Nikt nie jest sobą nawet na wyspie

„Na począt­ku było poczu­cie wal­ki i oblę­że­nia, koniecz­ność oko­pa­nia się, zamknię­cia w for­cie, ale bar­dzo szyb­ko prze­isto­czy­ło się to w chęć wędrów­ki i podró­ży – z por­tu w każ­dej chwi­li moż­na wypły­nąć, a ze sta­cji wyje­chać” – pisze w książ­ce Ludzie ze Sta­cji Karol Mali­szew­ski. Boh­dan Zadu­ra przy­po­mi­na te pierw­sze edy­cje i akcen­tu­je to, co wte­dy było – i nadal jest – w tej impre­zie naj­waż­niej­sze: „Nigdy nie bra­łem udzia­łu w żad­nym Wood­stoc­ku czy Jaro­ci­nie, ale festi­wa­le legnic­kie pew­nie dawa­ły takie poczu­cie wspól­no­ty, choć uczest­ni­ków były set­ki, a nie set­ki tysię­cy”.

Zna­cze­nie „wspól­no­ty” akcen­tu­ją w publi­ka­cji z tek­sta­mi uczest­ni­ków oraz ich por­tre­ta­mi autor­stwa Mak­sy­mi­lia­na Riga­mon­tie­go wszy­scy. Każ­dy też opo­wia­da swo­ją oso­bi­stą histo­rię: „Moż­na powie­dzieć, że dora­sta­łam, a póź­niej doro­śla­łam z Biu­rem, i cał­kiem praw­do­po­dob­ne, że się razem zesta­rze­je­my (mam nadzie­ję, że pięk­nie)” – mówi Mar­ta Pod­gór­nik, a Kon­rad Góra wyzna­je: „Moja histo­ria jest pew­nie dosyć typo­wa: od agre­sji i nie­chę­ci, przez zaże­no­wa­nie, do sta­łej współ­pra­cy – od zło­śli­wych ripost przyj­mo­wa­nych mil­cze­niem po zło­śli­we ripo­sty przyj­mo­wa­ne z pra­wie aplau­zem”.

Grze­gorz Nurek, jak przy­sta­ło na dzien­ni­ka­rza, rela­cjo­nu­je: „Kie­dy obser­wu­ję ludzi sie­dzą­cych na torach nie­czyn­nej już sta­cji kole­jo­wej, wysta­wia­ją­cych twa­rze do słoń­ca, widzę też hamak, do któ­re­go zbli­ża się boso poet­ka, a poeci ‘hara­ta­ją w gałę’, czas na chwi­lę zamie­ra, wiel­kie spra­wy poli­tycz­ne kar­ło­wa­cie­ją i scho­dzą na dal­szy plan”. Wtó­ru­je mu Juliusz Pie­li­chow­ski: „Utrzy­mu­ją­ca się lata­mi więź, siła wspól­nych doświad­czeń zdo­by­wa­nych na festi­wa­lo­wych fron­tach. Nie­wie­le jest u nas miejsc rów­nie otwar­tych dla każ­de­go, kogo pocią­ga wszyst­ko, co lite­rac­kie”.

„Stro­nie Ślą­skie to miej­sce, któ­re w spo­sób zupeł­nie zadzi­wia­ją­cy zno­si, czy też bie­rze w trzy­dnio­wy nawias, róż­ni­ce wie­ku, hie­rar­chii i lite­rac­kiej pozy­cji, pozo­sta­wia­jąc pra­wie wyłącz­nie to, co osta­tecz­nie z całej zaba­wy istot­ne: wspól­no­tę ludzi, dla któ­rych poezja jest rze­czy­wi­ście waż­na, być może waż­na w spo­sób zupeł­nie nie­do­rzecz­ny, ale za to zupeł­nie na serio” – zauwa­ża Rado­sław Jur­czak i puen­tu­je: „Na takie pole lite­rac­kie – bar­dziej wspól­no­to­we i opar­te na rze­czy­wi­stej wię­zi mię­dzy uczest­ni­ka­mi, a więc po pro­stu: bar­dziej uto­pij­ne – war­to rok­rocz­nie wra­cać do Stro­nia”.

„Ponad­po­ko­le­nio­wość to jed­na z nie­kwe­stio­no­wa­nych cnót Biu­ro­wych spo­tkań” – mówi wprost Jerzy Jar­nie­wicz. „Nie­oczy­wi­sta, bo prze­cież Biu­ro zaczy­na­ło jako przed­się­wzię­cie gene­ra­cyj­ne. Z cza­sem jed­nak, z napły­wem nowych rocz­ni­ków, z otwie­ra­niem się Biu­ra na inne języ­ki, zamie­ni­ło się w plat­for­mę spo­tkań, zawie­sza­ją­cą – doraź­nie – poko­le­nio­we dys­tynk­cje. Bo nie one tu decy­du­ją, a powi­no­wac­two w sło­wie”. O powi­no­wac­twach pisze też Paweł Szam­bur­ski: „Odnaj­du­ję podo­bień­stwa baniek – mojej muzycz­nej oraz ich lite­rac­kiej – i prze­sta­je być to moje i ich, sta­je się nasze, wspól­ne”.

„W pew­nym sen­sie Stro­nie Ślą­skie jest dra­ma­tycz­nie ‘nie na cza­sie’ – zauwa­ża Tade­usz Sła­wek. – Któż dzi­siaj w sfe­rze publicz­nej prak­ty­ku­je wraż­li­wość, gdy liczy się jedy­nie bez­względ­na i pro­gra­mo­wo nie­wraż­li­wa ‘sku­tecz­ność’”. „Jak nazwać taką wspól­no­tę? – pyta. – Nie znaj­du­ję lep­sze­go sło­wa niż ‘wraż­li­wość’”. I opi­su­je uczest­ni­ków: „Pra­gną cho­dzić wła­sny­mi dro­ga­mi, a jed­no­cze­śnie nie chcą żar­łocz­ne­go ego­izmu, wie­dzą, ile umie­ją, ale chcą poznać wła­sne sła­bo­ści, potra­fią wsty­dzić się za świat, gdy ten sta­je się coraz bar­dziej bez-wstyd­ny. Wstę­pu­je otu­cha”.

Nie powin­no zatem dzi­wić, że hasło Sta­cji Lite­ra­tu­ra 25 brzmi: „Nikt nie jest sobą nawet na wyspie”. Pocho­dzi ze wstę­pu do zbio­ru ese­jów The Pitch of Poetry gościa spe­cjal­ne­go festi­wa­lu – Char­le­sa Bern­ste­ina, zdo­byw­cy pre­sti­żo­wej ame­ry­kań­skiej Nagro­dy Bol­lin­ge­na w roku 2019. W ory­gi­na­le cytat ten brzmi: „No man is him­self, even to an island”, co wprost da się prze­tłu­ma­czyć jako „Nikt nie jest sobą nawet dla wyspy”. Nasz slo­gan, któ­ry wie­le mie­się­cy temu zapro­po­no­wał Kac­per Bart­czak, jest zatem tra­we­sta­cją tego, co napi­sał wybit­ny ame­ry­kań­ski poeta.

Cytat ten nie jest zwy­czaj­nym aka­de­mic­kim wstę­pem, tyl­ko typo­wą dla Bern­ste­ina prze­śmiew­czą hybry­dą wie­lo­ga­tun­ko­wą, zło­żo­ną z ese­ju, wier­sza, mani­fe­stu. Cały utwór gra wie­lo­znacz­no­ścią angiel­skie­go sło­wa „pitch”. To wrzut­ka, mar­ke­tin­go­wa ście­ma, zajaw­ka, ale też smo­ła, smo­li­sta czerń, coś, co się lepi, dole­pia i dokle­ja tak, że nie da się tego póź­niej wyczy­ścić. Kolek­tyw­ność i zbio­ro­wość „sie­dzą” w poezji. Są jej spo­iwem, a tym samym poezja spa­ja, skle­ja, prze­do­sta­je się do innych dys­kur­sów, tro­chę je pod­wa­ża, a zara­zem napę­dza.

„Współ­cze­sna poezja roz­wi­ja się nie dzię­ki wiel­ko­ska­lo­wym dzia­ła­niom, ale za spra­wą rady­kal­nych róż­nic for­mal­nych” – twier­dzi Bern­ste­in. „Poetyc­kie dzia­ła­nie jest więc rów­nie fun­da­men­tal­ne dla naszej demo­kra­cji, jak kar­ta praw – jest czymś, co moż­na świę­to­wać z entu­zja­zmem i przy­jem­no­ścią” – przy­zna­je poeta, jed­no­znacz­nie wska­zu­jąc uni­wer­sal­ną, a zara­zem alter­na­tyw­ną dla stan­dar­dów ryn­ko­wych, opie­ra­ją­cych się wyłącz­nie na rachun­ku eko­no­micz­nym, war­tość poezji, rozu­mia­ną sze­rzej niż jedy­nie w ramach lite­rac­kich – war­tość huma­ni­stycz­ną.

Hasło „Nikt nie jest sobą nawet na wyspie” łączy więc w sobie wie­le ele­men­tów. Odda­je nie tyl­ko wyjąt­ko­wość i odręb­ność każ­de­go uczest­ni­ka festi­wa­lu, któ­ry pozo­sta­je na swo­jej „wyspie”, ale tak­że poka­zu­je, że w tej naszej zbio­ro­wo­ści czy wspól­no­cie nikt do koń­ca „nie jest sobą”. Napę­dza­ją nas te same war­to­ści, bolą te same pro­ble­my. Wspól­nie się zmie­nia­my, roz­wi­ja­my. Wszyst­ko to nabie­ra jesz­cze inne­go sen­su w cza­sie przy­mu­so­wej izo­la­cji. Każ­dy na swo­jej wyspie, ale bli­sko innych, jak nigdy dotąd. Bez takich wysp nie ma wspól­no­ty, bez wspól­no­ty nie ma miej­sca dla takich wysp.

Wydarzenie na Facebooku

dni

godziny

minuty

sekundy

Zapowiedź

Wiadomości

Program

Niezbędnik

transport

więcej

miejsca wydarzeń

więcej

baza noclegowa

więcej

info

realizatorzy

więcej

multimedia

więcej

dziennikarze

więcej

wolontariat

więcej

organizatorzy

Mecenasi

partnerzy