Poetycka książka trzydziestolecia
W rocznicę 4 czerwca 1989 roku festiwal Stacja Literatura ogłasza listę trzydziestu książek poetyckich na trzydziestolecie.
W rocznicę 4 czerwca 1989 roku festiwal Stacja Literatura ogłasza listę trzydziestu książek poetyckich na trzydziestolecie. Od jesieni ubiegłego roku w magazynie literackim biBLioteka 24 dziennikarzy, krytyków i twórców proponowało, jakie książki powinny znaleźć się w takim zestawieniu. Następnie pięcioosobowe jury w składzie: Anna Kałuża, Karol Maliszewski, Joanna Mueller, Joanna Orska i Jakub Skurtys, z uwzględnieniem tych propozycji, a także własnych typów, wyłoniło listę trzydziestu tomów nominowanych do tytułu poetyckiej książki trzydziestolecia.
Kolejnym etapem będzie dziesiątka, którą poznamy 5 września. Następnie 14 września w Stroniu Śląskim podczas Stacji Literatura 24 nastąpi finałowy wybór, który odbędzie się podczas otwartego dla publiczności posiedzenia jury. Swoją książkę wskaże także publiczność najstarszego festiwalu literackiego w Polsce. Poznamy ponadto autora/autorkę najciekawszego eseju o poetyckich książkach trzydziestolecia, który zostanie wybrany w konkursie Krytyk z uczelni realizowanym w ramach programu „Ojczysty – dodaj do ulubionych”.
Lista trzydziestu książek przedstawia się następująco:
Roman HONET „alicja”
Jacek PODSIADŁO „Arytmia”
Adam KACZANOWSKI „Co jest nie tak z tymi ludźmi?”
Witold WIRPSZA „Cząstkowa próba o człowieku i inne wiersze”
Robert RYBICKI „Dar Meneli”
Piotr SOMMER „Dni i noce”
Edward PASEWICZ „Dolna Wilda”
Justyna BARGIELSKA „Dwa fiaty”
Krzysztof SIWCZYK „Dzikie dzieci”
Marcin SENDECKI „Farsz”
Krystyna MIŁOBĘDZKA „Imiesłowy”
Kira PIETREK „Język korzyści”
Mariusz GRZEBALSKI „Negatyw”
Eugeniusz TKACZYSZYN-DYCKI „Nenia i inne wiersze”
Barbara KLICKA „Nice”
Marta PODGÓRNIK „Paradiso”
Tadeusz RÓŻEWICZ „Płaskorzeźba”
Bohdan ZADURA „Prześwietlone zdjęcia”
Miłosz BIEDRZYCKI (MLB) „Pył/Łyp”
Konrad GÓRA „Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem”
Szczepan KOPYT „Sale sale sale”
Tymoteusz KARPOWICZ „Słoje zadrzewne”
Ilona WITKOWSKA „Splendida realta”
Tomasz RÓŻYCKI „Vaterland”
Darek FOKS „Wiersze o fryzjerach”
Kacper BARTCZAK „Wiersze organiczne”
Jerzy JARNIEWICZ „Woda na Marsie”
Marcin ŚWIETLICKI „Zimne kraje”
Kamila JANIAK „zwęglona jantar”
Andrzej SOSNOWSKI „Życie na Korei”
Poetycka książka trzydziestolecia nie jest konkursem, laureaci nie otrzymają żadnych nagród. To próba stworzenia kanonu oraz zachęta do lektury i dyskusji o książkach, które zdaniem krytyków i jurorów miały zasadniczy wpływ na kształt współczesnej poezji polskiej. A oto uzasadnienie wyboru każdej z książek:
Roman HONET „alicja”
Głośny, wyrazisty debiut, który odnowił tradycję katastroficznego nadrealizmu i przyczynił się do „ośmielenia wyobraźni” poezji polskiej ostatnich dekad. W pełnym skażonych wizji i zwichniętych baśni świecie „Alicji” mieszają się szaleństwo i śmiech, wątki historyczne okazują się spotworniałymi formami szczytnych wiar i mitów, a pełne tęsknoty i zwątpienia głosy żywych nakładają się na wołania zmarłych. Honet bluźni i demaskuje, ale jego wiersze to nie tylko oskarżenia, lecz również gesty współodczuwania z ginącym na naszych oczach człowiekiem i światem. (Joanna Mueller)
Jacek PODSIADŁO „Arytmia”
Triumf poezji zrozumiałej, ale jednak nie do końca serdecznej: „arytmia” w medycznym sensie to zakłócenie pracy serca. Zakłócenie wszystkiego. Także zbyt dosłownego odbioru tej wbrew pozorom skomplikowanej liryki. (Karol Maliszewski)
Adam KACZANOWSKI „Co jest nie tak z tymi ludźmi?”
Prędzej czy później wszyscy spotkamy „na żywo” bohaterów Adama Kaczanowskiego. Kapitalizm i inne formy magicznego myślenia prędzej czy później dopadną nas i złamią. Prędzej czy później będziemy się z tego śmiać. Bardzo cenię Kaczanowskiego za ten wymuszony na nas śmiech. (Anna Kałuża)
Witold WIRPSZA „Cząstkowa próba o człowieku i inne wiersze”
„Cząstkowa próba o człowieku i inne wiersze” (2005) to prawie dwieście stron wierszy-traktatów, w których Witold Wirpsza skutecznie rozprawia się z wszelkimi metafizycznymi obwarowaniami nowoczesnych instytucji literatury i filozofii. Wybór tego tomu wiąże się nie tyle z niedocenieniem innych książek Wirpszy, ile z chęcią pokazania jego znaczenia w najnowszej poezji, po roku 2000, gdy autor „Faetona” zaczął od nowa cieszyć się wielkim zainteresowaniem, przypominając tym samym o bogactwie naszej neoawangardy, o przeoczonych momentach poezji emigracyjnej, o niezwykłym zadaniu „totalnej dekonstrukcji”, jakie stało przed nowoczesnym wierszem. Jest to zarazem najbardziej obok „Liturgii” religijny, postsekularny tom autora, w którym zgłębiany przez niego od dawna temat postmetafizycznej wspólnoty narodowej osiąga jakąś formę spełnienia. Tytułowy traktat to zresztą typowy dla Wirpszy przykład poematu filozoficznego, w którym zobiektywizowany, naukowy dyskurs, spragniony totalności, spotyka się ze ścianą: inercją pisma, wzrastającą entropią komunikacji i błędem analogii. (Jakub Skurtys)
Robert RYBICKI „Dar Meneli”
Tornado językowe w wierszach Roberta Rybickiego jest nie do zatrzymania. Zawsze w pół drogi między egzekucją języka a jego insurekcją, Rybicki dopuszcza do użycia i komunikacji tak odmienne stany słów, zdań, fraz, że ostatecznie nie wiemy, co jest w nich złym snem demiurga, a co koszmarem językoznawcy. (Anna Kałuża)
Piotr SOMMER „Dni i noce”
Gdybym miała zastanowić się, co zyskaliśmy za sprawą Piotra Sommera, powiedziałabym, że jego styl może najbardziej przyczynił się do „demokratyzacji” polskiej poezji. Przed Sommerem – chciałoby się powiedzieć – była ona po prostu nieznośnie salonowa, w swoim głównym nurcie odbijała wprost przedwojenne hierarchie społeczne. Nie byłaby to pewnie prawda, bo przecież poetycki wiek XX był bardzo różnoraki. Dynamika różnicy pozwala jednak bardziej dobitnie wskazać na istotę tej twórczości. Język autora „Dni i nocy” jest zarazem zwykły i zindywidualizowany – mówiony i niepowtarzalny. Prawdziwą przygodą jest śledzenie sposobu, w jaki Sommer buduje i łamie wierszem polską składnię – jak nadaje tekstom prawie niedostrzegalny rytm, idący o lepsze ze skłonnością, by czytać je tak, jak czyta się prozę. Lekturze „Dni i nocy”, pomimo pozornego spokoju wypełniających je elegii, towarzyszy napięcie. Wyczekujemy wraz z autorem niespodzianek, które w każdej chwili może nam sprawić poezja, zawieszająca swoje znaczenia prawie niezauważalnie, w pół wypowiedzenia, markująca tylko rozstrzygnięcia i puenty. Sommer zostawia czytelnika w pół zdania takiego wiersza jak na przykład „Chłopiec” – z zagadką „szarych kałuż”, które „przemykają pod parkanem/ jak koty”. (Joanna Orska)
Edward PASEWICZ „Dolna Wilda”
Już pierwszy wiersz z debiutanckiej książki Pasewicza to zaproszenie do obserwowania i bycia obserwowanym (tu akurat wzajemność patrzenia przebiega między podmiotem a rybą w akwarium). Poeta rejestruje zwyczajne – „drobne! drobne!” – elementy rzeczywistości zmyślnie i zmysłowo, z muzycznym kunsztem, ale bez naginania się do klasycystycznych foremek, opiewając to, co zwykłe i niskie, w sposób niekiedy wzniosły, ale bez nieznośnego patosu (jak sam pisze – to „zgłoski zlepione/ galaretowatym wdziękiem”). Pierwszy tom Pasewicza jest też pieśnią na cześć miłości (tej konkretnie nazwanej imieniem Marka i umiejscowionej w przestrzeni poznańskiej Dolnej Wildy). Świetny zbiór – „prosty zbiór dźwięków/ powtarzanych bez końca, tak pięknie”. (Joanna Mueller)
Justyna BARGIELSKA „Dwa fiaty”
Nagrodzone w Gdyni „Dwa fiaty” (2009) były dla Justyny Bargielskiej momentem wyjścia z poetyckiego cienia i przesunięcia się do głównego obiegu autorów docenionych, rozpoznawalnych, o których uwagę się zabiega. Były też pierwszym momentem, gdy ta niezwykła, surrealizująca poezja, pełna nieoczekiwanych skojarzeń i niby to dziecięcej dezynwoltury, została uważnie przeczytana przez krytykę. „Dwa fiaty” balansują między anakolutem i krzykiem, sprofanowaną religijnością i językiem erotyki, przejęzyczaniem śmierci i łapaniem jej na gorącym uczynku, w potknięciach i niedociągnięciach. Bargielska zaproponowała w naszej poezji radykalnie kobiecą perspektywę podmiotek, nieustannie odgrywających swoje role w obrębie patriarchalnego dyskursu, umiejętnie go wykorzystujących, a nawet przechwytujących na własne potrzeby. Była to zarazem perspektywa głęboko ludzka, humanistyczna, zapraszająca do jakiejś intymnej bliskości, która nie naruszała chwiejnych reguł poetyckiej gry w zaufanie i złudzenie. (Jakub Skurtys)
Krzysztof SIWCZYK „Dzikie dzieci”
Kiedy „bruLion” zaczął grzęznąć w powtórkach i manieryzmach, pojawił się siedemnastolatek o nazwisku Siwczyk. Drugi oddech „bruLionu”. Ale przygoda z jego, potem już zdecydowanie „nie-bruLionową”, poezją tak naprawdę dopiero się zaczynała. (Karol Maliszewski)
Marcin SENDECKI „Farsz”
Stało się tak, że Marcin Sendecki, na początku lat 90. ogłaszający się jako epigon Juliana Kornhausera, popadał stopniowo i z czasem w tradycję coraz bardziej awangardową. Zaczęły mu się wtedy przydarzać takie książki, jak (najpierw) „Szkoci dół” i „Opisy przyrody”, później „Trap” i „22”, a w końcu także „Pół”, „Farsz”, „Przedmiar robót” oraz „Lamety”. Wszystkie te książki pokazują, że Sendecki wyróżnia się dzisiaj w polskiej poezji przede wszystkim genialnym słuchem poetyckim – nie do słów takich, jakie padają w rozmowie, ale raczej do słów, które leżą/mogą leżeć koło siebie w tekście, w słowniku, w jakkolwiek pojętym kanonie czy katalogu, czy w końcu także w statystyce. Poetyckie archiwum słów autora „Farszu” nie poddaje się właściwie żadnym rygorom, funkcjonuje we własnych dźwiękowo-skojarzeniowych przebiegach, przypominając w swoim porządku biologiczną tkankę oglądaną przez mikroskop. Pozostaje oczywiście rygor odpowiedniego przylegania do zdania, wersu czy kartki. Okazuje się jednak, że bardzo wiele napięcia może z takiego przywiązania do papierowego (celulozowego) wymiaru sztuki wynikać. Bo wiersze poety są jednocześnie pełne wytrzymanej emocji, czułe i w czuły sposób afektujące nieprzygotowanego na – właśnie – afektywność tekstowych konstruktów czytelnika. Teksty Sendeckiego, tak mocno trzymające się siebie, robią jednocześnie z siebie przedstawienie. Ożywają, kiedy uwzględnić ich dramatyczność, produkującą pośród fragmentów, skrawków, farszu – sur-realność. (Joanna Orska)
Krystyna MIŁOBĘDZKA „Imiesłowy”
Krystyna Miłobędzka pierwszy tom w latach 90., „Przed wierszem. Zapisy dawne i nowe”, wydała w Fundacji „bruLionu” – z miejsca stając się ważnym punktem odniesienia (może właśnie ona, nie tylko Piotr Sommer i Bohdan Zadura) dla wielu zmian, jakie zachodziły w polskiej poezji potransformacyjnej. Najważniejszą cechą jej twórczości, o której chciałam powiedzieć, jest teatralność wymyślonego przez nią rodzaju wiersza. Bo autorka „Pokrewnych” i „Domu, pokarmów” wymyśliła wiersz całkiem nowy – w którym wydarzenia mogą zachodzić w trakcie trwania zdania, w którym słowa-aktorzy spierają się ze sobą o miejsce bądź próbują coś razem zbudować. Wiersz Miłobędzkiej „przedstawia”, jak w niewielu linijkach o ciętej, zawracanej z drogi składni, w obrębie jednej stronicy, mijają całe światy. W jednym wierszu, zakręconym jeszcze szeregiem nieoczywistych puent, zachodzą na siebie, zdawałoby się, niepasujące miejsca i czasy, rośnięcia i malenia, młodości i starzenia się, jakby były zupełnie wobec siebie współczesne. „Imiesłowy” to nie tylko część mowy, która ma właśnie taką moc – utrwalania i wstrzymywania trwania. To także kolejna książka autorki, która pozostawia czytelnika (doprawdy) w zupełnej bezradności wobec tego, co wiersz potrafi zrobić z przestrzenią i czasem. (Joanna Orska)
Kira PIETREK „Język korzyści”
Kira Pietrek została za debiutancki „Język korzyści” (2010) nagrodzona Silesiusem i była to słuszna decyzja jury, potwierdziła bowiem to, co młodoliterackie środowisko wyczuło od razu – że oto mamy świetną, zaangażowaną politycznie poetkę, która wykorzystując pewne nowofalowe strategie, obnaża obłudę współczesnego, kognitywnego kapitalizmu. Pietrek skorzystała z własnych doświadczeń w marketingu, wprowadziła do poezji metaforę „języka korzyści” (za którą kryje się cała nieoczywista ekonomia niemocy i sprawczości wiersza) oraz połączyła akcenty produkcyjne i reprodukcyjne w łańcuchy zależności pokarmowo-rozrodczo-pracowniczych. Stworzyła tym samym poetycką alegorię kapitalizmu jako wielkiej, afektywnej i biopolitycznej machiny przetwórstwa mięsnego. Głos i opinia poetki o współczesności mogą wydawać się nihilistyczne, bo w ostrych zestawieniach i radykalnych sądach przepadają nie tylko neoliberalne gnomy (wizja self-made mana, dążenie do doskonałości, slogan o tym, że nie ma rzeczy niemożliwych), ale też konserwatywne i lewicowe reakcje na nie. Może temu powinna jednak służyć poezja jako narzędzie krytyczne: otwieraniu oczu oraz artykulacji gniewu i strachu. (Jakub Skurtys)
Mariusz GRZEBALSKI „Negatyw”
Szczęśliwe spotkanie świadomości filozoficznej i świadomości wiersza, jego kształtu, sytuacyjnego zarysu, mocy i bezwładu. I jeszcze ludzka wiarygodność, stonowana, ascetyczna. Znakomity debiut (jak preludium do przyszłej symfonii). (Karol Maliszewski)
Eugeniusz TKACZYSZYN-DYCKI „Nenia i inne wiersze”
To zadziwiające, że frazy Dyckiego, które on sam w kolejnych książkach, a za nim my, czytelnicy, powtarzamy niemal bezwiednie – jak mantrę, modlitwę, na poły podświadomy zaśpiew – pojawiły się w większości już w jego debiucie, a zatem prawie trzy dekady temu! To wówczas poeta zaczął rozpłatywać-rozpisywać cielesność (barokowo? turpistycznie? genderowo?) na „moje ciało męskości// jak i moje ciało zniewieścienia/ wszystkie moje ciała”. Wtedy też zostały położone tematyczne kamienie węgielne tej poezji: sytuacja zamieszkiwania i bezdomności w kraju, w języku, w sobie samym („w moim małym domu zamieszkała niewiara”), choroba matki („moja matka kościół osobny”, „schizofrenia jest jak pies bez kości”), moc i przymus pisania („tylko słowo istnieje które jest początkiem stworzenia/ rzeczy niewymownych źródłem rzeczy niemych”), zakazana homoseksualna miłość „w lubelskich domach publicznych moich przyjaciół”, wreszcie poetyckie „bydlenie” Dycia z tymi, którzy mu poumierali. Ciemne źródło tej poezji wytrysło w „Nenii” i od niemal trzydziestu lat pulsuje równie żywą wodą. Warto z niego zaczerpnąć. (Joanna Mueller)
Barbara KLICKA „Nice”
Zdawałoby się, że po wiekach poezjowania nie da się opowiedzieć na nowo doświadczeń choroby i zawiedzionej miłości, a jednak rozpisywane szeroką frazą teksty Klickiej otworzyły polską poezję na niesłyszalne w niej dotąd rejestry. Podmiotki w tym tomie to „same żywe rany”, ale autorka nie poprzestaje na perspektywie ofiar, tylko obdarza portretowane dziewczynki, siostry, przyjaciółki, kuracjuszki, towarzyszki itd. niesłychaną mocą prywatnego idiolektu. Dzielnie i niezłomnie ścierają się one – ściera się poetka – ze światem, który je/ją nicuje i niszczy, dojmuje i dominuje, kaleczy i leczy, strofuje i inspiruje do pisania strof. Prywatność jest w tej poezji najwyższą stawką – Klicka zaś gra va banque i ostatecznie zgarnia wszystko. (Joanna Mueller)
Marta PODGÓRNIK „Paradiso”
„Paradiso” zapowiada wszystkie strategie estetyczne, które obserwować możemy w późniejszej poezji Marty Podgórnik. Ujawnione w zalążku żywioły jej pisania – uniki, zmyłki i pułapki autobiografizmu – chwyciły wielu z nas za serca i nie pozostawiły obojętnymi na długie lata. (Anna Kałuża)
Tadeusz RÓŻEWICZ „Płaskorzeźba”
Zawsze w pierwszej kolejności przy okazji takich ankiet wymieniam Różewicza. A „Płaskorzeźba” dlatego, że jest obnażeniem, świadectwem bezradności i wykwitem artystycznej formy, kondensacją estetyki panującej nad tym, co mimowolnie się wymyka. Poskreślany rękopis (wahanie) i następujący po nim wyrazisty druk (wybór, decyzja) w jednym. (Karol Maliszewski)
Bohdan ZADURA „Prześwietlone zdjęcia”
Najlepsze sonety, jakie powstały w Polsce w ciągu ostatnich dziesięcioleci, napisał Bohdan Zadura w „Prześwietlonych zdjęciach”. Najciekawsze było to, jak te wiersze próbowały być sonetami – w odróżnieniu od doskonale złożonych tekstów z wczesnych tomów autora. Wspomnienia z Węgier, z lektur, wspomnienia rozmów, przyjaciół, ich dzieci, przedmiotów, napojów, jedzenia, sytuacji towarzyskich czy słów odbijają się od lustra poezji, zamiast wyjść w określonych przez wiersz ramach – jak należy. Jednocześnie w tych prześwietlonych, jakby niezgrabnych, sfragmentaryzowanych i pretekstowych ujęciach wypadają z niezwykłą prostotą, która rzadko się dobrze udaje w książce poetyckiej. Niektóre ze „zdjęć” są spójne i przejrzyste, niektóre wydają się raczej kolażami ustandaryzowanych pojęć, które nijak nie mogą złożyć się w całość – jak dziwny sonet „Poradnik życiowy przy stole pingpongowym”, kończący się (znamiennymi) słowami: „Przepraszam za tę podkręconą piłeczkę”. (Joanna Orska)
Miłosz BIEDRZYCKI (MLB) „Pył/Łyp”
Coś, co wyjątkowo mocno zapamiętałem z lat dziewięćdziesiątych, a co potem wpłynęło na niektórych, nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy, to te niesłychane etiudy na poły filmowego, na poły radiowego fabularyzowania lirycznego, metaforyzowania banału i zwykłości w szalonych, klipowych czy komputerowych, błyskach. Biedrzycki jako wynalazca przecierający szlak. (Karol Maliszewski)
Konrad GÓRA „Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem”
Wiersze Konrada Góry od samego początku, a więc właśnie od „Requiem”, robiły i robią wrażenie ze względu na siłę i umiejętność „wyciskania” z tekstu emocji. Poezja Góry działa niczym prasa do owoców czy oleju – jest swego rodzaju maszyną, uruchamiającą się nie tylko dzięki eks-presywnym powtórzeniom i refrenom, „wyrzucającym” z kreowanego wiersza słowa, które stawiają nas do pionu. Uwagę przykuwa sam mechanizm tłoczenia znaczeń – najczęstszym zabiegiem w jego utworach pozostaje przykręcanie śruby zdania, która potem zostaje także odkręcona w odwrotnym kierunku. Zasadniczą figurą wiersza byłby zatem zwrot, który jest zarazem źródłem głębokiej paradoksalności: tego, co wytłacza się u Góry z pozornie – niczym owoce na wino – zwykłych sformułowań, poetyckich klisz czy budujących Polaków tradycji. Paradoksalność ta dysponuje nie byle jakim napięciem; z naszego języka i doksy po wyciskaniu przez prasę wiersza nie pozostaje dosłownie nic, jak po przejściu tornada. Resztą z takiego poetyckiego działania pozostaje uczucie – gniew, ból, oburzenie, płacz, bezsilność, żal (że wszystko się znowu wywraca?). Odwrócenie znaczeń (czasem wielokrotne) następuje w „Requiem” po prostu zawsze, nawet w najprostszych tekstach, takich jak kończący książkę „Początek”, w którym sygnałem konieczności zawrócenia z raz obranej ścieżki okazuje się ostry patyk: „Idzie lasem, przekłada gałąź spod stóp,/ dostrzega jej ostrzejszy koniec,/ dostrzega koniec”. (Joanna Orska)
Szczepan KOPYT „Sale sale sale”
„Sale sale sale” (2009) to zapewne najspokojniejszy, najmniej rewolucyjny społecznie i poetycko tom Szczepana Kopyta, a tym samym tom, który zyskał największą przychylność szerokiego grona czytelników, niekoniecznie otwartych na ideologiczne zaplecze poznańskiego autora. Owszem, Kopyt bywa bardziej radykalny i bardziej odkrywczy formalnie, zdarza mu się pisać z większą egzaltacją i bliżej tradycji spoken word poetry („buch”, „kir”), korzystać z muzyki jako nośnika idei, zdarzyło mu się też zaczynać od dykcji bardziej anarchistycznie traktujących samą instancję wiersza („yass”, „możesz czuć się bezpiecznie”). To jednak w „Sale sale sale” osiągnął ten stopień poetyckiej kondensacji i spekulatywności, która anarchokomunistyczne postulaty połączyła z wierszami i uczyniła zrozumiałym narzędziem walki o zmianę świata, a zarazem interesującym świadectwem intelektualnej pracy nad pojęciami. „z zastanowienia się wynika rytm i piękno rzeczy”, „wierszyk dla relatywistów”, „mantra wartości dodatkowej względnej i bezwzględnej”, „przyszłość jest jasna” czy „times new roman” – to wręcz manifesty, bez których trudno dziś wyobrazić sobie lewicowość w najnowszej poezji. (Jakub Skurtys)
Tymoteusz KARPOWICZ „Słoje zadrzewne”
Po opublikowaniu w 1972 roku swojego monumentalnego – i kompletnie w Polsce niedocenionego – dzieła „Odwrócone światło” Tymoteusz Karpowicz zamilkł, zniknął, wyemigrował. Zaginął, a odnalazł się (ów syn marnotrawny, a zarazem prorok polszczyzny) dopiero po niemal trzydziestu latach milczenia – powrócił wtedy równie monumentalnym tomem „Słoje zadrzewne”. Prócz utworów premierowych znalazły się w tej Księdze (bo nie książce przecież!) wiersze znane z poprzednich tomów (także z nieukończonego poematu „Rozwiązywanie przestrzeni” opublikowanego we fragmentach w 1989 roku), a jednak ułożone w zupełnie nowych, zaskakujących konfiguracjach-konstelacjach, które z awangardową dezynwolturą po raz kolejny zachwiały przyzwyczajeniami czytelników. Wejście w „trudny las” Karpowiczowego pisania warto zacząć właśnie od tego tomu – a potem można już tylko wędrować skrajem rozumu i mowy, ryzykując więcej i bardziej. (Joanna Mueller)
Ilona WITKOWSKA „Splendida realta”
Czy przed debiutanckim tomem Witkowskiej mówiło się w ogóle w naszej poezji o nie-ludzkiej perspektywie, o międzygatunkowych wspólnotach empatii, o strachu, który łączy nas afektywnie z innymi istotami i przypomina o fundamentalnym dla całego życia przerażeniu? Nie przypominam sobie. „Splendida realta” – owa „wspaniała rzeczywistość” – to miraż wybłysków i urzeczeń, którymi dajemy się omamić w momentach afirmacji, a pod którymi – zupełnie jak w filmach Davida Lyncha – czają się groza i niebezpieczeństwo. Witkowska nie stała się jednak kluczową młodą poetką i orędowniczką ekologicznego uwrażliwienia ze względu na sam koncept tomu. „Splendida…” oczarowuje zestawem minimalistycznych miniatur, w których do głosu dochodzi zawsze jednostkowe, kruche i słabe istnienie, w których wypowiada się jego (i jej – jeśli myśleć o autorce) niezbywalność. To nie jest poezja naiwnej troski i czułości, raczej uważności, wyczulonej świadomości (awareness), która rozpoczyna najważniejszą dla XXI wieku opowieść: o politycznych, społecznych i ekologicznych konsekwencjach antropocenu. (Jakub Skurtys)
Tomasz RÓŻYCKI „Vaterland”
W debiutanckiej książce Różyckiego otwierają się niemal wszystkie ścieżki, którymi będzie podążał w następnych tomach (m.in. w „Animie”, „Świecie i Antyświecie” czy „Koloniach”). Już tutaj, w połowie lat dziewięćdziesiątych, zaczyna się pełne niepokoju mapowanie potransformacyjnej „ziemi ojców”, wciśniętej między Entropię a Utopię, gdzie walczy się o „niepodległość snów” i gdzie wszystko dopiero będzie trzeba wziąć w posiadanie („skolonizować gesty, ustanowić prawa i składnię”). Na razie podmiot Różyckiego jest leniwy i niepewny, bo dopiero zaczyna swoją przygodę z poezją („Kiedy zacząłem pisać, nie wiedziałem jeszcze…” – padnie w jednym z kolejnych tomów), ale już przeczuwa, że uwiódł go niebezpieczny władca: „nowy satrapa, niemy błazen, czarny duch poezji”. Ciekawie po ponad dwudziestu latach towarzyszyć Różyckiemu przy tym uwiedzeniu. (Joanna Mueller)
Darek FOKS „Wiersze o fryzjerach”
Darek Foks stał się bez wątpienia najbardziej filmowym poetą polskim. „Wiersze o fryzjerach” wchodzą w medium nieliterackie z gracją i lekkością, która wydawała się zgrywą i zabawą. Jednak ludyczność Foksa ma swoje serio filozoficzne i krytyczne. Czytane dziś wiersze z połowy lat dziewięćdziesiątych pokazują to bardzo dobitnie. (Anna Kałuża)
Kacper BARTCZAK „Wiersze organiczne”
Absolutnie wyjątkowy w polskim języku zbiór wierszy – pod względem filozofii języka, intensywności obrazów i pojemności artystycznych pomysłów. Tak mocnej propozycji intelektualnej i percepcyjnej należy kibicować bezwarunkowo i z entuzjazmem próbować ją wkomponować w tryby polskiego odbioru poezji. Nie jest łatwo, ale z Bartczakiem będą musieli sobie samodzielnie radzić piszący po nim poeci i poetki, krytycy i krytyczki. (Anna Kałuża)
Jerzy JARNIEWICZ „Woda na Marsie”
Dlaczego „Woda na Marsie”, a nie „Puste noce” lub „Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną”? Dlaczego nie „Oranżada” albo „Makijaż”? Właściwie każda z ostatnich książek, a na pewno któraś z trylogii relacyjnej (jak ją nazwali redaktorzy wyboru wierszy Jerzego Jarniewicza „Sankcje”) mogła i powinna się tu znaleźć. Stanęło na „Wodzie na Marsie” (2015), na opowieści o poszukiwaniu wyimaginowanego źródła, źródełka, które jest zarazem szansą ludzkości i jej ostatnim wielkim złudzeniem. Stanęło na Jarniewiczu, który do granic wysubtelnił miłosną opowieść o sobie jako błędnym kochanku, próbującym zachować resztki ekstazy, ale coraz bardziej świadomym jej nieuchronnej utraty. Stanęło na Jarniewiczu, który organoleptycznie, językiem i dotykiem bada ślady własnej przeszłości, afirmuje kobiecość (w sobie i poza sobą), który nakłada filmowe filtry pamięci na ułomną teraźniejszość i uprawia partyzancką grę w ranki i zranienia. Jeśli coś miałoby jednak ostatecznie zadecydować o wyjątkowości autora „Wody na Marsie” na tle ostatnich trzech dekad, to niebywała liryczność jego wierszy – chłopięco subtelna i erotycznie prowokacyjna zarazem. (Jakub Skurtys)
Marcin ŚWIETLICKI „Zimne kraje”
Przez długie lata hasło wywoławcze nowej poezji. Mówiłeś „Zimne kraje”, a odzewem był powszechny dreszcz, poczucie wspólnoty. Jedna z tych książek, które zaważyły na losach wielu – nie tylko naśladowców. (Karol Maliszewski)
Kamila JANIAK „zwęglona jantar”
Wiersz u Kamili Janiak jest po to, by go używać i pozwolić mu działać w określonych warunkach (ulicy, uniwersytetu, sceny). Na pierwszy plan wybija się tu performatywność. Przeczytajcie „zwęgloną jantar”, a zobaczycie, że wiersz tylko czeka na to, żeby go wykorzystać. Janiak improwizuje, zgadza się na niegotowość zdania, czekając na czytelniczy udział. (Anna Kałuża)
Andrzej SOSNOWSKI „Życie na Korei”
Kiedy myślę o „Życiu na Korei”, przypominam sobie, jak Jacek Gutorow porównał wydanie tej książki w 1992 roku do publikacji „Ballad i romansów” Mickiewicza. „Życie na Korei” miałoby rozpoczynać nową epokę, a Gutorow mówił to w czasach, w których wydawało się, że otwieranie nowej epoki właśnie poezją jest całkiem naturalne. Myślenie epokami stało się w końcu raczej dobrym materiałem na poemat – mogę więc powiedzieć tylko, jak pamiętam pierwszą książkę Sosnowskiego. Andrzej Sosnowski – w odróżnieniu od wielu piszących wtedy autorów – stwarzał czytelnikowi w swoich wierszach zupełnie niespotykaną przestrzeń do lektury i dawał niezwykłe poczucie wolności – poczucie latania – do niczego zarazem nie zobowiązując. W splątanych wątkach, jakby wyciągniętych z dobrze znanych tekstów, których tylko chwilowo nie potrafimy sobie przypomnieć, śledziło się dryf „Życia na Korei” – co w latach 90., po zapomnianej lekcji awangardy, wydawało się właściwie niemożliwe. Te wątki splecione były w sieci, w które poemat nas łapał, jednocześnie chroniąc przed upadkiem i wymagając absolutnego zaufania. Nauczyliśmy się z czasem czytać Sosnowskiego, ale jego debiutancka książka pozostaje nadal niewiarygodnie dobra. (Joanna Orska)