Imię i znamię

29/09/2011 Poezje

W tomie Imię i zna­mię Dyc­ki poru­sza się w krę­gu swo­ich obse­syj­nych pro­ble­mów, w tej samej – wyda­wa­ło­by się – poetyc­kiej rze­czy­wi­sto­ści. Jed­nak to tyl­ko pozór. Bowiem autor, ujaw­nia­jąc rodzin­ną tra­ge­dię, spo­glą­da na swo­ją prze­szłość z per­spek­ty­wy dotych­czas prze­mil­cza­nej. Nato­miast jesz­cze bar­dziej niż dotąd otwie­ra się na wszyst­kich wyklę­tych, wyklu­czo­nych i tych z nie­oczy­wi­sty­mi życio­ry­sa­mi, co nada­je książ­ce wymiar uni­wer­sal­ny.

Wydawca
Biuro Literackie
Miejsce
Wrocław
Wydanie
1
Data wydania
29/09/2011
Kategoria
Liryka
Seria
Poezje
Ilość stron
60
Format
162 x 215 mm
Oprawa
miękka
Papier
Munken Print Cream 1,5 90g
Projekt okładki
Diana Karpowicz
Projekt opracowania graficznego
Artur Burszta
ISBN
978-83-62006-83-0
spis treści

I. Gniazdo
II. [dla pastuszka zaś]
III. [miałem wielkie szczęście do ludzi]
IV. [ale w dniu dzisiejszym wróćmy do Lubuni]
V. [niechaj wasze imiona odkąd nie żyje]
VI. [ale wróćmy do starego Ilnickiego]
VII. [miałem bowiem wielkie szczęście]
VIII. Piosenka o wynarodowieniu
IX. Zamienię siebie na ciebie i ciebie na siebie, niczego nie obiecując
X. [brał ich na chatę jeśli byli z Polski]
XI. Pochwała poezji polskiej w warunkach zagrożenia
XII. [i każdy z nas musiał się]
XIII. [w oderwaniu od wódki i zagrychy]
XIV. [moją obsesją było wyjechać pójść]
XV. Zamieć
XVI. [dokarmiam wszystkie wyimaginowane]
XVII. [dokarmiam wszystkie wyimaginowane]
XVIII. [każda agresja mojej matki]
XIX. Na zewnątrz znajdują się psy, a wewnątrz szczenięta
XX. [każda agresja mojego spolonizowanego]
XXI. [w domu zaś czeka na nas]
XXII. [to był „młodzieniec najpiękniejszych]
XXIII. [nie sądzę zresztą by Zadybie różniło się]
XXIV. [tak naprawdę odkąd]
XXV. [na pewno zaś spaliła się stareńka]
XXVI. [hniłki kusiły na równi]
XXVII. Pastwiska
XXVIII. [siłą rzeczy hniłki były]
XXIX. Piosenka lizuska
XXX. [od początku nakręcała mnie polszczyzna]
XXXI. [przychodzą do mnie ludzie]
XXXII. [przychodzą do mnie ludzie]
XXXIII. [śpiewaliśmy pieśni o twoich ustach]
XXXIV. Pożegnanie
XXXV. [widziałem bardzo pięknych]
XXXVI. [wszystko zaczęło się po wyjściu]
XXXVII. [nie wiem do dziś dlaczego]
XXXVIII. [wszystko zaczęło się od twojego powrotu]
XXXIX. [dlatego więc wykrzyczałaś nazwy]
XL. [przyszedłem by ci powiedzieć]
XLI. [a ty mnie pokochałeś i oczyściłeś]
XLII. Dni skupienia
XLIII. Nad książką
XLIV. Modlitwa za zmarłych
XLV. [niechaj wystarczy nam to]
XLVI. Przewodnik po okolicy
XLVII. [zapewniam że w dzieciństwie]
XLVIII. [nie ma to jak komuś odpierdoli]
XLIX. [nie chcę powiedzieć że śmierć]
L. Obłoki

 
Przypis m.in. do cyklu siedmiu wierszy
pod tytułem „Gniazdo”

 

opinie o książce

Znamię sytuuje się po stronie milczenia, a tego też, pomimo rozgadania tej poezji, w niej nie brakuje. Imię ma zatem w sobie coś ze śmierci, o której można mówić, znamię, coś z życia, które – nie wiem jak to lepiej powiedzieć – trzeba wypatrzeć. Być może w tym tkwi "dar" poezji Dyckiego zawarty w słowie "nadaremność".

Krzysztof Hoffmann

Wiersze Dyckiego poruszają się nie tylko na pograniczu   "ja" i "nie-ja", samopoczucia i poczucia obcości względem siebie, nie tylko między doświadczeniem a wyrażeniem, lecz i – jeśli potraktować je jako opowieść o pewnym nieistniejącym już, czy też istniejącym tylko w strzępach pamięci świecie, o pograniczu Polski, Ukrainy, Łemkowszczyzny, a także zbiegnięciu się języków – polskiego, ukraińskiego, chachłackiego. Jest to świat zaskakujący, ontologicznie nie do pomyślenia – i nie do odrzucenia.

Piotr Śliwiński

Dycki z jednej strony opisuje arkadyjskie elementy swojego dzieciństwa, z drugiej ani na chwilę nie może zapomnieć o jego tragizmie: szykanach za ukraińskie pochodzenie i język chachłacki, chorobie matki, śmierci przyjaciół. Jako pastuszek-poeta pielęgnuje nie tyle zwierzęta, ile obrazy z przeszłości, ślady własnej tożsamości, które jeden po drugim uciekają. W końcu pozostają mu tylko nieliczne, chaotycznie ułożone wspomnienia: owoców, imion, pojedynczych scen. Ich miejscem, mimo nieustannie podkreślanych w Imieniu i znamieniu ograniczeń i nieprzydatności, staje się poezja.

Paweł Bernacki

Dla Tkaczyszyna-Dyckiego naprawdę ważna poezja, poezja, przed którą stawia się zadania, zaczyna się od polskiego krzyku. Od wrzasku w języku podrzuconym, którym poeta zaczął posługiwać się późno; w języku, za pomocą którego uczyniono go obcym, wykluczono ze wspólnoty („zaczęli mnie zwalczać słowo po słowie”). W języku, który ostatecznie stał się materią tej poezji – przechowującej puste imiona i stygmatyzującej mówiącego.

Michał Szymański

Ten tom znowu uświadamia nam wyjątkowość Dyckiego, który w niesłychany sposób łączy ironię, liryzm i najdalsze rejestry: od tajemniczego języka chachłackiego, przez język ulicy, po cytaty z Iwaszkiewicza. I z tej mieszanki tworzy piosenki niezwykłej urody: "otóż poeta zrobi wiersz z każdego/ździebka choćby z nekrologu".

Justyna Sobolewska

Kolejna "pięćdziesiątka" wierszy Tkaczyszyna to mocna dawka poezji wytrącającej z utartych przeświadczeń. (…)Sztuka rodzi się z oswajania negatywności, jako próba rekonstrukcji człowieka. Utracony język dzieciństwa przenika do narzuconej polszczyzny, dzięki czemu staje się ona mową paradoksalnego zadomowienia.

Jarosław Fazan

Pomimo podkreślania w tomie ograniczeń, a nawet nieprzydatności poezji stanowi ona zarazem jedyną formę obrony tego, co wykluczane, oraz przywoływania tego, co minione i skazane na niepamięć: „od tego mamy poezję / ażeby nie rozpadły się w proch dawne / imiona "; „poezja (...) domaga się (niczym modlitwa / za zmarłych) wciąż nowych imion".

Arkadiusz Morawiec

Ilekroć otwieram Imię i znamię na przypadkowej stronie, tym mocniej przekonuję sam siebie, że wybierane przez Dyckiego słowa, najczęściej proste, potoczne, krzyżujące płynnie czułość z wulgarnością, wydają się z każdym wierszem coraz bardziej nieuchwytne, dystansujące, i to pomimo tego, że reakcja na ich wybrzmienie najczęściej zmierza do łagodnego uśmiechu. By podsumować apelem: czerpmy z tych słów pełnymi żmeniami, ćwiczmy pamięć i uczmy się zapisywać rzeczywistość, aby w potrzebnych chwilach móc odnaleźć i zrozumieć własne istnienie w gąszczu innych, dziwnych losów. 

Łukasz Zatorski

Wiersze Dyckiego układają się w cykle, wariacje i powtórzenia, kolejne warianty tych samych tematów, lekko zmienione konteksty, powracające w różnych miejscach zdania i frazy. Sprawia to wrażenie, jakbyśmy obserwowali ewolucję jakiegoś jednego wiersza. Jakby ten wiersz Dyckiemu towarzyszył jako upiór, którego nie można się pozbyć, forma, w jaką trzeba ciągle wkładać nowe mięso języka. Obsesyjność powracających wątków, którymi z książki na książkę infekują się te wiersze (ukraińskie korzenie, choroba, matka, śmierć, erotyka, poezja), i uparta konsekwencja ich melodyki sprawiają, że traktujemy je jako permanentną opowieść. Mantryczna, magnetyczna, rozbujana podskórnymi rytmami poezja Dyckiego jest w polskiej literaturze unikatem.

Agnieszka Wolny-Hamkało

W turbopędzie życia rzadko zatrzymujemy się przy poezji. Wydaje się światem nieprzystającym do realiów dzisiejszej rzeczywistości. Z tym większą radością sięgam po wiersze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Wyciszone, trochę melancholijne, na moment pozwalają zapomnieć, zanurzyć się w przeszłość, ba, w świat inny, jakby nieistniejący. Ten, w którym nagrodą stają się "jabłuszka". Dziecięca Arkadia, urywki z przeszłości, skrawki wspomnień. I ta radość, że ktoś jeszcze potrafi tak pisać.

Łukasz Gazur

Poeta - w trybie autobiograficznym - zapisuje (...) swoje doświadczenia. Relacjonuje tabu nałożone na wojenne wybory swojej rodziny (...) oraz swą drogę do literackiej polszczyzny.

Tomasz Cieślak-Sokołowski

Hop i siup – wierszem w dziób! Dycki w formie, Dycki Mocny, Dycki – Lewandowski! Ciąg dalszy ciągów dalszych, przeszłych, aktualnych. Przeciągów, od których jest się wiecznie przeziębionym. Tytułowych imion – znamion, przez które bohater porusza się jakoś inaczej. Jak ktoś chory lub piękny. Nie wiemy dokładnie. Widzimy znamiona wypalone jak piętna, wiecznie mokre strupy, z których coś ciągle wypływa.

Maciej Kulis

Imię i znamię to podążanie trudnymi tropami tożsamości. Tajemnice rodzinnej historii, wrzuconej w bezwzględne trybiki dziejów świata, zazwyczaj nieliczące się z jednostką i jej losem. W imionach dawnych ludzi, po których nie ma już zbyt wielu śladów, mieści się klimat i krajobraz Lubaczowszczyzny. Ale owe imiona, nazwy miejscowości i słowa zaczerpnięte z chachłackiego przypominają jednocześnie o wynarodowieniu, powodującym wykrzywienie tożsamościowej płaszczyzny i wieczną niemożność bycia u siebie czy bycia sobą (...). Poezja, określana tu jako "nadaremna" i "nieprzydatna" w  obliczu niepamięci i niełatwej przeszłości, jest zarazem swoistą modlitwą, litanią za zmarłych, która nieustannie potrzebuje coraz to nowszych imion. Poeta poszukuje ich wśród przodków i ludzi, których nie ma, wśród cmentarzy i wspomnień, we własnym znamieniu.

Katarzyna Łupińska

Może warto uznać, że istotą poezji Eugeniusza Tkaczyszyna Dyckiego jest nie tyle zasadność, co bezzasadność porównań i powtórzeń. Można snuć domysły, że to barok, dumka, kołomyjka, ale ta poezja stale ucieka przed interpretacjami i klasyfikacjami, co stanowi o jej niezwykłości. 

Anna Bronowicka

Utwory autora są przepełnione obsesjami, przeszłością, bolesnymi doświadczeniami. Istnieje tutaj harmonia między językiem a tematem: poeta paranoicznie powtarza słowa, powraca wciąż do tego samego wątku i zmienia go na sto różnych sposobów.

Sylwia Biały

(...) doszukuję się w tej książce jakiegoś ukrytego listu do czytelników, dlatego często do tej książki wracam jakby w charakterze badań genealogicznych. 

Rafał Rutkowski

Inne książki autora

Teksty i materiały o książce w biBLiotece