głównie do wydawnictw poetyckich. Współpracowała z czasopismami literackimi, oraz z kwartalnikiem „Przekrój”, tworząc minikomiksy do wierszy. Współautorka (wraz z poetką Joanną Mueller) poemiksu pt. Waruj (Biuro Literackie, 2019 r.), nominowanego do Nagrody Silesius oraz Nagrody im. W. Szymborskiej. W 2013 r. wydała powieść pt. Stara Słaboniowa i Spiekładuchy, pisze również opowiadania grozy. Mieszka w Warszawie.

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Sylwia Głuszak

Urodzona w 1979 roku. Historyczka literatury, nauczycielka języka polskiego, redaktorka. Współzałożycielka i redaktorka pisma „LiteRacje”. Redaktorka czasopism popularnonaukowych i medycznych. Redaktorka (razem z Beatą Gulą i Joanną Mueller) "Warkoczami. Antologia nowej poezji". Mieszka w Warszawie.

Powiązania